4. Hope is a Dangerous Thing

Niedobrze. Jasna cholera, niedobrze. Nie w takim momencie. Wyszłam tuż za Gregorem, a Michael biegł. Zatrzasnęłam za sobą drzwi do łazienki, próbując powstrzymać się od zwymiotowania, ale wtedy okazało się, że to nierealne. Drżałam na całym ciele i nie potrafiłam się pozbierać, kiedy wszystko działało ze zdwojoną siłą.

Wszystko jest w porządku.

– Gabi? – Spokojny, opanowany męski głos sprawiał, że kręciło mi się w głowie.

Definitywnie nie należał do Schlierenzauera. Nie mógł. Sterczałam przy toalecie w bezruchu. Nie umiałam wydusić z siebie niczego, prócz żałosnego odgłosu jęku. Nie chciałam, żeby ktokolwiek wiedział. Nie chciałam wierzyć, że to jawa, bo mogłabym się załamać.

– Mogę wejść?

Musiałam się podnieść. Podejść do kranu i wypłukać usta zimną wodą. Wreszcie spojrzeć komuś w oczy, a potem skłamać, że wszystko w porządku.

– Zaraz przyjdę – rzuciłam zduszonym głosem, naciskając na spłuczkę.

Mimo to, dalej czułam jego obecność za drzwiami. Martwił się - niepotrzebnie. To zamierzało przeminąć. Wszystko powinno wrócić do poprzedniego stanu. Teraz musiało być dobrze. Lepiej niż poprzednio.

Mdłości nie przemijały. Kręciło mi się w głowie, a ja głupio myślałam, że to z powodu niepokoju. Że to ten cały szok spowodowany jego dzieckiem. Przyłożyłam dłoń do czoła, modląc się, aby to była choroba. Aby to wszystko przeszło za tydzień. Kłamstwo. Kolejne, czym się nasycałam. To nie zamierzało się skończyć.

Powoli wstałam, próbując przestać drżeć na całym ciele. Z całą swoją ociężałością otworzyłam drzwi, wracając do rzeczywistości, gdzie musiałam zacząć normalnie funkcjonować.

Nie teraz. Nie w takim momencie.

– Wszystko w po...

Uśmiechnęłam się blado, kręcąc głową. Z oczu prawie poleciały mi łzy, gdy zaczęłam mu opowiadać o wszystkim. O tym, jak cholernie się boję. Jak nie wiem co zrobić, bo nie chcę być w tej pieprzonej ciąży. Nie mogę. O tym, jak zamierzam kłamać Gregorowi w żywe oczy, mówiąc, że wszystko jest w porządku.

Wargi mi drżały, a głos z każdym słowem coraz bardziej łamał. Nie byliśmy już dziećmi, które, gdy popełniły błąd, biegły się wypłakać do mamy. Teraz to ja odpowiadałam za każdy problem. Może płakałam dlatego, że już nie wiedziałam co dalej. Bałam się, że mnie zostawi? Cholera.

Mężczyzna zaprowadził mnie z powrotem do łazienki, każąc usiąść na brzegu wanny. Przez pierwsze dwie minuty grzebał w wielu szafkach w poszukiwaniu czegoś, sprawiając, że z każdą chwilą czułam się coraz gorzej. Wiedziałam, że zawsze może tu wejść Gregor i zapytać co się dzieje, a ja będę stać jak słup soli. Nie chciałam tego.

– Claudia i jej chłopak mieszkali tu, zanim Stefan... no wiesz. Nie wzięła tego – mruknął, podając mi drobne pudełko. – Przynajmniej nie będziesz trzymać się w niepewności. Nie musisz się bać. Każdy... nawet Gregor by się ucieszył, uwierz mi – mówiąc to, posłał mi niepewny uśmiech.

Pokręciłam głową. W tej chwili o niczym innym nie marzyłam tak bardzo, jak o nieposiadaniu dziecka.

***

– Każdy uniwersytet będzie zachwycony twoimi wynikami egzaminów, Gabrielle. Wiesz, ile osób marzy, aby wyjechać do Stanów Zjednoczonych? Taka okazja się już nie powtórzy.

Znów siedzieliśmy przy jednym stole, pijąc parującą herbatę. W ciszy. W cholernie krępującej ciszy, ponieważ Tina i Martin Hofer znaleźli jeszcze lepszą pracę niż ta, którą oferowali w Austrii. Zamierzali wyjechać najszybciej jak tylko się dało, zostawiając znajomych, dom i porywając osiemnastoletnią córkę wraz ze sobą.

– Znalazłam odpowiedni uniwersytet w Wiedniu. Wyniki wystarczą, żeby dostać się tam na medycynę – odparłam, zaciskając dłoń na rączce kubka.

Szczerze mówiąc, wątpiłam, że interesowały ich moje zainteresowania. Od zawsze myśleli o sobie. Rzadko kiedy spędzaliśmy razem czas. Ekskluzywne wakacje? Oni we dwoje. Ja? Jeden z najdroższych obozów językowych. Od zawsze zastanawiałam się, od czego to wszystko zależało. Nie spełniałam ich wymagań? Nie byłam wystarczająco dobra?

– Skarbie, w Stanach będziesz mieć znacznie większe szanse na lepiej opłacalną pracę.

– Nie wszystko kręci się wokół pieniędzy, mamo – mruknęłam, odstawiając napój na powierzchnię stołu.

Kobieta westchnęła, a ojciec powoli tracił cierpliwość. Zupełnie jak ja. Wystarczyła chwila, aby doprowadzić do prawdziwego konfliktu na linii – głowa rodziny i córka.

– Chodzi o tych samobójców na nartach? – zapytał mężczyzna. – O tego, jak mu tam... Schlierenzauera? Gabrielle, zacznij myśleć racjonalnie i odpowiedz sobie czy masz jakiekolwiek szanse, żeby go spotkać, a co dopiero leczyć. Przestań wreszcie fantazjować.

Wyglądało na to, że zrobiłam się czerwona na twarzy. Nie wierzyli we mnie. Samo marzenie nie bolało tak bardzo, jak fakt braku oparcia w rodzinie. W mamie i w tacie. W rzekomych osobach, które powinny mnie wspierać w każdej nie do końca uzasadnionej decyzji.

– Nie jadę z wami. Ani teraz, ani nigdy. Zostaję... chcę zostać w Austrii. Znalazłam już mieszkanie.

***

Leo przypominał Gregora w wielu aspektach. Odziedziczył po nim kolor oczu i włosów, ale gdzieś w głębi duszy widziałam, jak chłopiec spoglądał na świat. Jednak co dziwniejsze, był nieśmiały. Przez całą drogę nie mówił kompletnie nic. Pytałam więc, czy wszystko w porządku, czy nie potrzebuje przerwy lub też nie chce się zatrzymać na toaletę. Trzy godziny podróży do Innsbrucku wydawały się być wystarczająco wyczerpujące, a jakby tego było mało – dzisiejszy dzień sprawił, że brakowało nam sił. Nie odzywaliśmy się do siebie.

Musieliśmy podjechać na stację, zatankować samochód, a potem Gregor poszedł do sklepu, żeby kupić coś do jedzenia dla małego. Zostaliśmy sami. Ja i mała blondwłosa istota udająca, że czuje się dobrze, choć tęskniła za osobą, podającą się za siostrę Kylie Maier.

– Nie jesteś mamą – wymamrotał pod nosem.

Tym razem odwróciłam się. Nie potrafiłam powstrzymać wrażenia, że rozmawiam z małą kopią. A potem przełknęłam ślinę. Leo sprawiał wrażenie inteligentnego, jak na swój wiek.

– Nie. Ale... jestem ciocią – powiedziałam, próbując się uśmiechnąć. – Tata zaraz przyjdzie. Poszedł kupić coś do jedzenia. – Jasne, zmień temat.

Głos nie drżał mi tak bardzo, jak w  momencie, gdy musiałam odpowiadać na pytania. Dopiero wtedy rozumiałam z czym muszę się mierzyć. Nie potrafiłam. Cholera jasna, nie potrafiłam porozmawiać z dzieckiem, które teraz budziło we mnie paniczny lęk. Chęć do płaczu.

Tata. Mama. Tak to szło. Teraz robiło się trudniej.

– Gdzie ciocia Heidi? – zapytał niepewnie.

Najwyraźniej on też się bał. Nie tylko we mnie panował niepokój. Co ta kobieta sobie myślała? Że pozbędzie się dziecka jak zwykłej zabawki? Im dłużej panowała cisza, tym większe nasuwały się wątpliwości co do kolejnego kroku.

– Ona... ma teraz chwilowe wakacje.

– Chwilowe?

– Takie na kilka dni – odparłam udawanym, beztroskim tonem. – Wszystko będzie dobrze. Tata ma w domu ogromny telewizor i ogród z huśtawką, więc będziemy mogli się pobawić.

Nawet udawać nie umiesz.

Łzy mogły pojawić się naprawdę szybko. Nie nadawałam się na matkę ani na kogokolwiek. Nie potrafiłam opanować siebie, a co dopiero rozwrzeszczanego malucha. Mogłam tylko pomarzyć o dobrym dniu.

Wakacje właśnie dobiegły końca.

 ***

Kiedy przekroczyliśmy próg mieszkania, było po dwudziestej, a Leo zdążył zasnąć. Wszystkie walizki łącznie z ubraniami dziecka, wylądowały na przedpokoju. Marzyłam, aby ten dzień się skończył. Aby Gregor przestał spoglądać na mnie tym troskliwym wzrokiem, a potem pytał czy wszystko w porządku. Nie rozmawialiśmy o tym, co się wydarzyło. Miałam dziwne wrażenie, że ta cała konwersacja nie skończyłaby się zwyczajnym pogodzeniem z losem. Mężczyzna od dobrych parunastu minut próbował dodzwonić się do Kylie, ale bezskutecznie. Tymczasem ja czułam się jeszcze gorzej niż poprzednio.

Uczucie mdłości przeradzało się w czyste przerażenie i obłęd. Nie mówiłam mu. Nie chciałam. Nie zamierzałam uciec, a mimo to tchórzyłam.

Kładąc się do łóżka, powiedziałam tylko nikłe "dobranoc". Nie zasnęłam. Czułam tylko jego ciepły oddech na swojej skórze i obecność malucha w pokoju obok. Nie mogło być gorzej. Na przemian ocierały się o siebie gorąc z zimnem i w dużej mierze te dreszcze wystarczyły. Błądziłam po śnie, bojąc się otworzyć oczy i stawić się rzeczywistości. Wstać z ogromnego łóżka i przejść po miękkiej wykładzinie prosto do łazienki. Nie w tym momencie. Nie teraz.

Czy mężczyzna zamierzał wziąć Leo na zgrupowanie? Cóż, tam zamierzała pojawić się Maier. Mogli wreszcie porozmawiać i ustalić kilka faktów. Rodzajów obowiązków.

Dopiero, kiedy poczułam, że dłużej nie wytrzymam, podniosłam się z łóżka. Najciszej, jak tylko potrafiłam, wymknęłam się z pokoju, czując, że to mój koniec. Że nie będę potrafiła go dłużej okłamywać. Niepewnie zapaliłam jarzeniówkę w łazience, a potem znów opadłam na kwadratowe, szare płytki, przymykając powieki.

To cię wykańczało. Powiedz to szczerze. Przestań się bać i obwiniać. To nie twoja wina.

Nie wiedziałam co robić i jak się zachować. Im dłużej to w sobie trzymałam, tym bardziej obwiniałam się o kłamstwo. Podchodząc do lustra, widziałam tylko zmarniałą twarz, w której oczach szkliły się łzy. Zepsułam. Nie byłam gotowa, żeby wyznać prawdę.

Nikt by nie był.

Przełknęłam gulę w gardle, ciężko oddychając. W głowie na przemian pojawiały się wyzwiska rzucane w moją stronę. Jeśli dowiedziałyby się media, byłoby tylko gorzej. Jeśli ktokolwiek by się dowiedział, byłabym skończona. Zacisnęłam wargi, opierając ręce na umywalce. Łzy swobodnie kapały, brudząc moją koszulkę. Nie trudziłam się, żeby je zetrzeć. I tak było za późno na cokolwiek. Moje ciało drżało, kiedy opuszczałam pomieszczenie, a potem, gdy niespokojnym ruchem otwierałam jedną z szuflad w kuchni.

Od tak dawna tego nie robiłaś...

Opakowanie wciąż tam tkwiło – białe o kształcie prostopadłościanu. Tylko czekało aż złapię haczyk i dotknę swoimi zimnymi palcami tego przysłowiowego szluga.

Nie powinnaś.

Dłonie mi drżały. Denerwowałam się. Zapalniczka leżała tuż obok. To wszystko wydawało się tak strasznie kuszące i nikt by się nie powstrzymał. Kto mógł? Kolejny raz przełknęłam gulę w gardle. Stawiałam powolne kroki, a potem ostrożnie otworzyłam drzwi na balkon. Noc była bezwietrzna. Wszystko co widziałam, to tę cholerną podświetloną skocznię i całe miasto. Miasto, które mimo mroku, wciąż się bawiło. Jednak nie przypominało Wiednia.

Odpalając papierosa, łzy leciały w dół. Po metalowych barierkach, podpartych przez szkło. Wszystko było takie idealne, dopóki nie wkraczało się do tego popieprzonego świata. Chciałam zaciągnąć się tym świństwem, nie zważając na żadną z konsekwencji. Pozwolić sobie na ten durny płacz z powodu kolejnego problemu.

Mogłam wyrzucić ten niedopałek i umyć zęby. Zatrzymać tę chwilę dla siebie. Chwilę słabości, przy której byłam sama. A przynajmniej tak mi się wydawało. Nie usłyszałam jego kroków ani nawet cichego westchnienia, które z siebie wydał, gdy stawał za mną na balkonie.

– Już wiem - powiedział, a mnie wręcz zgięło.

Piramida zamierzała runąć, a ja wraz z nią. To było kolejne wyobrażenie. Dobre wyobrażenie mnie. Kładąc swoje dłonie na moich ramionach, czułam się coraz gorzej. Powinien odejść. Pozwolić mi pozbierać się samej.

Tym razem nie zamierzałam na niego spojrzeć. Paraliżował mnie strach. Nie potrafiłam wymówić tych trzech słów, które ciążyły od dobrych kilku tygodni.

– Kiedy szedłem do łazienki u Michaela do łazienki, zostawiłaś go na wierzchu. Nie skłamał.

Pokiwałam tylko głową, zaciskając dłonie na barierce. Nie chciałam się przy nim rozpłakać. Nie w takiej chwili. Oczywiście, że nie zamierzałam mu powiedzieć. Nie czułam potrzeby, żeby myśleć o tym co dalej. O tym, że zostanę matką, a on ojcem.

– Przecież wiesz, że zawsze będę cię wspierać. Wiesz, że sobie pora...

– Nie poradzimy sobie – mruknęłam, próbując powstrzymać łamiący się głos. – Kylie nie da ci spokoju z Leo. Nawet nie masz pojęcia czy faktycznie Heidi ma rację co do niego. Nie potrzebujesz kolejnych problemów, a ja... spójrzmy prawdzie w oczy, nie planowaliśmy tego. Nie potrafię... po prostu nie, Gregor – wyszeptałam, ścierając łzy z policzków.

Czekałam aż się odezwie i zacznie na mnie krzyczeć. Przecież to wydawało się tak naturalne w tej chwili. Słowa przychodziły łatwo, a płacz zdecydowanie zbyt szybko. Miałam mu powiedzieć, że nie nadaję się na matkę?

– Nie myślisz racjonalnie, Gabi... – dodał łagodnie, próbując powstrzymać szok, który możliwe, że już przeszedł.

Przez całą drogę się nie odzywał. Myślałam, że to z powodu Leo był tak zaskoczony. Ja zresztą też. Byłam naiwna sądząc, że się nie dowie. Zbyt naiwna.

– A ty myślisz? Jak to sobie wyobrażasz? Będziesz rezygnował z zawodów, żeby zająć się dzieckiem? – zapytałam. – Może od razu dwoma? Leo też potrzebuje ojca – powiedziałam cicho, wręcz paranoicznie.

– To nie jest i nigdy nie było problemem. Dobrze o tym wiesz – stwierdził. – Nie sądziłem, że... to naprawdę dużo – wydusił. – ale cieszę się, że osoba, którą kocham i ja, stworzymy prawdziwą rodzinę.

Zawroty głowy przyspieszyły. Z oczu jeszcze nigdy nie lało się tyle łez.

– Przepraszam – wyszeptałam, po czym zostawiłam go samego na balkonie.

Sezon letni nawet nie zdążył się zacząć, a wszystko zmierzało ku złej drodze. Niszczyłam każdy dobry moment.

Nie byliśmy rodziną.

***

Och, Gabrielle, nie wiesz co mówisz. Nadzieja jest niebezpieczną wartością dla osób takich, jak ja. Jeszcze o tym nie wiesz, ale wkrótce się przekonasz. Wszyscy się przekonacie. Tak bardzo czekacie na zgrupowanie? Myślicie, że ono rozwiąże wszystkie problemy? Nie zdawaliście sobie sprawy, że do końca wciąż daleko. A ja nie jestem tylko waszym wyobrażeniem. Felder mógł uciec. Leyhe też – ale nie ja. Chcesz prawdziwej walki?

Już wkrótce. Nikt Wam nie pomoże. Zostanie tylko pył i popiół.

Gra może dobiec końca, ale nie ja. Pozostanę w miejscu, gdzie stoję. Będę waszym koszmarem. Teneryfa nie należała do przypadków. Uspokajaj swoje myśli, póki jeszcze możesz.

A potem szykuj do walki.  

***

Już wkrótce będzie więcej akcji, obiecuję. Na razie musi być to, co jest, no ale... wiecie, zabawa SOON.

Nie pytam o podejrzane typy, bo w sumie nie ma jeszcze kogo podejrzewać. Chyba. A teraz znikam płakać po innym EndGame. 

Zoessxxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top