8. We Didn't Start The Fire
Gabrielle
Trudno było mi cokolwiek przyswoić, widząc płomienie i Gregora Schlierenzauera, który usilnie ciągnął mnie za rękę przez cały korytarz, taszcząc dodatkowo Leo. Cholera, nie wiedziałam co się dzieje. Dlaczego wszyscy biegli, wrzeszcząc, a Austriak kazał mi poczekać na zewnątrz, mówiąc, że to u Manuela i Philippa Aschenwalda. Nie potrafiłam się odezwać, widząc scenę rodem z piekła. Zbiegaliśmy po schodach najszybciej, jak tylko się dało. Przeciskaliśmy się w tłumie kadry słoweńskiej, a wzrokiem szukaliśmy kogoś z naszej drużyny. W oddali widziałam Heidi Maier, która równie skrupulatnie przyglądała się wychodzącym osobom. Nie chciałam puścić dłoni Gregora, kiedy ten powiedział, że za moment wróci. Że musi po nich iść.
Byłam na tyle głupia, że z moich ust wydobyło się tylko ciche: "proszę, nie". Noc chłonęła cały deszcz i pioruny, padające stopniowo blisko, a może i jeszcze bliżej nas. Trener Pointner standardowo chodził podirytowany, wrzeszcząc, że organizacja tego zgrupowania jest kompletnym dnem, i że chce natychmiast się dowiedzieć u kogo w pokoju się pali.
Wydawało mi się, że śniłam. Przecież jeszcze niedawno ogłoszono, że Gregor nie żyje. Przez cały dzień nie potrafiłam uwierzyć i wciąż to do mnie nie docierało. Jednak, kiedy mężczyzna się zjawił, straciłam zmysły. Jawa plątała się z rzeczywistością, a wszystko działo się zdecydowanie zbyt szybko. Ludzie plotkowali między sobą. Zastanawiali się.
Gorazd Bertoncelj razem ze swoim zastępcą zgodnie stwierdzili, że nikogo u nich nie brakuje. U nas nie było aż czterech osób. Czterech. Gregor ulotnił się do góry, starając się wrócić po Manuela i Philippa, ale... Michael też się nie pojawił. Głupota. Cholerna głupota, na którą pozwoliłam Schlierenzauerowi.
Teraz szczelnie okrywałam się własną bluzą, rozglądając się pomiędzy sportowcami, którzy znów wyglądali tak, jak w pamiętne dni Turnieju Czterech Skoczni. Obserwowałam ich. Jego. Mogłabym to robić dostatecznie długo, dopóki nie pojawił się blisko mnie. A ja nie zadrżałam, starając skupić swoje myśli na jednym – Gregorze Schlierenzauerze, któremu pozwoliłam wrócić na górę. Gregorze, o którym na samą myśl wzbierało się mi na łzy.
– Boję się inauguracji w Wiśle. – Jego błękitne tęczówki znów patrzyły na mnie tym troskliwym wzrokiem.
Hipnotyzującym. Zaciskając wystarczająco spierzchnięte wargi, czułam wciąż zapach papierosa i miętowej pasty do zębów. A potem był już tylko metaliczny posmak w gardle i suchość. Przestąpiłam dwa kroki do przodu, spoglądając na rozczochrane włosy Słoweńca i siny kolor ust. Niepewnie się uśmiechał.
– Ja też. – Ton, którym mówiłam, był zdecydowanie zbyt napięty i w dużej mierze ochrypły. – Cholernie.
Leo poruszył się niespokojnie na moim ramieniu, odwracając swoją główkę w drugą stronę. Nie chciałam tego tłumaczyć, ale wzrok Anze przebijał mnie na wskroś. On też wiedział co działo się ze Schlierenzauerem? Cóż, gdzieś wewnątrz posiadałam szczerą nadzieję, że nie. Mężczyzna nie utrzymywał z nikim z austriackiej kadry większego kontaktu. Trzymał się swoich.
– Ty i Gregor... – Jego spojrzenie wpatrywało się w śpiącego malucha.
To była jedna z odpowiedzi, decydujących za "nie". Drugą, o wiele gorszą, pozostawało "tak". Szczerze mówiąc marzyłam, aby nikt się nie dowiedział. Abyśmy wreszcie mogli cieszyć się spokojem i prywatnością.
***
Początek maja
– Połowa biegu za nami! Gwiazdy sportu ruszyły, motywując innych, aby podążali za marzeniami i się nie poddawali! Tegoroczna edycja Wings For Life może być jedną z najciekawszych, więc zostańcie z nami i dopingujcie, ile tylko macie sił!
Jakby to łagodnie ująć... w Austrii znów zapanowała zima, a przynajmniej w Innsbrucku. Drogi wciąż pozostawały śliskie, a leśne trasy były pełne śnieżnych muld, co utrudniało poruszanie się. Ludzie wydeptywali dodatkowe ścieżki i kroczyli po nich, nie bojąc się absolutnie niczego. Świat wyglądał niezwykle, gdy kilka tysięcy maleńkich istot obserwowanych z góry przez drony, biegło, ile tylko sił w nogach.
Zaczęło się od gali rozdania Leonidasów w Salzburgu, a szło krętą drogą przez charytatywny bieg. Cel, dla którego pozwoliliśmy, aby kamery wreszcie nas złapały. Wraz z Lukasem Muellerem i resztą znajomych Gregora, biegliśmy.
Możliwe, że było to pewnego rodzaju przełamanie słabości. Wyjście z cienia i pozwolenie na upust zmęczeniu. Staraliśmy się czerpać, jak najwięcej, a jednocześnie trzymać z dala od kamer, które burzyły prywatność. Dziś też uciekaliśmy – przed czymś zupełnie innym.
Napędzało nas zimno, zmieniające się w gorąc przy każdej kolejnej minucie maratonu.
– Jak długo jeszcze zamierzacie kłamać? – zapytał Lukas, starając się przekrzyczeć tłum. – No wiecie, w kwestii tej rzekomej przyjaźni?
– Ale to nie...
– Stary, trzymasz ją przez cały czas za rękę. To znaczy, ja nie wnikam, ale – uniósł ręce do góry w geście kapitulacji. – mnie nie oszukacie.
Mueller poruszał się na wózku inwalidzkim. Tragiczny upadek na Kulm przyczynił się właśnie do niepełnosprawności od niespełna trzech lat. Jednak, cholera, ten mężczyzna wciąż był jedną z najbardziej charyzmatycznych osób, jakie przyszło mi poznać. Pozostawał przy tym niesamowicie mądry i pełen pasji do każdego działania. Cóż, za mądrością szła wnikliwość, a tego mu nie brakowało. Przez dobry moment przyglądał się nam, żartując z byle błahostek, aby przejrzeć nas na wylot.
– Gregor, a ty z kim dziś biegniesz?
Nagle, obok nas znalazł się niewielki mężczyzna w kurtce i zawieszce, opisanej jednym słowem: prasa. Dziennikarz wyrównywał tempo, aby tylko dowiedzieć się, jak najwięcej.
On również paradował w zimowej kurtce i czapce na głowie. Pogoda nie była ani przez chwilę łaskawa dla któregokolwiek z biegaczy. Dziś skupialiśmy się na czymś innym, lecz to trafiał szlag. Mężczyzna zamierzał najprościej mówiąc, skłamać, aby zapewnić nam spokój na resztę czasu. A przynajmniej tak myślałam.
– Biegniemy dziś z całym Innsbruckiem – odpowiedział ani na moment nie puszczając mojej lodowatej dłoni.
Kamera mnie złapała. To znaczy nas.
– A kim jest osoba biegnąca razem z tobą? Gabrielle Hofer, jeśli się nie mylę? – zapytał zadowolony z widocznym podekscytowaniem w oczach.
Schlierenzauer zaśmiał się cicho, unosząc nasze splecione dłonie do góry. Prosto do kamery. Natomiast ja... ja nie wiedziałam, jak się zachować. Pierwszym odruchem było zaskoczenie. W pewnym sensie miłe. Zapewniające ulgę.
– Czyli to już oficjalne, Gregor, świat kobiet chyba oszaleje – parsknął mężczyzna. – Ile kilometrów zamierzacie dzisiaj przebiec?
– Więcej niż w poprzednim roku – odparł szybko, uśmiechając się do mężczyzny.
Urządzenie odsunęło się od nas, ruszając dalej. Szukając zapewne Andreasa Goldbergera, który wysunął się gdzieś na przód.
Pokręciłam głową z dezorientacją, śmiejąc się cicho pod nosem.
– Przyznaj się, że nie pamiętałeś – stwierdziłam, na co prychnął pod nosem, ściągając z mojej głowy czapkę, aby sekundę później rzucić ją do Lukasa. – To nie fair! Będzie mi zimno, cymbale – pisnęłam, trącając szatyna ramieniem.
– Czyli mówisz, że mam cię rozgrzać? – zapytał niewinnie z tym swoim przyklejonym uśmiechem na twarzy, na co po raz kolejny go szturchnęłam.
Zbliżaliśmy się do mety.
***
Nie zdążyłam odpowiedzieć Semenicowi. Wszystkie spojrzenia skierowały się w stronę trzech mężczyzn – Gregora i Manuela przytrzymujących Michaela Hayboecka. Blondyn nie otwierał oczu, a policzki pokrywały się ciemnym szkarłatem. Nie. Zakryłam dłonią usta, żeby nie wydał się ze mnie żałosny jęk, powodujący płacz.
Wystarczająco dużo płakałaś.
Natomiast Anze przyglądał się wszystkiemu. Jak zwykle, niepewnie, ale z dziwnym zaciekawieniem. Nie było tylko Philippa Aschenwalda, a to oznaczało... pokręciłam głową.
To nie oznaczało nic dobrego.
***
Kolejnego dnia
Hotel mógł się okazać w pełni zdalny do mieszkania, ale nie wykluczało to faktu pałętającej się wszędzie policji, która oświadczyła, że ktoś podłożył ogień. Ktoś. Pozostało im odnaleźć sprawcę, który równie dobrze mógł już przebywać w zupełnie innym miejscu. Znów zamierzali przyszpilić nas do ściany i zmusić do mówienia – tym razem o Philippie Aschenwaldzie. Człowieku, któremu nie udało się uciec przed ogniem. Spłonął.
To też do mnie nie docierało. Po tylu miesiącach wszystko wydawało się wracać na swoje miejsce i nagle... nagle pojawiła się karetka i ratownicy wynoszący ciało dwudziestotrzylatka okryte białym prześcieradłem. Mogłam się założyć, że Pointner wychodził już z siebie. Zamiast skakania w Innsbrucku otrzymał nieśmieszny żart.
– Philipp był dobrym skoczkiem i mężczyzną, więc mam nadzieję, że właśnie tak go zapamiętacie. Powinniśmy wszyscy złożyć jego rodzinie kondolencje, a policja posłać tego popaprańca, który podłożył ogień, do więzienia. Będziemy walczyć jeszcze ciężej niż poprzednio. Nie ma z nami już dwóch zawodników, więc trzymajcie się razem i pomagajcie Hayboeckowi – odparł trener ze zrezygnowaną miną na sali konferencyjnej. – Nie wychylajcie się.
Ludzie nie płakali, być może dlatego, że wciąż tkwili w nieogarnionym szoku. Nie potrafiłam uwierzyć, że Philipp odszedł, choć jeszcze parę godzin temu widziałam, jak wesoło rozmawiał ze starszym z braci Huberów.
– Nie mogę odwołać waszego treningu, bo później przychodzą tam Słoweńcy, ale zrozumiem, jeśli ktoś będzie potrzebował większej przerwy. To tragiczna wiadomość. Ja też się nie spodziewałem takiego obrotu wydarzeń – przyznał z cichym westchnieniem. – Rodzina Philippa jeszcze nie wie, ale Austriacki Związek Narciarski zamierza ich dziś powiadomić. Co do reszty... to wszystko. Chciałbym jeszcze porozmawiać z Gabrielle Hofer i Gregorem Schlierenzauerem. Możecie się rozejść, widzimy się o piętnastej.
Gdzieś z tyłu krążył głos Manuela, który z reguły rzuciłby jakąś ciętą ripostą, powodując u swojego przyjaciela prychnięcie. Natomiast dziś mamrotał coś pod nosem bez większego przekonania. Spoglądał w naszą stronę tak, jak gdybyśmy zostali skazani na gilotynę.
– Gabrielle, zostań na swoim miejscu. Gregor, przesiądź się bliżej.
Dopiero, gdy wszyscy wyszli, a drzwi zostały szczelnie zamknięte, mężczyzna pozwolił sobie na dłuższy monolog, co jakiś czas mrużąc oczy przed wychodzącym słońcem. Co za paradoks. Ze smutnego, wręcz smętnego mężczyzny, do Pointnera wrócił cały wigor. Może dlatego, że nie znał zbyt dobrze Philippa. Skupiał się tylko i wyłącznie na starej kadrze. Nie umknęło, więc jego uwadze to, co zrobił Gregor.
– Zacznijmy od dwóch spraw. Jedna dotyczy tylko ciebie. – Palcem wskazał na szatyna. – A druga was obu. – Wreszcie wypuścił z siebie całe powietrze i opadł na krzesło przymocowane do podłogi. – Co do cholery miało znaczyć to zniknięcie i "poderżnięcie gardła"? Czy ty się dobrze czujesz? Masz na to jakieś specjalne wytłumaczenie? Fettner cię w to wplątał?
Tu zaczynały się schody, bo ja również nie miałam żadnego pojęcia, co wydarzyło się przez ten jeden dzień. Może i nie chciałam, ale potrzebowałam tych informacji. Gdzie podziała się wtedy Heidi Maier? Co takiego robili?
Wnikanie nie sprowadzało się do niczego dobrego.
– Masz pojęcie, że brak twojej obecności w hotelu jest podejrzane? Nie możesz sobie ot tak znikać! – Podniósł głos. – Najpierw Stefan, a potem Philipp, chcesz być następny? – rzucił drażliwie. – Nie jesteś już nastolatkiem, a dorosłym facetem. – Pokręcił głową z niedowierzaniem.
Oczywiście, że Gregor nie zamierzał odpowiedzieć Pointnerowi na zadane pytanie. Jeśli już – skłamać. Zamierzałam z nim o tym porozmawiać, ale coś budziło we mnie niepokój. Nie tyle samo podpalenie, co spokój w obu kadrach. Słoweńcy nie byli zdolni do takich czynów. My również. Więc kto...?
– Policja zamierza cię przepytać, więc lepiej przygotuj staranne odpowiedzi. Podobno ktoś cię widział, jak szedłeś w nocnych godzinach korytarzem. Przemyśl to, bo nie chcę cię posyłać do kadry B, zwłaszcza w takiej sytuacji. Co do drugiej sprawy... – Tutaj znów westchnął, ale to wydawało się normalne. – Wiecie, że nie popieram związków w kadrach, jednak, jeśli będziesz skakał tak, jak na poprzednim zgrupowaniu, jestem w stanie na to przymknąć oko. – Po czym zawiesił swój głos.
Możliwe, że na moment odpłynęłam. W przypływie chwili do mojej głowy wleciały wizje Daniela Andre Tande, Ryoyu Kobayashiego i Stefana Krafta. Śmiech przypominał bardziej jazgot, a z czasem zmieniał się w żałosny płacz. Wtedy nie potrafiłam rozróżnić jawy od wyobrażenia. Krew na ich ciałach mnie przerażała. Błagali o pomoc. Błagali o...
– Gratulacje i wszystkiego dobrego dla malucha.
Moje oczy zaszły łzami. Za długo wpatrywałam się w słońce.
***
Niespokojnie spacerowałam po pokoju, przeglądając wszystkie informacje o skoczkach narciarskich i rzekomej ciąży. Nie umykały mojej uwadze wiadomości związane z pożarem, gdzie natychmiast zbiegała się cała prasa i media. Ludzie stwierdzali, że Anonim powrócił, a my jesteśmy bezbronni.
To właśnie portale plotkarskie nakręcały się wzajemnie, rozpoczynając falę ataku od Gali Leonidasów, przez Wings For Life i zgrupowania, do słonecznej Teneryfy. Do każdego pobocznego wydarzenia, gdzie pojawialiśmy się razem. Zaczęli zauważać coś więcej niż tylko nas. Musieli się od kogoś dowiedzieć, a półtorej tygodnia w zupełności wystarczyło na rozniesienie informacji – nieoficjalnej i nieogłoszonej przez żadnego z nas.
W zasadzie mogłabym szukać i szukać. Leo i Gregor zniknęli, korzystając ze słońca, a Kylie Maier postanowiła nas nie dręczyć – najwyraźniej przedłużyła wakacje. Chciałam porozmawiać ze Schlierenzauerem, zwłaszcza teraz. Zrozumieć, co tak naprawdę się wydarzyło, ale to wciąż było dla mnie tematem tabu.
Po prostu się bałaś, że zabójca wrócił.
Ciężko opadłam na łóżko, w myślach zaczynając przygotowywać plan na resztę dnia. Musiałam przeprowadzić profilaktyczne badania i sprawdzić tym samym dyspozycję mężczyzn po zgrupowaniu następującym miesiąc wcześniej. Rezultaty znów się zmieniały.
Wszystko ciążyło nade mną niczym gradowa chmura, mająca zamiar zaraz upaść na ziemię. Nie zapisywałam niczego w notatniku ani nie opowiadałam zawodnikom całego planu, jak to Kylie Maier miała w zwyczaju. Czułam jawne wycieńczenie. Cóż, a jakby tego było mało, mój telefon postanowił zadzwonić. W innym wypadku nie zastanawiałabym się nad odebraniem. Dziś... cholera.
Niepewnie przesunęłam palcem po zielonej słuchawce, myśląc nad tym, czemu u licha, matka postanowiła zadzwonić. Połączenia z Ameryki do Austrii były dosyć drogie, a ona nosiła węża w kieszeni. Rozmawiałyśmy tylko na święta, kiedy po raz kolejny nie mogłam do nich przylecieć, ze względu na Turniej Czterech Skoczni. Zawsze stanowił dobrą wymówkę.
– Gabrielle? Słyszysz mnie? – zapytała swoim skrzeczącym, na co wywróciłam niezauważalnie oczami.
– Tak, słyszę cię mamo – odparłam z westchnieniem. – Coś się stało?
O nic innego nie chodziło. Tina Hofer nie dzwoniła, żeby porozmawiać o byle błahostkach. Trzymał ją konkretny powód, dla którego zamierzała porozmawiać ze swoją krnąbrną córką, która nie zamierzała polecieć do Ameryki, żeby zarabiać wielkie pieniądze.
– Czy zawsze musi być jakiś powód, żeby z tobą porozmawiać? – zapytała bez przekonania.
No tak, następna rzecz wychodząca na złość. Nigdy nie denerwuj Tiny Hofer, chyba, że chcesz, aby na ciebie nawrzeszczała. Wolałam stać, kiedy z nią rozmawiałam. Wtedy mogłam się skupić na każdym słowie z osobna i uznać, że wystarczająco dobrze ją słyszę.
– Nie – rzuciłam ciszej niż mi się wydawało. – Więc, co u ciebie?
Przez chwilę w słuchawce panowała nienaturalna cisza. Budziły się we mnie nowe wątpliwości, o których kobieta niekoniecznie wiedziała. Cóż, była moją matką, a ja... nie. Nie chciałam jej powiedzieć o swoim stanie tylko dlatego, że czułam, że mnie skrytykuje. Jeśli zamierzała to zrobić, mogłam się już rozłączyć. Wreszcie.
– Wracamy z tatą do Austrii, chyba na stałe – powiedziała wyższym tonem niż zazwyczaj. – Chcieliśmy ci to oznajmić już wcześniej, ale jutro mamy lot do Innsbrucku, więc pomyśleliśmy, że moglibyśmy przyjechać do ciebie do Wiednia i zrobić niespodziankę!
Otworzyłam szerzej oczy, prawie wpadając na kanapę, znajdującą się tuż przy łóżku. Cholera. Cholera jasna. No tak, przecież nie wiedzieli, że mieszkam z Gregorem Schlierenzauerem i jego czteroletnim synem w Innsbrucku, a sama jestem w (hatfu) ciąży.
– Gabrielle, jesteś tam?
– Tak. Tak, tak – potwierdziłam, przykładając rękę do czoła.
To nie sen.
– Chodzi o to, że... jestem teraz na zgrupowaniu w Innsbrucku i...
– Jeszcze lepiej! – pisnęła uradowana. – Przyjedziemy tam z tatą i zabierzemy cię na kolację. Myślę, że to cudowny pomysł, tak dawno cię nie widzieliśmy... możesz też zabrać tego Anze, o którym kiedyś nam opowiadałaś!
Za oknem, Gregor nosił Leo na ramionach, pokazując palcem odległą skocznię. Uśmiechał się do niego. Nie udawał szczęśliwego, po prostu taki był. Na ten krótki moment zapominał o każdym złym momencie, żeby rozkoszować się chwilą z synem. A ja tkwiłam w kropce.
Mdłości następowały tak szybko, jak tylko znikały. Denerwowały. A ja miałam ochotę się rozpłakać, widząc rodziców. Udając, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Że nie jestem już tą samą, odrobinę nieśmiałą dziewczyną o wielu marzeniach.
– Mhm... ja... jasne. Do zobaczenia – odparłam, aby chwilę później trzasnąć drzwiami, zbiec, jak najszybciej po schodach i natknąć się na kadrę słoweńską.
Wpaść na jednego z nich.
Starałam się ich obserwować, ale za każdym razem coś mi przeszkadzało. Lub ktoś. Domen sprawiał wrażenie, jak zwykle, cholernie nonszalanckiego chłopaka, który nie przejmował się niczym. Nawet rozkazami Goranda. Jednak wrażenie różniło się od jego prawdziwej odsłony. Timi Zajc rozmawiał z Zigą Jelarem, i jak widać, bawili się naprawdę dobrze, unikając sytuacji związanej z pożarem. Tuż obok pałętał się Bor Pavlovcic z Zakiem Mogelem, lecz ich spojrzenia wpatrzone były w szkarłatną wykładzinę, którą wyłożono całą recepcję. Jernej Damjan rozmawiał z kimś przez telefon, uśmiechając się do pozostałych, a reszta... Tilen Bartol nie zaszczycił dziś swoją obecnością i właśnie dlatego nad tym tak cholernie ubolewałam.
Wpadnięcie na Anze Semenica nie pozostawało "przypadkiem". Nie dla niego. Biegnąc w stronę wyjścia i próbując powiadomić Gregora oczywistym faktem było, że natknę się na kogoś innego. Tym razem nie zamierzałam udawać. Ja i Słoweniec musieliśmy porozmawiać.
***
Dzisiaj trochę dłuższy rozdział i za bardzo się nic nie dzieje, ale wkrótce będzie, believe me. I think so
PS. To kto podpalił Philippa
Zoessxxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top