36

Hayden

12 lat temu 

Biegłem po chodniku, uciekając przed zbirem, który chciał władować mi kulkę w łeb. Serce biło w mojej piersi tak szaleńczo, jakby lada moment miało zamiar zrobić mi dziurę w ciele i wylecieć na ulicę.

- Kurwa!

Znalazłem się w zaułku bez wyjścia. Obok mnie znajdowała się drabina prowadząca na dach jednego z budynków mieszkalnych, ale była tak wysoko, że nie dałbym rady doskoczyć. Jak na swój wiek byłem dość niskim chłopakiem. Koledzy z sierocińca już dawno mnie przerośli, ale jakby nie patrzeć, nie miałem z nimi dłużej kontaktu. Uciekłem bowiem stamtąd, rozpoczynając życie na ulicy. Nie należało do bezpiecznych, jednak wolałem to, niż tkwić w ośrodku, w którym na każdego dzieciaka bez rodziców patrzyło się z pieprzoną litością, jakby ten nie miał ręki lub nogi.

Odwróciłem się i spojrzałem na faceta mierzącego do mnie z broni. Wcześniej sprzedał mi kulkę w ramię. Drasnęła moją skórę i z rany zdążyła już wypłynąć krew. Nie bolało mnie to, gdyż adrenalina dawała mi popalić. Poza tym, po części byłem masochistą. Lubiłem świadomie sprawiać sobie ból, aby wiedzieć, że żyję.

- Jak śmiałeś położyć łapy na mojej córce, gówniarzu?

Gość był ode mnie starszy o jakieś dwadzieścia pięć lat i o wiele wyższy. Miał silną budowę ciała. Nie potrzebował mierzyć do mnie z broni. Wystarczyłoby, aby owinął ręce wokół mojej szyi, odbierając mi życie poprzez uduszenie.

- Nic jej nie zrobiłem. Pocałowałem ją i to wszystko.

- Akurat ci uwierzę. 

Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Podszedł bliżej mnie, bawiąc się pistoletem w dłoni. Patrzyłem na niego z nieukrywanym przerażeniem. Mimo tego, że moje życie nie było usłane różami, nie chciałem jeszcze go kończyć. Naiwnie wierzyłem, że gdzieś w przyszłości czeka na mnie szczęście. Czasami w to powątpiewałem, ale jak to ludzie mawiali, wiara potrafiła czynić cuda nawet najbardziej pokrzywdzonym. 

- Zamierza mnie pan zastrzelić za to, że pocałowałem pańską córkę? Do diabła, ona ma szesnaście lat! To prawda, że jestem od niej młodszy, ale przecież nie zrobiłem jej krzywdy!

- Milcz!

Podszedł tak blisko mnie, że gdy nadarzyła się okazja, uderzył mnie lufą pistoletu w skroń. Odebrało mi to na chwilę zdolność logicznego myślenia i koncentracji. Osunąłem się na ziemię i patrzyłem na mojego wroga z największą nienawiścią. 

- W takim razie niech mnie pan zastrzeli. 

- Myślisz, że tak łatwo ci odpuszczę, smarkaczu? Położyłeś łapy na mojej córeczce. Najpierw się z tobą odpowiednio zabawię, a dopiero później odbiorę ci życie. Przedwczesna śmierć nie jest wcale taka zabawna, a ja jestem człowiekiem cierpliwym. 

Gość wymierzył w moją nogę. Zamknąłem odruchowo oczy nie chcąc patrzeć, jak kula przebija mi kolano. Wiedziałem, że po tym nie będę mógł dłużej chodzić, ale skoro niebawem miałem skończyć żywot za coś, czego nie zrobiłem, kolano nie było mi już dłużej potrzebne. 

Nagle usłyszałem, jak coś ciężkiego pada na ziemię. Otworzywszy oczy, ujrzałem leżące bezwładnie ciało mojego oprawcy. Nad nim stał chłopak kilka lat ode mnie starszy. Miał blond włosy sięgające ramion, a na samym ramieniu miał tatuaż przedstawiający orła. Spojrzałem na niego bez zrozumienia.

- Uciekaj. Zaraz do ciebie dołączę.

Nie protestowałem. Nie wiedziałem, kim był nieznajomy, ale ta wiedza nie była mi do niczego potrzebna. Chłopak powalił na ziemię mojego przeciwnika, więc skorzystałem z okazji i czym prędzej uciekłem z zaułka, w którym gdyby nie mój wybawiciel, zakończyłbym swoje nędzne życie. 

Minęło kilka chwil, a blondyn mnie dogonił. Chwycił mnie za ramię. Nie wiedziałem, dlaczego mu zaufałem, ale pozwoliłem, aby pociągnął mnie do swojego motocykla.

W życiu nie widziałem na oczy harleya. Słyszałem wiele o tych słynnych, pięknych i zajebiście drogich motorach, ale nawet o nich nie fantazjowałem. Nie miałem czasu na zajmowanie się takimi sprawami, codziennie walcząc na ulicy o jedzenie i szansę przetrwania. Niemniej jednak teraz harley stał przede mną w pełnej okazałości. Pięknie lśnił. Poczułem się niegodny patrzenia na takie cudo.

- Wsiadaj na tyły. Zawiozę cię w bezpieczne miejsce.

Skinąłem głową i ostrożnie usiadłem na motocyklu. Blondyn podał mi kask, więc go włożyłem. Gdy ruszyliśmy, szybko chwyciłem się uchwytów po bokach, aby nie spaść z pędzącej maszyny. Nieznajomy nie jechał nie wiadomo jak szybko, bo w końcu znajdowaliśmy się w Nowym Jorku, gdzie niemal przez całą dobę były korki, ale biorąc pod uwagę, że było to moje pierwsze doświadczenie na takiej maszynie, musiałem być wyjątkowo ostrożny. 

Po kilkudziesięciu minutach wyjechaliśmy z miasta. Nie podobały mi się przedmieścia. Wolałem duże miasto nie tylko dlatego, że łatwiej było coś tam ukraść, ale również dlatego, że sprawiało, iż czułem się bezpieczny. A przynajmniej bezpieczniejszy niż na ulicach jakiejś szemranej dzielnicy na przedmieściach. 

Podjechaliśmy pod niewielki domek z gankiem. Chłopak zatrzymał harleya przed garażem i zszedł z motocykla. Zrobiłem to samo, uprzejmie oddając mu kask. Rozejrzałem się po okolicy, czując strach. 

- Mieszkasz tu sam? - spytałem, podążając za chłopakiem. Usiadł na schodach przed domkiem, więc zająłem miejsce obok niego, nie bardzo wiedząc, co począć. 

- Coś ty. Z wujkiem, ale jest w pracy.

- O dwudziestej trzeciej w sobotę? 

- Jego praca jest nietypowa - odparł, wyciągając się wygodnie na plecach. Uczyniłem to samo, kładąc się obok niego.

- Dlaczego mnie uratowałeś? 

- Od kilku dni widziałem cię na Manhattanie. Nie wiem, co mnie dziś natchnęło, ale gdy zauważyłem, że nie ma cię w twoim stałym miejscu przy supermarkecie na dziesiątej alei, coś mnie tchnęło. Ruszyłem w poszukiwania i obezwładniłem gnojka, który chciał cię zabić. Co ty mu zrobiłeś, chłopaku?

Nie wiedziałem, jak wiele mogłem mu powiedzieć, ale nie miałem przecież już nic do stracenia. Znajdowałem się na przegranej pozycji od dnia, w którym przyszedłem na świat. Zaufanie ludziom nie przychodziło mi łatwo, ale czułem, że przy tym niewiele starszym ode mnie chłopaku, mogłem być sobą. 

- Poszedłem z jego córką na randkę do Central Parku. Włamaliśmy się w nocy na boisko do bejsbola. Pocałowałem ją tam. Nie wiem, co nagadała staremu, ale myślał, że ją posuwałem. Tak się nie stało, ale i tak chciał mnie zabić.

- Przykra sprawa, przyjacielu. Tak właściwie jestem Archer.

Wystawił rękę, przybijając mi żółwika. 

- Nazywam się Hayden. 

- Stary, nie będę owijał w bawełnę. Mam dla ciebie propozycję. 

Zmarszczyłem brwi, przenosząc się do pozycji siedzącej. Archer żuł źdźbło wysuszonej trawy, uśmiechając się do znajdujących się nad nami gwiazd.

- Jaką propozycję? 

- Mówiłem ci, że mój wuj ma nietypową pracę. Koleś, mam osiemnaście lat, a już mam harleya. To może znaczyć tylko jedno. Poważnie nic ci nie świta?

Pokręciłem przecząco głową z konsternacją. Archer westchnął ciężko, jakby próbował znaleźć wspólny język z kilkuletnim dzieckiem. 

- Jestem członkiem gangu motocyklowego - oznajmił spokojnie, jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie. - Mój wuj Nate jest szefem. Nigdy jeszcze nie dostałem poważnej roboty, jaką byłoby zabicie człowieka, ale szkolą mnie na profesjonalnego zabójcę. Pewnie nie powinienem ci o tym mówić, bo cię nie znam, ale wydaje się, że nie masz wielu perspektyw. To dobra fucha, Hayden. Możesz zarobić kupę forsy na dziewczynki albo motory. Jestem pewien, że Nate cię przyjmie w nasze szeregi, kiedy powiem mu, że nie masz się gdzie podziać. Zwykle nie jest pobłażliwy, ale chłopie, coś czuję, że będziesz doskonałym mordercą. 

Patrzyłem się na Archera, jakby zdrowo postradał zmysły. Uśmiechał się do mnie wyczekująco.

- Ja nie wiem...

- Och, daj spokój, stary! Panienki lecą na kolesi z gangów motocyklowych. Zrobimy ci kilka tatuaży, damy nowe ciuchy i będziesz jak nowy. Nie każ mi długo cię namawiać, dobra? Wuj powinien wrócić przed północą. Nie będzie zadowolony, jak zobaczy obcego przed naszym domkiem. Kiedy podejmiesz właściwą decyzję, przyjmiemy cię do rodziny.

- Dlaczego to robisz?

- Ale co? - spytał skonsternowany.

- Dlaczego chcesz mi pomóc? Jest ci mnie żal? 

Archer wstał. Wyciągnął do mnie rękę, abym z jego pomocą mógł się podnieść. Nie byłem przekonany co do tego chłopaka, ale jakby nie patrzeć, wywiózł mnie na jakieś pustkowie. Byłem zdany na jego łaskę, czy tego chciałem, czy nie.

Blondyn zaprowadził mnie do swojego domku. Był niewielki, ale gustownie urządzony.

Szedłem za nim, aż wkroczyliśmy do pomieszczenia z bronią. Widziałem tutaj najróżniejsze pistolety, noże, a także inne przyrządy, których przeznaczenia nie znałem.

- To wszystko może być twoje, Hayden - rzekł spokojnie Archer, kładąc dłoń na moich plecach. - Zawsze chciałem mieć brata. Wiem, że jesteś przestraszony. Proces wcielania do gangu jest długotrwały i nie zaczniesz od razu zabijać, ale chcę, abyś wiedział, że masz szansę na lepsze życie. Nie mam sumienia patrzeć na takiego młodego chłopaka włóczącego się po ulicach Nowego Jorku. Masz przed sobą całe życie. Dam ci kilka minut, stary. Kiedy przyjdziesz do salonu, oczekuję odpowiedzi twierdzącej. Później opatrzę ci ranę na ramieniu, którą zrobił ci ten skurwiel z zaułka, a gdy mój wuj wróci, przedstawię mu nowego członka gangu.

Archer zostawił mnie samego w pokoju z bronią. Nie zamknął jednak za sobą drzwi. Nie dziwiłem mu się. Nie znał mnie, więc miał prawo mi nie ufać.

Padłem na kolana i zacząłem się głęboko zastanawiać. 

Miałem przed sobą szansę na lepszą przyszłość, która miała jednak nadejść wysokim kosztem. Nie chciałem zostać mordercą. Nie chciałem handlować narkotykami. 

Nie chciałem tego, ale nie mogłem iść do pracy, aby legalnie zarabiać pieniądze. Byłem nastolatkiem bez rodziny i szans na normalne życie.

Spojrzałem na broń prezentującą się dumnie na ścianie chwały. W końcu, gdy poczułem łzy w oczach, wstałem i przeszedłem do salonu. Nietrudno było mi go znaleźć, bo domek składał się tylko z kilku pomieszczeń.

Archer wstał z kanapy, na której głaskał czarnego kotka i podszedł do mnie. 

- Akceptuję twoją propozycję.

Blondyn otworzył usta ze zdziwienia, a potem zrobił coś, czego nikt nie zrobił dla mnie od lat.

Przytulił mnie i tym samym powitał w rodzinie.

Oraz w nowym życiu, które po latach okazało się moim najgorszym błędem. 







Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top