11. Bad Liar
Mieliśmy się spotkać na lotnisku w Krakowie, skąd zamierzaliśmy pojechać dalej autokarem. W moim ciele wciąż tkwiło niepotrzebne uczucie przerażenia. Niepokoju. Nieufności. Nie potrafiłam spojrzeć na Gregora Schlierenzauera bez głębszego zastanowienia. Kiedy mnie całował, próbowałam się nie opierać. Nadaremno. Myślał o wszystkim. W gruncie rzeczy, do jego głowy mogła docierać myśl, że jestem załamana po tym, co stoczyłam z matką i ojcem. Brakiem akceptacji z ich strony.
Zamierzaliśmy opowiedzieć o ciąży rodzicom mężczyzny, kiedy tylko wrócimy z Wisły. Jeśli wrócimy. Heidi obiecała zająć się Leo, aby Gregor mógł wystartować podczas inauguracji, więc przynajmniej jedna ze spraw została rozwiązana. Rozmawiali dosyć długo, a kiedy zapytałam czy coś się stało, mężczyzna odpowiedział, że to tylko drobne problemy i wszystko jest w porządku.
Wtedy pokiwałam niepewnie głową, mając wrażenie, że robi się gorzej i gorzej. Że to nie tylko początek rosnącego problemu, ale i kłamstwo.
On kłamał.
– Wszystko w porządku? – zapytał blondyn idący o kulach.
Uśmiech Michaela był przyćmiony. Ponoć wczoraj odbył się pogrzeb Philippa Aschenwalda, na którym znalazła się i policja, aby przypilnować porządku. Wczoraj znów coś we mnie pękło. Mimowolne, drobne łzy pojawiające się w kącikach oczu nie były przewidziane. Nie sądziłam, że do rozłamu dojdzie aż tak szybko. Na moim ciele pojawiały się ciarki. Pomimo bluzy i koca, którymi się okrywałam, wciąż było mi zbyt zimno. Klimatyzacja została wyłączona, a pogoda prezentowała się zdecydowanie lepiej niż w Austrii, więc... więc powinnam cieszyć się początkiem zawodów. Nie problemami.
– Tak – odparłam, pomimo chwilowego drżenia głosu. – Myślałam, że nie będziesz skakać. Twoja noga...
– Wiem – powiedział szybko, wpatrując się w puste miejsce obok mnie. – Pointner doszedł do wniosku, że sobie poradzę – westchnął pod nosem. – Gdzie Gregor?
– Przeziębiłam się trochę, więc powiedziałam, żeby usiadł obok Manuela. – Wzruszyłam ramionami, okłamując zarówno Schlierenzauera, jak i Hayboecka.
Musiałam pomyśleć nad wszystkim. Nad każdą czynnością i fałszywym ruchem, które mnie ograniczały. Budowały wiele wątpliwości. Słyszałam z przodu ciche podśmiechiwanie Fettnera, który z zadowoleniem pokazywał Gregorowi pełną skrzynkę pocztową. Rozmawiali. Czekaliśmy na jeszcze jedną osobę, która zamierzała ponieść zdecydowanie więcej konsekwencji.
– Siadasz? – dopytałam szybko, zakłopotana, przesuwając się w stronę okna. – Myślałam nad czymś, w rodzaju masażu wirowego, ale do tego potrzebna jest wanna – odparłam, zmieniając błyskawicznie temat. – W Wiśle spróbujemy chwilowych zabiegów, a kiedy wró...
– Co się dzieje? – zapytał wprost.
Myślałaś o Anze, Gregorze, Kylie, morderstwie, Leo, ciąży, pracy i rodzicach. To cię wykańczało. Byłaś zmęczona.
Uśmiechnęłam się blado. Złociste słońce, pełne wigoru wpatrywało się w nas z uciechą. Taka była Polska. Zawsze, kiedy przyjeżdżaliśmy do tego kraju, widziałam tysiące rozpromienionych twarzy zachwycających się sylwetką Andreasa Wellingera, Kamila Stocha czy Gregora Schlierenzauera. Oni zostali. Przeżyli.
Lecz była też druga, ta bardziej bolesna strona medalu, której za wszelką cenę starałam się unikać. W tym roku zamierzało być inaczej. Coś się zmieniło.
– Chodzi o Gregora? – mówiąc to, spojrzał na mężczyznę, a ja zacisnęłam mocniej wargi. – Przepraszam. Nie powinie...
Wypuściłam powietrze z ust. Nie podobało mi się to, co miało miejsce. Jednak, jasne, mogło być jeszcze gorzej. Wystarczyło, że do autokaru weszła brunetka w ogromnych przyciemnionych okularach i ustach pomalowanych na szkarłatny kolor, rażąc swoim niesamowitym uśmiechem wszystkich wokół. Widziałam, jak Manuel swobodnie unosi brwi, zagryzając wargę, a Gregor wpatruje się w Kylie Maier niczym w ducha.
Kobieta podeszła do Alexandra Pointnera, zaczynając tłumaczyć co i jak, na którą zaplanowano przyjazd, i że tego samego wieczoru odbędzie się rozdanie plastronów, razem z imprezą powitalną, na której warto byłoby się wstawić, a tym samym powitać resztę zawodników. Mężczyźnie nie spodobała się owa koncepcja, lecz przystał na nią, łypiąc Maier wzrokiem. Powiedział, że możemy tam być maksymalnie godzinę, ponieważ potem będzie sprawdzał, kto zameldował się w pokoju.
Wiedzieliśmy, że to bujda. Nigdy tego nie robił.
***
– Richard!
– Fettner?!
Dwójka dorosłych mężczyzn, niczym para starych, dobrych przyjaciół krzyczała na swój widok, jak para niewyżytych dziesięciolatków. Przynajmniej oni udawali, że wszystko było w porządku. Było. Dyskutowali o wielu aspektach Letniego Grand Prix i imprezie, na którą oczywiście zamierzali się wybrać.
Czekaliśmy w recepcji na karty do pokoju i standardowe rozmieszczenie, które proponował trener. Wchodząc do przeszklonego holu, poczułam nagły powiew powietrza i przyjemny zapach świeżości. Spokój. Na zewnątrz już czaił się tabun nastoletnich fanek, które o dziwo, dowiedziały się, o której godzinie zamierzamy być na miejscu lub po prostu czatowały przez cały dzień. Wszystkim udzielała się dobra atmosfera za sprawą prawie oficjalnego rozpoczęcia letnich skoków, a tym samym spotkania znajomych twarzy. Jak gdyby wszystkie morderstwa popełnione niecały tydzień temu odeszły w niepamięć. Cicho westchnęłam, kiedy tylko usłyszałam, jak ktoś krzyczy imię Gregora, a chwilę później moje. Niedobrze.
Pojęcie tak zwanej ciszy przestawało istnieć. Zamiast uciszenia się krzyków, te stały się jeszcze głośniejsze. Prawdopodobnie przyjechała kolejna kadra i to z zapasem wielu zawodników. Usłyszałam głos Gregora, który coś do mnie mówił, ale nie odpowiadałam. Martwo wpatrywałam się w jeden punkt, myśląc o tym, co znalazłam w kieszeni jego spodni. Zdawałam sobie sprawę z faktu, że rozmowa jest nieunikniona, a mężczyzna prędzej czy później dowie się, że moje zaufanie traci na wadze.
Punkt zaczął się zbliżać w moją stronę. Dopiero w ostatniej chwili oderwałam wzrok od Semenica, który razem z kadrą słoweńską czekał na zameldowanie się przez ich trenera i rozdanie kart do pokoi. Delikatnie uśmiechał się w moją stronę, ukazując tym samym rządek swoich zębów, doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że Schlierenzauer siedzi tuż obok mnie.
Austriak powtórzył swoje słowa zdecydowanie głośniej.
– Alex kazał się nam nie kręcić nocą poza hotelem. O dwudziestej trzydzieści mamy już być w pokojach. Wszędzie jest pełno ochrony – skrzywił się. – Gabi, słuchasz mnie? – zapytał.
Udawał. Grał. A ty byłaś pod wielkim wrażeniem, jednocześnie bojąc się tego co zamierzało nastąpić. Cholernie się bałaś.
– Tak – odparłam pospiesznie. – Nie mam zamiaru się stamtąd ruszać.
Zamierzał mnie pocałować. Widziałam zamiar w jego oczach, ale jakaś część mnie drżała. Wtedy zawołał nas Pointner, każąc się rozpakować i zejść na obiadokolację, a zaraz potem przygotować się na rozpoczęcie.
Pierwsze w tym roku.
***
Gdzieś w głowie trzymałam myśl związaną z całą rozmową. Zamierzałam rozpocząć konwersację, ale jeszcze nie teraz. Głównym priorytetem stała się Kylie Maier i Leo, na temat których mężczyzna chciał dzisiaj porozmawiać. Ja też miałam swoją "misję". Szykowaliśmy się w niewielkiej ciszy, czując, jak napięcie przenika całe pomieszczenie. Jeszcze nigdy nie posiadałam tak ogromnej niemocy, próbując coś zmienić. Możliwe, że nosiłam w sobie naiwną nadzieję, że Gregor w końcu zacznie mówić. On natomiast udawał, jak gdyby nic się nie działo.
– Wszystko w porządku? – zapytał, przekraczając próg łazienki, kiedy malowałam jedną z rzęs tuszem. – Wiem, że ostatnio było ciężko, ale...
Tak cholernie ciężko było przyznać, że nie jest dobrze. Że nie chce mi powiedzieć, co się dzieje. Dlaczego zniknął, dlaczego to wszystko się dzieje, dlaczego znalazłam w jego spodniach tę buteleczkę z tabletkami.
Że boję się, że mnie oszukuje. Że daję się wciągnąć w beznadziejną grę i idę z jednych ramion do drugich, udając, że nie przeszkadzają mi jego tajemnice.
– Ja...
Ktoś zadzwonił, a ja nie zamierzałam przerywać. Nie tym razem, gdy prawie wszystko było na miejscu. Znów poczułam, jak całe jedzenie napływa do mojego gardła i mam ochotę zwymiotować. Jednym ruchem zamknęłam za sobą drzwi, pozwalając, aby tajemnicza osoba porwała Schlierenzauera ze sobą bez mówienia ani jednego słowa. Wreszcie chciałam się rozpłakać i wydusić, że to mnie przerasta. Że być może sobie nie poradzę.
***
Gregor
Musiałem wyjść. Nie chodziło o fakt problematycznego noclegu, w jakim znalazł się Manuel. Nie chodziło o to, że Michael poruszał się o kulach, próbując przeskoczyć wszelkie granice. Robiło się ciemno. Granatowa smuga omiotła różowawą część nieba, a srebrzyste gwiazdy wreszcie rozbłysły na jej tle. To mogło być proste. Jednak zaduch nie mijał. Gorąc rozwiewał się na wszystkie strony, a temperatura, pomimo powolnego spadania, wciąż była odczuwalna. Dochodziły nas dźwięki z oddali, wręcz nieprzyjemne. Irytujące. Grzmienie i powolne spadanie deszczu przestawały być zabawne.
Mężczyzna, który mnie za sobą ciągnął, nie wyglądał znajomo. Ubrany w ciemne spodnie i jasny podkoszulek nie wyróżniał się niczym, za wyjątkiem kominiarki, którą przywdział. Tylko wyraz jego twarzy był krzywy, powodując moją wewnętrzną panikę. Zawsze mogłem jednak udawać. Kamienna maska spoczywała na mojej twarzy, jak najdłużej, dopóki nie pociągnął mnie swoim silnym ramieniem. Przerastał mnie – i wzrostem, i siłą. Z trudem człapałem za nim w stronę nieznanego terenu, błądząc po omacku. Drzwi trzasnęły. Piorun uderzył. Wciąż nie rozumiałem, co takiego się dzieje. Dopiero, kiedy się odezwał, mówiąc, że mam zaczekać, coś w mojej głowie zaświtało. Za szklanym wejściem, tam, gdzie deszcz rozpoczynał swoją serenadę, postać już stała, odwrócona do mnie tyłem. Wściekła i zła. Postać, która trzymała moje całe życie w ryzach.
– Nie umiem jej zostawić – odparłem. – Nie potrafię. Potrzebuję więcej czasu.
Staliśmy kilka centymetrów od siebie. Ja wystarczająco zmęczony wszystkim, co się wydarzyło, a owy człowiek, osoba, z troską na twarzy. Wysoka postura i oczy odwrócone w stronę klubu. Nie poprawiałem sytuacji.
– Oszukałeś nas. Nie tylko mnie. – Usłyszałem.
Usta wykrzywiały się w grymasie. Były spierzchnięte, pokrywały je tylko drobne krople deszczu. Czułem, jak za każdym razem jest jeszcze gorzej niż poprzednio.
Odszedłeś. Nie chodziło tylko o to.
– Nie wiesz, jak się czuję. – Poczułem, jak ręka postaci powoli ześlizguje się z materiału spodni i kieruje się w moją stronę. – Za to wszystko, za wszystko co mi kiedykolwiek wyrządziłeś, wreszcie doczekasz się konsekwencji. Możesz przed tym uciec albo powiem wszystkim co zrobiłeś. To ostatnia szansa, więcej nie będzie, Schatzi.
Prychnięcie pod nosem. Dezaprobata. Przejechanie po odcinku mojej nagiej skórze, którą obleciały ciarki. Przecież doskonale wiedziałem w co się pakuję i dlaczego.
– Jeśli sam nie odejdziesz, zniszczę wam życie. Będziesz błagał, żeby to się skończyło. Gdyby Gabrielle cię kochała, nie spotykałaby się z na boku z Semenicem. – Głos był pewien siebie, a ja tak cholernie zagubiony.
W końcu przecież dochodzi się do wniosku, że możecie całe to pieprzone życie na Ziemi jest wytworem wyobraźni. Prawdopodobnie to tylko symulacja, a po śmierci zostaniemy zapytani o jedno: to jak było w niebie?
I jeśli posiadałem w sobie jakiś gram nadziei, on musiał wyparować razem z resztą zdrowego rozsądku. Stałem z rozdziawionymi ustami, słuchając, jak deszcz swobodnie uderzał o krawędzie chodnika. Złociste pioruny powoli nas dosięgały.
– Więc czego do cholery chcesz? Kiedy wreszcie się odpierdolisz? – to właśnie to mnie wyprowadziło z równowagi.
Bezsensowne pierdolenie, którego nie byłem w stanie tak długo słuchać. Ten zbutwiały głos, który coraz bardziej mnie denerwował. Wysoka postura opleciona ciemnym materiałem. Czarnym ponczem, które zakrywało twarz. Jednak, spojrzenie prosto w twarz mogłoby się równać z czymś jeszcze gorszym.
– Kiedy wreszcie odejdziesz. Przestaniesz istnieć. Zrobisz to albo konsekwencje będą znacznie wyższe. Przecież kochasz Gabi i swojego syna. – Pauza. Chwila na zastanowienie.
Nie podobało mi się to. Gdzie było wyjście? Jak...?
– Może gdzieś tam u góry uda ci się jej oświadczyć. Mam nadzieję, że dokonasz dziś rozsądnego wyboru. Szkoda by było kogoś zmarnować...
Buty delikatnie stukały o mokre podłoże. Postać ruszyła przed siebie, w stronę sali, gdzie zamierzano rozegrać rozpoczęcie letniego sezonu. Z daleka słyszałem szum muzyki i niepokojące dźwięki burzy. Wracając do pokoju, czułem wyczerpanie.
Wreszcie płakałem z bezsilności. Manuel mógł uznać mnie za pizdę. Możliwe, że właśnie za nią uchodziłem. W ciągu kilku dni musiałem stracić wszystko. Absolutnie wszystko. Deszcz mnie zasłaniał. Nikt nie widział czy po moich policzkach spływają gęste łzy, czy to tylko wilgotne krople.
Od dawna nie czułem się aż tak źle. Od sześciu miesięcy zaczynało się powoli układać. Wszystko wracało do normy. Więc... więc czemu? Stawiałem powolne kroki po marmurze, próbując się uspokoić. Spacerowałem samotnie, modląc się do Boga o coś więcej niż cud. Zamierzał mnie ukarać.
***
Gabrielle
Nie wrócił. Nawet nie porozmawialiśmy. W pokoju było pusto i cicho – jak od dłuższego czasu. Spacerowałam po zimnej wykładzinie, budząc najszczersze obawy, wobec tego, co zamierzało się wydarzyć. Pomimo tylu miesięcy, rodziło się jeszcze więcej wątpliwości. Zaczynałam wierzyć, że może faktycznie postąpiliśmy o krok za daleko. Że to wszystko było tylko z powodu przypływu spontaniczności i wzajemnego zakochania.
Zapięłam zamek granatowej sukienki. Dokładnie tej, którą miałam na sobie podczas pierwszego dnia pobytu na Teneryfie. Wydawało się, że wciąż pachniała piaskiem i kwiatowymi perfumami. Musiałam narzucić na nią dżinsową kurtkę z powodu rozprzestrzeniającego się zimna i początku nadchodzącej burzy. Szczerze mówiąc, nie widziało mi się przebywanie na zewnątrz z całą masą pijanych debili, tylko po to, żeby przywitać się z ich nieprzytomnymi mózgami. Podchodziłam do tego zdawkowo. Rozczesując i naprzemiennie prostując włosy, dopiero po momencie zorientowałam się, że moje włosy i tak zmienią się prawdziwą szopę. To wystarczyło, żeby wyłączyć narzędzie zbrodni. Przejrzałam się w lustrze, próbując dostrzec jakiekolwiek zmiany. Coś innego. Podobno ciąża zmieniała ludzi na lepsze – sprawiała, że wręcz jaśnieli. Bił od nich niesamowity blask energii. Gówno, a nie prawda.
Jedynym co czułam, było zmęczenie. Nie fatygowałam się, żeby poprawić drugi raz ten sam makijaż. Czekałam aż Gregor wróci i wytłumaczy, dlaczego rozmowa z Kylie zajęła mu tak długi czas. Jeżeli po raz kolejny mnie nie okłamał. Okłamał. Złość wzbierała się dosyć długo, zanim nie znalazła wyładowania na pierwszym, lepszym wchodzącym do pomieszczenia mężczyźnie. To nie było dobre miejsce ani też odpowiedni czas. Najpierw jego zniknięcie, ogłoszona śmierć, a potem coraz więcej ukrywanych rozmów i tabletki. Czy on...?
– Naprawdę, chcesz mi znowu powiedzieć, że byłeś wtedy z Kylie? Że rozmawialiście o Leo? Że nie wiem o tym, co zrobiłeś? Gregor, to jest chore! – krzyknęłam, tracąc nad sobą panowanie. – Znalazłam w twoich spodniach pojemnik z tabletkami. Myślałeś, że się nie dowiem? Może kazałeś też ogłosić swoją śmierć?
Michael nie był niczemu winien, a to, że go pomyliłam, stawało się wystarczającą paranoją do powiedzenia "stop". Serce biło mi szybciej. Przyspieszyło. W oczach stanęły drobne łzy, a ja od razu pożałowałam. Jeszcze bardziej niż wcześniej.
***
W sumie to się trochę dzieje, ale poczekajcie do poniedziałku, bo to nie konieeec. Świetnie się bawiłam przy pisaniu rozdziału do tego rozdziału, złapała mnie chyba wtedy jakaś depresja czy coś.
A tak serio, to macie jakieś typy, kto przyszedł po Gregora do pokoju i kto z nim rozmawiał? A druga wersja: Gregor zostawi Gabi czy zginie kolejna osoba? I jeśli zginie, to kto?
Can't wait to see your opinion.
Zoessxxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top