Rozdział 18 >> Camila
Z miesiąca na miesiąc czułam się coraz bardziej wycieńczona. Nie miałam na nic siły i teraz jedyne co mogłam robić to pielęgnować ogród. Może to i nawet lepiej, bo i tak skrajnie nie odpowiedzialne byłoby gdybym w zaawansowanej ciąży szukała zapasów i walczyła ze szwędaczami...
Minęło już około osiem i pół miesiąca od prawdopodobnego zapłodnienia.
Rzecz jasna nie znam ani dokładnego terminu narodzin mojego dziecka, a nawet jego płci pomijając już to iż nie wiem czy na pewno jest zdrowe, jedyne co wiem to, że do jego lub jej wyjścia na świat nie będzie trzeba długo czekać...
- Wszystko okej?-zapytała troskliwie Julia.
- Tak, jasne. Właśnie skończyłam wyrywać chwasty. Resztę zostawię sobie na jutro, bo dziś nie mam już sił.-stwierdziłam wycierając ręką pot z czoła.
- Jasne, to zrozumiałe. Musisz się oszczędzać Melinda.-stwierdziła dziewczyna z lekkim uśmiechem.
- Wiem, ale uważam, że wystarczajaco o siebie dbam.-rzekłam.
- No, powiedzmy.-powiedziała z niepewnością.- Dziecko mocno kopie?-dopytała.
- Tak. Czasami aż za bardzo, ale to dobrze. Chociaż wiem, że wszystko jest okej.-rzekłam, jednak nie byłam pewna czy rzeczywiście tak jest. Bo okej mam pewność, że dziecko żyje, ale nie pojęcia czy nie ma jakiś powikłań, chorób czy innego świństwa... W tym świecie nie ma odpowiednich ludzi i maszyn, które potwierdziłyby, że dziecku na pewno nic nie dolega.
- Melinda? Jesteś?!-zapytała Julia.
- Tak, tak. Zamyśliłam się.-stwierdziłam.
- Pomóc ci dojść do domu?
- Jestem w ciąży. Nie jestem niepełnosprawna. Dam sobie radę.-stwierdziłam podnosząc wiaderko z wyrwanymi wcześniej chwastami.
- Okej, okej. Chciałam tylko pomóc.-rzekła dziewczyna.
- Dziękuje bardzo.-uśmiechnęłam się obłudnie.- Ale jak mówiłam dam radę.-dodałam.
- Zrozumiałam.-dziewczyna uśmiechnęła się i po chwili weszła do domu.
W momencie, gdy odłożyłam wiaderko na krzesło znajdujące się przy tylnym wyjściu od strony kuchni usłyszałam szelest z boku domu.
- Gregor! Nie dam się już nabrać.-stwierdziłam i pewnym krokiem poszłam za szelestem. Wyjrzałam zza rogu, jednak nikogo nie było.
- To pewnie wiatr.-pomyślałam kierując się do wcześniej wspomnianego wejścia z tylu domu. Gdy byłam już prawie przy drzwiach myślałam jak dobrze będzie usiąść chociaż na pięć minut na sofie w salonie. Moje marzenie, jednak rozwiał głośny warkot dobiegający tuż za moimi plecami.
Dobrze wiedziałam co stoi za mną. Musiałam szybko reagować! wzięłam łopatę wbita w ziemie, która znajdowała się obok mnie, obróciłam się i z całej siły uderzyłam sztywną w łeb. Z czaszki wydobył się dźwięk trzaskanych kości , a nieżywa z całym impetem upadła na podłogę.
- Nie tym razem szmato!- krzyknęłam i wbiłam łopatę w głowę trupa. W tym samym momencie poczułam kilka mocnych skurczy. - Kurwa! Nie teraz!-powiedziałam skręcając się z bólu.
- Pomocy!!!-krzyczałam ostatkami sił.
- Co to się stało?-zapytał zaniepokojony Gregor. -Ugryzła cię?-dopytał spoglądając na zwłoki za mną.
- Niee! Zawołaj szybko Leona.
- Ale co..,
- Zawołaj go teraz!!!-przerwałam chłopakowi łapiąc się za brzuch.
*
Po chwili drzwi otworzyły się tak mocno, aż uderzyły o ścianę robiąc duży hałas.
- To już?-zapytał spanikowany mężczyzna.
- Tak Leon, już.
- Gregor szybko przyszykuj samochód!-powiedział dając chłopakowi kluczyki.
- Za późno! Wody mi odeszły.-spojrzałam z bólem w oczach.
- Dobra! Co mam przyszykować?
- Ja wiem co przyszykować.-stwierdziła Julia i od razu pobiegła do środka.
- Trzeba cię wprowadzić do domu.-rzekł Leon.
- Nie, urodzę tu. Tylko sprzątnij to gnijące gówno za mną. Nie chcę żeby moje dziecko przychodząc na świat od razu widziało to coś.-stwierdziłam wskazując ledwo palcem na leżącego za mną sztywnego.
***
- Przyj!!!-krzyczała Julia.
- Przecież to robię!-stwierdziłam.
Krzyczałam i parłam na zmianę. Czułam jakbym miała zaraz umrzeć z bólu. Gdy już chciałam się poddać, usłyszałam:
- To dziewczynka!
W tym samym momencie przestało boleć. Poczułam ulgę i jedyne co teraz chciałam to wziąć dziecko na ręce.
*
- Proszę.-powiedziała podając mi obmyte dziecko i opatulone w szary koc.
- Jest piękna.-uśmiechnęłam się i pocałowałam dziecko w czoło. Leon spojrzał na mnie, uśmiechnął się i rzekł:
- To nasze dziecko kochanie. Piękna Camila.
- Camila? Podoba mi się.-wyszczerzyłam się.
- Skąd wiedziałaś co robić?-zapytałam z niedowierzaniem.
- Byłam na studiach medycznych i tam się tego nauczyłam.
- Odbierałaś już poród?-zapytałam zaciekawiona.
- Tak. Dzisiaj.-uśmiechnęła się.
- Pomocy! Niech ktoś mi pomoże!-krzyki dobiegały z ulicy. Po chwili rozbrzmiały dwa głośne strzały.
- Ktoś potrzebuje pomocy.-pomyślałam spoglądając ze strachem w oczach na Leona.
Koniec części pierwszej...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top