Rozdział 10

"Myślisz, że uda ci się uciec przed przeznaczeniem? Naprawdę jesteś tak głupia, żeby narażać swoich najbliższych, aby uratować siebie? Sądzisz, że cię nie znajdziemy? Jesteśmy bliżej niż myślisz...on zginie."

Obudziłam się zlana potem, rozglądając się przy tym wokół. Wszystko było na miejscu: rozrzucone przy łóżku ubrania, leżąca na szafce książka z zaklęciami Śmierciożerców, podarowana przez Garelkę, ale co najważniejsze - leżący obok Draco. To niewiarygodne, jak sny mogą być realne. Czujemy, że wszystko dzieje się naprawdę, a budząc się, albo odczuwamy ulgę, albo rozczarowanie. Teraz zdecydowanie odczuwam to pierwsze. Dotarliśmy wczoraj do miejsca w głębi lasu, w którym rozłożyliśmy namiot, zabezpieczając to miejsce zaklęciami na wypadek wizyty nieproszonych gości. Namiot przypominał mi stare czasy, kiedy to po raz pierwszy zadziwiła mnie jego wielkość po wejściu do środka. Stare czasy poznawania świata magicznego, nieskażonego do tego stopnia złem i nienawiścią.

-Coś się stało?

Podskoczyłam ze strachu, słysząc męski głos. Nie zauważyłam, kiedy Draco się przebudził i zastał mnie w pozycji stojącej, wpatrującą się w dłoń. Często chcąc się uspokoić, wpatruję się w jeden punkt, a myśli mnie pochłaniają.

-Wszystko w porządku, miałam zły sen.

-Zawsze wiedziałem, że jesteś lekko świrnięta, ale że uspokajasz się, patrząc na paznokcie- tego nie wiedziałem.

-Ahh my kobiety... nawet w najgorszych sytuacjach musimy dbać o swój wygląd.

-Zdecydowanie masz rację, bo ze złamanym paznokciem nie podobałabyś mi się już tak bardzo.

Wyśmiał mnie, po czym jednym, zwinnym ruchem przyciągnął z powrotem do łóżka, pocałował czule w czoło i pozwolił zasnąć w swoich objęciach. Następnego dnia, po szybkim śniadaniu, znów wyruszyliśmy w drogę. Wędrując leśnymi ścieżkami, pogrążyliśmy się w opowieściach z dzieciństwa.

-Naprawdę? Jak mogłeś je pomylić? Przecież mają kompletnie różne kolory!
-Jestem facetem, dla mnie te dwa kolory wyglądają identycznie. Dawaj, twoja kolej.
-To ja ci opowiem, w jaki sposób moje dzieciństwo legło w gruzach.
-Dlaczego?
-Opowiem Ci jak dowiedziałam się, że święty Mikołaj nie istnieje. To chyba najgorsze...
-Zaraz, co?! - zatrzymał się, wbijając we mnie swój wzrok - Jak to święty Mikołaj nie istnieje?
-Draco, ty tak serio?- przejęłam się na widok jego załzawionych oczu.
-Nie, ale musisz mi przyznać, że jestem świetnym aktorem.

Zwrócił się znów w moją stronę i uniósł brwi. Wyglądał tak pięknie...
Momentalnie poczułam, jak wkłada palce za moje jeansy i przyciaga do siebie, od razu wpijając w usta.

-To naprawdę świetne uczucie, kiedy trzymasz w ramionach swój cały świat - szepnął mi do ucha, a ja poczułam uginające się pode mną kolana, tak jakby był to nasz pierwszy pocałunek. Spojrzał mi głęboko w oczy i ponownie musnął moje wargi swoimi. Zaczął pogłębiać swój pocałunek, czemu ja kompletnie się poddałam. Uwielbiam jego dotyk, jego pocałunki i nie miałam zamiaru tego ukrywać. Kiedy nasze działania stawały się coraz intensywniejsze, usłyszeliśmy niepokojące dźwięki, dochodzące z miejsca, które znajdowało się za szeregiem olbrzymich wierzb.

-Słyszałeś?

Nie odezwał się, a jedynie nadstawił ucho w kierunku, z którego dochodziły odgłosy.

-Krzyk?
-To nie krzyk. To płacz dziecka.

Ledwo skończył zdanie, a już rzucił się w kierunku wierzb, nie zwracając uwagi czy podążam za nim. Trzeba mu przyznać, że ma niezłą kondycję, bo już w połowie drogi nie byłam w stanie dotrzymać mu tempa. Wtedy też zaczęłam myśleć o tej całej sytuacji, która stała się coraz bardziej podejrzana.

-Draco, zatrzymaj się!
-Musimy je uratować.
-Ehhh, pieprzony syndrom bohatera - powiedziałam pod nosem, nie chcąc narażać się na jego humorki
-Stój, przecież to może być pułapka, zatrzymaj się, proszę!

Spodziewałam się, że weźmie to na poważnie, biorąc pod uwagę sytuację, w której się znajdujemy, ale nic bardziej mylnego. Jedynym działaniem było spowolnienie, żebym mogła go dogonić. Nie czekając, przyśpieszyłam i znalazłam się ramię w ramię z Blondynem.

-Nie możemy się zatrzymać, musimy mu pomóc.

Powaga z jaką to powiedział i widoczny ból w jego oczach, nie pozostawiały mi nic innego, jak ponowne przyśpieszenie. Po chwili znaleźliśmy o kilka kroków od celu. Tutaj dostrzegłam ostrożność z jaką Malfoy podchodzi do sytuacji. Jednak zachował resztki zdrowego rozumu...

-Czysto, chodź.

Chwycił mnie za rękę i razem doszliśmy do miejsca, w którym nadal  roznosił się płacz dziecka, ale nigdzie nie mogliśmy go dostrzec.
-Gdzie ono jest?! - powiedział, a raczej wykrzyczał, panicznie się rozglądając.
-Draco, jego tu nie ma, chodźmy stąd...
-Musi być! Sama słyszałaś! - głos zaczął mu się łamać, widać było, że był na granicy płaczu. Zdziwiło mnie, że tak bardzo się tym przejął, kompletnie tego nie rozumiałam. Zaczęłam rozglądać się dookoła, nie tyle w poszukiwaniu dziecka, co wrogów, którzy mogliby w tej chwili zacierać ręce, że w tak prosty sposób nas dopadli. W tym momencie zauważyłam małe rączki, które odgarniały leżące na ciele liście.
-Patrz, tam! - wskazałam palcem i od razu podbiegłam do małej istotki.
-Kto wpadł na taki chory pomysł, żeby przykryć dziecko liśćmi?!
-Też byś pewnie tak zrobił, gdybyś musiał, ale co kogoś do tego skłoniło? Co tutaj musiało się stać?
-Nie mam pojęcia, ale nie wygląda to dobrze.
-Draco, co teraz?
-Jak to co? Musimy wziąć je ze sobą.

Zdjął wszystkie liście, które jeszcze uczepiły się do ubranka chłopczyka i przytulił do siebie, próbując uspokoić, co po jakiejś chwili się udało. Po mojej głowy zaczęły chodzić różne myśli, ale żadnej nie potrafiłam do końca rozwinąć, wciąż mając jego widok przed oczami. Jeszcze 20 minut temu staliśmy, pochłonięci pocałunkiem, a ja widziałam, jak ogarnia go pożądanie. W ciągu kilku sekund wszystko znikło, a zamiast tego widziałam odwagę i poświęcenie, następnie ostrożność i dystans, a teraz? Patrzę, jak obejmuje obce dziecko i obdarza je niezwykłą opieką. Skomplikowany i zmienny ten facet, ale mój.
Otrząsnęłam się i dopuściłam do siebie wcześniejsze myśli, a ponieważ maluch zdążył zasnąć w ramionach Malfoya, ujrzały one światło dzienne.

-Co my zrobimy?
-Kontynuujemy to co robiliśmy do tej pory, tylko w jego towarzystwie.
-Nie podoba mi się ten pomysł. Dalej myślę, że to może być pułapka, która doprowadzi nas prosto do Voldemorta. Nie uśmiecha mi się bycie podaną na tacy, wiesz?
-I co, może zostawimy je tutaj? Przykryjemy liśćmi i pójdziemy dalej, jak gdyby nigdy nic?
-Nie myślę tak, ale powinniśmy być bardziej ostrożni. Nie możemy ufać wszystkiemu, co spotkamy na naszej drodze...
-Zaufaj mi. Chodźmy, ktokolwiek tu był, może tu wrócić.

Nic nie odpowiadając, ruszyliśmy przed siebie w ciszy. Co mogłam więcej zrobić? On mnie kocha. Wie, że wystarczy jeden drobny błąd, a nie dość, że my stracimy życie, to spotka to naszych bliskich. Nie jest głupi, wie jakie są tego konsekwencje i nie postąpiłby pochopnie. Jedyne, co mi pozostaje, to po prostu mu zaufać.

Cały dzień minął jak każdy inny z jedną, małą różnicą. Dosłownie małą. Dzieciak szybko się z nami oswoił i już po dwóch godzinach śmiał się z naszych głupich min. Na oko licząc mógł mieć roczek. Bujne, ciemne włosy i duże, brązowe oczy stanowiły  kompletne przeciwieństwo małego Malfoya.
Robiło się coraz ciemniej i zimniej, więc postanowiliśmy rozbić namiot i zaznać ukojenia. Kiedy wszystko było już gotowe, wzięłam do ręki książkę, od Garelki i wyszukałam nowego, silnego zaklęcia ochronnego. Rzuciłam je i wróciłam do środka, gdzie moim oczom ukazał się cudowny widok. Śpiący na plecach Draco, jedną rękę włożył pod głowę, a drugą otulał chłopca, który pewnie padł ze zmęczenia na jego brzuchu. Mogłabym wpatrywać się w ten obrazek całymi dniami...ale zamiast tego, przykryłam ich kołdrą i jeszcze chwilę wpatrywałam się w kolejne zaklęcia zawarte w książce i położyłam się obok śpiących królewiczów.

"On zginie, on zginie...Nie jesteś w stanie ich chronić. Nie przedłużaj tego. Nie narażaj ich niepotrzebnie, po prostu chodź do nas..."

Znów. Znów cała zlana potem, otwieram oczy i w panice zaczynam się rozglądać, ale to co przeraża mnie jeszcze bardziej to puste miejsce obok. Oni zniknęli, oni zniknęli...
Wyskoczyłam z łóżka na równe nogi i zaczęłam przeszukiwać pokoje. Niewyobrażalna ulga zastąpiła miejsce strachu, gdy w kuchni zobaczyłam wymachującego rączkami malucha i karmiącego go Dracona. Kolejny obraz, na który mogłabym patrzeć godzinami. Najważniejsze, że nic im nie jest...

-Cześć piękna, nie śpisz?
-Mogę spytać was o to samo?
-Mały mnie obudził, głodomorek.

Nie mogąc dłużej się opierać, podeszłam i wtuliłam się w umięśniony tors mojego ukochanego. Kolejna fala ukojenia przeszyła moje ciało. Bezpieczeństwo, spokój...to wszystko przychodziło wraz z zamknięciem w jego ramionach. Nie dziwię się dziecku, że tak niechętnie opuszczało jego uścisk.

-Coś się stało? Zazwyczaj nie jesteś taka potulna.
-Nic, to tylko zły sen... zaraz ja nie jestem potulna?! Też mi coś!
-No i o tym właśnie mówię. Moja słodka, pyskata kicia.
-Ej!
-No co? - od razu dostrzegłam, wpełzający na jego twarz, łobuzerski uśmiech, który tak bardzo kochałam.
-Nic, zupełnie nic... - ponownie pozwoliłam, aby jego ramiona zamknęły się w uścisku.
-Kicia?
-Hmm?
-Co ci się śniło?

Bałam się, że właśnie o to spyta. Co mam mu powiedzieć? No wiesz, od kilku dni śni mi się, że umrzesz. Fajnie, no nie?

-Więc?
-Nic ważnego.
-Gdyby tak było, odpowiedziałabyś mi.
-Naprawdę nie masz się czym martwić.

Już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, kiedy między nas wszedł maluch, widocznie zazdrosny o Blondyna, który przestał mu poświęcać uwagę. Jestem mu wdzięczna.

-Aaa ty skubańcu! No chodź do mnie, kto jest najprzystojniejszym chłopakiem w tym namiocie?

Dzieciak uniósł rękę do góry, głośno  chichocząc.

-Wow, czego ja się mogłam spodziewać. Dziwię się, że nie nauczyłeś go pokazywać na ciebie.
-No wiesz, w sumie taki był mój zamiar, ale uznałem, że wystarczy mi,  że pewnie ty na mnie wskażesz, kiciu.

Prychnęłam i wstałam, kierując się w stronę łóżka.

-Idziecie? - zapytałam, przyglądając się ich kolejnym zabawom.
-Idziemy? - popatrzył na malucha, oczekując odpowiedzi i robiąc przy tym komiczną minę, z której nawet ja się zaśmiałam.
-Da! - wykrzyczał chłopiec, od razu raczkując w moim kierunku. Dotarł do moich nóg, chwycił za materiał i podniósł się, stając chwiejnie na nogach. Podniosłam go, a gdy poczułam oddech Dracona na skórze, ruszyłam przed siebie. Położyliśmy małego i poczekaliśmy, aż zaśnie i udaliśmy się z powrotem do kuchni. Nie wiem, dlaczego właśnie tam, może chcieliśmy przedłużyć trwające tam niezwykłe chwile, a może po prostu lubimy jeść.
Nie, nie, to pewnie to pierwsze.
Usiadłam na jego kolanach i znów wtuliłam, chowając głowę w zagłębieniu jego szyi. Nagle poczułam, że jego klatka piersiowa zaczyna unosić się w szybszym tempie, a następnie zaczyna się trząść. Od razu się podniosłam i ujęłam jego twarz w dłoniach. Płakał. Łzy, jedna po drugiej, spływały mu po policzku, a spojrzenie spotkało się z moim.
-Hej, co się stało?
-Nic, po prostu...on tak bardzo przypomina mi o Scorpiusie. Źle mi z tym, że nie ma go przy nas, że nie mogę być z nim, a jednocześnie wiem, na jakie niebezpieczeństwo byłby teraz narażony. Jak tylko usłyszałem jego płacz, wyobraziłem sobie, że to mój syn. Nasz syn.
-Skarbie...
-Wiem, że chciałaś dobrze, ale mimo to nie mogłem się powstrzymać. Cały czas miałem jego obraz przed oczami...
-Nie przejmuj się. Na twoim miejscu zrobiłabym to samo, tylko wtedy nie mogłam tego zrozumieć.
-Dziękuję.
-Nie dziękuj, tylko chodź. Jutro czeka nas długa droga.

Udaliśmy się do naszego, ogromnego łóżka, na środku którego spał maluch. Zasnęliśmy, kompletnie zapominając o tym, co nas czeka, co nam zagraża i czemu musimy stawić czoła. Zasnęliśmy, pochłonięci niezwykłością chwili.

______________________________

Halo, halo!
Widzimy się znowu po ponad rocznej przerwie, mam nadzieję, że jest jeszcze ktoś kto tu zagląda :))
Chciałabym podziękować mojej przyjaciółce Gabrysi, która nakopała mi do dupki i wszystkim, którzy dali mi motywację, żeby kontynuować to, co zaczęłam. Dziękuję ❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top