ROZDZIAŁ VI
────── ✦ ──────
ROZDZIAŁ VI: Umierający ptak
────── ✦ ──────
— To twoja wina — zaczął po dłuższej chwili milczenia Jack, gdy oboje wyszli z pokoju, w którym znajdowało się jego łóżko, na którym obecnie spała chora Danielle. Oczywiście Jack nie mógł jej zostawić w takim stanie pod pokładem, bo równałoby się to jednocześnie z jej śmiercią, a tego potrzebowali tutaj akurat najmniej.
— Jasne, bo to zawsze moja wina. — Przewrócił oczami zirytowany pirat.
— Mogliśmy ją zamknąć w jakimś cieplejszym miejscu albo zadbać o nią bardziej — dodał Sparrow, z wyrzutem wpatrując się w swojego pierwszego oficera.
— Albo po prostu pozostawić na śmierć — odparł chłodno Barbossa, ze skrzyżowanymi rękami na piersi, opierając się o ścianę za nim. W ogóle nie przejmując się tym, że ich okup mógł przez to przepaść. Wiedział, że Sheldon będzie tylko niepotrzebnym balastem. Każde bogate dziewuchy jak ona były takie. — Przez nią mamy tylko same problemy.
— Jeszcze czego! — Wyrzucił ręce w górę oburzony, po czym rozsiadł się wygodnie na swoim kapitańskim krześle, zarzucając nogi na stół. — Nie miałbym serca, gdybym pozwolił umrzeć takiej piękności — Położył dłoń w miejscu serca, w udawanym przejęciu. — Poza tym, okup za nią dobrze ustawi nas przynajmniej do następnej podróży na Isla De Muerta — przypomniał mu ważną kwestię, dla której tylko męczyli się od początku z młodą arystokratką.
— O ile przeżyje, a my nie damy się zabić jej narzeczonemu przez głupotę — rzucił oschle i przewrócił znudzony oczami.
Zdecydowanie miał dość tego wszystkiego. Na początku okup brzmiał nad wyraz przyjemnie, ale z każdą kolejną chwilą przekonywał się, że wcale nie było to takie przyjemne, jak to zazwyczaj bywa. Dziewczyna była strasznie problematyczna, a teraz miał wrażenie, że ze swoją chorobą balansowała na krawędzi jego nerwów.
Wcale nie obchodziło go, co się z nią działo przez te cztery dni, mimo, że wbrew sobie słuchał z małym zainteresowaniem tego co opowiadał mu Jack, gdy wracał z codziennych wizyt u Danielle.
— Każdego bym podejrzewał o odpuszczenie sobie takiego skarbu, ale ciebie, przyjacielu? — spytał zaskoczony Jack.
— Spotkałem kiedyś Hrabiego Bennett'a — wyznał Hector. — Nie była to przyjemna rzecz — dodał, wspominając ciemnowłosego mężczyznę, który z obojętnością wymierzał śmiertelne ciosy swoim przeciwnikom. Gdyby nie szczęście i spryt Barbossy, zapewne skończyłby jak jeden z tych nieszczęśników.
— E, tam. — Machnął lekceważąco ręką. — Nie może być aż taki zły.
— Jest o wiele gorszy od Cutler Beckett'a — zapewnił go poważnym głosem, sprawiając, że mina Jacka trochę zrzedła. Jack dobrze pamiętał tego mężczyznę z Kompanii Wschodnio Indyjskiej i bynajmniej nie zapamiętał go w miłym sensie. Wypalona pamiątka na jego przedramieniu wciąż mu przypominała, że będzie ścigany przez tego człowieka do końca swojego życia, bardziej niż normalni piraci, których nienawidzi.
— Cóż, to nie brzmi zachęcająco, ale na pewno bardziej zachęca mnie dobra sumka — mruknął, wciąż będąc dobrej myśli. Złoto za okup Danielle było przepiękną myślą.
Barbossa chcąc czy nie chcąc, musiał się z nim zgodzić. W tym momencie potrzebowali tego złota, by przygotować się na wyprawę w poszukiwaniu wyspy Isla De Muerta. Odnalezienie tej wyspy nie będzie łatwe, zwłaszcza, że obecność Jacka Sparrow'a jako jego kapitana coraz bardziej go denerwowała i coraz bardziej rozważał bunt.
— Tak, zapewne to by przyspieszyło nasze przygotowania do Isla De Muerta, ale również zwiększyłoby ryzyko wpadnięcia w łapska marynarki królewskiej, z Hrabiem Bennett'em na czele, który zapewne zemściłby się na nas za porwanie jego ukochanej ptaszyny — westchnął ciężko, rozważając wszystkie za i przeciw.
Mieli już na karku Kompanię Wschodnio Indyjską z Beckett'em, a jeśli miałby teraz dojść do tego Hrabia Bennett, to nie widział już ich wyprawy w miłym świetle. Już raz zresztą wyrwał się Bennett'owi, nie był pewien czy udałoby mu się to zrobić po raz drugi.
— Chyba że... — zaczął, jednak urwał w połowie zdania, przymykając oczy i myśląc głęboko nad czymś.
— Chyba że co? — spytał nieco zainteresowany pirat, przeżywając głowę i wpatrując się wyczekująco w Jacka, który odezwał się dopiero po dłuższej chwili.
— Chyba że ta jego ukochana powstrzymałaby go od tego — odpowiedział, uśmiechając się podstępnie. — Jeśli rzeczywiście czuje do niej miętę, to zrobi wiele rzeczy, o które go poprosi. W tym odpuściłby sobie pogoń za nami. — Wskazał ręką na siebie, a potem na Barbossę i jego uśmiech się powiększył. — Tak działa miłość, przyjacielu.
— Być może. — Skinął głową, analizując po krótce plan Sparrow'a. — Ale dziewczyna raczej po tym, co się wydarzyło, nie poprosi go o to by przestał nas gonić, równie dobrze pewnie się do tego przyłączy, bo jakże by inaczej. — Przewrócił oczami, przypominając sobie pełne nienawiści spojrzenie Danielle, gdy ukradł jej naszyjnik. — Na początku chciała nas zabić. Nie wątpię, że dalej chce to zrobić.
— Oj tam, wiele kobiet chciało mnie zabić. — Jack wzruszył ramionami. — Nasza słodka Danielle nie różni się dużo od nich i tak jak one: potrzebuje tylko... trochę czasu i miłego traktowania — rzekł, przypominając sobie wszystkie ślicznotki, które były pod jego czarem uroku osobistego. — Nie sądzę, by kiedykolwiek zaprzyjaźniła się z piratami, ale zawsze musi być ten pierwszy raz, prawda?
— Więc taki jest plan. — Hector pokiwał głową w zamyśleniu, a Jack w międzyczasie napił się ze stojącej na stole butelki rumu.
— Tak, jeszcze go dopracujemy i wszystko pójdzie, jak należy — zapewnił go. — A potem złoto będzie na...
— Cicho — przerwał mu, słysząc jakieś szmery z sąsiedniego pokoju. Sparrow wychylił się zza swojego krzesła i spojrzał wraz z nim w kierunku drzwi, które delikatnie się otworzyły. — Obudziła się — westchnął głęboko, niczym męczennik, który znowu musi ciężko pracować.
Drzwi otworzyły się do końca, a w nich stanęła ledwo utrzymująca równowagę Danielle. Wyglądała jak zjawa. Była blada, miała podkrążone oczy, zapadnięte policzki, szklane oczy i spierzchnięte usta. Jej ciemne włosy odstawały we wszystkie strony świata, a suknia była poniszczona i wygnieciona. Bogowie, dobrze, że nikt oprócz piratów jej takiej nie widział, bo byłaby wzięta za jakąś wiedźmę.
— Gdzie... gdzie ja jestem? — spytała niemal niesłyszalnym i drżącym głosem, opierając się o framugę drzwi.
Mężczyźni szybko wymienili spojrzenia, które nie mówiły nic dobrego i podeszli powoli do niej. Nie powinna w takim stanie się poruszać, bo tylko pogarszała swoje zdrowie.
— Jak na osobę z gorączką jest niezwykle przytomna — prychnął pierwszy oficer i zanim zdążył coś dodać, Danielle potknęła się o swoje własne nogi, kiedy chciała zrobić krok w przód.
Poleciała przed siebie i prawie zaliczyła nieprzyjemne spotkanie z podłogą, gdyby nie szybki refleks obu mężczyzn, którzy ją złapali. Jęknęła z bólu, opierając swoją głowę o ramię Barbossy, czego raczej by nie zrobiła, gdyby była zdrowa i kontaktująca ze światem. A choć sam Barbossa miał ochotę się wtedy odsunąć, coś go powstrzymało.
Danielle była strasznie gorąca. I nie, nie chodziło tutaj o wygląd, chociaż, to też, ale tym razem chodziło o jej temperaturę ciała. Hector wiedział, że dziewczyna potrzebowała teraz jak największej uwagi, jeśli miała przeżyć. Ku jego utrapieniu, był jedynym ze wszystkich na pokładzie, który najlepiej znał medycynę, bowiem ich chirurg nadawał się raczej tylko do amputowania części ciała.
— Już, już, wracamy do łóżka, kochanie — powiedział Jack, ostrożnie prowadząc ją wraz z drugim piratem do łóżka. Oboje powoli położyli ją, co spotkało się z jękami bólu Sheldon, która wbiła swoje paznokcie w ich ramiona, jakby bojąc się je puścić. — Co tam mówisz? — Jack zbliżył się do niej, gdy usłyszał jej mamrotanie niezrozumiałych słów.
— Majaczy — wyjaśnił Barbossa, przyglądając się jej wykrzywionej z bólu twarzy. Przyłożył rękę do jej czoła po czym szybko odsunął. Było rozpalone. — Przynieś zimną wodę i szmatę, musimy zbić jej gorączkę — nakazał poważnie, a Jack nie czekając, swoim charakterystycznym biegiem, wypadł z pokoju. Kiedy tylko drzwi się za nim zatrzasnęły, ponownie się odezwał. — Nie waż się nawet umierać, ptaszyno — wycedził przez zaciśnięte zęby, wciąż wpatrując się w jej twarz. Miał nadzieję, że pomimo choroby, wciąż go słyszała, a nawet jeśli nie, to wciąż musiał jakoś wyzbyć się swojej irytacji na całą sytuację. — Jesteś dla nas zbyt cenna, by uciec w ten sposób.
A Danielle rzeczywiście, pomimo choroby i gorączki; jakimś cudem usłyszała jego głos.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top