01| Cooper's Hotel zalany łzami

****
Pogrzeby zawsze są okrutne.

Zwłaszcza gdy chowa się kogoś, kto miał przed sobą całe życie.

Tak właśnie jest na pogrzebie Jellybean.

Jestem jedyną osobą wygłaszającą przemówienie na uroczystości.

To co udało mi się sklecić nie ma żadnego głębszego sensu dla nikogo z zebranych osób. Żarty, gry słowne i cudowne powiedzonka, w większości wymyślone przez nią.

Będzie mi Cię naprawdę brakować, mała.

Zaraz po moim krótkim przemówieniu pastor zaczyna pogrzeb. Przez cały czas matka wylewa morze łez nad trumną, a ojciec jedynie siedzi ze wzrokiem wlepionym w podłogę pod jego nogami.

Co wtedy robię ja?

Ja po prostu stoję z boku i patrzę na ten nędzny obraz przez zamglone łzami spojrzenie.

Betty stara się jakoś mnie wesprzeć, tuląc cały czas i ocierając pojedyńcze krople.

Ale to nic nie da.

Ona nie wróci. To jest koniec. Koniec mnie, koniec rodziny, koniec świata.

****

-Jughead, pora się zbierać.

Betty wyrywa mnie z zadumy, lekko potrząsając moim ramieniem. Obracam głowę w stronę blondynki, lecz jej sylwetka wciąż jest zamglona.

Delikatny uśmiech, skierowany w moją stronę, jest najcudowniejszą rzeczą, która spotyka mnie od kilku dni.

Jellybean tak się uśmiechała.

Nieco niestabilnym krokiem podchodzę do dziewczyny i przytulam. Betty odwzajemnia uścisk, a mną wstrząsają potężne ciarki, będące kumulacją szlochu i reakcji organizmu na zimno.

****

Z trudem udaje nam się dostać do domu Betty, wcześniej dowiadując się, że dziewczyna ustaliła z matką, że mogę zostać u nich na tyle czasu, ile będę chciał.

Wątpie, bym długo korzystał z usług Cooper's Hotel, ale to i tak miłe.

Jedyną rzeczą, do której jestem zdolny tego wieczoru, jest zdjęcie z siebie wierzchniego ubrania, czapki oraz butów. Potem są już tylko spazmy szlochów i głębokiej rozpaczy.

****

Budzę się gdzieś około pierwszej w nocy. Rozglądam się wokoło i widzę śpiacą obok mnie Betty, tulącą się do mojego lewego ramienia.

Wcale nie dziwi mnie jej głęboki i ciężki sen. Przez conajmniej kilka godzin próbowała uspokoić kolejne wstrząsy szlochów z mojej strony.

Jest naprawdę kochana.

Moje oczy znów stają się potwornie ciężkie i jakimś cudem udaje mi się zasnąć w płytki i bardzo niespokojny sen, co jakiś czas przerywany koszmarami o nieżyjącej siostrze.

****

Ostatecznie budzę się o piątej trzydzieści. Wszyscy w domu Cooperów jeszcze śpią, więc staram się zachowywać jak najciszej się dało.

Jakoś udaje mi się uwolnić z plątaniny kończyn i pościeli, niebudząc przy tym Betty. Siadam na podłodze, opierając się plecami o dół łóżka i zaczynam głeboko oddychać, by ponownie nie wylać morza łez. Przymykam na chwilę oczy, a na policzkach czuję słoną ciecz, spływajacą do kącików ust.

Cholera.

Pieczenie spojówek od ciągłego płaczu nie ustaje, a po chwili czuję ciepłą dłoń na swojej twarzy, więc otwieram oczy i patrzę na blondynkę.

-Trzymasz się jakoś?- pyta.

-Staram się.- odpowiadam nieco zachrypniętym i drgającym głos.

Po tych słowach ciepłe usta Betty nakrywają moje. Krótki, lecz pełen miłości pocałunek jest cudownym oderwaniem się od przykrych chwil ostatnich kilku dni.

-Dziękuję.- mówię po chwili pocałunku i znów łączę nasze usta.

****

Po weekendzie pełnym smutku i płaczu nastaje pracowity tydzień. W niedzielne popołudnie z niechęcią muszę wybrać się do rodzinnego domu.

Pierwszym co zastaję po przekroczeniu progu są pudła. Bardzo wiele pudeł.

-Jughead!- krzyczy mama, przebiegając przez slalom utworzony w dwóch pomieszczeniach, by po chwili zamknąć mnie w mocnym uścisku.

-Przyszedłem tylko zabrać kilka rzeczy.- mówię- W którymś z tych pudeł jest coś mojego?

-Nie, tutaj są tylko jej ostatnie ślady.- odpowiada ojciec wchodzący z kubkiem kawy do salonu.

Poprzez zamknięcie oczu, mocne zaciśnięcie powiek i pięści, a potem miarowe, ciężkie oddechy staram się powstrzymać od wybuchu.

Samo wspomnienie o niej mnie rozdrażnia.

Mama szybko przytula mnie z całych sił.

Pogłębiam uścisk i daję całkowity upust emocjom, kłębiącym się we mnie od dobrych kilku godzin.

-Nam też bardzo jej brakuje.- szepcze ojciec, klepiąc mnie po plecach.

Cudowne rodzinne spotkanie.

****

Poranny spacer do szkoły jest bardzo odprężający i uspokajający. Wraz z Betty wychodzimy godzinę przed rozpoczeciem pierwszej lekcji, by móc udać sie okrężną drogą.

Przez większość czasu nie mówimy do siebie nic, tylko trzymamy się za ręce, powoli spacerując. Jednak pod koniec naszej drogi dziewczyna przystaje i spogląda z troską w moją stronę.

-Mam nadzieję, że dasz sobie radę i nie dasz się sprowokować.- mówi, głaszcząc mój lewy policzek. W odpowiedzi jedynie kiwam głową.

Tak, Betty. Ja też mam taką nadzieję.

Dalej idziemy już w całkowitej ciszy, która trwa do momentu spotkania Veronici i Archiego, z którymi od razu udajemy się na pierwszą lekcje.

****

-Cześć wam.- mówi Kevin podchodzą do naszego stolika na podwórkowej stołówce.

Wszyscy odpowiadają mu entuzjastycznie, z wyjątkiem mojej osoby.

Chłopak stawia swoją tacę z frytkami, hot-dogiem i kawą na stoliku, a następnie wciska się między Archiego, a Ronnie.

Jego zbyt szeroki uśmiech nieco drażni mój obecny brak nawet odrobiny dobrego humoru.

-Wszystko w porządku, Jughead?- pyta Kevin.

Najczęstsze pytanie zadawane mi od tego felernego piątku.

-Ciężkie dni.- odpowiadam półszeptem i zabieram się za jedzenie swoich chipsów.

-Może wreszcie powiedziałbyś dlaczego.- mówi Veronica z lekką pretensją w głosie, po czym przystawia plastikowy kubek kawy do swoich warg, by pociągnąć duży łyk kofeinowego napoju.

-Właśnie, Jug. Od paru dni zachowujesz jakby ktoś umarł.- popiera ją Archie.- Mógłbyś wreszcie nam to wyjaśnić.

Spoglądam na swojego przyjaciela zdziwionym wzrokiem. Dlaczego on o tym nie wie? Przecież mój ojciec podobno zadzwonił do Freda i powiedział mu co sie stało. A może nie?

Teraz widać, jak bardzo odróżniam rzeczywistość od snów i moich urojeń.

-Może dlatego, że ktoś umarł?- mówię nieco prześmiewczym tonem, wpatrując się w środek stołu.

Następnie podnosząc na nich wzrok, z ironicznym uśmiechem kontynuuję:

-Jellybean nie żyje.

Nastepnie wstaję, zabieram swój bałagan i odchodzę od grupy.

Chcę stąd odejść. Chcę być z nią.

****

Biuro szkolnego Blue and Gold jest pierwszym miejscem, które przychodzi mi do głowy po ucieczce od przyjaciół.

Co z tego, że Betty zaraz mnie tutaj znajdzie?

Oczywiście, mój osąd sprawy się sprawdza, bo dziewczyna po chwili wbiega tutaj z całą stolikową ekipą.

-Jughead, ja tak strasznie Cię przepraszam.- zaczyna Veronica.- Nie miałam pojęcia co się stało. Z resztą oni też.- wskazuje na dwóch chłopaków.

Uśmiech, który moja twarz na chwile przybiera, znika z niej tak szybko jak się pojawia.

-Możecie nas na chwilę zostawić?- szepczę delikatnie, by za moment mocno zacisnąć powieki, zatrzymując tym samym napływ łez.

Słyszę stukot obaców Veronici i szuranie trampek Archiego, a następnie donośny trzask drzwi, co oznacza, że cała trójka wyszła.

Otwieram oczy i przez łzy patrzę na Betty, którą za moment przyciągam w swoją stronę, by rozpłakać się na dobre.

"Jakoś się trzymam".

****

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top