18. He Got Me - Epilogue
Pamiętam ten dzień. Musiałam zrobić wtedy mnóstwo rzeczy. Lekarze zgodnie potwierdzili zgon, a policja zajęła się Kylie Maier, która nie nazywała się tak, jak miała w papierach. Badania dowiodły jej niepoczytalności, a władze odnalazły niejaką Katherine Neumaier, która uciekła z ośrodka psychiatrycznego. Wskazano jej niestabilność po tym, jak jej ojciec ucierpiał w wypadku samochodowym, który zresztą sam spowodował, a drugą osobą, według niej winną była ta łudząco podobna do Gregora Schlierenzauera.
Katherine Neumaier nie zamierzała już nigdy więcej spojrzeć na świat wolna. Była winna.
W tamtym dniu chciano ode mnie, abym porozmawiała z rodziną Schlierenzauerów i ustaliła szczegóły pogrzebu. Chciano, abym wiedziała z jakiego materiału wykonają grób. Stałam wtedy na sali i w pewnym momencie wybuchłam niekontrolowanym płaczem, czując, że to oficjalny koniec. Że sobie nie poradzę. Wtedy napisałam też mailowe wypowiedzenie i odeszłam od kadry austriackiej.
Nasze mieszkanie było puste, a jednocześnie pełne. Jego rzeczy wciąż tam tkwiły. Ten jeden raz, pakując ubrania do pudeł, musiałam tam zostać na noc. Nie chciałam pomocy. Zaciągałam się zapachem jego perfum, próbując nie zapominać. Nie zamierzałam tego zrobić.
Tamte dni były ciężkie. Bywało, że nie wychodziłam na zewnątrz, a leżałam w łóżku i wpatrywałam się w sufit. Zastanawiałam się co dalej i czy "dalej" w ogóle istniało.
Państwo Schlierenzauer wzięli do siebie Leo. Mnie też chcieli, ale grzecznie wtedy odpowiedziałam, że dam sobie radę. To było największe kłamstwo na jakie było mnie stać.
Musiałam przeszukać całe mieszkanie. Pomieszczenie po pomieszczeniu. Pamiętać miejsca, gdzie doprowadzał mnie do szaleństwa. Odczuwać tę cholerną obecność, której nawet nie było. Brałam leki i nie patrzyłam na etykiety. Szczerze mówiąc, wątpiłam w normalność. Wątpiłam, że przeżyję najbliższe dni, tygodnie, miesiące i lata. Poruszałam się bezwiednie, niczym duch. Brałam rzeczy, a potem zostawiałam je tam, gdzie były. Nie potrafiłam ich ot tak wyrzucić do kosza.
W szufladach znajdowały się listy, które dostawał, a ja o nich nie wiedziałam. Żył w strachu, nie chciał mi o tym powiedzieć. Wszędzie leżały zdjęcia, głównie nasze. Zdjęcia z wizyty u jego rodziny, zdjęcia z Teneryfy, z biegu Wings For Life, z zawodów, podczas których startował i kiedy piliśmy herbatę. Siedziałam i patrzyłam na nie, próbując opanować emocje. Stłumić łzy, a potem opaść na kanapę z ciężkim oddechem.
Pozostały po nim tylko wspomnienia.
Były też inne dni. Wchodziłam do mieszkania i układałam rzeczy na półkach, ścierałam kurze, a potem mówiłam do Lisy, która sterczała w moim brzuchu. Opowiadałam jej o ojcu, a ona wydawała się być najlepszą słuchaczką.
Dopiero potem znalazłam płytę, zatytułowaną "I like you too much". Nagrywał nas. Robił zbliżenia i mówił coś do mnie, kiedy gotowałam, zasypiałam w jego ramionach albo pracowałam w gabinecie. Czasami próbowałam mu ją zabrać, ale wtedy okazywał się znacznie wyższy. A potem tło znów się zmieniło. On się zmienił. Jego oczy były zaspane, ale uśmiechał się. Siedział na krześle, a jego ciało opinała niebieska, dżinsowa koszula. Mówił.
– Wiem, że nie lubiłaś kamer. W zasadzie, odstraszały cię. Mam jednak nadzieję, że dla mnie zrobisz wyjątek, Gabi – zaczął, a mój żołądek pokoziołkował. – Nagrywanie tego może być bez sensu, ale to, co się dzieje też nie posiada większej logiki. Oboje o tym wiemy.
Jego głos był opanowany i spokojny. Cichy, ale nie na tyle, żeby go nie słyszeć. Każde wypowiedziane słowo mnie bolało.
– Inaczej. Nagrywam to dlatego, że kiedy to obejrzysz, będę w innym świecie i nie zdążę zrobić rzeczy, które chciałbym. Jest ich trzy. – A on przerwał, żeby wstać i podnieść coś z biurka obok. – Powinienem ci się oświadczyć i to wtedy na Teneryfie. Pierścionek, który trzymam w ręku, jest dla ciebie. Jest, był i będzie. Znajduje się w twojej szafce nocnej, Gabi.
Był tam. Delikatny, złoty z okrągłym kryształkiem złożonym z malutkich cyrkonii. Zimny. Nosiłam go do dziś.
– Chciałbym też z tobą wziąć ślub, ale taki prawdziwy. Rzuciłabyś welon swoim druhnom, a potem pojechalibyśmy na długi miesiąc miodowy. Ostatnio nad tym myślałem.
Ja też. Aż za długo. Zbyt często.
– Mówiłaś, że lubisz Jonas Brothers, więc przesłuchałem ich płyty. Tańczylibyśmy do Hesitate lub jakiejkolwiek innej piosenki. Do Alles aus Liebe.
Zamrugałam kilka razy. Udawałam, że wszystko ze mną w porządku, choć jedyną osobą, która znajdowała się w tym pomieszczeniu byłam właśnie ja. Nie mogłam siebie okłamywać.
– Trzecią rzeczą...
Potrzebny mi był przełom. Coś, co zamierzało to zmienić. Wtedy myślałam, że nic takiego nie istnieje. Pięć lat zajęło mi zorientowanie się, że Gregor miał rację. Michael wszedł do środka, pytając czy nie przeszkadza i czy mógłby posiedzieć ze mną w ciszy, jeśli chcę.
– ... będziesz szczęśliwa. Nie potrafię powiedzieć, kiedy. Pokochasz człowieka, który będzie lepszy, Schatzi. Poradzisz sobie.
***
Dwanaście lat później
– A teraz na belce zasiada młody, szesnastoletni Leo Schlierenzauer. Nikogo nie zdziwi fakt, że jest on dominatorem pierwszego Pucharu Świata w swoim życiu i tym skokiem może sobie zapewnić wygraną Kryształową Kulę! Widzimy już zielone światełko i... rusza! Odpycha się, wspaniała prędkość na progu i leci! Czy państwo widzą, jak go niesie?! Drodzy państwo, on zaraz przekroczy rozmiar skoczni! Leci, leci... Tak! Drodzy państwo, mamy nowy rekord świata! Leo Schlierenzauer pobił rekord swojego świętej pamięci rodaka Stefana Krafta! 255 metrów! Proszę zobaczyć tę radość! Odpina narty, koledzy z drużyny już biegną mu gratulować! On już ma wszystko, ma zapewnioną Kryształową Kulę! Jesteśmy pewni, że Gregor Schlierenzauer uśmiecha się do niego z góry i jest dumny z takiego syna! Oto nowa legenda skoków narciarskich!
Skaczę i krzyczę. Skanduję imię dziecka, które traktuję, jak syna. Jest moim synem. Uśmiecham się i nie potrafię opanować emocji. Ściskam Lisę, a ona macha do Leo, który chwilę później bierze ją na barana i idzie do reszty drużyny. Michael obejmuje mnie, a w oczach gromadzą się mu łzy. Manuel drze się chyba najgłośniej z nas wszystkich, jest zresztą trenerem młodego. Jestem Fettnerowi tak cholernie wdzięczna w tej chwili. Podchodzi do nas coraz więcej ludzi, a z głośników leci "Planica, Planica". Czekamy.
Leo idzie się zważyć, a potem przyjąć gratulacje od całego zespołu i dyrektora skoków narciarskich. Obok niego, na niższym stopniu podium znajduje się Constantin Schmid, a na trzecim Norweg, którego imienia nie pamiętam. Leo uśmiecha się do siebie i wpatruje w niebo. Dzień jest bezwietrzny i bardzo przyjemny. Kiedy słyszymy, że zaraz zostanie odśpiewany hymn, chłopak ściąga z siebie okulary i czeka. Śpiewa głośno. Nasz kraj też. Potem Michael mówi, że zaraz przyjdzie, ponieważ chce poszukać Lisy, która zniknęła gdzieś z bratem. Zostaję sama. Patrzę, jak szatyn odbiera nagrodę po nagrodzie i robię zdjęcia telefonem. Widzę, że jest szczęśliwy, w końcu to jego dzień.
Chwilę później wszystko jest skończone. Ludzie zaraz zamierzają się rozejść, ale ja wciąż spoglądam na ogromną Letalnicę.
– To były dwa ładne skoki – słyszę z tyłu i i kiwam głową, ponieważ ścisk sprawia, że nie mogę się odwrócić.
– Świetne – odpowiadam z uśmiechem. – Jest niezwykły.
– Wygląda, jakby nosił w sobie jakąś pasję. Jest podobny do Gregora Schlierenzauera, ale jeszcze bardziej do pani. Zaraża uśmiechem.
Wydawało mi się, że skądś znałam ten głos. Był spokojny i lekko ochrypły, ale ludzie wciąż blokowali mi dostęp do wyjścia.
– Jest dobrą osobą – przytaknęłam. – A teraz muszę pana przeprosić, ale szukam swojego męża i córki, którzy gdzieś zniknęli – zaśmiałam się nieśmiało. – Do zobaczenia w przyszłym sezonie.
Ludzie odeszli, a ja wreszcie się odwróciłam. Słońce wciąż mnie raziło, a ludzie wychodzili do bramek. Tyle, że nikogo już tam nie było, prócz drobnej karteczki leżącej na śniegu z podpisem "Schatzi" i Michaela z Lisą idących w moją stronę.
***
Więc dobrnęliśmy do końca End Game i co najważniejsze w jednym kawałku. Czuję się trochę, jak matka, która wysyła swoje dziecko na studia i rozstaje się z nim w pewnym sensie na zawsze. Wicked Game i End Game były dla mnie czymś, czego jeszcze nie miałam okazji doświadczyć w życiu – napisałam dwa skończone fanfiki, a każdy z nich jest dla mnie czymś niesamowitym.
Przyznam Wam, że na samym początku Wicked Game już wiedziałam, jak skończy się EG. To znaczy, zamierzałam zawrzeć wszystko w jednej części, ale pod koniec zrozumiałam, że nie będę potrafiła zabić głównej postaci, którą dalej uwielbiam i dalej czuję pustkę za to, że jej to zrobiłam auc.
Powinnam podziękować naprawdę wielu osobom, ponieważ to się robi na końcu książek, prawda?
So, let's start it:
dziękuję Oli za to, że słuchała moich pomysłów i wiedziała o tym, co zamierzam zrobić, ale nikomu o nich nie mówiła, ily so much.
Dziękuję Ali za wsparcie i pomoc związane z obiema częściami, a do tego bycia cudowną komentatorką, bo to dzięki TEMU komentarzowi pojawił się opis skoku Leo.
Dziękuję Klaudii, która stwierdziła, że przeczyta to dopiero w wersji papierowej, ale pomagała mi z dylematami dotyczącymi WG i EG.
Dziękuję Ani za czytanie tego i komentowanie w szkole, kiedy się nudziłam.
Dziękuję Wam za pomoc w ankietach, komentarze, gwiazdki, czytanie tego.
Nigdy nie zapomnę Wicked Game i End Game.
Zoessxxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top