Rozdział 1 "Demon Amator"

                - Cholera... – tylko tyle zdołał z siebie wykrztusić, stojąc z małą podręczną walizką, w której było zaledwie parę koszulek i dwie pary spodni. Widok, który się przed nim rozciągał, napawał go niemałym niepokojem. Zamek rodem z wiktoriańskich seriali jego babci. Był wąski, ale miał długi gmach z wieloma mniejszymi okrągłymi wieżyczkami przemalowanymi na biało. Brama, która prowadziła na teren zamczyska wyglądała, jakby machała w jego kierunku i krzyczała „spierdalaj, póki masz czas". Rzeczywiście miał ochotę uciec, zanim owe groźby stałyby się rzeczywistością.

Postawił jednak stopę w kierunku wrót i mruknął pod nosem coś, co brzmiało jak „nie boję się Ciebie ściano gruzu". Wyglądał na naprawdę przerażonego, gdy podszedł pod sam mur i zapukał ostrożnie. Nie widział nigdzie dzwonka i obstawiał, że nawet nie miał go szukać. Po prostu trząsł portkami jak nigdy. Zwykle bywał bardziej odważny, ale kiedy brama zaczęła się powoli otwierać, odskoczył i wstrzymał oddech.

Żółte ślepia przyjrzały mu się uważnie, po czym mrugnęły zalotnie i wrota otworzyły się przed nim. Chłopak zadrżał na całym ciele i przyjrzał się wysokiej postaci. Mężczyzna przed nim wyglądał iście złowieszczo. Miał długą czarną szatę o srebrnych naramiennikach i bordowe włosy sięgające gdzieś do łopatek. Jego żółte tęczówki utkwiły w ciele młodego chłopaka przed sobą i przez chwilę ten miał wrażenie, że obserwator ma zamiar go zamordować.

- Witam w Nelchael High School, panie Malcolmie Cambriel. – uśmiechnął się piekielnie i gestem zaprosił ucznia do środka.

Jeśli kiedykolwiek miał trafić z powrotem do Piekła, właśnie tak wyobrażał sobie powitanie.

⚝⚝⚝

Atramentowłosy wampir wylegiwał się na miękkiej pościeli swojego łóżka i czytał podręcznik z historii nadnaturalnych. Chociaż była sobota, a zajęcia teoretyczne zaczynały się dopiero od wtorku, Nicodemus Blackwood nienawidził odkładać nauki na później. Jego ambicje stwarzały w jego głowie zamęt, kiedy cokolwiek związanego ze szkołą miało poczekać. Dlatego właśnie, gdy ktoś zapukał do drzwi jego pokoju, wampir stęknął cicho i odłożył książkę, podchodząc do wejścia i wyjrzał na korytarz.

- Nico! Podobno Nowy już jest! – poinformował go z iskierkami w czerwonych oczach Terence Carew, po czym odwrócił się na pięcie i pobiegł korytarzem, wywracając się przy oknie i odrywając palec u lewej ręki, który potoczył się po posadzce i zatrzymał dopiero przy schodach. – No nie! Znowu będę go musiał przyszyć!

Nicodemus wywrócił oczami i westchnął ciężko. Ów osobnik był królem niezdarności. Jeśli ktokolwiek przewrócił się na korytarzu, to Terry, jeśli ktokolwiek pomylił składniki na zielarstwie i spowodował wybuch, to na pewno był to Terry, a jeśli ktokolwiek znalazł oderwaną kończynę, to z pewnością należała ona do Carewa. Ten dzieciak był w Nelchael High School istną katastrofą, nawet pomimo swojego ważnego pochodzenia.

Wampir rozejrzał się po korytarzu i zauważył parę osób wyglądających ze swoich pokoi. Widocznie nie tylko Terence był zainteresowany nowym uczniem. Dlatego Blackwood odważnie postanowił, że trzeba się przyjrzeć tej sprawie. Wyszedł z sypialni, zamykając za sobą drzwi, po czym ruszył w stronę gabinetu dyrektora Doumy. Nie miał zamiaru dzielić się popularnością z jakimś przeciętnym kretynem.

⚝⚝⚝

Malcolm siedział u dyrektora skołowany. Wiedział, do jakiej szkoły trafił, ale do tej pory nie mógł zrozumieć, dlaczego on. Gabinet był bardzo staroświecki. Oklepana tapeta, dębowe biurko, półki pełne książek, no i te dziwne obrazy na ścianach. Jednak najgorsze było popiersie jakiejś wężowogłowej kobiety w rogu i chłopak mógł przysiąc, że obserwowała go, od kiedy tylko wszedł do tego pomieszczenia.

- Pewnie podejrzewasz, dlaczego tutaj jesteś, prawda? – zapytał żółtooki, ale Malcolm pokręcił głową.

- Szczerze powiedziawszy, to nie mam pojęcia. Coś ze mną nie tak? – zaryzykował odpowiedź, a Douma zaśmiał się cicho pod nosem, po czym przyjrzał się uczniowi.

- Wręcz przeciwnie, jesteś niezwykłym chłopakiem. Wyczuwam w Tobie nadnaturalne zdolności, bardzo podobne do moich. Tak naprawdę jestem pewien, że należysz do mojego gatunku, jednak ze względu na twoją rodzinę, ciężko było Cię odnaleźć. Wybacz mi ciekawość, ale zostałeś adoptowany? – dopytał uprzejmie dyrektor, a Cambriel przegryzł wargę i spuścił wzrok.

Jego rodzinna sytuacja nigdy nie była zbyt ciekawa. Trafił do Cambriel'ów jako niemowlę. Nie miał nawet imienia. Mama opowiadała mu, że został odnaleziony przed drzwiami Kościoła owinięty tylko w kawałek materiału. Nikt nie wiedział, skąd się tam wziął, ani kim byli jego prawdziwi rodzice.

Nie musiał odpowiadać, gdyż Douma szybko odczytał to z jego twarzy, po czym kontynuował:

- Chociaż to niespotykane wśród naszej rasy, to jesteś nadnaturalną sierotą. Dlatego właśnie trafiłeś tutaj, gdzie nauczysz się z tego korzystać.

Malcolm przyjrzał się oczom mężczyzny, próbując w nich wyczytać chociaż odrobinę troski, ale dyrektor zdawał się nie znać takich uczuć. Gdy wstał i obszedł biurko, położył rękę na ramieniu chłopaka i dodał:

- Czas, abyś zobaczył swój nowy pokój. Jeśli chodzi o samo poznanie swojej tożsamości, zostawię to naszej szkolnej psycholożce. Ona zdecydowanie lepiej Ci to wszystko wyjaśni, ale najpierw przyjemności.

⚝⚝⚝

Nicodemus odskoczył od drzwi do gabinetu dyrektora, gdy te otworzyły się gwałtownie i żółte ślepia przyjrzały mu się uważnie. Chociaż już dobrze znał to spojrzenie, nie jednemu przyszło przełknąć głośno ślinę, gdy je wiedział, a on zdecydowanie nie należał do wyjątków. Dyrektor Douma zmierzył go demonicznym spojrzeniem i uśmiechnął się złowieszczo.

- Blackwood. Doskonale. – mruknął, po czym złapał wampira za ramię i popchnął go do przodu, prowadząc przez korytarz. Nico zdążył tylko zerknąć do tyłu, aby ujrzeć wysokiego dzieciaka o popielatych włosach i złotych oczach, ubranego w takie szmaty, że niejedna krawcowa rodziny Blackwood'ów by umarła na sam widok.

Gdy dotarli na korytarz, przy którym znajdowały się sypialnie chłopców, dyrektor zaprowadził ich pod – o zgrozo – pokój numer 6, na co Nicodemus zareagował lekkim niepokojem.

- Oto twój nowy pokój, Malcolmie. – zaprezentował bordowowłosy, po czym odwrócił się w stronę wampira i dodał: - Oto twój nowy współlokator, Nico.

Otóż nie bez przyczyny Blackwood nie posiadał współlokatora. Jego rodzina słono sobie płaciła, żeby ten miał jak najwygodniejsze warunki do nauki. W końcu byli potężnym rodem czystokrwistych wampirów, więc dlatego nie rozumiał, co się właśnie stało.

- Nie rozumiem. – odparł Nicodemus, zaciskając ręce w pięści. Nie miał zamiaru mieszkać z jakimś podrzędnym cieniasem.

- Przykro mi, Blackwood, ale jesteś idealnym przewodnikiem, a poza tym jako jedyny nie masz współlokatora. – wyjaśnił dyrektor, po czym bez trudu otworzył drzwi, te które wcześniej zostały zamknięte przez Nico na klucz i wpuścił popielatego chłopaka do środka. – Nie ma tu jeszcze drugiego łóżka, ale myślę, że do tego czasu poradzicie sobie na jednym. Nowe zostanie dostarczone tu przed końcem tygodnia.

- Nie zgadzam się. – warknął Nico i wszedł do pokoju, stając przed łóżkiem. – Jestem cholernym arystokratą wśród całej społeczności wampirów! Nie będę spać w jednym łóżku z mężczyzną!

- Wampir? – zdziwił się Malcolm i spojrzał na posłanie. – A wampiry przypadkiem nie śpią w trumnach?

Nicodemus zacisnął zęby i zaczął liczyć do dziesięciu, jednak nie dotarł nawet do trzech i już przyciskał drugiego chłopaka do ściany, trzymając go za gardło.

- Jest jedna trumna. Na cmentarzu niedaleko stąd. Jeszcze jedna uwaga o stereotypowych wampirach i sprezentuję Ci ją całkowicie za darmo. – szepnął, po czym został odepchnięty w bok i uderzył o ścianę.

Douma tylko zatarł ręce, nie ruszając się nawet o centymetr, po czym uśmiechnął się demonicznie w stronę wampira i rozłożył ręce:

- Na twoim miejscu, Nico, uważałbym, kogo atakuję. Malcolm jest specyficznym przypadkiem. To demon. – powiedział słodko i wyszczerzył się, a Blackwood zamarł, po czym osunął się po ścianie i zwinął w kłębek.

- D-Demon... Ze mną w pokoju? – jęknął żałośnie, a Douma zaśmiał się głośno.

- Otóż to. Miłej zabawy, chłopcy, widzimy się na kolacji! – powiedziawszy to, wyszedł zamykając za sobą drzwi i pozostawiając przerażonego wampira i skołowanego demona samym sobie. To miał być długi dzień.

⚝⚝⚝

Terry Carew wyglądał nerwowo zza szafek, czekając aż dyrektor zniknie z zasięgu wzroku. W jego pobliżu wiele osób czuło niepokój. Dlatego, gdy tylko Terence poczuł się bezpieczny, wyszedł z ukrycia i ruszył do pokoju Blackwood'a. Chciał jak najszybciej poznać nowego ucznia, tym bardziej, że słyszał od ojca, że jest to ktoś wyjątkowy. Miał nadzieję, że chłopak nie pozostanie pod wpływem wampira i będzie chciał się z nim zaprzyjaźnić. Do tej pory tylko trzy osoby z nim rozmawiały.

Był Ammitem, co w dużym stopniu dyskwalifikowało go społecznie. Niewiele osób chciało się zadawać z pożeraczem dusz. Jego gatunek żywił się wszystkimi żyjącymi istotami i nawet jeśli do dwudziestego roku życia mógł posilać się tylko zwierzętami, wielu uczniów omijało go szerokim łukiem. Tym bardziej miał zamiar wszystko samemu objaśnić przed nowym kolegom z nadzieją, że ten go zaakceptuje i mu zaufa.

Terry podszedł pod drzwi i zapukał delikatnie. Nawet nie zdążył się odsunąć, gdy drzwi otwarły się z głośnym hukiem, a spanikowany Nicodemus wypadł jak z procy, mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosem. Gdy zniknął za rogiem, Carew nie mógł wyjść z zaskoczenia.

Powoli odwrócił się w kierunku pokoju i podszedł parę kroków, zaglądając do środka. Na samym środku sypialni stał wysoki chłopak o popielatych włosach i złotych oczach. Terence uśmiechnął się promiennie i doskoczył do nowego, wyciągając pozszywaną dłoń w stronę chłopaka.

- Jestem Terry Carew! A ty pewnie jesteś nowym uczniem, prawda? – zapytał radośnie, a złotooki uśmiechnął się niepewnie, łapiąc go za dłoń.

- Nazywam się Malcolm Cambriel. – przedstawił się, po czym z powrotem przeniósł wzrok na drzwi.

- Co się stało, Nico? – spytał cicho Ammit, na co nowy wzruszył ramionami i odparł:

- Nie do końca wiem, po prostu uciekł, jak dyrektor powiedział, że jestem demonem.

Carew zamrugał pospiesznie i otworzył usta ze zdumienia. Oprócz Doumy nie spotkał nigdy innego demona. Wiedział o nich naprawdę niewiele. Ojciec opowiadał mu, że to kłamliwe istoty, pragnące tylko mocy. Parę razy obiło mu się o uszy, że żywią się wszystkimi istotami, ale nigdy nie próbował dowiedzieć się w jaki sposób.

- To... zaskoczyłeś mnie... – wyznał Terry, a popielaty zmarszczył brwi w zastanowieniu.

- Nie wiedziałem, że jestem demonem... Szczerze powiedziawszy to niewiele wiem na temat istot nadnaturalnych. Dorastałem wśród ludzi. – wyglądał na naprawdę skołowanego. Terence widział, że chłopakowi jest ciężko. Nawet nie wyobrażał sobie, że miałby nie wiedzieć o własnej naturze.

- Spokojnie, myślę, że dyrektor Douma wszystko Ci wyjaśni. W końcu sam jest demonem. Tylko to dziwne... Dorastałeś wśród ludzi? Demony raczej nie zostawiają swoich dzieci, bo ich gatunek posiada wielką moc... To tak jakby odrzucić najlepszego konia wyścigowego.

Malcolm spuścił głowę i westchnął ciężko. Przed nim był trudny czas i Terry wiedział to doskonale. Może i był Ammitem, ale jego gatunek był bardziej tolerowany od demonów. Wszystko zależało od uczniów Nelchael High School. Carew mógł mu tylko pomóc wejść do świata nadnaturalnych.  

~*~

Jak czujecie się po pierwszym rozdziale? Jakieś odczucia? Może pomysły,  co się zdarzy? Chętnie posłucham :D 

~ Lucyfer x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top