7. Fire Meet Gasoline
Gregor
Stojąc nad przepaścią, nie zastanawiasz się co dalej. Możliwe, że nie myślisz o tym, ile metrów ma dana stromizna i czy kiedy już spadniesz, ktoś cię znajdzie. Ludzie rzucają się w dół, żeby zapomnieć o bólu. Są załamani – właśnie wyrzucono ich z pracy, a oni nie mogą zapewnić swojej żonie i dwójce dzieci porządnego obiadu. Żonie, którą człowiek zdradził z jej młodszą wersją, a nagle okazuje się, że ta jest w ciąży. Sprawy się komplikują. Każde wydarzenie ma swój następujący ciąg, a ty stajesz się jego zakładnikiem – choćby w sytuacji takiej, jak ta.
Jesteś pod presją. Tym razem nie siedzisz na belce i wyczekujesz skoku, który może zapewnić ci medal olimpijski. Zresztą, teraz prawie pewne jest to, że już nigdy ich nie zdobędziesz. Pakujesz się w coś o wiele gorszego.
Zbliżaliśmy się do lasu. Manuel zaparkował samochód, jak najbliżej wejścia, zauważając przy okazji pozostałe pięć samochodów, które najwyraźniej zjawiły się wcześniej. To także mogliśmy przewidzieć – chcieli się przygotować. Pozostało tylko rozpoznać wybrany pojazd, a to stawało się o wiele trudniejsze.
Zostało nam dziesięć minut.
– Nie powinniśmy parkować na takim widoku – stwierdziłem, na co mężczyzna prychnął.
Ktoś mógł określić Manuela jako socjopatę. Nie ujawniał uczuć, szlajał się po imprezach i wykorzystywał to, co mógł. Nie posiadał ani krzty współczucia. Nie w tym wydaniu. Na spotkanie z Felderem i Leyhe założył swoją własną, wypracowaną przez lata zimną i brutalną maskę. Zamierzał się skupić na tej całej popapranej sytuacji byle tylko wyjść z tego cało.
Trzasnął drzwiami od samochodu, a potem... potem słyszeliśmy tylko gwizd wiatru, gwałtowny napór powietrza, milion kropli deszczu uderzających o nasze głowy i piorunów spadających w stronę cienkich konstrukcji drzew.
Biegliśmy przed siebie, kompletnie nie wiedząc, gdzie. Sama idea wydawała się bez sensu. Ci psychopaci nie określili w jakim miejscu będą. Na tym miał polegać ten cały podstęp? Westchnąłem ciężko, czując jak każde z osobnych wspomnień powraca prosto do mojej głowy z tego piekielnego Turnieju.
Z Sylwestra.
Kiedy Anze nie zdążył oświadczyć się Gabrielle, a Stefana, Michaela, Richarda i Markusa uprowadzono. Kiedy wszystko się rozpoczęło. Biegliśmy, niczym porażeni prądem i naładowani wszelkimi rodzajami emocji, bojąc się, że będzie za późno.
Było.
I cóż, pomimo faktu, że temperatura coraz bardziej spadała, krew znów buzowała, a adrenalina się podnosiła, ja opadałem na mentalne dno. Możliwe, że to dlatego, że już wiedziałem, czego będą ode mnie oczekiwać. Co każą mi zrobić. A ja zacznę kłamać, żeby wywinąć się w jakikolwiek możliwy sposób.
– Przypomnij mi, że jeśli wyjdziemy z tego żywi, mam cię zabić – rzuciłem, wypuszczając z siebie resztki powietrza.
Miałem ograniczone pole widzenia. Krople się mnożyły, a deszcz upadał coraz gwałtowniej na soczystą zieleń. W innym momencie wydawałoby się to zwyczajne. Normalne. Teraz moje emocje coraz bardziej przybierały na wadze. Budziło się coś nowego, wręcz nieoczekiwanego – właśnie ten strach, którego nie czułem od cholernych sześciu miesięcy. Moja osobista trauma, o której nikomu nie wspominałem.
– Wreszcie – stwierdził, ciężko oddychając. – Wiesz, że w tym lesie jest chata?
Moje spojrzenie pełne irytacji musiało mu wystarczyć, żeby zrozumiał – nie, nie wiedziałem. I możliwe, że tkwiłbym dalej w słodkiej niewiedzy, gdyby ten idiota tego nie wyznał. Drewniany budynek był idealnym miejscem na spotkanie, a przy okazji śmierć. Cóż, nikt nie miałby szans do namierzenia dwójki nienormalnych, myślących abstrakcyjnie mężczyzn. Debili.
– I mówisz to po piętnastu minutach łażenia po lesie – sarknąłem. – Zabiją nas, idioto.
Zabiją. Nie potrafiłeś przestać myśleć o tym słowie.
***
Michael
Kylie nie przyjechała na zgrupowanie do Innsbrucku. Pointner powiedział, że kobieta pojawi się dopiero w Wiśle, ale przesłała na maile szczegółowe plany dotyczące najbliższych dni. Nie mogła się pojawić z powodu braku transportu do Austrii. Najwyraźniej utkwiła na jednej z wysp archipelagu malajskiego lub będąc dostatecznie szczerym, Bali. Nie fatygowała się do deszczowej, zresztą, parszywie ponurej Austrii. Czekała aż cały szok przeminie.
– Kiedy wróci tata? – zapytał sennie Leo, odwracając głowę w stronę ściany. – Długo jeszcze?
Uśmiech w takich momentach grał główną rolę. Był niezwykle ważny, jeśli chciałem zyskać zaufanie dziecka. Mały Schlierenzauer nie był głupi, a ja wystarczająco mądry, żeby wymyślić kolejną naiwną gadkę.
Jeszcze kilka miesięcy temu marzyłeś, aby zaadoptować takiego malucha. Aby wraz ze Stefanem zapewnić mu szczęśliwy dom – pełen wsparcia i miłości.
– Tata pojechał w podróż – odpowiedziała Gabrielle, wychodząc z łazienki w o wiele za dużej, szarawej koszulce z logiem sponsora Schlierenzauera.
Jej głos przy każdym słowie starał się wytworzyć prawdziwą równowagę, nieprzerwaną przez drżenie. Zmyła z siebie cały makijaż, a włosy ukryła pod turbanem z białego ręcznika. Pachniała wanilią.
– Gdzie?
Do cholernego nieba.
Brunetka uniosła delikatnie brwi, powstrzymując się od westchnięcia. Każdy kolejny ruch wydawał się jeszcze ważniejszy od poprzedniego. Tym razem jej wzrok spoczął gdzieś na jednej z beżowych ścian. Dostrzegałem ból, który rozprzestrzeniał się od minimum aż po samo apogeum.
– Daleko, skarbie – powiedziała, starając się przy tym lekko uśmiechnąć.
Pominąć całe nagromadzone uczucie, które pomimo czasu, wciąż było nowe. Odnowione. Jak w jednej z piosenek Die Toten Hosen, pozostawało niemym Schrei nach Liebe – krzykiem o miłość.
Doskonale zdawałem sobie sprawę z faktu, że kiedy tylko wyjdę z pomieszczenia natłok emocji powróci i to ze zdwojoną siłą. To było nieuniknione.
Kiedy tylko Leo zasnął, maska spadła. Wróciła Gabi pełna zmęczenia, mówiąca "dość". Szykowała się następna bezsenna noc.
– Pewnie jesteś padnięty – stwierdziła, przez cały czas wlepiając wzrok w podłogę. – Dziękuję, że tu byłeś, ale... powinieneś się położyć. Jest późno.
Położyć w pustym pomieszczeniu, tym bezszelestnym. Ciszy, która powoli zaczynała cię denerwować. Telefonie, wyświetlającym powiadomienia do niedawnego zdjęcia, gdzie za każdym razem się uśmiechasz. Udajesz, że jest lepiej.
– Ty też – odpowiedziałem, posyłając jej niepewne spojrzenie. – Śpij dobrze, Gabi.
Oczywiście, że nie zamierzała spać. A ty nie chciałeś się narzucać. Pozwolić jej cierpieć w samotności.
Wyszedłem. Powoli zamknąłem za sobą drzwi, a potem szedłem do innego pomieszczenia. Dochodziła dwudziesta druga, a po korytarzu wciąż chodzili ludzie. To znaczy Heidi Maier rozmawiająca z Anze Semenicem.
***
Gregor
Dwudziesta pierwsza. Siedzieliśmy na drewnianych ławkach w oświetlonym pomieszczeniu, tylko dzięki świeczkom. W myślach odmawiałem ostatnie modlitwy, czując, jak cały dzisiejszy posiłek podchodzi mi do gardła. Niepewnie rozglądałem się po całym pomieszczeniu, dostrzegając rzeczy, których wcześniej zdążyłem zauważyć. Nóż, leżący na parapecie, nieznany trunek stojący tuż obok, różnego rodzaju papierzyska i krótkofalówka.
– Będziemy wiedzieć, jeśli policja tu przyjedzie. Wystarczy jedno zawiadomienie, a nasi informatorzy automatycznie sprawdzą, czy teren jest czysty. Mam nadzieję, że to jasne – odparł mężczyzna, nalewając do szklanek alkoholu.
Drewniana podłoga skrzypiała pod każdym naporem ruchu, jaki wykonywaliśmy. Wszystko słyszał. Andreas Felder przestał udawać głupiego. Ja i on wiedzieliśmy, kto kazał się mu tak zachować. Mieć kontrolę, kiedy takowej nie posiadał. Zaś Stephana Leyhe nie było. Nie przybył.
– Nie wiem co tu robisz, Fettner – zauważył spokojnie. – To, o czym zamierzam rozmawiać z Gregorem, nie dotyczy twojej kiepskiej postawy. Chyba, że chcesz kogoś jeszcze zabić.
Manuel przez cały czas spoglądał na Austriaka podirytowanym wzrokiem. Pewnie czekał aż Felderowi nie uda się go wyprowadzić z równowagi lub sam zaczynał tracić cierpliwość.
– Nie mamy czasu – odpowiedziałem, zmieniając momentalnie temat.
Mógł wziąć to za obraźliwe, ale przecież nie zamierzał nas zabić. Nie mógł. Cóż, co prawda innym nie zrobiłoby różnicy, gdybym już nie żył, skoro "poderżnięto mi gardło". Strach przeobrażał się w coś zupełnie innego. Dziś musiałem wytężyć umysł i wysłuchać tego sadysty.
– Obawiam się, że to nie zależy od was – rzekł, kładąc dłonie na stole. – Chcieliśmy zawrzeć układ. Wydaje nam się, że jest on wart swojej ceny – zaczął, chwytając naczynie, a potem stopniowo obracając je w ręku. – Początkowo myśleliśmy, że posiadasz w sobie potencjał z młodzieńczych lat, ale na nasze nieszczęście okazało się to tylko zwykłym złudzeniem. W całym tym sezonie zajmowałeś miejsce innym skoczkom, dopóki nie zacząłeś trenować z Gabrielle Hofer. Dopóki nie wyleczyła Philippa Aschenwalda i Daniela Hubera, byliście... nikim. Wszystko jest oczywiste i mam nadzieję, że się zrozumiemy.
Głos mężczyzny mógł wydawać się niezwykle spokojny, pomimo tego, że siedział sam w pomieszczeniu z dwójką facetów, gotowych w każdej chwili zwiać. Abstrakcja. Na zewnątrz czatowała cała reszta jego "utytułowanych obrońców" obserwujących z daleka drewniany domek. Teraz czekaliśmy na ostateczne uderzenie. Na to, czego zamierzał zażądać.
– Więcej się nie zobaczycie, więc utrzymuj postawę ducha. Dodatkowo, Hofer ma odejść od Austriackiego Związku Narciarskiego. – Tudzież spojrzał na Fettnera. – Inaczej oboje znamy konsekwencje, prawda? – zapytał, mocząc usta w zimnym trunku. – Tak wygląda cena za spokój. Koniec śmierci biednych skoczków łaknących adrenaliny. Ale to właśnie teraz robicie. Tak wygląda wasza rzeczywistość. – Uśmiechnął się krzywo. – Więc, jak będzie Gregor? Masz jakieś warunki?
Manuel po raz kolejny spojrzał na mnie niepewnym wzrokiem, czując, że zaoponuję. Że nie pozwolę na wypuszczenie ode mnie Gabrielle, a dziś zacznę kłamać. Ja i brunet obok lubiliśmy oszukiwać innych. Czerpać satysfakcję z planów wyrwanych z kontekstu.
Dziś rozpoczynał się kolejny, wręcz wariacki, ale musiał się udać. Ukrywałem przerażenie i to dosyć dobrze. Jeśli spalilibyśmy na panewce, nie było odwrotu. Zniszczyłbym wszystko. Potrzebowaliśmy jeszcze jednej osoby – tej, która teraz znajdowała się w hotelu. Prawdopodobnie spała. Zastanawiała się, do jak wielkich poświęceń jesteśmy zdolni.
– Pójdziecie na policję i dostaniecie wyrok. Wszyscy, nie tylko ty – powiedziałem, odsuwając od siebie szklankę z przejrzystą cieczą.
Możliwe, że uśmiechnąłem się pod nosem, spoglądając na dno napoju. Mężczyzna obok mnie odchrząknął.
– Nie pokażesz się nam już na oczy – stwierdził, spokojnie siedząc na swoim miejscu.
Jednak Andreas Felder nie zareagował. Nie odpowiedział. Stało się coś dziwnego. Coś, co rozpoczynało cały misterny plan. Człowiek bezwładnie opadł na podłogę, powodując skrzypnięcie. Tego nie przewidzieliśmy.
Nikt nie był w stanie stwierdzić co tak naprawdę stało się byłemu trenerowi Austrii. Można było tylko wnioskować, czy aby na pewno zmarł. Popełnił samobójstwo i tego zamierzaliśmy się trzymać. Wychodząc, potrzebowaliśmy chwili, aby przygotować się do wejścia do paszczy rekina. Czekali nas strzelcy.
***
Spokojnie idąc przez ciemny las, moknąc od zimnego deszczu i wypatrując ludzi Feldera, zmierzaliśmy w stronę samochodu. Dochodziła dwudziesta trzecia. Problem pojawiał się wtedy, gdy robiło się nieznośnie cicho. Zbyt miło. Przecież znajdując się na skraju boru, powinien być ktokolwiek, kto szanował Feldera.
Ilość ludzi zmalała. Przecież nie puściliby nas wolno. Nie w tym wymiarze.
– Myślisz, że... on naprawdę nie żyje? – zapytał cicho Manuel. – Stephan ma ponoć swój własny rozum, więc nie powinien nam zagrażać. A poza tym, mógłbyś do choler...
– Łapać ich!
Znów wszystko zamierzało się potoczyć zdecydowanie zbyt szybko. Ktoś nas znalazł. Napój, który kupił Fettner, miał powodować dłuższą śpiączkę, a przy tym... cóż, skutkiem ubocznym pozostawał dłuższy zanik pamięci.
Jeśli nie śmierć.
Przypominały mi się biegi w podstawówce, kiedy uciekałem przed osobą będącą "berkiem". To też był w pewnym sensie "berek" – z nożami i pistoletami, lecz wciąż on. Zapewniał wystarczająco adrenaliny na resztę życia. Co prawda, istną głupotą pozostawał fakt zostawienia samochodu tuż przy wejściu, ale na nic lepszego nie wpadliśmy. Powoli zaczynało brakować mi oddechu. Ten zaś kurczył się niezwykle szybko, pozostawiając na ciele mnóstwo potu i brudu.
W pewnym momencie jednak upadłem, potykając się o korzeń. Syknięcie z moich ust było dopiero początkiem niesamowitego bólu, z jakim przyszło się zmierzyć. Brunet zmartwiał. Doganiali nas. Krzyczeli, jak w jakiejś dziczy. Może tak właśnie było. Mężczyzna jednym zwinnym ruchem chwycił mnie za rękę, byle tylko uciec. W kącikach jego oczu dostrzegałem nagromadzone się łzy.
Socjopata, dobre sobie.
Przełknąłem ślinę, czując całkowitą suchość w gardle. Pustynię. Z gąszczu ciemnej zieleni powoli wyłaniało się coś więcej niż tylko ciemne korzenie drzew.
– Dla kogo oni do kurwy nędzy pracują, Gregor?! – wykrzyczał na jednym, tym ostatnim wydechu.
Ciągnęliśmy siebie wzajemnie, aby trafić do samochodu. Odjechać. Uciec od zamaskowanych mężczyzn, wynajętych przez prawdziwego Anonima.
***
Manuel przekroczył wszystkie dowolne prędkości i znaki. W tamtym momencie prawo przestało istnieć. Policja zresztą też. Dziś rozpoczęliśmy lawinę wydarzeń, które wkrótce zamierzały się ujawnić. Nie zamierzałem grać trupa. Nie zamierzałem zostawiać Gabrielle samej. Musieliśmy się przygotować na nieobliczalność, ale nie w tak ogromnym stopniu. Zaczynaliśmy wprowadzać nasze reguły, naiwnie myśląc, że to podziała.
Parkując przy budynku żegnaliśmy się na zawsze z pewną erą – zapewne spokoju. Tego nie potrafiliśmy tak dobrze przewidzieć, więc jak najszybciej uciekliśmy. Prosto do Das Gold.
W hotelu panowała nieprzerwana cisza. Byliśmy wycieńczeni, brudni i spoceni. Ale, co najważniejsze – bez krwi na ciele. Zamierzaliśmy się rozstać, beznadziejnie wierząc, że cały wysiłek nie poszedł na marne. Tak, byłem w pewnym sensie przerażony. Nie chciałem zobaczyć łez zdenerwowania na twarzy Gabrielle, konsternacji trenera i zaskoczenia reszty kadry. Wchodząc do windy, budowały się we mnie słowa, których jutro zamierzałem użyć. Dziś brunetka już spała, a ja nie zamierzałem jej budzić. Stwarzać następnego powodu do kłótni.
Przecież chciałeś zapewnić jej bezpieczeństwo i powiedzieć, jak bardzo ją kochasz.
Czekałem. Nogi drżały z nadmiaru emocji, a moja zabrudzona twarz odbijała się od czystego lustra, podświetlonego małymi żarówkami. Wciąż czułem niepokój, ale byłem zbyt zmęczony, żeby teraz myśleć nad tym, co takiego niewłaściwego znajduje się w tym hotelu. Kiedy wyszedłem z windy, nie zwracałem uwagi na kręcącego się mężczyznę po korytarzu. Nie dostrzegałem koloru jego włosów ani sylwetki. Kroczył w stronę austriackich lokum, więc pewnie był to ktoś ze sztabu.
Przetarłem palcami przekrwione oczy i ostatni raz westchnąłem. Cicho. Tak, aby nikogo nie obudzić. Niby było pusto. Światło sodowych lamp odbijało się od lśniącej podłogi. Jednak, ja tego nie rozumiałem. Serce za każdym razem przyspieszało coraz bardziej. Z każdym kolejnym krokiem bliżej pokoju, do którego się zbliżałem. Naciskając klamkę, spodziewałem się zobaczyć śpiących Leo i Gabrielle.
Spodziewałem. Więc, kiedy otworzyłem drzwi i zobaczyłem bladą kobietę o spierzchniętych ustach i łzach spływających po policzkach, zamarłem. Nie spała. Siedziała na brzegu łóżka, pustym wzrokiem spoglądając na paczkę papierosów.
Głęboko oddychałem. Traciłem powietrze. Przełknąłem gulę w gardle, podchodząc coraz bliżej. Niespokojnie. Ona też nie wierzyła. Przynajmniej na to wyglądało. Wstając i ścierając z twarzy resztki łez, coś w niej krzyczało. Nie odzywała się. Wciąż przełykała gulę w gardle. I wtedy... wtedy poczułem ból na prawym policzku.
– Powiedz, że to nie jest pieprzona wyobraźnia, bo tego nie zdzierżę – wyszeptała cicho, jakby do siebie, przestając zaciskać wargi. – Nie chcę, żebyś odchodził. Nie...
Bezbronna. Załamana. Przerażona. Płacząc, wszystko wydawało się realniejsze. Nie potrafiłem przestać jej obejmować. Wdychać zapach waniliowego szamponu, który tak uwielbiała. Nie potrafiłem się powstrzymać od spoglądania w jej szklące się oczy.
– Nigdy nie odejdę, Schatzi – wyszeptałem, czując jak w kącikach oczu zaczynają się pojawiać mi łzy. – Nigdy.
Nie chciałem jej puszczać ani zostawiać ani na sekundę dłużej. Jeden dzień i jeden bagaż emocjonalny więcej. Wszystko stawało się tak cholernie problematyczne, ale brunetka nie dopytywała. Brakowało jej głosu. A nawet jeśli, wszystko znów się zmieniło.
Usłyszeliśmy alarm przeciwpożarowy, a dopiero potem zobaczyliśmy kłęby szarego dymu. Budynek się palił.
***
To jazda, myśleliście, że to koniec akcji? No chyba nie. Co prawda trochę długo trzeba było czekać, ale myślę, że będzie warto.
To jak obstawiacie, w kogo pokoju płonie ogień? I kto to zrobił?
Zoessxxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top