1. Tenerife Sea
Lazurowy odcień oceanu kusząco zachęcał do skosztowania jego wdzięków w taki dzień, jak te. Soczysta barwa bursztynowego piasku tylko napędzała mnie do zanurzenia się w orzeźwiającej wodzie, byle tylko schłodzić nabuzowane od słońca i emocji ciało. Pokochałam Playa De Las Americas. Uwielbiałam zapach kremu z filtrem, kolorowe drinki podawane tuż przy hotelu i widok różowego nieba, które zmieniało kolor dopiero w późnych godzinach. Gorąca Teneryfa tętniła życiem. Dniami ludzie spędzali czas na plażach – opalali się, pływali i śmiali bez umiaru. Tego nam brakowało. Cała radość i prawdziwe uczucia pozwoliły się uwolnić dopiero wtedy, gdy zrozumieliśmy, jak bardzo potrzebny był nam ten wyjazd. Jak każdy drobny szczegół uległ wielkim zmianom w ciągu całych sześciu miesięcy.
Opadłam na szarawy, miękki, a jednocześnie zupełnie równy temperaturze piasku koc. Spływały po mnie drobne krople wody, które chwilę później starły jego smukłe palce. Gregor Schlierenzauer tu był. Delikatnie, powoli, muskał ustami każdy kawałek pleców, dopóki nasz prywatny zakątek plaży nie zmienił nazwy na „publiczny". Od dawna nie czuliśmy się tak dobrze – spokojnie i beztrosko.
***
Koniec stycznia, 2019 rok
– Witam wszystkich – odparł wysoki, ciemnowłosy mężczyzna.
Posiadał zdecydowany i stanowczy głos. Taki, jak zazwyczaj. Siadając na sali konferencyjnej w Innsbrucku spodziewaliśmy się prawie wszystkiego. Cały sztab szkoleniowy zgromadził się, aby poznać nowego trenera. To nie tak, że nie spodziewaliśmy się Alexandra Pointnera. Mężczyzna kontaktował się z kadrą austriacką, a jeszcze częściej był zdolny do solidnej krytyki wobec niej. Momentalnie zmieniał swoje nastawienie, a ja zaczynałam podejrzewać, że reformy, które nas czekają, mogą niekoniecznie wyjść wszystkim na dobre. Człowiek jego rodzaju był zmuszony do współpracy na warunkach, jakie dyktował Austriacki Związek Narciarski. To wciąż nie był koniec sezonu. Dopiero po Planicy zamierzał wymienić składy i opracować nową strategię dla swojej drużyny. Obecnie, głównym celem stały się Mistrzostwa Świata w Seefeld. Musieliśmy wyłożyć karty na stół i sprawdzić, kto stanie się nowym liderem.
– Cóż, jest to dosyć niefortunna sytuacja, szczególnie, że nie spodziewałem się zobaczyć was tak... prędko. Jednocześnie cieszę się, że znów widzę twarz każdego z was i liczę na owocną współpracę. W ciągu niecałego miesiąca jesteśmy wciąż w stanie zaskoczyć rywali i odmienić nieco losy tego wydarzenia. Zawsze widziałem w was potencjał, ale trzeba umieć nim gospodarować.
Cała pewność siebie, jaką dysponował Pointner teraz się kumulowała. Jego zachowanie wciąż pozostawiało wiele do życzenia. Nie byłam nawet pewna, kiedy z moich ust wydało się ciche westchnienie przerwane przez drobny grad, który opadał na dachową szybę. Gregor odwrócił się w moją stronę, ale na jego twarzy przez cały czas tkwił skrzywiony wyraz. Najwyraźniej on również nie czuł się dobrze przy starszym znajomym. Manuel unosił swoje brwi z czystym znużeniem, aby dosłownie chwilę później wyciągnąć z ciemnej, zimowej kurtki telefon i rozpocząć przeglądanie wszelkiej ilości internetowych stron.
– W ciągu dwóch tygodni przetestujecie niewielkie ulepszenia do nart i każdy oficjalny siłowy trening będzie zapisywać panna Hofer.
Panna Hofer. Brzmiało co najmniej śmiesznie, a przynajmniej zabawnie. Fettner zakrył dłonią swoje usta, aby po raz pierwszy dzisiejszego dnia nie roześmiać się na całe gardło. Szturchał Schlierenzauera swoim ramieniem, dopóki ten również nie prychnął pod nosem. Z pogardą dla nowego trenera, którego nie zaszczycił nawet spojrzeniem.
Kylie Maier – na nieszczęście każdego, kto istniał w tej kadrze również została. Musiała. Jak podano, ustaliła już terminy letnich zgrupowań i nazwy hoteli, w których mężczyźni zamierzali nocować.
Co lepsze, Pointner zakazał jakichkolwiek bliższych relacji w kadrze. Stwierdził, że one nie sprzyjają rozwojowi sportowców, więc musimy trzymać się na dystans. Wszyscy. Kolejna część widowni wzniosła swoje brwi do góry. Brunet siedzący tuż obok swojego przyjaciela głośno parsknął, na co został zgromiony przez nowego szkoleniowca.
– Dodatkowo, chciałem też ogłosić skład na Mistrzostwa, który w każdej chwili może się zmienić. Radzę się pilnować. – Wzrok znów powędrował w stronę czarnej owcy. Powoli wracaliśmy do normy. – Jesteśmy w okrojonym składzie, ale nie myślcie sobie, że kadra B nie liczy na awans. Jest na podobnym poziomie co niektórzy z was.
Spojrzenia się kumulowały. Każdy zdawał sobie sprawę z faktu, że to zdanie było przeznaczone dla Gregora, który w tym momencie rzucał mi spojrzenie typu: „Ten tępak zaraz oberwie". Wszyscy czuli się skonsternowani podczas spotkania, na którym dowiadywali się, że...cóż – nawet ktoś pokroju Daniela Hubera nie posiadał pewnego miejsca.
– Michael Hayboeck, Daniel Huber, Philipp Aschenwald i... tu miałem duży dylemat pomiędzy Waszą dwójką. – Dłonią wskazał na siedzących obok siebie najbardziej zirytowanych jego egzystencją ludzi, których wcześniej faktycznie nie obchodziła osoba Pointnera. Teraz już udawali zainteresowanych. Szanujących jego osobę. – Mam nadzieję,że zaskoczycie mnie tej zimy. Austria liczy na medal. Po zawodach w Willingen wybiorę, który z was pojedzie.
Wracaliśmy do normalnego trybu życia.
***
Obejmował mnie w pasie tak, jak kiedyś. Słońce powoli zachodziło, a złota struga barw przeobrażała się w czerwień. Opierając się mu, opierałam się sobie. Teneryfa uwalniała nas z każdej złej myśli. Uroku, jaki objął wszystkich po Turnieju Czterech Skoczni.Uciekliśmy.
– Nie możemy – mruknęłam, przywołując na myśl jego czekoladowe tęczówki, które teraz wypełniał kolejny niecny zamiar.
Włosy mężczyzny mieniły się w odmętach promieni słonecznych, które powoli zastępował wieczór. Nie zrobiliśmy dziś absolutnie nic za wyjątkiem obijania się na plaży i ucieczki do naszego prywatnego miejsca. Tam nikt nas nie widział. Tam byliśmy tylko my i ocean podmywający brzeg. Tam spoczywały nasze ciała, a gorąc w pewnym momencie przestał rozpraszać oczy wpatrzone w barwę oceanu.
Jednak, cały ten klimat przestał mieć znaczenie, kiedy tylko Gregor przyciągnął mnie do siebie, próbując przy okazji rozwiązać sznurek od bikini.
– Jedyne, czego nie możemy to opuścić tego miejsca niezadowoleni, Schatzi – prychnął, choć tak naprawdę jego twarz przedstawiała głównie uśmiech.
Skarbie. W ciągu sześciu miesięcy nastąpiło wiele zmian. Więcej niż się spodziewaliśmy. Powrót był dla nas pewnego rodzaju domem. Czymś bezpiecznym.
– Poczekaj aż zobaczysz moje niezadowolenie, jeśli spóźnimy się na kolację – rzuciłam, wywracając oczami, na co cicho się zaśmiał.
– Sam coś ugotuję – stwierdził z tą swoją pewnością siebie.
Znów uniosłam wysoko brwi, kreśląc na jego plecach drobne kółka. Dzieliły nas dosłownie milimetry, które tylko czekały, aby się skurczyć. Mój wzrok skierował się w stronę jego ciepłych warg, a reszta została gdzieś w tyle. Wyglądało na to, że przez moją głowę nie przeszła żadna racjonalna myśl.
– Faktycznie, zapomniałam, że posiadasz nietypowy dar do robienia tostów. Moglibyśmy nawet otw...
Przerwał. W jednym momencie mnie uciszył, jednocześnie dotykając swoimi suchymi ustami moich. Kolacja przestawała mieć znaczenie. To ja powinnam zachować kontrolę i nie zatracać się w każdym pocałunku. Nie pozwalać na każdy dotyk, którym się obdarzaliśmy już kolejnego dnia z rzędu. Wszystko stawało się gwałtowniejsze.W jednym momencie znalazłam tuż pod mężczyzną, trzymając dłonie na jego nagich plecach. Wpatrując się w zachodzące słońce nad zatoką i bezdenny ocean. Fale, które rytmicznie odbijały się, kiedy po raz kolejny namiętność zastępowała racjonalność. To, czy byliśmy ledwie ubrani nie miało żadnego znaczenia. Moje bikini i tak spadło na gorący piasek, a jego spodnie gdzieś obok. Teneryfa była gorąca, lecz teraz stała się istną pustynią. Właśnie odpowiedzieliśmy sobie na pytanie czy zdążymy na kolację.
***
Dochodziła dwudziesta druga. Jakimś nieszczęsnym cudem zdążyliśmy się wygramolić z plaży i wrócić do pokoju hotelowego, aby się przebrać w coś, co nie było ubabrane piaskiem. To cholerstwo znalazło się wszędzie. Dosłownie. Kiedy tylko drzwi się otworzyły, poczułam drobny, wręcz delikatny powiew mroźnego powietrza. Musiało wystarczyć przez resztę nocy. Do czasu, który zamierzaliśmy spożytkować na jedzeniu pizzy zakupionej w sklepie spożywczym.
– Jesteśmy w jednym z piękniejszych miejsc na świecie, nasza hotelowa restauracja serwuje owoce morza, a my jemy... to – stwierdził, marszcząc brwi.
Ściągałam z siebie sukienkę na delikatnych ramiączkach, kiwając przez cały czas głową. Po pierwsze, potrzebowałam wody, która wreszcie zmyłaby ze mnie każdą z drobinek. Po drugie, pizza brzmiała jak zbawienie.
– Właśnie obraziłeś naszą kolację – zauważyłam, zostając w samym bikini. - Gdybyś nie postanowił się spóźnić na kola...
– Spóźniłbym się i z dwieście razy – zdradził go ten zadziorny uśmiech, któremu za każdym razem nie potrafiłam się oprzeć.
Gregor taki już był. W ciszy wkładał naszą kolację do piekarnika i choć, jak twierdził z ironią: „romantyzm przekroczył wszelkie granice", czułam się naprawdę dobrze. Bezpiecznie. Szczęśliwie – właśnie z tym mężczyzną. Idąc do łazienki, nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Pomimo delikatnego, kilkudniowego zarostu i rozwianych włosów nadal był cholernie przystojny. Zawsze był. Nonszalancki, pewien siebie, a z czasem coraz bardziej profesjonalny i spokojny – ludzie lubili przypisywać wszystkim wiele różnych cech. A ja lubiłam odkrywać w Schlierenzauerze każdą nową rzecz. Powody, dla których straciłam dla niego głowę. Momenty, gdy wszystko wyglądało tak, jak należało.
– Cholera, na tym pudełku nie jest napisane na ile nastawić piekarnik.
I... rzeczywistość. W tył zwrot, łazienka musiała poczekać. Obwiązując się ręcznikiem, stawiałam kolejne kroki po zimnych płytkach, aby chwilę później włączyć odpowiedni czas i temperaturę. Lata w małym mieszkanku w Wiedniu spędzone na robieniu zupek chińskich i jedzeniu podgrzewanych posiłków nauczyły mnie wystarczająco wiele. Gregor wychował się inaczej. Żył inaczej. Jadał w ekskluzywnych restauracjach, pił drogie wino, jeździł najdroższymi samochodami. Rodzice go kochali i nie zamierzali zostawić. Regularnie dzwonili do syna, martwili się każdym spędzonym dniem tuż po kontuzji. Interesowali się tym, z kim mężczyzna się spotyka, jak sobie radzi i czego potrzebuje. Chcieli wiedzieć, jak idzie mu w życiu.
***
Maj, 2019 rok
Prasując sukienkę, jeszcze nigdy nie denerwowałam się tak bardzo, jak dziś. Granatowy materiał wciąż miął się pod wpływem mojego dotyku. Nawet delikatne muśnięcie powodowało, że stawał się nieprzyjemny. Szczerze mówiąc, gdyby nie ta cała powaga, którą starałam się zachować, już dawno zdążyłabym się poparzyć żelazkiem, które z trudem przesuwało się po górze ubrania. Zostając u Gregora w mieszkaniu na noc, straciłam poczucie czasu. Budząc się o jedenastej kompletnie zapomnieliśmy o obiedzie, na który zaprosili nas jego rodzice. Zostało nam półtorej godziny, czyli zdecydowanie mniej czasu niż to sobie wyobrażałam. Nie chciałam panikować, to miał być jeden z tych milszych dni. Czas, kiedy wreszcie stanie się coś oficjalnego.
– Pamiętaj, że zawsze możemy go odwo...
– Nie możemy, Greg – westchnęłam, narzucając na siebie jego szarą, bawełnianą koszulkę. – Kto jeszcze będzie?
Mężczyzna zamyślił się. Jego mieszkanie nie wzbudzało żadnych podejrzeń, poza pustą butelką po winie i rzeczami, które przez przypadek wylądowały na podłodze. Od czasu zakończenia sezonu przestaliśmy myśleć o konsekwencjach. Skupialiśmy się tylko i wyłącznie na wzajemnej obecności. Pointner nie musiał o tym wiedzieć, pomimo surowych zasad, nałożonych na każdego członka kadry. I tak skończyła się ta cała odpowiedzialność, o której mieliśmy pamiętać. W łóżku.
– To nieistotne, Schatzi – stwierdził, ziewając.
– Schatzi? Naprawdę? – mruknęłam rozbawiona, z nad deski do prasowania. – Wiesz jak to brzmi?
Jego beztroska sylwetka i roześmiane oczy zdradzały wszystko. Trudno było wytłumaczyć, o której godzinie położyliśmy się spać, jeśli oczywiście istniało coś takiego, jak sen. Bezwstydnie przyglądał się każdemu mojemu ruchowi, aby wreszcie podnieść swoje nagie ciało z materaca.
– Co najmniej idiotycznie, zgadza się. A teraz pozwól, że zrobię śniadanie – odparł, jednocześnie muskając swoimi ustami moją skroń. – Musimy zrobić wielkie wejście – dodał rozbawionym tonem, będąc już w innym pomieszczeniu.
Czego się obawiałam? Właśnie tego. Całej rodziny nienawidzącej mnie już od pierwszego wejrzenia. Spojrzeń twierdzących: „skąd ona się właściwie wzięła?". Rodzina Schlierenzauer szanowała się. Dbała o każdego członka. Wyglądała doskonale. Lubiła mieć wszystko pod kontrolą – tak, jak Gregor.
Wyłączyłam żelazko. Na samą myśl o obiedzie ściskało mnie w żołądku. Znów westchnęłam, a potem ruszyłam do kuchni, gdzie zamierzałam wypić tylko herbatę. Skłamać, że czuję się dobrze i wcale nie wzbiera mi się na wymioty.
***
– Hej, moi rodzice już dawno temu chcieli cię poznać – powiedział cicho, rzucając mi swój blady uśmiech. - Jesteś dla nich jak anioł, Gabi.
Kurczowo trzymałam jego zimną dłoń, zanim nie zadzwonił do drzwi. Zanim te się nie otworzyły, a przed nami nie stanęła blondwłosa, ścięta na krótko kobieta o serdecznym uśmiechu, zapraszającym do środka. Najpierw przytuliła Gregora, a potem mnie. Przedstawiła się jako jego matka – Angelika Schlierenzauer. Jej jasną, zmęczoną cerę przykrywał delikatny makijaż i szczerze mówiąc... tak, kobieta trzymała się niezwykle, jednocześnie nadzorując poczynania w kuchni. Kazała nam się rozgościć, a potem przywitać z resztą gości. Nie bać się. Gdzieś w tym całym zamieszaniu udało mi się znów chwycić jego dłoń.
Co za ironia – ratowałam ludzkie życia, krzyczałam na skoczków pokroju Jana Hoerla, a obawiało mnie spotkanie z rodziną mojego... chłopaka? Jeśli mogliśmy to tak nazwać. Jeśli oficjalnie nie spotykaliśmy się, aby skończyć z pustymi kieliszkami po winie i rozmowach o życiu. Od stycznia wiele sytuacji uległo znacznej zmianie, a od kwietnia, kiedy musieliśmy się pokazać na Gali Leonidasów w Salzburgu, świat gdzieś zawirował. Udawaliśmy rzekomych przyjaciół. Rzekomych.
– Możemy się jeszcze wycofać – zażartował, otwierając kolejne drzwi, tym razem do paszczy rekina. Wszyscy przebywali w salonie. Każdy się śmiał z najmniejszej drobnostki, rozmawiając na temat dosłownie wszystkiego. Wchodząc do pomieszczenia i witając się z każdym z osobna zdążyłam zobaczyć dwójkę starszych małżeństw, znanych jako wujkowie Gregora, brunetkę z binoklami na nosie, czyli...siostrę? I ciemnowłosego mężczyznę z dziewczyną siedzącą tuż obok. Wszystkie oczy zostały zwrócone w naszą stronę, a przynajmniej tak się wydawało, dopóki nie przyszedł najstarszy z rodu Schlierenzauerów – Paul. Na jego nosie także spoczywały okulary.
- Czekałem na to całe trzy lata – stwierdził. - Cieszę się, że zdążyliście.
***
Mój śmiech przerywał dźwiękowi „Tenerife Sea" i głosom z zewnątrz. Piliśmy półwytrawne wino na tarasie oświetlonym przez srebrzyste gwiazdy i wpatrywaliśmy w czerń nocy. Obserwowaliśmy spokojny ocean, którego fale co parę sekund dobijały do brzegu. Jedliśmy pizzę, na którą Gregor niesamowicie narzekał. Czuliśmy się dobrze. Znów opowiadaliśmy sobie historie, które chcieliśmy zatrzymać w czasie. Dowiadywaliśmy się więcej. Mój wzrok skupiony był na dłoniach mężczyzny, które wyglądały, jakby czegoś szukały, ale to stało się dosłowną chwilą.
- Ga...
Jego telefon zadzwonił, a ja nalegałam, aby odebrał. Zrobił to z niechęcią. Wychodząc, obiecał, że wróci szybko i dokończy to,co zamierzał powiedzieć. Wykonać. Jednak, konwersacja się przedłużyła. Mina Gregora zmieniła wyraz. Mogłam się założyć, że uśmiech był ostatnim o czym w tej chwili myślał. Po dziesięciu minutach ja też opuściłam taras. Czekałam aż coś powie, ale on kręcił tylko głową. Nie dowierzał. Może nie chciał, wiedząc, że znów wszystko się zmieni. Tym razem na gorsze.
***
Witamy w jednorozdziałowym cukierkowie, miło poznać! Jeśli nie lubicie takich rozdziałów, to spokojnie... ten był pierwszy i ostatni. Tak mi się wydaje.
Miałam zrobić przerwę, ale cóż, nie wyszło. Możecie teraz odpowiedzieć sobie na pytanie kto dzwonił i czego chciał. Myślę, że tego nie będziecie się spodziewać, no ale zobaczymy. Czekajcie na kolejne rozdziały!
Zoessxxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top