Rozdział 2
-C-co...co ty tu robisz ?
Zapytałam, choć dobrze znałam powód, dla którego tu przyszedł.
-Przyszedłem po moje dziecko. Z informacji, które podali mi w Ministerstwie, znajduje się ono tutaj, u pani.
-Tak, tak...
U "PANI"? Cholera on chyba mnie nie poznaje...całe szczęście.
-Proszę za mną.
Zaprowadziłam go do sypialni, w której znajdowało się łóżeczko, a w nim spał słodkim snem chłopczyk.
-Tutaj jesteś mały! Wiesz jak się o ciebie martwiłem? Nie wolno tak się chować przed tatusiem.
Wow, Malfoy w wydaniu rodzica...ciekawe zjawisko, ciekawe.
Wziął go na ręce, ale malec w momencie obudzenia, nie ucieszył się zbytnio na jego widok i zaczął przeraźliwie płakać.
Próbował go uspokajać na wszystkie sposoby, ale płacz tylko się nasilał.
-Mogę?
Spytałam, w końcu może mi się uda poskromić tego buntownika. Już wiem, po kim ma to zrzędzenie i chęć postawienia na swoim za wszelką cenę.
Spojrzał na mnie wzrokiem pełnym tęsknoty. Widać, że zniknięcie jego syna musiało być dla niego ogromnym i nieprzyjemnym doświadczeniem. Tobias zaraz po przejściu w moje ramiona, uspokoił się niemal natychmiast, a do tego uśmiechnął się, pokazując swoje malutkie ząbki.
-Tak się ojcu odwdzięczasz za przelaną troskę? Nieźle, nieźle.
Uśmiechnął się w moją stronę.
-Dziękuję.
-Ale za co?
-Za opiekę nad Scorpiusem, może mógłbym zaprosić panią na jakąś kolację?
Uh, dopóki nie wie, że jestem tym, kim jestem zachowuje się szarmancko, ale jeszcze kilka sekund i spotkam się prawdopodobnie z setkami obelg, a on sam dostanie furii, że ktoś taki, jak brudnokrwista Hermiona Granger trzymała choć przez chwilę jego dziecko.
-Myślę, że to nie jest najlepszy pomysł.
-Dlaczego? Chciałbym bliżej poznać kobietę, która uratowała mojego syna i się nim zaopiekowała.
-Malfoy, nie wygłupiaj się.
-Skąd wiesz jak się nazywam?
No to koniec. Mogę zataić to kim jestem i zacząć znajomość od czystej karty lub przygotować się na wyzwiska.
-Ty naprawdę mnie nie poznajesz?
Pokiwał przecząco głową, próbując wzrokiem przejrzeć mnie na wylot i skojarzyć choć kilka faktów.
-Przedstawisz mi się?
Wbiłam wzrok w podłogę z wyczekiwaniem na kolejny napad złości.
-Hermiona.
-Granger? To serio ty?
-Jak widać, w pełnej okazałości.
Zachichotałam, widząc, że jemu też nic nie przeszkadza.
-No powiem Ci, że nieźle wyrosłaś przez ten czas. To jak, dalej uważasz, że ta kolacja to zły pomysł?
-Emh...myślałam, że to ty teraz będziesz miał coś przeciwko, ale jeśli tak nie jest, to chętnie.
-Dlaczego miałbym mieć coś przeciwko?
-Nie udawaj, nigdy się nie lubiliśmy, ba! Za mało powiedziane...no i do tego jestem brudnej krwi...
To ostatnie wypowiedziałam niemal szeptem. Czułam się przy nim gorsza, tak jakbym nie mogła nawet z nim porozmawiać, bo na to nie zasługuję. W szkole mimo tego wszystkiego, czułam nad nim przewagę, wiedziałam, że jestem więcej warta, niż ten przemądrzały arystokrata. Jednak teraz, po tym jak moja psychika ucierpiała, a do władzy doszedł jego ojciec, czułam się jak śmieć.
-Tak... zawsze się podporządkowywałem ojcu. Ale przenieśmy tę rozmowę na kiedy indziej, teraz muszę już wracać i porozmawiać z niejakim Diabłem, na temat opieki nad dzieckiem...
Wysyczał to przez zęby i widać, że jego niegdyś najlepszy przyjaciel będzie miał kłopoty.
-Pasuje Ci dzisiaj o 20?
-Tak, jasne.
-To jesteśmy umówieni, do zobaczenia Granger.
-Cześć...Malfoy.
Zamknęłam za nimi drzwi, opierając się o nie i wzięłam głeboki oddech.
Co to się dzieje z tym światem.
Jest piętnasta, więc mam sporo czasu, jednak poczułam dziwne ukłucie.
To pustka.
Znowu domaga się zapełnienia, ponieważ dopiero co po raz drugi, to co ją do tej pory uzupełniało, zostało mi odebrane. Tęsknię za Tobi...znaczy Scorpiusem. To jego prawdziwe imię, ale wcale do niego nie pasuje. Trzeba jednak przyznać, że to cały ojciec, zarowno z wyglądu, jak i zachowania. Malfoy wydaje się być sympatyczny jak na pierwszy rzut oka, ale coś z tego dawnego Smoka w głębi pozostało i wychodzi na jaw w wyjątkowych sytuacjach.
Wzięłam tom mojej ulubionej książki i zaczęłam czytać. Zatraciłam się w innym świecie, poznając prawdziwą, zakazaną miłość Jace i Clary. Jednak wyrwała mnie z niego świadomość, że za godzinę będzie tu nie kto inny, jak syn Ministra Magii. Boję się z nim zadzierać, dlatego z grzeczności zgodziłam się na tą kolację, ale obiecuję sobie, że będzie to ostatnie spotkanie z nim. Z tym nie będzie najmniejszego problemu.
Postanowiłam wziąć szybką kąpiel dla rozluźnienia, po czym uporządkowałam za pomocą różdżki moje ułożone w każdą możliwą stronę włosy, ubrałam obcisłą sukienkę, od wieków na nowo czując się seksownie, a całość dopełniłam delikatnym makijażem. Zdążyłam do torebki zapakować, za pomocą zaklęcia zmniejszająco - zwiększającego, kilka przydatnych rzeczy w razie nagłych wypadków oraz różdżkę i pieniądze.
W sytuacji, kiedy rządy objął ktoś taki jak Lucjusz, nic nigdy nie było pewne, a niebezpieczeństwo mogło nadejść z każdej strony, dlatego musiałam być przygotowana na wszystko.
Właśnie pakowałam ostatnią rzecz, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi.
-Hej Granger.
-Cześć Malfoy.
-To dla ciebie, gotowa?
Spytał wręczając mi duży bukiet białych róż, które tak bardzo lubiłam.
-Oh... nie trzeba było, zwarta i gotowa, możemy już iść.
Odstawiłam tylko kwiaty do wazonu , który był na szafce obok i zamknęłam za sobą drzwi.
-Powiesz mi gdzie idziemy?
-Dowiesz się na miejscu.
Puścił mi perskie oczko i już nas tu nie było. Teleportowaliśmy się do jakiejś restauracji. Widok przez duże szklane okna był niesamowity. Eh, nic się nie zmienił ten Malfoy, zwykły kobieciarz, ale wie co się im podoba i jak je zachwycić. Znów mu się udało.
-Pięknie tutaj. Gdzie jesteśmy?
- W Sydney, restauracja QUAY. Cieszę, że Ci się podoba. Otworzył drzwi do następnego pomieszczenia, które również były ze szkła i przepuścił mnie przodem. Oho, widać, że nabrał trochę szacunku do kobiet i cech dżentelmena, nieźle, nieźle.
-Rezerwacja na nazwisko Malfoy.
Zwrócił się do menadżerki, która na jego widok wpadła w zakłopotanie. Widać, że zaczął ją onieśmielać swoim wyglądem... no i w sumie jej się nie dziwię, w garniturze i w końcu nieulizanych włosach wyglądał oszałamiająco. Margaret, bo tak nazywała się menadżerka, wnioskując po plakietce, obdarzała byłego Ślizgona ogromnym uśmiechem...
Na serio ogromnym, bo jej przednie zęby wydawało się, że zaraz wyjdą na spacer.
Zatrzepotała uroczo rzęsami, z myślą, że zwróci na niego uwagę, jednak on nawet nie zauważył jej dziwnego zachowania.
-Może nam pani wskazać stolik?
Zapytał już trochę oschłym głosem, widać, że był niecierpliwy. Oh, Scorpius to druga kropla wody.
Margaret nie wydawała się uszczęśliwiona tym tonem, no ale skoro to jej praca, to nie pozostawało jej inne wyjście.
-Oczywiście. Państwo Malfoy, proszę za mną.
Zlustrowała mnie wzrokiem pełnym nienawiści, co zauważyłam nie tylko ja, ale i mój towarzysz. Z trudem powstrzymywał śmiech.
Gdy w końcu dotarliśmy do stolika, położonego najbliżej okna, z którego widok zapierał dech, menadżerka zlustrowała nas jeszcze raz, po czym obdarzyła mnie po raz kolejny wzrokiem bazyliszka i odeszła, życząc dobrego wyboru. Uśmiechnęliśmy się do niej, po czym odwróciliśmy się w swoim kierunku i po napotkaniu swoich spojrzeń, wybuchnęliśmy śmiechem.
-Widzi pani, pani Malfoy? Ktoś chyba jest o panią zazdrosny.
-Tak, ale to nie moja wina. To ty wyglądasz tak, że chciała cię pożreć, ale moja obecność jej nie pozwoliła.
-No chyba nie w tym rzecz. Ty wyglądasz tak pięknie, że wyczuła konkurencję!
-A no tak! Przecież jestem panią Malfoy!
Śmialiśmy się jeszcze przez chwilę po czym wybraliśmy takie same dania. W oczekiwaniu na kelnera, zaczęliśmy rozmawiać.
-Co robiłaś bezpośrednio po wojnie?
Zaczął się ten drażliwy dla mnie temat.
-No więc, ciężko mi się było pozbierać po stracie Rona. W zasadzie zrobiłam to dopiero w momencie, gdy obok mnie znalazł się twój syn. Zapełnił tą pustkę, która przez tyle czasu mi doskwierała. Jedyny kontakt jaki mi pozostał to ten między Ginny i Harrym.
-Teraz masz jeszcze mnie.
Uśmiechnął się uroczo.
-A co z tobą?
-Po tym jak Harry załatwił Voldemorta lub powstrzymał go choć na chwilę, ojciec kazał mi poślubić Astorię, żeby nie zbrudzić krwi naszej rodziny. Próbowałem się buntować, ale wszystko przynosiło jeszcze gorszy skutek, niż się spodziewałem.Lucjusz zachowywał się ozięble w stosunku do mnie jak i do mojej matki, próbując przemienić mnie w kopię siebie. Zawsze chciałem dorównać ojcu i zasłużyć na jego uznanie, więc od czasu gdy tylko nadarzała się do tego okazja, wyzywałem innych ode mnie, według niego gorszych...Nie robiłem tego, bo taki byłem. Sama się przekonałaś, że poza słowami, nie byłem zdolny do niczego i byłem kompletnym tchórzem. Skoro jest do tego okazja chcę ci podziękować za uderzenie na trzecim roku i za opiekę nad Scorpiusem oraz szczerze cię przepraszam za te wszystkie lata. Po wojnie jakby to powiedzieć....dorosłem. Zauważyłem, że byłem głupi i naiwny chcąc fascynacji ojca moją osobą. To przez niego stałem się Śmierciożercą i choć nie chciałem, musieli zostawić mi po tym pamiątkę.
Odsłonił rękaw, gdzie na przedramieniu znajdował się symbol Voldemorta. Na sam ten widok nieprzyjemny dreszcz przeszedł mnie po plecach.
-Patrząc na to kilka lat w przód... nie wiem, nie rozumiem co mnie do tego pokierowało. Jedyne co zdążyłem zauważyć, to arogancja mojego ojca i samolubność. Ważna jest krew i nic więcej poza tym. To jest jego wartość, jego cel w życiu, dlatego szczerze go nienawidzę, a na samą myśl o tym, że wszyscy czarodzieje są teraz pod jego władzą...zresztą nie chcę o tym myśleć.
-To przykre, ale niestety prawdziwe. A co z Astorią, jeśli mogę spytać?
-To był naprawdę nieszczęśliwy wypadek. Znalazła się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwej porze i... oberwała zaklęciem uśmiercającym.
-Przepraszam, przykro mi.
-Nie szkodzi. Nigdy jej nie kochałem, dlatego nie odczuwam pustki. To był tylko i wyłącznie przymus ojca. Uspokoił się dopiero wtedy, kiedy dowiedział się, że mamy kolejnego dziedzica majątku Malfoyów. Jej śmierć też go nie poruszyła. On jest zwykłą szują bez uczuć. Jedyne za co zawsze będę jej wdzięczny, mimo, że nie ma jej już na tym świecie, to fakt, że urodziła mi cudownego syna, który jest centrum mojego świata i gdy zniknął... to było okropne. Przykre jest to, że Scorpius dorasta bez matki...
-Wspominałeś, że Blaise coś zrobił?
-Właśnie pojechałem prawie na drugi koniec świata, oczywiście z przymusu i... o Boże nie wiem co mi strzeliło do łba, żeby zostawiać go pod jego opieką.
Wyraźnie zacisnął pięści. Dalej rozpamiętuje to, co wydarzyło się jeszcze kilka godzin temu.
-Ale jemu przyszło na myśl prowadzać się z jakąś panienką, a zostawienie mojego syna "na chwilkę" nie było niczym, co mogłoby mu zagrozić.
-Serio?! Myślałam, że ma trochę oleju w głowie... Chociaż muszę mu podziękować, bo dzięki temu choć na chwilę mogłam poczuć się normalnie, jak dawniej.
-Moim kosztem.
Powiedział poważnie, poczym spojrzał mi w oczy i zaczął śmiać.
Wtedy kelner przyniósł nam zamówione potrawy, które okazały się ósmym cudem świata. Nasyceni wyszliśmy z restauracji, poszliśmy w puste miejsce, z którego teleportowaliśmy się pod mój dom.
-Dzięki za miły wieczór, pani Malfoy.
-Nie uwłaszczaj mnie sobie. Nie jestem twoja. Mam już mężczyznę, który jest całym moim światem.
-Może jaśniej?
-Jest przystojny, niestety trochę małomówny i wiele młodszy, ale zawładnął moim sercem.
-Ah tak... to życzę wam szczęścia.
Momentalnie jego mina zrzędła, a ja wyszczerzyłam się w największym uśmiechu, na jaki było mnie stać.
-I wiesz co jeszcze?
-Hm?
-Ma to samo DNA co ty.
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
-Nieźle mnie nabrałaś. No ale po co czekać na młodego, jak masz jego kopię, w twoim wieku i już przy sobie, hę?
-Nad tą odpowiedzią muszę się długo zastanowić.
-To do zobaczenia jutro Granger.
-Jutro?
-Powiedzmy, że zapraszam Cię na randkę z moją młodszą kopią, lepiej się poznacie i ten tego.
-Wykorzystujesz biednego chłopca do swoich niecnych celów. Wstydziłbyś się!
-Do jutra!
-Nara Malfoy!
***
Zanurzyłam się w gorącej wodzie, myśląc o dzisiejszym wieczorze. Było miło. Otworzył się przede mną, obdarzając mnie całkowitym zaufaniem. Lucjusz stracił jeszcze więcej w moich oczach i teraz będę bardziej ostrożna w stosunku do niego. Byłam wykończona po tym przyjemnym wieczorze, więc tak jak weszłam do łóżka, tak zasnęłam.
Obudziły mnie promyki słońca, które wpadały przez okno, które jak się okazało, było otwarte przez całą noc. Poszłam w kierunku kuchni, nalałam sobie szklankę soku i poszłam przebrać. Odświeżona i ubrana usiadłam w fotelu, chcąc powrócić do świata przedstawionego w książce, jednak nie było mi dane to na długo, ponieważ do okna zastukała sowa z listem. Tak jak wleciała, tak wyleciała.
Granger,
Zabierz ze sobą wszystko, co ma dla ciebie jakieś sentymentalne znaczenie, to, co twoim zdaniem jest pożyteczne, przydatne, jakieś ubrania, jednym słowem wszystko co chcesz wziąć ze sobą i uchronić. To nie jest żaden głupi żart, ani podejście. Sytuacja jest poważna, więc proszę uwiń się w pół godziny i bądź gotowa.
Malfoy
Serce nadało przyśpieszony rytm, oddech zrobił to samo, a ja pędem pobiegłam zrobić to, o co prosił w liście. Nie wiedziałam po co, zabierałam wszystko co miałam. Zdjęcia, ubrania, eliksiry, różdżkę przede wszystkim, jedzenie, wyliczać można byłoby długo, ale nadal łudziłam się, że to tylko żart.
Powód okazał się bardziej poważny niż mogłam to sobie wyobrazić...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top