16. Rebel Yell
Richard
– Najgorsza rzecz jaką zrobiłeś? Przypominam, że odpowiadamy szczerze, bo w przeciwnym razie nie będzie tak zabawnie – odparłem. – Nic nie wychodzi poza to pomieszczenie. Nic.
Okazało się, że Markus zabrał nie tylko nagranie z recepcji, a i klucz do zamykania drzwi na basen. Nikt prócz niego nie posiadał dostępu do wyjścia. Szczerze mówiąc, bałem się o niego. Wariował i to coraz bardziej, nie pozwalając nikomu na zbliżenie się.
Tym bardziej, gdy teraz to on musiał odpowiedzieć na pytanie wzięte prawie żywcem z Turnieju Czterech Skoczni, pewność siebie uleciała. Zniknęła. Szklane naczynie leżało na turkusowych kafelkach, wskazując górną częścią na Eisenbichlera. Cóż, to, że Johansson grasował gdzieś tutaj, nie należało do tak niebezpiecznej myśli, jak ta, że właśnie na obszarze basenu znajdował się ktoś, kto mu pomagał.
Nikt nie wykrył żadnego obcego ciała podczas zabójstwa Timiego Zajca. Ponoć nagrania z kamer nie uchwyciły tajemniczej osoby, która mogła spacerować korytarzem. Pozostali tylko Słoweńcy i Austriacy. Cóż, nie negowaliśmy żadnej możliwości, tym bardziej w wypadku, gdy obie nacje znajdowały się z nami na sali.
Musieliśmy powtórzyć pytania i ponownie zająć się wieloma różnorakimi aspektami związanymi ze śmiercią. A ona zbliżała się nieuchronnie.
– Jedyną i najgorszą rzeczą było rozpoczęcie śledztwa – odparł beznamiętnie. – Bezsensu. Poza tym, on nas obserwuje. Teraz stoi za drzwiami i czeka na wejście.
Posłałem mu zgromione spojrzenie, na co tylko wywrócił oczami. Oczywiście, był poirytowany. A ja zdenerwowany. Ludzie wokół rozglądali się, ustępując miejscowemu przerażeniu. Daniel Huber i Manuel Fettner wyglądali co prawda spokojniej niż zazwyczaj, ale może przyzwyczaili się do takiego obrotu spraw. Fannemel i Maarkeng skierowali swoje przestraszone spojrzenia właśnie na mnie, co równało się z pytaniem: "co tu się do cholery wyprawia?".
Markus, jak gdyby nigdy nic podniósł szklane naczynie i pozwolił mu się kręcić, jak najdłużej. Musieliśmy zadawać adekwatne pytania do osób, które pytaliśmy. Tym razem padło na najmłodszą kopię starszego Prevca.
Jego już nie było.
– Pytanie czy wyzwanie?
Wiedzieliśmy, że tym razem nie będzie się wysilał na pokazanie kto w tym gronie jest najtwardszy. Wystarczyło pół roku, żeby zmiękł. Domen wyglądał co prawda przerażająco w takiej spokojnej odsłonie. Zmulonej. Już nie zastanawiał się w czym tym razem może dorównać Peterowi ani, jak tym razem go zirytować. Doszedłem do wniosku, że to był taki ich rytuał – który pierwszy doprowadzi drugiego do załamania nerwowego.
– Pytanie.
To też ustalaliśmy: "gdzie byłeś, kiedy Timi zginął?", "lubiłeś go?".
– Gdzie byłeś, kiedy Timi zginął?
Przecież nikt nie mówił, że będzie banalnie prosto. Tym bardziej, kiedy jego oczy zaszkliły się, a on sam zacisnął mocniej usta, uwydatniając tym samym swoją dobrze zarysowaną szczękę. Markus lubił zadawać pytania wprost. Nigdy nie oszczędzał nikomu bólu.
– W pokoju obok.
Gabrielle poruszyła się nieswojo, spuszczając wzrok na kafelkową podłogę. Ktoś jeszcze posiadał jakieś zastrzeżenia co do winy? Minęło tyle czasu, a nikt z nas nie wiedział.
– Jak to w pokoju obok? – dopytał. – Nie usłyszałeś, jak ktoś wchodzi do środka?
– Nikogo nie było w środku. Wołałem go, żeby przyszedł do mnie, do łazienki, ale nie odpowiadał – syknął. – Nie był ubabrany krwią, po prostu nie oddychał.
– Dla...
– Teraz powinna być kolejna osoba – zauważył Stoch.
Brakowało dwóch osób, które w zasadzie były w stanie odpowiedzieć na te pytania. Gregor i Michael nie dołączyli do nas. To znaczy, Gabrielle tak, pomimo faktu, że zajmowała się wcześniej wspomnianym blondynem.
– Kamil, pytanie czy wyzwanie?
Głos młodego znów stał się spokojniejszy, choć większość z nas wiedziała, że wystarczy moment, aby zmienić stan, w jakim się znajdował.
Pytanie.
– Który z zawodników stanowi dla ciebie największą realną konkurencję?
Czyżby on sam? Ale czego mogliśmy się spodziewać po Prevcu? Że zapyta o jakąś śmierć? On nie wiedział, że trwa jakiekolwiek śledztwo. Nie miał pojęcia o tym, co się działo. Tylko przez chwilę napomknęliśmy na racjonalne myślenie.
– Kuba?
I znów wzrok każdego powędrował w stronę Wolnego, zastanawiającego się co odpowiedzieć.
***
Nie było ich. Myślałam, że wreszcie nastąpi konfrontacja i porozmawiamy, ale to trwało i trwało. Niedobrze. Richard i Markus nakręcali karuzelę, a potem serwowali najniewygodniejsze pytania, jakie ktokolwiek był w stanie zadać. Wiedzieliśmy, dlaczego to robili.
– Widziałaś wyniki badań Gregora po tym, jak został dźgnięty nożem? Został czymś otumaniony?
Eisenbichler się nakręcał. Wszystko wyglądało znacznie poważniej niż zazwyczaj. Nastrój każdego z nas zmieniał się niczym w kalejdoskopie, ciągnąc i ciągnąc tę niewygodną grę.
– Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie – powiedziałam, próbując przypomnieć sobie kartkę ze szpitala z wypisanymi problemami, którą wtedy otrzymałam.
Musisz dbać o niego. Rozlegulował się.
– Nie, nie. – Pokręcił głową Niemiec. – Nie rozumiesz. Twój chłopak może być mordercą lub coś ukrywa. Mógł upozorować tę rzekomą, nieudaną śmierć Gabrielle. Michael powiedział, że został wtedy przez kogoś otumaniony, więc wszystko jest ważne, rozumie...
Nie rozumiałam. To znaczy, nie chciałam w to wierzyć. Ciężko był spojrzeć na wszystko od tej normalniejszej strony. Próbowałam wierzyć, że Gregor niczego nie zrobił, ponieważ był dobrym człowiekiem. Nie chciałam go oceniać. Spojrzałam błagalnym wzrokiem na Eisenbichlera, który zaciskał swoje dłonie w pięści. Chciałam odpowiedzieć spokojnie i dodać, że mogą być spokojni o stan Schlierenzauera. Że jest pod odpowiednią opieką. Był.
I wtedy jedna z osób upadła, uderzając głową o posadzkę. Jedna za drugą. A za nią kolejna i kolejna. Jakub Wolny głośno zakaszlał, próbując się zapytać, co takiego dodali do alkoholu. Tym razem Richard nie wiedział, pomimo tych licznych osłabień.
– Richard, co tu się dzieje? – Mój głos jakimś cudem przedostał się w jego stronę, próbując nie ulec oszołomieniu.
Tylko ja nie piłam. Reszta, jak jeden mąż wydawała się trwać w letargu. Mogłam policzyć na palcach ile sekund minęło, zanim wszystko się zmieniło.
Kafelkowa, śliska podłoga oddawała różne odgłosy. Targała, robiła "bum, bum", a potem drżała pod wpływem głośnych kroków i przejawu syku połączonego z metalowym brzękiem. Światła nagle zgasły, a chlor stał się jedynym odczuwalnym zapachem, zresztą śmierdzącym. Wymawiałam imię Freitaga zdecydowanie częściej i ciszej. A jednak, co za ironia, ciemność pomimo jej naturalnego przeznaczenia do uchowania nas przed takimi okropnościami, była dla kogoś zbawieniem.
Serce biło tak, jak gdyby miało zamiar niedługo umrzeć. Stopy udowadniały swoją nieważkość, stąpając po śliskiej podłodze, na której zdążył się rozlać niejeden trunek. Powstałam, próbując obudzić wąsacza i każąc mu przestać się wygłupiać. To było strasznie naiwne. Wierzyłam, że magicznie się obudzi i powie: "niespodzianka"!
Wtedy, w takich momentach szukałaś wybawienia. Twoje wybawienie posiadało imię i nazwisko. Twoje wybawienie niekoniecznie było "twoje", ale potrzebowałaś go, jak powietrza, żeby wreszcie móc się wypłakać w to silne ramię, prawda?
Zauważyłam, że głos stawał się znacznie bardziej ochrypły, kiedy próbowałam szeptać. Zdecydowanie nie udaje się być cichym i wyjść niezauważonym. Każdy krok to jedno głośne uderzenie o podłogę, a oddech mianuje się krzykiem. Instynkt ofiary.
– Richard... – po raz kolejny szeptałam jego imię, ale ciało stało się bezwładne.
Nie zdążyłam nawet sprawdzić, czy oddychał. Musiałam się podnieść z turkusowej nawierzchni i wyjść. Nie zginąć.
Czy ktokolwiek tutaj oddychał?
Przecież mógł czekać przy drzwiach. Kroki robiły się głośniejsze, a głos rozpoznawalny. Nie widziałam jego bezszelestnej sylwetki, która poruszała się pomiędzy nieprzytomnymi ciałami. Tak właśnie zamierzał to rozegrać? Zabić wszystkich i nie pozostawić ani jednej żywej osoby?
Oddychałam. Jeszcze oddychałam. Czułam jego wyraźną obecność, zaznaczoną czymś nowym. Stałam przy krawędzi. Woda wciąż się lała, była gorąca. Przyjemna. Taka, jak popołudniowy ocean na Teneryfie. Jednak, w tej cieczy znalazło się coś więcej.
Mężczyzna uciszył mój krzyk, przykładając do ust rękawiczkę. Trzymał mnie i tę drobną istotę, znajdującą się gdzieś w środku. Wtedy, po raz pierwszy w życiu naszła mnie myśl, że nie chcę, aby umarła, skoro może jeszcze tyle przeżyć. Może mieć lepsze życie niż ja i Gregor. Przecież to nie jej wina.
To nie była jej wina, nawet wtedy, gdy człowiek postanowił przejechać srebrnym, ostrym nożem, po moim ramieniu. Pewnie zamierzał zbliżyć się do gardła i mnie wykończyć, a ja czułam, jakbym gdzieś w środku krzyczała, choć teraz nie mogłam. Byłam bezbronna, a im stawałabym się gwałtowniejsza, tym szybciej mogłam umrzeć.
Nie chciałaś jeszcze umierać.
Nie. Czułam na przemian zimno i gorąc. Parne powietrze na swoim ciele. Po moich policzkach ciekły drobne łzy z abstrakcyjnego wyobrażenia, które nie zamierzało się spełnić. Kafelki wydawały się teraz kłującymi kolcami, a ja zastanawiałam się, kiedy to się skończy. Kiedy postanowi mnie zabić.
***
Gregor
Dobrze jest się w końcu obudzić ze snu, który wiązał ciężkimi łańcuchami. A przynajmniej tak myślałem. Myślałem. Zastanawiałem się nad wieloma aspektami, dochodząc do jednego ważnego wniosku – zamierzałem porozmawiać z Gabi.
Zamierzałem to naprawić.
Podobno znowu zajmowała się tymczasową rehabilitacją Michaela, a potem zamierzali pójść na basen, aby zająć się czymś w rodzaju próby bezużytecznego śledztwa. W pewnym sensie dopuszczałem do siebie różne myśli, ale ostatecznie ograniczałem je do zastanawiania się nad tym, co działo się teraz. To nie musiało aż tak osłabiać i boleć.
Podniosłem ręce z barierek balkonowych i schowałem swoje chłodne dłonie do kieszeni. Dziś nie było zimno, a wręcz parno. Gorąco. Upał wydawał się nie do zniesienia, śmiejąc mi się jawnie w twarz. Odchodziłem w cień. Nie mogłem nawet zadzwonić do Manuela, który teraz przygotowywał większość rzeczy z Richardem i Markusem. To dopiero wydawało się komiczne. Gość, który popełnił zbrodnię, próbował znaleźć innego winnego.
Wszystko zajęło ledwie chwilę – wyjście z pokoju i zapukanie do drzwi, za którymi mieszkał Michael. Słyszałem jego drobne kroki, które stawiał, a potem dźwięk przekręcanego zamka. Wyglądał, jakby co dopiero wstał z łóżka. Narzucił na siebie tylko szarą, bawełnianą koszulkę i ubrał bokserki. Widząc mnie, już zamierzał coś powiedzieć, ale go wyprzedziłem. Trudno było się o nic nie zapytać.
– Jest tu Gabi?
Oczywiście, że odpowiedź mogła mnie nie zadowolić, ale właśnie tego się spodziewałem. Niczego więcej.
– Była – odparł, ziewając. – Poszła już na basen.
Tym razem nie mówił zbyt wiele. Zamknął drzwi, kiedy tylko podziękowałem za to, że odpowiedział. Ale co tak naprawdę zamierzałem powiedzieć? Że przepraszam za wszystko? Że jestem idiotą? Pewnie zamierzałem improwizować i wciąż okłamywać siebie, że będzie w porządku. Jak zwykle.
Jednak, kiedy tylko okazało się, że na korytarzu jest ciemno, a za szklanymi drzwiami, gdzie znajdował się basen, panuje bezwzględna cisza, cały plan przestał być dobrą opcją. Przestał istnieć. Moje serce postanowiło przyspieszyć, a na ciele momentalnie pojawiły się ciarki.
Dopiero kiedy wszedłem do środka, świecąc telefonem po całym pomieszczeniu, usłyszałem głośny plusk. Ktoś wpadł do wody. Było duszno.
Dobrym pomysłem byłoby wyjście stamtąd. Richard i Manuel uwielbiali robić żarty. Twierdzili, że ich poczucie humoru jest zdecydowanie lepsze od innych. Mogłem się na przykład odezwać i kazać im włączyć światło. Mogłem też zawołać obsługę hotelu, ale byłem zbyt wielkim idiotą, żeby to zrobić.
Na podłodze leżeli nieprzytomni mężczyźni, a obok nich leżały butelki, ręczniki i klapki. Czułem chlor, który w zasadzie dusił moje nozdrza. Przebiegałem wzrokiem po każdym z osobna, mając głupią nadzieję, że jedną z tych osób będzie Gabrielle. Oni oddychali. Dopiero dzwoniąc na numer ratunkowy, uświadomiłem sobie, że ktoś prócz mnie może tutaj być. Błagałem, aby odebrali jak najszybciej. Abyśmy wyszli stąd cało.
Zdążyłem przejść tylko kawałek. Kawałek, żeby podświetlić unoszącą się na wodzie kobietę, a potem zmasakrowaną sylwetkę mężczyzny i poobijany telefon. W moich oczach zaległa ciemność i ból. Wpatrywałem się w dwa ciała, nie będąc w stanie nic odpowiedzieć. Nie będąc... nie potrafiąc...
Wtedy usłyszałem z jej ust ciche, ochrypłe "ratunku", przeplatane z płaczem i mieszającą się krwią. A oni odebrali.
***
Błagam, nie zabijajcie mnie za ten rozdział, pisało mi się go strasznie ciężko, dopiero kolejny będzie świetny, a następny prawdopodobnie ostatni. Dobranoc! x
Zoessxxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top