Rozdział 20

– Wszechogarniający smutek –


Pierwszy raz w ich życiu przygotowywanie herbaty trwało tak długo. I z każdą mijającą minutą, gdy herbata się zaparzała, oni byli bardziej zdenerwowani.

Co, jeśli się nie uda?

Co, jeśli Lena wyprze gościa z umysłu?

Co, jeśli przed ich działaniem Lena zostanie pochłonięta przez mroczną energię?

Dużo pytań, mało odpowiedzi i jeszcze mniej pewności na pozytywny wynik ich interwencji.

Kiedy napar był już gotowy, sensei nalał go do kubka. Parująca ciecz nie wyglądała zachęcająco. Miała dziwny, zgniłozielony kolor, jeszcze dziwniejszy zapach oraz coś pływającego w sobie.

– Sensei, to jest na pewno pitne? – upewniła się Nya.

– Z całą pewnością. Dokładnie tak to powinno wyglądać.

– Nie wygląda zachęcająco – stwierdził Cole.

– Nie musi. Ważne, żeby zadziałało – powiedział Lloyd, po czym wziął kubek w ręce. – Czyli, jak to wypiję, zasnę, i obudzę się w umyśle Leny?

– Tak to powinno działać. Ale musisz być gotowy na wszystko. Nie wiemy jak wygląda jej umysł i dusza oraz jaki kształt przybrała mroczna energia. Dodatkowo, jest spore prawdopodobieństwo, że nie będziesz wstanie korzystać tam ze swojej mocy.

– Będę zdany na jej umysł – dokończył słyszaną po raz któryś w ciągu ostatnich kilku chwil formułkę. – Wiem. Pamiętam.

– Lloyd, jesteś pewien, że chcesz to zrobić? – zapytała Nya.

– Jak nie ja, to nikt tego nie zrobi. A Lena potrzebuje pomocy – odparł, po czym przyłożył kubek do ust i wypił całą jego zawartość. Odstawił kubek, położył się i zamknął oczy. 

Pierwszym co zobaczył, była ciemność. On, jako jasny, zielony punkt oraz wszechogarniająca, chłodna ciemność. Po chwili, w tej ciemności pojawiły się drzwi. Proste, wykonane z drewna, pomalowane na bladofioletowo. Niczym się nie wyróżniające. Przynajmniej tak można by powiedzieć, gdyby znajdowały się we framudze jakiegoś domu. Teraz jednak, pośród tej ciemności były drugim emanującym światłem punktem.

Lloyd podszedł do nich i chwycił za okrągłą klamkę, przekręcając ją w prawo, żeby otworzyć drzwi. Ustąpiły z niesamowitą łatwością. Przeszedł przez nie, początkowo oślepiony nagłą jasnością. Kiedy jednak jego oczy przywykły do światła, przed nim ukazało się pomieszczenie podobne do biblioteki. Co najmniej kilkanaście półek z książkami, stojące w rzędach, a pośród nich większa przestrzeń, gdzie znajdowało się spore biurko a na nim laptop i kilka leżących luzem książek. Każda książka miała na okładce równe litery.

„Rodzice" – odczytał, na jednej z okładek. Potem była kolejna, zatytułowana „Przyjaciele". Obie były wyjątkowo cienkie. Na razie postanowił zostawić je w spokoju, ale przysiągł sobie, że jeszcze tu wróci i je obejrzy.

Spojrzał na odpalony ekran laptopa. Był na nim odpalony program do pisania, zatytułowany „Marzenia". Lista, choć posiadała wiele punktów, miała zapisane tylko jedno słowo. Jego imię. Uśmiechnął się nieznacznie widząc to, pomimo, że mogło mieć to wiele znaczeń. Nie tylko to, które przyszło mu do głowy.

Rozejrzał się dalej. Nie wiedział czego dokładnie szuka, więc rozglądał się za czymkolwiek. Nagle poczuł delikatny powiew ciepłego powietrza. Spojrzał w stronę, z której wiatr zawiał. Nic tam nie było. Jedynie kolejne pułki, na które zresztą już patrzył. Odwrócił się w stronę, w którą wiatr wiał. Tam ujrzał kolejne przejście pomiędzy pułkami. Tym razem, na końcu nie było kolejnego regału. A kolejny przesmyk. Dlatego skierował się w tamtą stronę.

Pomiędzy pułkami, na ziemi leżała masa zdjęć. A wśród nich aparat. Dokładne taki, jaki widział wśród rzeczy dziewczyny w jej pokoju. Ale bateria leżała gdzieś z boku, co oznaczało, że nie dało się go teraz włączyć. Wziął jedno ze zdjęć do ręki. Chwila umieszczona na nim zaczęła się poruszać. Zupełnie tak, jakby oglądał film. Zaczął również słyszeć słabe dźwięki z tamtej chwili, oraz odczuwać ogromne szczęście. Początkowo sądził, że to jego emocje, ale gdy obejrzał wspomnienie do końca, uświadomił sobie, że były to uczucia towarzyszące Lenie podczas tworzenia tej pamiątki.

Wspomnienie owo przedstawiało Lenę, jak była jeszcze małą dziewczynką. Była wtedy z dwójką lekko rozmazanych postaci na placu zabaw. Łatwo dało się domyślić, że tymi postaciami byli jej rodzice. Lena wyglądała na taką szczęśliwą. Była wtedy zupełnie inna niż wtedy, gdy oni ją poznali. Gdy była młodsza, z rodzicami, była prawdziwie szczęśliwa. I dopiero teraz Lloyd uświadomił sobie, że za każdym razem, gdy dziewczyna była szczęśliwa przy nich, zawsze miała tą lekką, smutną aurę. Zupełnie tak, jakby szczęście absolutne nie wchodziło w grę.

Schylił się po następne wspomnienie. 


Dziewczyna odłożyła swoją torbę pod ławkę po czym odwróciła się, żeby zlokalizować resztę znajomych. Faktycznie, byli tam. Jeździli na deskorolkach.

– Nie wiedziałam, że jeździcie – stwierdziła.

– Oni tak. Cole też. Ja i Jay wolimy rolki – wyjaśniła Nya. – Chodź. Pojeździmy. No i pokażesz się im.

– Ale ja nie umiem robić żadnych sztuczek.

– No to cię nauczymy! – zapewnił Jay po czym wraz z Nyą skierował się na plac do jazdy.

Lena spojrzała ostatni raz na telefon, żeby się upewnić, że ciotka nie pisze do niej z zapytaniem gdzie jest, a gdy zobaczyła, że nic takiego nie ma, odłożyła telefon i podjechała do znajomych.

***

– Niesamowite, że udało ci się wyrwać z domu!

– Też się cieszę – zapewniła Lena, ciesząc się szczęściem znajomych.

Przez ostatnie kilka godzin świetnie bawili się ucząc ją jakiś sztuczek lub chociażby pozując do jej zdjęć. Teraz siedzieli na ławce mając przerwę na jedzenie.

– A twoja ciotka, zawsze taka jest? Miałem wrażenie, jakbym patrzył na demona! – przyznał Cole.

– Nie mówmy o niej. Wyjechała na nie wiem ile więc nie będzie sprawiała problemów.

– Jasne.


Pamiętał ten dzień. Sobota, tuż po tym, jak pierwszy raz spotkali ciotkę Leny. Chcieli ją wtedy wyciągnąć do skate parku. I ostatecznie się udało. Uśmiechnął się, choć nie na długo, ponieważ gdy skupił się na emocjach jakie wtedy odczuwała Lena zrobiło mu się przykro. Z ich perspektywy wydawała się wtedy taka szczęśliwa. A to wspomnienie pokazywało, że tak naprawdę miała ściśnięte gardło z nerwów, była zmęczona i smutna.

Ile razy tak było? Ile razy, gdy wydawała się prawdziwie szczęśliwa, tak naprawdę męczyła się z ukrywaniem smutku?

Wziął następne zdjęcie do ręki. I uświadomił sobie, że smutek który towarzyszył poprzednim dwóm, był niczym w porównaniu z tym, co odczuł teraz. 


Kiedy Lena wróciła do domu, natychmiast została wezwana do salonu, gdzie czekała jej ciotka. Nie wyglądała na taką, z którą da się paktować, więc Lena była świadoma, że nie może oczekiwać nic więcej, niż sterty obelg w jej stronę.

– Nie chcę wiedzieć, jakim prawem zabrałaś telefon z salonu. Nie chcę również wiedzieć, z kim się spotykałaś, jak mnie nie było. Choć ci tego wyraźnie zakazałam. Nie chcę nawet wiedzieć, kim są te dzieciaki, które dają ci jakiekolwiek nadzieje na to, że cokolwiek dla kogoś znaczysz. Chcę tylko wiedzieć, kto dał ci pozwolenie na ignorowanie moich zarządzeń. Jakim prawem, masz zupełnie w nosie to, co masz robić. Wyznaczam ci dokładne zadania. Masz taką samą listę obowiązków od wielu lat. A ty jedyne czego się trzymasz, to cykliczne przynoszenie do domu pieczywa. Ktoś ci tego naopowiadał, czy może sama wymyśliłaś tą głupotę? Od lat zajmuję się tobą. Daję ci jeść. Daję ci spać. Nawet komputer dostałaś! A ty mi się tak odwdzięczasz? Absolutnym lenistwem, olewactwem i próbą podwyższenia własnej wartości? Mówiłam ci, co się stanie, jak złamiesz moje rozporządzenia. Od dzisiaj, do odwołania masz areszt domowy. Nie wyściubisz stąd nosa nawet na centymetr. Masz również zakaz kontaktowania się z ludźmi z klasy. Do mojej sypialni masz w tej chwili zanieś i telefon i laptopa. A ja zaraz zrobię ci listę rzeczy, które masz zrobić. I zapamiętaj sobie. Nikogo nie obchodzisz. Nic nie osiągniesz. Jesteś tu tylko dlatego, że ja okazuje ci serce i nie daję ci zdechnąć z głodu.

– Obchodzę kogoś. – powiedziała pod nosem Lena, przypominając sobie uśmiechy posyłane w jej stronę od paru tygodni. Szczere uśmiechy. Zupełnie inne niż ten jej.

– Coś powiedziała? – warknęła ciotka, widocznie nie spodziewając się dodatkowej pyskówki od dziewczyny.

– Obchodzę kogoś. Znalazłam sobie przyjaciół. Ich obchodzę – powtórzyła Lena, patrząc na ciotkę. Pierwszy raz czuła potrzebę odgonienia uległości. W końcu miała do tego motywację.

– Ty? Przyjaciół? – zaśmiała się kobieta. – Nie żartuj sobie. Rozmawiają z tobą z litości. Nie obchodzisz ich. Twoje zniknięcie też by ich nie obeszło – prychnęła. – No bo niby dlaczego mieliby się z tobą przyjaźnić, co? Skoro jesteś nikim? Nic nie osiągnęłaś?

– Polubili mnie. Taką jaką jestem. Sami tacy są – odpowiedziała mniej pewnie niż poprzednio. Wiedziała, że nie powinna się poddawać, ale słowa ciotki trafiły do niej i zaczęły przekonywać, że faktycznie nie ma racji.

– Tacy jak ty? Durna dziewucho. Nie ma takich jak ty. Nikt nie jest tak żałosny. A teraz marsz do pokoju. Telefon i komputer do mnie. Jak je stamtąd zabierzesz, na oczy nie zobaczysz ani ich, ani nikogo innego. Zrozumiałaś?

– Tak ciociu – potwierdziła Lena, po czym zaciskając usta w wąską linię wzięła swoją torbę z ziemi i poszła do swojego pokoju. Czuła jak oczy zaczynają ją piec. Skończyły jej się argumenty. Nie miała siły walczyć. Straciła już i motywację i potrzebę. No bo skoro faktycznie jest tak żałosna, że nikt nie chce jej znać, to po co miałaby w ogóle starać się o polepszenie swojej egzystencji?


Wiedział, że Lena nie miała łatwo w domu. Raz nawet słyszał, jak rozmawiała z ciotką, ale nigdy nie sądził, że musiała wysłuchiwać takich rzeczy. Zaczął się zastanawiać, jakim cudem dziewczyna w ogóle była wstanie się przy nich uśmiechać. Przecież to musiało ją tak niszczyć. I widać było, że to nie był pierwszy raz. Dziewczyna musiała to znosić wielokrotnie.

Kolejne zdjęcie, tym razem z innej kupki leżącej na ziemi. Gdy tylko zobaczył pierwszy obraz, miał ochotę je odłożyć, czując, że przekracza tym granicę jej prywatności. Ale nie potrafił tego zrobić.

Wspomnienie przedstawiało Lenę, stojącą w samej bieliźnie przed lustrem. Nie towarzyszyły temu żadne emocje. Żadne dźwięki. Dziewczyna stała przed lustrem wpatrując się w swoje ciało bez słowa. Bo właśnie to ciało było powodem, dla którego Lena nigdy nie nosiła spódniczek, krótkich sukienek, bluzek bez rękawów czy takich, które odsłaniają brzuch. Ciało mające na sobie kilka drobnych kresek w kilku miejscach. Mające siniaki i zaczerwienienia. W paru miejscach rozstępy czy fałdy. Ciało, którego się wstydziła, którego nie lubiła, ale nie była wstanie go zmienić. Była w końcu szczupła. W odpowiednich miejscach okrągła. Ale nie była jedną z tych dziewczyn, które miały idealnie płaski brzuch, czy uda, które można by objąć dłońmi. 

Chłopak przyglądał się temu wspomnieniu zaskoczony, że takie w ogóle istnieje. Ale nie to go najbardziej dziwiło. Dziwiło go to, że po policzkach dziewczyny strumieniami płynęły łzy, że jej dłonie były mocno zaciśnięte w pięści, a jednak dalej patrzyła na swoje odbicie. Choć nie lubiła swojego ciała, patrzyła na nie. Po co? Tego już nie wiedział. Ale stwierdził, że kiedyś ją o to zapyta. Kiedyś. Jeśli uda mu się ją znaleźć.

Znowu poczuł ciepły powiew. Od razu spojrzał w stronę, w którą wiał. Ale tym razem nie ujrzał przejścia, a ścianę, na której wisiała oprawiona w ramkę jakaś kartka. Podszedł do niej przyglądając się jej.

Od razu rozpoznał pismo Leny. Automatycznie odczytał zapisany tekst.

„Czuję się jakbym żyła na pustyni. Sama jak palec. Ale gdzieś w sobie mam tą cichą nadzieję, że gdzieś za horyzontem horyzontu jest ktoś, kto szuka właśnie mnie. I może kiedyś na niego trafię. Albo on trafi na mnie. Albo już na niego trafiłam, tylko uznałam go za fatamorganę."

Na ramce była data. Data, sprzed kilkunastu dni. Czyli to cały czas ją dręczyło. Pewnie myślała nad tym przez cały czas.

Wiatr powoli wzbierał na sile. Już przestał być przyjemnie ciepły i delikatny. Teraz był ostry, gorący. Ale Lloyd nie zwracał teraz na to uwagi, ponieważ przykuło ją coś innego. Mianowicie kolejna ramka, wisząca parę metrów od tej, którą przed chwilą odczytał. Kiedy podszedł do tej ramki zobaczył kolejny tekst. Również pisany własnoręcznie przez Lenę.

Często zakochujemy się nie wiadomo kiedy. W osobie, która wcześniej była nam obojętna. Gdy się zakochamy, nagle ta osoba staje się dla nas sensem. Życiem. Marzeniem."

Przeczytał ten tekst kilkukrotnie. Jakim cudem, pomimo tego całego smutku, bólu, braku poczucia własnej wartości, ona dalej potrafiła kochać? Tego nie wiedział, ale cieszyło go to. Bo miłość potrafi uratować człowieka z najgorszych opresji.

Rozejrzał się. Znowu pod nogami miał masę zdjęć. A bardziej zamkniętych w zdjęciach wspomnień. Podniósł kilka i przyjrzał się im.


– To co powiedziałaś, jak przyniosłem ci zeszyty... – zaczął, idąc obok niej. – Że nie jest okej, potrzebujesz pogadać?

– A, to. Już wszystko gra. Miałam wtedy zły dzień. – skłamała.

– Lena, ja widzę, że coś jest nie tak. Nie musisz mnie okłamywać. Wiem jak to jest – jego głos był spokojny i przyjemny, co napełniało Lenę dziwnym poczuciem bezpieczeństwa. Nie rozumiała tego uczucia, ale musiała się zgodzić z tym, że było przyjemne.

– Wiesz? – prychnęła, gubiąc swój standardowy uśmiech. – Ciekawe. Nie ma takich jak ja, Lloyd. Nie możesz wiedzieć co mi jest. Jak się czuję – dodała, po czym uśmiechnęła się, szerzej niż wcześniej. – Przecież wszystko gra, nie? W końcu się uśmiecham.

– Może masz rację. Może nie wiem. Ale chcę ci pomóc, dobra? Polubiłem cię, a ja nie znoszę tego, że osoby w moim otoczeniu czują się źle. Więc proszę, powiedz mi co się dzieje.

– Przyjmujesz do wiadomości, że ja nie chcę pomocy? Nie masz mi w czym pomóc. Wszystko jest dobrze.

– Nie jest – upierał się. – Lena, może nie słyszeliście tego tutaj, ale nazywam się Garmadon. Moim ojcem jest Lord Garmadon. Wiem jak to jest jak źle cię traktują. Jak cię wyśmiewają lub obrażają. Wiem jak to jest jak cię nie szanują. Dlatego też, widzę, że u ciebie też nie jest okej. Nie ukryjesz wszystkiego za uśmiechem. Bo ty możesz się uśmiechać, ale twoje oczy mówią prawdę. Oczy zawsze mówią prawdę.

– Lloyd, przykro mi, że to cię spotkało, ale u mnie naprawdę wszystko gra.

– Gdyby było, po prostu byś to powiedziała – zauważył. – A jedyne co słyszę to to, że nie chcesz mojej pomocy.

– Nie chcę jej, bo jej nie potrzebuję. Rozumiesz? Czuję się dobrze. Nic mi nie jest. Nikt mi nie dokucza. Nie mam żadnych problemów – wyliczała.

– Może nie. Ale masz listę bezsensownych obowiązków na drzwiach pokoju. Ciotkę, która założę się, że przyjemna nie jest.

– Co ty niby możesz wiedzieć o moim życiu. Co cię to w ogóle obchodzi, co? Jaki ty masz z tego pożytek? Co ci daje interesowanie się moim życiem?

– Nic mi nie daje. Po prostu się o ciebie martwię, bo wiem jak to jest, jak jest się samemu. To niszczy. Od środka. A ty i tak się uśmiechasz. I chciałbym to między innymi zrozumieć. Skąd bierzesz do tego motywację.

– Wiesz jak to jest... – westchnęła. – Ile razy to jeszcze powtórzysz, co? Nie. Nie wiesz. Nie masz pojęcia o tym, jak to jest, kiedy nie masz żadnego, nawet najmniejszego powodu na by rano wstawać i funkcjonować przez następne dwanaście godzin. Nie wiesz jak to jest wymuszać uśmiech, by nie było zbędnych pytań. Nie wiesz nawet ile mnie ten uśmiech kosztuje.

[...]

– Masz powód. Mnie, Nyę, Jay'a, Kaia, Cole'a, Zane'a. Wstawaj dla nas. Funkcjonuj dla nas. I nie musisz udawać uśmiechu. Niech pytają. Nie musisz odpowiadać. A jeśli to nie pomoże to...


Dlaczego to tu leżało?

Spojrzał na kolejne wspomnienie.


– [...] wyobraź sobie miłość i spróbuj to co widzisz, pokazać mi.

– Pokazać? – zmarszczyła brwi niezbyt rozumiejąc.

– Myśląc o miłości, to co widzisz postaraj się stworzyć w swoich dłoniach. Jak iluzję. Obraz.

Lena zamknęła ponownie oczy i skupiła się na miłości. Początkowo sądziła, że zobaczenie jej będzie trudne, ale gdy tylko zamknęła oczy i pomyślała o miłości, zobaczyła przed oczami serce. Ale stwierdziła, że to zbyt banalne. Więc myślała dalej, aż przed jej oczami stanęło jedno wspomnienie.

Zaułek. Zbliżający się Zmiennokształtny. Teraz będący tylko czarnym kształtem. Ona, nie mogąca się praktycznie ruszyć ze strachu, jako fioletowa postać. A przed nią zielona postać tworząca równie zielone kule energii, które posyła w stronę Zmiennokształtnego.

Nie wiedziała czemu akurat to skojarzyło jej się z miłością, ale kiedy uchyliła powieki zobaczyła dokładnie tą scenę, dokładnie tak jak widziała ją w swoim umyśle, jako dymek nad swoją dłonią. Zielona postać, chroniąca fioletową postać przed czarnym stworem. A gdy czarny stwór zniknął, fioletowa i zielona postać zbliżyły się do siebie. Zarys zaułka zniknął a postacie zaczęły tańczyć razem, już nie tylko na dłoni dziewczyny. Im bardziej się oddalały tym większe się robiły, aż w końcu przybrały rozmiar swoich rzeczywistych odpowiedników, którzy byli zapatrzeni na tą niezwykłą magię. Oboje byli świadomi tego, co widzą ale nie odezwali się słowem. Po prostu patrzyli do czasu, aż postacie rozpłynęły się pozostawiając po sobie tylko fioletowo-zielone wstęgi iskrzącego dymu.


Teraz był już zupełnie skołowany. Z drugiej strony, wszystko nagle nabrało sensu. Ba, nawet to, że to on tu stoi a nie ktoś inny. Czy to znaczy, że sensei Wu oraz pozostali wiedzieli o tym, co Lena myśli o nim? Jeśli tak, to dlaczego on tak długo tego nie zauważał? Przecież dziewczyna dawała mu bardzo wyraźne znaki. A on cały czas odtrącał myśl, że mogłaby go pokochać.

Wiatr jeszcze bardziej przybrał na sile. Teraz jednak niósł ze sobą ogromne chmury piachu, przez co Lloyd nie mógł już go dłużej ignorować. Zasłaniając oczy, żeby piasek się do nich nie dostał rozejrzał się, żeby dowiedzieć się, skąd te chmury piachu się wzięły. Ale teraz nie dostrzegł już nic poza nimi. Stał w samym środku piaskowego cyklonu.

Minęła chwila, zanim wiatr ustał a piasek opadł. Gdy tak się stało, Lloyd spostrzegł, że nie stoi już w bibliotece, a na pustyni. Gdzieniegdzie, pośród hałd piachu walały się pojedyncze książki czy zdjęcia. Było tu również parę uschniętych roślin.

Początkowo nie wiedział gdzie się znajduje. Ale gdy tylko w oddali usłyszał znaną melodię, którą tak wiele razy Lena słuchała podczas wykonywania przeróżnych czynności, gdy tylko dostrzegł skąd ta muzyka dobiega, zaczynał mieć podejrzenia.

Muzyka dobiegała z połyskującej bańki pod którą rosła zielona trawa oraz kwiaty. Zanim jeszcze do niej podszedł, spostrzegł, że wokół niej są stłoczone stworzenia bardzo podobne do Zmiennokształtnych. Te jednak nie miały twarzy. Jedynie kształt, który i tak przy podmuchach gorącego wiatru lekko się rozmywał.

Kiedy podszedł bliżej, stworzenia się nim nie zainteresowały. On za to, mógł zobaczyć co się znajduje w bańce poza trawą. Nie było tam za wiele. Jedynie radio, spory kufer zamknięty na kłódkę, oraz klęcząca, skulona postać, w której Lloyd rozpoznał Lenę.

I nagle wiedział, gdzie się znajduje. A znajdował się w samym centrum duszy Leny Asteri. 

🔹🔹🔹🔹🔹

– 3003 słów – 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top