Niepokój.
Insomnia, ikona tak wielu wybitnych ludzi. Wybitnie niepożądana, dla wielu udręka, co po niektórzy, preferujący nocny żywot sów, tudzież nietoperzy, nocnych mar, wolą o stokroć egzystować nocą, gdy stosowna ku temu okazja. Dobrym byłoby przytoczenie cytatu; Zło nigdy nie śpi. Jednakże nie móc zasnąć za sprawą emeraldowych oczu? Głęboki ich odcień, puszczał nicie zieleni pomiędzy mroczne myśli Księcia Ciemności. Chase, z potem skroplonym na skroni i karku, wytrwale leżał na każdym z boków przez pół godziny, pół godziny na plecach, kolejne pół próbował usnąć na brzuchu, marszcząc raz po raz brwi, które niemal stykały się pośrodku czoła, nad umowną jego granicą, zasłoniwszy nos mężyczny jakoby zadaszenie. Jak to się stało? Pytał sam siebie, gdy rzekomo wypatrując ideału w Omi'm, mogąc dorwać się do pełnych warg Kimiko Tohomiko, uwagę najmroczniejszego złoczyńcy, z jakim mieli do czynienienia Xiaolińscy mnisi, z głowy nie mógł wyrzucić tego, którego z samego początku zlekceważył. Pierwszą i najważniejszą zasadą Chase Young'a było, by nie lekceważyć przeciwnika, zwracać się do niego po imieniu, niezależnie od wygranej czy przegranej potyczki, honor i szlachetność to było to, czym maskował swą złą, piekielną stronę, którą pętały łańcuchy samego Hadesu, z nienawiścią sycząc na przymiot nieśmiertelności smoczego wojownika. Teraz ów potęga, zaciskała kurczowo palce na kołdrze, marszcząc czoło, zaciskając z pełni sił powieki, nad wyraz męcząc się z odpędzeniem szmaragdowych myśli, osiadłych na obłokach mrocznych planów - miał wrażenie, że dał komuś wgląd w siebie. Jakież wizje męczyły wojownika?
Szmaragd prześladował go szmat czasu. Miał wrażenie, jak gdyby ślad tego koloru, głębszego i o całe nieba piękniejszego, niżeli Jego gadzie łuski, zbroja czy inna, zgniła zieleń, jaką się otaczał. Wtedy, nie przypominały nawet zupy Lao Mang Long, szczycącej się zieloną barwą, była jednak ona zbyt mdła, zbyt pokroju dziko rosnącego szczawiu, rozmokłego w kałuży, niżeli miała się imać do cudowności tej pary tęczówek. Warknął gardłowo, z niecierpliwości, uchylając powieki, wejrzał w mrok. Wypełnił naprężoną pierś oddechem, rozpoczynając w ten sposób proces relaksacyjnej cyrkulacji powietrza, odniosło to pewien pożądany efekt. Lub mały procent efektu. Odwracając się na plecy, odrzucił kołdrę, nie chcąc pojąć co dzieje się właśnie z rozgrzanym, spoconym ciałem. Materiał niemal bezdźwięcznie opadł na bok, a w głowie Chase'a pojawiła się decyzja. Sam wybrał się ścieżką wspomnienia - być może to wspomoże ukojenie Jego nerwów.
Zatrzymał się w myślach na skarpie, w podziemiach pałacu. Stał tam On, zbitą grupą wraz z resztą mnichów, nic nie znaczącym smokiem i dobrą stroną Jack'a, nieporadnego robaka. Z góry obserwował młodzianów, oznajmiając, iż nie zamierza pozwolić na odebranie Omi'ego, który i tak nie miał możliwości opuszczenia Krainy Nie Tutaj. Nie zraziło to jednego z tamtych, tego, którego Chase Young'a się nie obawiał. Nie próbując się popisać, brunet o ciemnych, orzechowych włosach, posiadacz fatalnych, oliwkowych oczu... Przywołał nieoczekiwanie swój żywioł, wzlatując ku sylwetce Księcia Ciemności, pakując swe rozedrgane pięści prosto w Jego dłonie. "Gwiazda Wudai: Wiatr" krzyknął wojownik, wtenczas Wudai. Głos nie nosił cienia strachu, który marną cząstką skrył się w spojrzeniu, pełnym determinacji, zacienionym, zapowiadającym krwawy koniec Chase'a. Nie wtedy, pomyślał Chase i choć nie spodziewał się ataku ze strony chłopaka, nie miał problemu z opanowaniem sytuacji. Z początku, bo gdy siłowanie i przepychanki stały się uciążliwe, przybrał gadzią postać, gotów zgnieść śmiałka; nader długo wpatrywał się w szlachetny szmaragdowy kolor, który poskromił Teksańczyk, zanim opuścili pałac. Wtedy, właśnie w tym momencie, od tej niewinnej potyczki, świat Księcia Ciemności nabrał innych odcieni; pomimo Omi'ego u boku, odczuwał swoistą pogardę dla życia, brak spełnienia.
Tę samą determinację przywowołała kolejna retrospekcja, gdy Smok Wiatru rzucał rękawicę w starciu o przyjaciela, znajdującego się pod wyłączną jurysdykcją Chase Young'a. Czarnowłosy wojownik przystał na warunki, choć w planach miał zdobycie wierności wszystkich mnichów, plany te utraciły ważność wraz z przegraną. Zbyt nisko ocenił umiejętności i samozaparcie młodej, walecznej młodzieży z Xiaolin. Wtedy dostrzegał w oczach Rai'a, miast pokory, agresję i ponownie, zdeterminowanie godne podziwu.
Tak samo było podczas finalnego pojedynku, którego Raimundo pewnie nie pamiętał, wszystko potoczyło się tak, by owe wspomnienia straciły smak, całkowicie zniknęły. Zapomnieniu uległa heroiczność Jego walki, podczas której zaskoczył każdego z osobna i wszyskich zarazem. Heylin po raz pierwszy zatrząsł się, smakując klęski z dłoni jednego, niepozornego mnicha, który ciężko trenował, tym ciężej, im zbliżał się wybór na Przywódcę. Wszedłwszy w szaty Wojownika Shoku, pokonał tak naprawdę samotnie, elitę, śmietankę zła strony Heylin.
Powieki ucałowały się z powrotem, a rzęsy ułożyły kompatybilnie w jednej linii, nawet oddech się wyrównał. Chase mógłby rzec, że wręcz czuje przyjemny, czysty i niewinny zapach Brazylijczyka. Zapadając powoli w płytki sen, mający na celu dotrwanie do poranka, mniej więcej trzy godziny, walczył z myślą o zniechęceniu się do chłopaka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top