Rozdział 3

– Ucieczka –


Tak szybko jak umiała ogarnęła się, przebierając się z piżamy oraz rozczesując na szybko włosy. Gdy to zrobiła, uchyliła drzwi do swojego pokoju i zaczęła nasłuchiwać kogo przyniosło.

– Czego? – odezwała się niezbyt uprzejmie ciotka Leny otwierając drzwi szóstce nastolatków.

– Dzień dobry, my po Lenę. Jesteśmy umówieni.

– Głusi jesteście? Nie ma jej w domu – warknęła.

– Super. Gdzie jej pokój? – zapytał Cole.

– Niby po co ci ta wiedza.

– Stwierdziła pani, że jesteśmy głusi, ponieważ nie słyszeliśmy, że nie ma jej w domu – zauważył Zane. – Mówiła nam to pół godziny temu podczas rozmowy przez telefon. Skoro pani tak mówi, znaczy to, że słyszała pani naszą rozmowę. Podsumowując, jeśli pani jest w domu, to Lena również powinna tu być. Chcielibyśmy się z nią widzieć.

– Nie ma jej. Won – kobieta zatrzasnęła drzwi przed nosem nastolatków, po czym wróciła do salonu by dokończyć czytanie jakże porywającego kryminału.

Lena odeszła zrezygnowana od swoich drzwi siadając na łóżko i wlepiając wzrok w przeciwległą ścianę. Jej nadzieja na wyrwanie się dzisiaj z domu właśnie legła w gruzach. Wątpiła w to, by Lloyd i reszta podjęli dalsze próby wyciągnięcia jej z domu, szczególnie po konfrontacji z jej ciotką. Ba, stanowczo zostawią ją teraz w spokoju nawet w szkole. No bo kto by się chciał zadawać z dziewczyną, która ma tak ześwirowaną ciotkę. Odpowiedź brzmi: Nikt. Nikt by nie chciał. No bo po co.

Przeniosła wzrok na ścianę obok drzwi przyglądając się doskonale sobie znanemu plakatowi który kupiła dawno temu za naprawdę niewielką sumę.

Never give up.

Głosił kolorowy napis na równie kolorowym tle. Tyle razy na niego patrzyła, a nigdy jej ni motywował. A podobno miał.

Prychnęła pod nosem czując rosnące poczucie winy. Nie powinna w taki sposób spławiać ludzi, którzy widocznie chcieli się z nią zaprzyjaźnić. Wkurzona tym, jak podle postąpiła postanowiła działać. Spakowała do torby wrotki, słuchawki, aparat oraz kilka innych potrzebnych rzeczy po czym włączyła laptopa i weszła w czat. Wybrała pierwszy z kontaktów na liście. Lloyd. Nie najgorzej. Napisała krótką wiadomość z przeprosinami za to, że ich okłamała, oraz że jeśli wyślą współrzędne tego skate parku to się tam pojawi najszybciej jak może. Wysłała, po czym zaczęła myśleć, jak spławić ciotkę.

Odpowiedź przyszła sama, w momencie, jak na domowy telefon ktoś zadzwonił. Lena dopadła swoich drzwi po czym kucnęła przy schodach, nasłuchując o czym rozmawia ciotka, z nadzieją, że to jej pomoże.

– Oczywiście... Oczywiście... Już się pakuję... Za godzinę będę na lotnisku – mówiła ciotka dziewczyny do telefonu.

Lena miała poczucie, że nareszcie świat jej pomaga. Ciotka wyjeżdża. I to gdzieś, gdzie musi lecieć samolotem, czyli na pewno zajmie jej to więcej niż dwa dni. Wróciła do swojego pokoju nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Spojrzała na czat. Miała już adres. To teraz czekać, aż ciotka wyjdzie z domu. Oby tylko nie zabrała ze sobą telefonu dziewczyny.

W ciszy zaczekała, aż jej ciotka się spakuje i wyjdzie z domu. Odczekała kilka minut, wyjrzała za okno, czy kobiety nie ma w pobliżu po czym poszła do salonu. Tak jak sądziła, jej telefon dalej leżał na stoliku kawowym. Wzięła go to ręki po czym narzuciła na siebie kurtkę jeansową, zgarnęła torbę i wyszła z domu dokładnie go zamykając. Spojrzała na adres po czym udała się na jego poszukiwania, wcześniej zakładając na nogi wrotki.

Zbliżając się do parku, który według nawigacji posiadał adres, który uzyskała, słyszała już znajome głosy. Wyłączyła telefon po czym udała się za słuchem, chwilę później docierając na miejsce. Wyglądało to niesamowicie. Nie było zbyt wielu ludzi, zważając na to, że ledwo miesiąc temu rozpoczął się rok szkolny i pewnie teraz wszyscy zakuwali do sprawdzianów.

Lena cieszyła się, że nareszcie udało jej się wyrwać z domu. Że pierwszy raz wyszła z kimś gdzieś. Nawet, jeśli początkowo wydawało się, że się nie uda.

– Lena! Nareszcie! – usłyszała wołanie ze strony ławek. Odwróciła się w tamtą stronę zauważając Nyę oraz Jay'a.

– Cześć – przywitała się. – Wybaczcie, że jestem tak późno.

– Spoko. Po spotkaniu twojej...

– Ciotki – uzupełniła Lena, związując swoje brązowe włosy w kucyk.

– Po spotkaniu twojej ciotki, nie dziwię się, że nie chciałaś się z nami spotykać. Ona ci nie pozwala, nie?

– Czasami. Uważa, że powinnam się uczyć, a nie marnować czas na spotkania towarzyskie. Ale nie mówmy o niej. Gdzie reszta?

– Cole poszedł po coś do jedzenia a Kai, Zane i Lloyd są tam – odpowiedziała Nya wskazując punkt za plecami Leny.

Dziewczyna odłożyła swoją torbę pod ławkę po czym odwróciła się, żeby zlokalizować resztę znajomych. Faktycznie, byli tam. Jeździli na deskorolkach.

– Nie wiedziałam, że jeździcie – stwierdziła.

– Oni tak. Cole też. Ja i Jay wolimy rolki – wyjaśniła Nya. – Chodź. Pojeździmy. No i pokażesz się im.

– Ale ja nie umiem robić żadnych sztuczek.

– No to cię nauczymy! – zapewnił Jay po czym wraz z Nyą skierował się na plac do jazdy.

Lena spojrzała ostatni raz na telefon, żeby się upewnić, że ciotka nie pisze do niej z zapytaniem gdzie jest, a gdy zobaczyła, że nic takiego nie ma, odłożyła telefon i podjechała do znajomych.

***

– Niesamowite, że udało ci się wyrwać z domu!

– Też się cieszę – zapewniła Lena, ciesząc się szczęściem znajomych.

Przez ostatnie kilka godzin świetnie bawili się ucząc ją jakiś sztuczek lub chociażby pozując do jej zdjęć. Teraz siedzieli na ławce mając przerwę na jedzenie.

– A twoja ciotka, zawsze taka jest? Miałem wrażenie, jakbym patrzył na demona! – przyznał Cole.

– Nie mówmy o niej. Wyjechała na nie wiem ile więc nie będzie sprawiała problemów.

– Jasne.

W przeciągu następnych paru minut na niebie zebrało się sporo czarnych chmur zwiastujących nadchodzący deszcz. Lena zmartwiła się tym, ponieważ nie zapowiadali na dzisiaj deszczu, a w oddali już słychać było stukot kropli. Zastanawiała się, jak bardzo zmoknie przed powrotem do domu i czy się nie rozchoruje. W końcu super blisko nie miała.

Nagle dookoła rozległ się dźwięk, który można by porównać do skrobania czymś ostrym po tablicy. Wszyscy natychmiast zakryli uszy patrząc na siebie zdezorientowani, zastanawiając się, co wydało tak koszmarny hałas. Przez moment prócz tego nic się nie działo. Dopiero jak ludzie zaczęli krzyczeć i uciekać, Lena zauważyła źródło.

Kilka bliżej nieokreślonych istot szło przez park co jakiś czas dopadając ludzi, którzy pomimo tego, że się wyrywali, nie mieli z nimi szans. Wyglądało to tak, jakby bawili się w powalanego berka. Po złapaniu i wywróceniu ofiary, stworzenia zajmowały się kolejnymi.

– Co to za potwory? – zapytał Jay, wyraźnie zdegustowany wyglądem istot.

Brązowowłosa nie nazwała by tych stworzeń potworami. Co prawda znacznie różniły się wyglądem od zwykłych ludzi, ale nie były przerażające. No i wydawało się, że prócz wydawania koszmarnych dźwięków nie robiły nic szkodliwego. Były trochę wyższe, miały fioletowa, niebieską lub zieloną skórkę, długie kończyny z długimi palcami i pazurami. Były bardzo chude. Twarze miały wydłużone, ze szparami zamiast nosa oraz wąskimi, dużymi oczami. Przywodziły na myśl jakieś antagonistyczne postaci z kreskówek dla dzieci.

– Lena, idź do domu. My się nimi zajmiemy – zarządził Lloyd.

– Boli cię coś – skomentowała. – Nie zostawię was.

– Idź.

– Pójdę. Ale z wami. Co niby mielibyście z nimi zrobić? Połaskotać patykiem? Nie wydurniaj się.

– Lena, zaufaj nam. Zaraz stąd uciekniemy. Ale ty już wracaj do domu.

– Dobra. Ale macie do mnie zadzwonić potem – ugięła się.

Bardzo nie widziało jej się zostawianie znajomych w parku, razem z tymi stworami, ale skoro tak bardzo ją namawiali na ucieczkę samemu, to musieli mieć jakiś powód. Dlatego zebrała swoje rzeczy, zarzuciła torbę na ramię i dalej z wrotkami na nogach skierowała się do wyjścia. Gdy była już przy bramie, odwróciła się, żeby zobaczyć co z resztą. Nigdzie ich nie zauważyła. Ale za to z potworami walczyli jacyś zamaskowani wojownicy. Kiedy Lena zobaczyła jednego od frontu, natychmiast przyszła do jej głowy jedna myśl. Ninja. Ci sami, co w Ninjago City. Ale co oni tu robili?

Wróciła do domu nie chcąc natknąć się na te stwory. Nie wiadomo, co mogą zrobić. Natychmiast po wejściu rozejrzała się automatycznie, czy ciotki nie ma, po czym odniosła rzeczy do swojego pokoju, włączając wiadomości na laptopie.

– Jesteśmy właśnie w parku w centrum Avax City, gdzie przed godziną doszło do ataku nieznanych stworzeń. Na miejscu pojawili się ninja – twierdziła prezenterka. – Stworzenia zostały przepędzone. Wydaje się, że nie ma żadnych ofiar ich ataku.

Chociaż coś.

Wyłączyła wiadomości wyciągając telefon z torby i czekając na wiadomość. Każda minuta dłużyła się nieznośnie, coraz bardziej wzbudzając w niej niepokój. Miało być tak fajnie. Nareszcie czuła się choć trochę szczęśliwa. Odczuła, że kogoś obchodzi. A tu pojawiają się jakieś stwory-potwory i psują jej nastrój. To się dopiero nazywa pech.

Minęła godzina. Potem druga. I trzecia. A telefon dalej nie dzwonił. Lena zaczynała się coraz bardziej martwić. A co jeśli coś im się stało, a ona zostawiła ich na pastwę losu? Przecież mogła im pomóc. A ona zwiała. Jak tchórz. Zaczęła czuć wyrzuty sumienia.

Starała się jednak uspokoić. Przecież nie widziała ich, jak się odwróciła. Pewnie już wtedy uciekli. A teraz po prostu zapomnieli o telefonie. A może jeszcze nie dotarli do domu, a telefony się wyładowały? Nie, o bez sensu. Jakim cudem wszystkie szczęść telefonów miało się naraz wyładować? No to pewnie zapomnieli. Albo zadzwonią jak wrócą do domu. Tak. Na pewno.

Nagle telefon zadzwonił. Spojrzała na wyświetlacz i z ulgą uznała, że dzwoni Nya. Praktycznie natychmiast odebrała.

– Nareszcie! Cali jesteście?

– Tak. Nic nam nie jest – zapewniła czarnowłosa. – A ty? Dotarłaś bezpiecznie do domu?

– Tak. Nie spotkałam żadnego stworzenia po drodze. Cała reszta miasta była bezpieczna.

– Powtórzmy to kiedyś! – krzyknął Kai w tle.

– Bardzo chętnie. Ale musi ciotki nie być.

– Super!

– Dobra, ja muszę kończyć. Nie zapomnijcie tylko o kartkówce z matmy w poniedziałek.

– A z czego jest?

– Z przedziałów – odparła Lena. – Jakby co, to mogę udzielić pomocy.

– Siedzę z tobą na matmie! – stwierdził Cole.

– Ej! – odezwał się Kai, co bardzo rozśmieszyło Lenę.

– I tak siedzę z Lloydem. Do zobaczenia w szkole – powiedziała, po czym się rozłączyła. Czuła, że po drugiej stronie telefonu wywiązała się niezła kłótnia co do tego, kto z nią usiądzie. Ale przykra sprawa, nauczyciel przydzielił miejsca na początku roku, o czym widocznie zapomnieli. 

🔹🔹🔹🔹🔹

– 1669 słów –

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top