9. Young Dumb & Broke
– Więc ty i Gregor adoptowaliście...
Pokręciłam głową. Moje żółwie ruchy sprawiały, że mężczyzna co kilka kroków się zatrzymywał, aby na mnie zaczekać. Szliśmy do jego pokoju, a ja z każdą minutą czułam się jeszcze gorzej niż poprzednio. Chcieliśmy tylko porozmawiać. Usłyszeć ze wzajemnych ust, że wszystko jest w porządku. Porozmawiać o tym co wydarzyło się wczoraj.
Wciąż nie potrafiłam się otrząsnąć z szoku, jaki mnie opętał. Z tego, że Philippa już nie było, a Gregor nie wytłumaczył, gdzie zniknął i dlaczego. Że nagle zamierzają się pojawić rodzice, a ja będę zmuszona udawać, że cieszę się na ich widok. Na fałszywe spojrzenie z każdej strony.
– Nie – powiedziałam cicho.
Ciszej niż mi się wydawało.
– To... długa historia.
Kamienne ściany w barbarzyński sposób spoglądały na nas swoimi ciemnymi barwami, przyciągając resztki słonecznego światła. Anze chciał o czymś porozmawiać. Ja też. Pozostało tylko wkroczyć do paszczy rekina i unikać natarczywych spojrzeń i ostentacyjnych uwag kierowanych na początku korytarza. Jedyną osobą, która tędy szła, był Daniel Huber. Rzucając szybkie "cześć" i delikatny, choć niepewny uśmiech ruszył dalej. Jego nie interesowały relacje w kadrze. Skupiał się na skokach tak, jak kiedyś Stefan. Wciąż jednak przegrywał z osobami pokroju Kamila Stocha czy Markusa Eisenbichlera. Dochodziły nas różne słuchy – nawet z Rosji. Jewgienij Klimow również zaczynał się liczyć w stawce.
– Czyli on i ta wasza menadżerka to praw...
Westchnęłam. Jego delikatnie rozmierzwione włosy po raz kolejny się przekrzywiły, gdy tylko mężczyzna obrócił się w moją stronę. Stał zbyt blisko, a ja czułam, jak końce moich uszu zaczynają się czerwienić jednocześnie budując w sobie pewnego rodzaju opór.
– Myślę, że mamy inne tematy do rozmowy – odpowiedziałam wymijająco.
I weszliśmy.
***
Anze
Wtedy ją straciłeś. Tęskniłeś za nią tak cholernie mocno, że nawet Lana nie zastąpiła ci uczuć, które do niej żywiłeś. A przecież teraz dostałeś szansę. Rozmawiając z osobą, która dała ci taryfę ulg, musiałeś się sprężyć. Pomyśleć. Gabrielle Hofer nie łączyło nic z Gregorem Schlierenzauerem. Tkwili na poziomie, gdzie znajdowałeś się kiedyś ty i ona. Kochała cię.
Teraz widzisz, jak na ciebie reaguje. Jak przechodzą ją ciarki, kiedy tylko się zbliżasz. A ty, masz ochotę powiedzieć, że to w porządku – wkrótce już zawsze tak będzie.
Jeśli tylko się uda.
– Soku? – zapytałem cicho, wpatrując się w jej niepewną sylwetkę, obserwującą wszystko, co działo się na zewnątrz.
Pokręciła głową. Kiedy zdążyliśmy się aż tak oddalić? Zacisnąłem wargi, po czym usiadłem naprzeciw niej, opierając się o ramę drewnianego łóżka. Udawałem, że się rozglądam, kiedy tak naprawdę zerkałem na jej delikatnie zaczerwienione usta, blade policzki i błękitne tęczówki. Smutne spojrzenie, które próbowała ukryć, kiedy szukała wzrokiem Schlierenzauera z dzieckiem.
– Wiem, że... że mogę ci zaufać – zaczęła nieśmiało, bawiąc się swoimi drobnymi palcami. – Więc chciałam cię o coś poprosić. Coś ważnego – westchnęła cicho, obracając głowę w moją stronę.
Znałem ten wzrok aż za dobrze. Jej oczy jawnie wpatrywały się w moje usta, więc reszta pozostawała kwestią czasu. Tęskniłem za nią. Za jej korcącym zapachem i aksamitnym głosem pełnym troski. Nie spodziewałem się aż takiego obrotu spraw. Kiedy Gregor dodał ich zdjęcie z Teneryfy, poczułem cholerne deja vu. Tilen zmuszał mnie, abym wreszcie o niej zapomniał. Chodziliśmy na podwójne randki, gdzie starałem się udawać szczęśliwego i podekscytowanego. Poznawaliśmy kobiety wydające się naprawdę w porządku. Oczywiście, problem tkwił we mnie. Wszystko kończyło się zwyczajną kolacją, dopóki nie zobaczyłem na jednym z treningów Lany Kovac. Mogłem na chwilę odpłynąć i pozwolić sobie zapomnieć o Gabrielle Hofer. Wszystko było w porządku. Wychodziliśmy coraz częściej, a ona nie upraszała się. Rozpoczynała pracę jako serwismenka nie bojąca się wyzwań. Wszędzie rozpoznałbym twarz brunetki, nawet, jeśli ta na zdjęciu była zakryta przez cień i samego Schlierenzauera. Niesamowicie wpatrzona w jego oczy na piaszczystej plaży. Na Teneryfie. I to wytrąciło mnie z równowagi. Zapomniałem o Lanie, pozwalając uczuciu, które nigdy nie wygasło na odnowienie. Na przypomnienie sobie tego, co było rok temu. Na powrót do zielonej Słowenii.
***
– Nieprawda! – krzyknęła przez śmiech. – Nawet go nie lubię, Anze! – Szturchnęła mnie swoim drobnym ramieniem, zażarcie walcząc z komarem, który co rusz odlatywał.
Parsknąłem.
– Więc możesz się przenieść do naszej kadry. Nie mamy pseudo-gwiazdy rocka, rozkapryszonego księcia i syjamskich bliźniaków. – Zmarszczyłem brwi. – Mylę się?
Za każdym razem, gdy rozpoczynałem ten temat, jej uwaga gdzieś niknęła. Zaciskała mocniej wargi, uśmiechając się nieśmiało, co budziło we mnie jeszcze więcej troski.
Chciałem, aby została tu na zawsze. Aby zamieszkała ze mną na Słowenii i pracowała dla naszej drużyny. Wreszcie moglibyśmy widywać się częściej. Nie znosiłem rozstań.
Nie takich, jak te – na kilka miesięcy.
W ostatnim czasie unikała rozmów o Austrii, a ja nie naciskałem. Wiedziałem tylko, że kiedyś łączyło ją coś ze Schlierenzauerem. Każdy to wiedział. Nawet Bartol, który pewnego dnia postanowił mi w skrócie przybliżyć ich ciekawą historię, próbując dogłębnie pokazać, jak bardzo jesteśmy różni. Kim był Gregor, a kim ja. Co zdobył on, a czego ja nie.
Jednak w tej grze przegrał. To moją dziewczyną pozostawała Gabrielle Hofer niemiłosiernie narzekając na tego rzekomego mistrza, który doprowadzał ją do białej gorączki.
– To kwestia czasu, nie są tak źli – wymamrotała, ziewając. – Musimy wstawać? Przecież możesz opuścić ten jeden trening...
Pokręciłem głową, chichocząc niczym mała dziewczynka. Dziś słońce wspięło się na same wyżyny, oświetlając ostre szczyty gór Planicy. Wspięło – aby chwilę później nas opuścić i pozwolić drobnym chmurom na przejście w stronę głównego planu. Westchnąłem. Jasnym pozostawał fakt braku deszczu. Przez najbliższy tydzień spodziewaliśmy temperatur powyżej trzydziestu stopni.
Koniec końców musiałem się podnieść ze sterty pościeli i ubrać, a potem zejść na śniadanie, gdzie każdy z kadry zamierzał szczegółowo obsypać Austriaczkę pytaniami dotyczącymi jej drużyny. I śmiać. A ja zastanawiałem się, jak szybko spalę się ze wstydu.
– Anze, trener cię wzywa! – krzyknął Peter zza drzwi. – Masz się pospieszyć!
W przyszłym roku zamierzałem wziąć dziewczynę na prawdziwe wakacje i właśnie tam się oświadczyć. Na jednej z malowniczych wysp, bez resztek szumu i zbędnego hałasu. Bez podsłuchów każdego z kadry.
***
– Mógłbyś się przyjrzeć swojej kadrze? – zapytała, odchodząc od drewnianej ramy, w którą oprawiono szybę. – Nie chodzi o to, że wam nie ufam. Po prostu... ktoś podłożył ogień do pokoju Philippa, a są tu tylko dwie drużyny. To cholernie niepokojące. Do tego zbliża się inauguracja w Wiśle, a potem wesele Daniela Hubera i...
– Też tam będę – wymsknęło mi się.
– Co?
Jej twarz wyrażała niezrozumienie i konsternację. Zgadywałem, że wcale nie chciała się tu pojawić, ale zmusiła się dla tego przysłowiowego "wyższego dobra". A ja niepotrzebnie utrudniałem formalną konwersację, którą chciała już mieć za sobą. Cóż, lubiłem to – jej niepewne spojrzenie, wpatrzone w moje oczy.
Nigdy jej tego nie powiedziałem.
– Ja i Daniel często rozmawiamy. – Wzruszyłem ramionami. – Więc skoro nas zaprosił...
To był dość głupi chwyt. Zawsze mogłem się wymigać i dobrnąć do tematu Lany. Powiedzieć, że sobie radzę, a potem zapewnić, że przypilnuję każdego z osobna w kadrze, co stało się oczywistym kłamstwem. Nie potrafiłem mieć każdego z kadry pod kontrolą, gdy Domen spędzał większość czasu w pokoju, paląc fajki czy obracać się w grupie fantastycznego Timiego Zajca. To przestawało działać.
– Idę z G...
– Wiem – przerwałem, uśmiechając się do niej delikatnie.
Wielokrotnie mówiła, że uwielbia, gdy jestem szczęśliwy. Że zmieniam się wtedy w kogoś innego i chciała, aby tak pozostało już na zawsze. Obserwowałem jej ruchy, kiedy bawiła się swoimi paznokciami, drapiąc skórę wokół nich, aż do samej krwi. Faktycznie musiałem ją stresować. Możliwe, że nie powinienem parsknąć pod nosem, ale wtedy nie zmarszczyłaby dziwnie nosa, zastanawiając się o co do diaska mi chodzi.
– Ja też z kimś idę.
Z jej ust wydało się ciche "och". Faktycznie nie wierzyła – ja również.
***
Gregor
Bergisel wyglądała z oddali dosyć niewinnie, jeśli nie spoglądało się na cmentarz, który tworzył jednoznaczną reakcję, gdy dowiadywało się, jak wielu skoczków upadło czy wylądowało za bandą. Kapryśna skocznia – między innymi dlatego ją uwielbiałem. Posiadała te swoje nienaruszone wymogi, do których musieliśmy się przyzwyczaić i już. Spacerując po trawniku z tą maleńką istotą, starałem się porównać lot na skoczni do opieki właśnie nad nim. To było tak cholernie nieprawdopodobne, gdy jego drobne palce chwytały mnie za dłoń, prosząc, abym podniósł go wyżej. Właśnie dlatego teraz niosłem go na przysłowiowego "barana", pokazując wzgórze, na którym usytuowano obiekt.
– Kiedyś skopiesz im tyłki – stwierdziłem, podchodząc bliżej, na co czterolatek przyjrzał się jeszcze skrupulatniej niż poprzednio.
– Jak ty? – zapytał tym swoim dziecięcym głosem, do którego zdążyłem się już przyzwyczaić.
Zagryzłem wewnętrzną stronę wargi. Powinienem mu coś odpowiedzieć, ale w obecnej chwili nie byłem w stanie przyznać, że jego ojciec przestał sobie radzić. Co prawda, jasne, wydawało się być coraz lepiej i lepiej. Zależało mi na możliwości skakania. Zależało mi, aby wrócić na ten tytułowy szczyt, aby później móc wyściskać Gabrielle i Jego. Aby w przyszłości być dumnym, że udało mi się i to.
Z czasem jednak uświadamiałem sobie, że to może być jeszcze trudniejsze niż mi się wydawało. Zwłaszcza teraz.
– Nawet lepiej – zauważyłem, śmiejąc się cicho. – Kiedyś pobijesz rekordy i będę najdumniejszym tatą na świecie, wiesz? Ale teraz też jestem. Zawsze będę. – Ostatnie słowa mruknąłem bardziej do siebie niż do niego, choć w zasadzie przestał mnie słuchać.
Ze lśniącymi ognikami w oczach przyglądał się Bergisel-Schanze, chcąc tam wkrótce poskakać.
Leo Schlierenzauer. Twój syn.
Tkwiliśmy w niejasnym amoku, nie spodziewając się czegoś więcej. Pomimo całego przerażenia i na nowo powracającej myśli związanej z Philippem, zamierzałem się rozkoszować tymi sekundami, minutami, a nawet godzinami spędzonymi z synem. Nikt nie mógł nam przerwać. Nikt za wyjątkiem grubszego policjanta, który najciszej, jak tylko potrafił, podszedł w naszą stronę.
– Gregor Schlierenzauer? – zapytał mężczyzna, na co wstrzymałem oddech.
Leo schował się za moją głową, próbując jednocześnie się przed nim ukryć. Musiałem ściągnąć chłopca ze swoich ramion i postawić go na ziemi.
Nigdy nic nie pozostawało bez konsekwencji.
Wiedziałem, że prędzej czy później zostanę zmuszony do pójścia. To była tylko kwestia czasu. Głupia kwestia czasu.
– Dostaliśmy nakaz przeprowadzenia z panem przesłuchania. Proszę się na nim wstawić za trzydzieści minut. Będziemy próbować ustalić co wydarzyło się w pokoju Philippa Aschenwalda – oznajmił szorstkim tonem, patrząc na mnie spode łba.
Tym razem się nie wywiniesz. Jakie kłamstwo przyjdzie ci na myśl?
Policjant nie wyglądał na zadowolonego. Cóż, nikt by nie był. Czynności stały się następujące – opuścił nas i wszedł do hotelu, zostawiając mnie i moje delikatnie trzęsące się dłonie razem z synem. Kogo jeszcze zamierzał wziąć? Manuela? Michaela? Westchnąłem ciężko, aby chwilę później wypuścić z siebie resztki powietrza. Cały ciężar nagle ponownie spadał na plecy. Przygniatał.
– Idziesz do więzienia? – zapytał cicho, bawiąc się swoimi drobnymi palcami.
Uniosłem brwi. Leo naprawdę wyglądał na przerażonego. Prawdziwym pytaniem pozostawało jednak, po kim to odziedziczył. Ani ja, ani Kylie nie posiadaliśmy zbyt wielu dobrych cech. W pewnym sensie byliśmy zepsuci.
Prawdziwie zepsuci.
– Oczywiście, że nie – odparłem pewnie, może aż zbyt. – Tylko źli ludzie idą do więzienia, Leo.
***
Tylko źli ludzie idą do więzienia.
Tylko źli.
Źli ludzie.
Słowa upamiętniły się w mojej głowie niczym nieodchodząca mantra, powtarzając się co kilkanaście sekund. Naiwnie wierzyłem, że ten koszmar wreszcie się skończy. Jednak, kiedy zobaczyłem na biurku spłowiały prostokąt, strach momentalnie powrócił – ze zdwojoną siłą. Chowałem dłonie pod biurkiem, próbując zamaskować ich drżenie. Tym razem mogłem przesadzić. Tym razem dostali podstawę do aresztu.
– "To za oszustwo. Początek" – przeczytał sędziwy mężczyzna, wpatrując się w kawałek wyciętej kartki. – Chce to jakoś pan skomentować? Strażacy zdążyli ją zauważyć, kiedy podłożono ogień. Wątpię w jakiekolwiek dziecinne żarty.
Nie mogłem się wymigać. Wiedziałem coś, czego mężczyzna nie i dlatego między innymi musiałem kłamać. Przez cały czas ciążyła na mnie pewnego rodzaju odpowiedzialność związana z ochroną, od której nie potrafiłem uciec.
Nie mogłem.
– Nie widziałem jej – skłamałem, czując, jak kłamstwo zaczyna wypełniać całe pomieszczenie i zaciskać swoją niewidzialną linę na szyi policjanta. – Starałem się wyprowadzić moich przyjaciół.
Pomieszczenie, jak zwykle posiadało niewielką ilość przestrzeni. Ściany okryto przyblakłą tapetą w kolorze kawy z mlekiem – bez okien i bez klimatyzacji. Ot, siedem metrów kwadratowych przeznaczonych na biurko, lampę i jedną parę krzeseł. Na komisariacie wyglądałoby to zdecydowanie lepiej, lecz po co się trudzić?
Po donośnej kłótni Pointnera ze służbami nikt nie mógł się ruszyć z hotelu. Musieliśmy się wkrótce wstawić na treningu i zacząć skakać.
– Widział pan kogoś podejrzanego? Ktoś kręcił się po hotelu? Dowiedzieliśmy się, że nie było pana od godziny przyjazdu do prawie północy. Otrzymaliśmy zgłoszenie dotyczące poderżnięcia gardła. Jak zamierza to pan wytłumaczyć?
Pytania napływały jedno po drugim. Katowały mnie i zmuszały do natychmiastowego myślenia. Kolejnego kłamstwa, które sprawiałoby jakikolwiek sens. Dopóki Manuel mnie krył, nie mogłem wymyślać niczego abstrakcyjnego. Liczyło się nasze bezpieczeństwo.
W głowie pojawiały mi się kolejne wizje wczorajszej nocy. Kiedy wracałem do pokoju, mijając mężczyznę, na którego tak naprawdę nie zwróciłem wtedy uwagi. Nie udało się. Kompletnie o nim zapomniałem. Był ode mnie wyższy? Niższy?
Skoro i tak kłamałem, mogłem pójść tym tropem – wyznać cokolwiek.
Jednak zanim cokolwiek z siebie wydusiłem, drzwi się otworzyły i wpadł przez nie kolejny mężczyzna w mundurze, przerywając całe przesłuchanie i mówiąc, że to sprawa niecierpiąca zwłoki. Kolejna osoba została zabita.
***
Więc tak, macie jakieś teorie? Na razie może być trudno, ale wierzę, że sobie poradzicie!! W sumie jak zawsze.
A przechodząc do tych nieco bardziej przygnębiających wiadomości, jestem zmuszona zawiesić na razie End Game. Trudno jest mi pisać w obecnym czasie, pomimo, że naprawdę uwielbiam to robić. Mam pewien problem i muszę się najpierw z nim uporać, więc... prawdopodobnie w czerwcu wszystko wróci na swoje miejsce. W dzień dziecka powinien ukazać się kolejny rozdział, jeśli nie wcześniej. Postaram się o to. I mean, może się on pojawić nawet za kilka dni, jeśli to minie.
Będę pisać na bieżąco, więc do zobaczenia wkrótce x
Zoessxxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top