06| Śmierć zamknięta we śnie

****

Drzwi domu Cooperów są delikatnie uchylone, nim otwieram je na oścież. Jakoś nie wydaje mi się to w tym momencie dziwne.

-Betty?!- krzyczę. Odpowiada mi jedynie głucha cisza.

Szybkim krokiem udaję się schodami do góry, by dostać się do pokoju blondynki.

-Betty?- mówię ponownie, pukając do drzwi. Otwieram je i... nie, to niemożliwe.

-Betty!- biegnę w jej stronę- Betty, proszę Cię! Błagam, kochanie!

Mój cały świat leży w wielkiej plamie krwi, a jej różowy sweter jest prawie w całości przesiąknięty czerwoną, lepką cieczą.

Nie kontroluję swoich ruchów, staram się obudzić już prawdopodobnie martwą dziewczynę. Jej skóra jest poszarzała, ale ledwo to dostrzegam.

Krzyczę i potrząsam nią cały czas. Łzy przysłaniają mi widok całego pokoju. Wszystko zmienia się w coraz ciemniejszą, rozmytą plamę. Czuję czyjąś rękę na ramieniu i wołanie mojego imienia gdzieś z tyłu.

-Jughead, hej! Jughead!- otwieram oczy i widzę nad sobą zmartwioną twarz rudego przyjaciela -Wszystko w porządku?- pyta Archie.

A więc to był sen?

-Tak, teraz już tak.- mówię, siadając na materacu i przecierając twarz dłońmi. Staram się jakoś uspokoić szalenie bijące serce i niespokojny oddech.

-Chodź, Jug.- szepcze Andrews spokojnym głosem- Pójdziemy napić się wody.

****

-Jughead, uspokój się, nigdzie nie idziesz.- mówi chłopak, odciągając mnie od wyjścia i torując drzwi.

-Arch, przepuść mnie. Muszę sprawdzić czy wszystko jest z nią w porządku!

Z całych sił staram się odepchnąć rudzielca od drzwi, a on pcha mnie w drugą stronę. Chwilę szarpiemy się na korytarzu, gdy w pewnym momencie upadam na podłogę z głośnym stukotem butów leżacych na dywaniku. Oboje patrzymy na siebie w bezruchu, gdy w końcu Archie podchodzi w moją stronę i pomaga wstać.

-Chodź już spać.- mówi.

Chwilę patrzę na chłopaka, jakbym szukał w nim odpowiedzi na to proste pytanie. Za moment jednak kiwam głową.

Dlaczego tak łatwo można mnie przekonać?

****

Razem z Archie'm udajemy się do szkoły w ciszy. Żaden z nas nie porusza tematu ostatniej nocy.

Może to i lepiej?

Niezręczny bezgłos dobiega końca, gdy do naszej dwójki dołącza się pewna blondynka.

-Betty! Jak dobrze Cię widzieć!- mówię i przytulam ją z całych sił.

Archie spogląda na nas z boku, tym samym pokazując nam swoje emocje.

Zazdrość? Złość? Zażenowanie?

Ale z jakiego powodu?

-Idziemy?- pyta rudy.

Betty spogląda na przyjaciela z lekkim mordem w oczach, ale kiwa głową. Łapię dziewczynę za rękę i całą trójką idziemy w stronę budynku szkoły.

****

-Jak to martwa?

Betty po całej opowieści zadaje tylko jedno pytanie. W jej oczach widzę zmieszanie i troskę.

-Po prostu martwa.- odpowiadam- Cała we krwi, szara. Czułem się wtedy, jakby ktoś zabił mnie po raz kolejny. Straciłem w tym momencie drugą najważniejszą osobę w moim życiu.

Oboje stoimy przed sobą w bezruchu. W każdym z nas toczy się walka wewnętrzna. We mnie znów wtargnęły zmartwienia z nocy, które nie dają mi żyć.

Ale dlaczego? Przecież ona stoi właśnie przede mną i patrzy swoim pełnym nadziei wzrokiem.

Przecieram twarz. To wszystko niszczy mnie i wszystkich wokoło.

-Przepraszam Cię, Betty.- mówię po chwili i przyciągam dziewczynę do siebie, by otoczyć ją ramionami.

Po chwili rozbrzmiewa jej łagodny głos:

-Dlaczego nie możemy kochać się w spokoju, tak jak inni ludzie?

****

Delikatnie uderzam w drzwi przyczepy, którą nie wiem czy mogę nazywać domem.

Nieco wściekłe oczy ojca witają mnie po otwarciu drzwi.

-Cześć, tato.

Jego, tym razem pytający, wzrok wciąż jest wbity we mnie.

-Możemy porozmawiać?- zaczynam dosyć nieśmiało, bojąc się o wybuch złości.

-Wejdź.- odzywa się po chwili.

Oboje siadamy na przeciwko siebie przy stole, a ja odkładam na niego kubki z kawą i naleśniki przywiezione w Pop's.

-O co poszło tamtego wieczoru?

Moje bezpośrednie pytanie uderza w niego z ogromną siłą. Przez chwilę milczy w natłoku myśli, lecz zaraz odpowiada:

-Jughead.- mówi spokojnie- Ja i twoja mama... no cóż, nie jesteśmy w stanie ze sobą żyć.

Patrzę na niego dziwnym wzrokiem. Nie wiem co odpowiedzieć.

-Dlaczego?- pytam po chwili.

-Jesteśmy zbyt odmienni- momentalna przerwa w jego wypowiedzi doprowadza mnie do szału, czuję, jakby trwała ona conajmniej kilka lat a nie parę sekund.- A może zbyt podobni?

****

-Jughead, jesteś już gotowy?!- głos matki, znajdującej się piętro niżej, dociera do moich uszu.

-Tak, mamo!- odkrzykuję.- Zaraz zejdę!

Oglądam się po pokoju, by sprawdzić czy w żadnym z jego kątów nie ma moich rzeczy.

-Wszystko masz?- pyta zdyszany Archie. Mój wzrok ląduje na jego przepoconej koszulce. Prawdopodobnie właśnie wrócił z biegania.

-Raczej tak.

Chłopak łapie za moją torbę i zanosi ją na dół. Idę tuż za nim razem z mniejszą torbą, w której mam swoje podręczne rzeczy i laptopa.

Kroki Archiego od razu kierują się do samochodu Freda, a mój wzrok podąża za nim.

Biorę od matki torbę z jej ubraniami i idę tą samą drogą, którą chwilę temu szedł mój rudowłosy przyjaciel.

Nie chcę wracać do szarej rzeczywistości, nie chcę bitwy między rodzicami.

-Jug, wsiadaj.- głos pana Andrewsa wybudza mnie z chwilowego zamyślenia. Bez słowa wsiadam na tylne siedzenie, a samochód rusza z podjazdu domu na ulicy perfekcyjnych rodzin z Northside by udać się na pole przyczep kempingowych w patologicznym Southside.

****

Siedzę w sypialni ze słuchawkami na uszach, wczytując się w kolejny wpis mojej nieżyjącej siostry, gdy przez muzykę przebija się kolejny krzyk matki. Nie zwracam na niego uwagi.

I tak już od godziny.

Nagle jednak otwierają się drzwi pokoju w którym siedzę. Ściągam słuchawki i patrzę na ojca pytającym wzrokiem.

-Chodź, mamy Ci z matką coś do powiedzenia.

Moje podejrzane spojrzenie ląduje wprost na jego sylwetce. Wygląda dużo schludniej i lepiej niż zwykle. Po chwili zamysłu wstaję, wcześniej zamykając laptopa. Robię niedużą ilość kroków, gdy już znajduję się w salonie, w którym czeka moja mama. Siedzi ona na kanapie, a twarz ukryła się w jej drobnych kobiecych rękach.

-Ty chcesz mu powiedzieć czy ja mam to zrobić?- pyta ojciec w stronę rodzicielki. Ona jedynie kiwa delikatnie głową i odciąga dłonie od twarzy, przez co widzę jej mokre od łez policzki. Patrzy w moją stronę zapłakanymi, czerwonymi oczami.

Co jest do cholery, znów ktoś umarł?

-Jughead.- wreszcie odzywa się do mnie drgającym głosem.- Ja...

Jej głos znowu się załamuje, przez co tata patrzy na nią z wściekłością.

-No powiedz to wreszcie!- krzyczy w jej stronę

Matka patrzy na niego smutnym wzrokiem aż wreszcie rozbrzmiewa jej głos:

-Jellybean nie popełniła samobójstwa.

****

Przepraszam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top