Rozdział 4
— Kochanie, przykro mi to mówić, ale musimy przełożyć ceremonię naszych zaślubin o jeden dzień — powiedział mój przyszły mąż w czasie wspólnego śniadania.
Ostatnio, kiedy był obiad z okazji naszych zaręczyn, nie rozglądałam się po jadalni, nie chciałam okazywać zainteresowania moim przyszłym domem. Teraz otwarcie rozglądam się po pomieszczeniu. Kamienna podłoga i ściany tworzyły surowy klimat. Duże okna oświetlały wnętrze, a z sufitów zwisały ogromne kandelabry, które wieczorami zapalano. W jadalni stało kilka zbroi przy wejściu głównym, jak i mniejszych drzwiach dla służby. Na ścianach znajdowały się wypchane głowy zwierząt, co powodowało u mnie gęsią skórkę.
— Rozumiem — odparłam i uśmiechnęłam się do Ormoda. — Jednak uważam, że dzień w tą czy w tamtą nie robi różnicy. Teraz, kiedy król Gerhard nie żyje, nic nie stanie nam na przeszkodzie.
— Nairo, nawet nie wiesz jak mi miło, słyszeć to z twoich ust. — Podniósł kielich z winem do góry. — Za nas!
— Za nas, Ormodzie! — odpowiedziałam i również napiłam się z pozłacanego kielicha.
— Co powiesz na... — zaczął, ale nie dane mu było skończyć, bo do jadalni wpadł Geir.
— Ojcze, udało się... Och, przepraszam, nie wiedziałem, że...
— Milcz! — warknął król. — Nie uważasz, że trochę za późno przynosisz mi tę świetną nowinę? Jak widzisz, sam zauważyłem, że wszystko przebiegło zgodnie z planem.
— Z jakim planem? — zapytałam, skubiąc kromkę chleba.
— Nairo, moja przyszła żono i królowo, nie zaprzątaj sobie tym głowy. To nie jest w tej chwili istotne. Geirze, czy mógłbyś nas zostawiać samych?
— Oczywiście, ojcze. Do zobaczenia, macocho — powiedział z kpiącym uśmiechem i opuścił jadalnię.
Byłam młodsza, byłam młodsza od obu braci, a miałam zostać ich drugą matką, to absurdalne, ale nic nie mogłam zrobić tylko wypełnić wolę narzeczonego.
— Chodź, odprowadzę cię do sypialni. — Mężczyzna wstał od stołu tym samym, kończąc posiłek.
Również podniosłam się z miejsca i ujęłam ramię Ormoda. Kiedy dotarliśmy pod drzwi mojej komnaty, król odsunął mnie na wyciągnięcie rąk i łapiąc za dłonie, powiedział:
— Jutro nasz ślub, do tego czasu nie będziemy się widzieć. Jutro rano przybędzie cały zastęp projektantów i służby, aby przygotować cię na ten dzień. Zobaczymy się niebawem. Do wiedzenia, Nairo — powiedział i pocałował mnie w policzek.
— Do wiedzenia, Ormodzie — odparłam z uśmiechem i weszłam do sypialni.
Derian
Dochodziła godzina dziesiąta w nocy, gdy wchodziłem po schodach na piętro, gdzie była Naira. Dzisiaj rano, kiedy siedziałem w zamkowej bibliotece, usłyszałem jak dwie służki dyskutowały z przejęciem o ślubie mojego ojca. Robiły zakłady o to, jakie kwiaty będzie miała księżniczka i jakiego koloru będzie tort. Gdyby nie one to pewnie dalej żyłbym w niewiedzy, że ceremonia została przełożona. Nie chcąc tracić czasu, czym prędzej udałem się do zamkowej kuchni, a następnie prosto do komnaty ciemnowłosej.
— Książę. — Dwóch strażników na mój widok schyliło głowy. — Czym zawdzięczamy sobie ponowną wizytę królewskiego syna?
— Mam ważną informację do przekazania waszej więźniarce — odparłem, chociaż nie do końca było do zgodne z prawdą.
— Jeśli można — zaczął brodaty mężczyzna. — Dlaczego król wysłał ciebie, Wasza Wysokość?
— To już raczej nie jest twoja sprawa, Ekhi.
— Wybacz, książę. — Mężczyzna jeszcze raz się pochylił.
— Nic się nie stało, ale pamiętaj, że zadawanie pytań, to nie jest wasze zadanie. Dzisiaj po obiedzie przybyli kucharze z odległego Aflya, a w tym jeden wybitny cukiernik. — Strażnicy od razu stanęli na baczność, wyczekując dalszych informacji.
Nie rozumiem, dlaczego akurat ich ojciec wystawił przed drzwiami Nairy. Ekhi i Ketil to najwięksi męscy poltkarze w zamku.
— Żonie cukiernika zrobiło się was żal — kontynuowałem. — Dlatego poprosiła męża, aby odłożył dla was trochę kremu weselnego — powiedziałem z uśmiechem i podałem im miseczki z puszystą masą.
Strażnicy zaczęli pałaszować krem, a kiedy zamykałem za sobą drzwi usłyszałem przeciągłe wyrazy podziękowania za słodkości.
Wszedłem do sypialni Nairy, dziewczyna tak jak ostatnio siedziała przy oknie i patrzyła na rozciągający się las.
— Księżniczko. — Ukłoniłem się.
— Derianie, co tym razem cię do mnie sprowadza? — zapytała z uśmiechem, ale w jej głosie dało się usłyszeć wyraźną nutkę pogardy.
— Nie odpuszczę tak łatwo...
— Co masz na myśli? — Podeszła do lustra, które wisiało nad toaletką i poprawiła brązowe włosy.
— Mówiłem, że ludzie z Zachodniego Zamku nie dadzą rady naszym łucznikom...
— Mówiłeś — potwierdziła moje słowa i usiadła na łóżku.
— Twój ojciec nie żyje, teraz nie masz żadnych szans na ratunek z zewnątrz.
— Nie mam.
— Dlatego pozwól mi, sobie pomóc. Pomogę ci uciec, dzisiaj, zaraz. Nic mnie nie trzyma w tym zamku.
— Ale mnie za to tak. — Jej usta wykrzywiły się w nienaturalnym uśmiechu. — Mój narzeczony nie daruję mi jeśli ucieknę.
— Nairo! — krzyknąłem, nie bacząc na to, czy ktoś nas usłyszy. — Czy ty siebie słyszysz?
— Słyszę, Derianie. Nie ucieknę z tobą, tutaj jest moje miejsce.
— Ty chyba nie mówisz poważnie. — Zaciskałem dłonie w pięści, z nią jest coś nie tak, musieli jej czegoś dosypać.
— Jako przyszła królowa, muszę zachować powagę w każdej sytuacji.
Nie wytrzymałem i podszedłem do dziewczyny. Złapałem ją za ramiona i mocno potrząsnąłem.
— Opanuj się, dziewczyno. Musisz stąd uciekać, pomogę ci.
— Ale ja nie chcę.
— Nie masz prawa być tutaj przetrzymywana, a ja nie mam nic do stracenia. Za to przed tobą jest jeszcze całe życie, nie pozwolę, żebyś je tutaj zmarnowała.
— Całe życie u boku twojego ojca, Deranianie. A teraz wybacz, muszę odpocząć jutro wychodzę za mąż. — Wyrwała się z mojego uścisku.
Nie myśląc o konsekwencjach, o tym co przystoi królewskiemu synowi, a co nie, podszedłem do niej i podniosłem ją, przerzucając przez plecy. Dziewczyna pisnęła, ale zaraz zaczęła się śmiać, a kiedy złapała oddech, powiedziała:
— Jesteście naprawdę dziwną rodziną. Widzę, że nie przepuścisz okazji, żeby dotknąć księżniczki Zachodniego Zamku.
Nic nie odpowiedziałem tylko westchnąłem z rezygnacją. Uchyliłem drzwi i wychyliłem głowę. Ekhi i Ketil smacznie spali oparci o futryny drzwi. Moja mieszanka kremu i eliksiru usypiającego podziałała. Naira spokojnie wisiała na moim ramieniu i chyba oglądała swoje paznokcie. Nie widziałem dokładnie, bo wolałem zachować czujność niż patrzeć na nią. Korytarz był pusty. Poprawiłem ciało księżniczki, lekko ją podrzucając i poprawiając uchwyt na jej biodrach, szybkim krokiem udałem się w kierunku schodów. Mój pokój był piętro niżej, więc szybko dopadłem do drzwi i ostrożnie wślizgnąłem się do środka. Odstawiłem Nairę na podłogę, a ona otrzepała sukienkę i powiedziała:
— Jesteś zaskakująco silny.
— Coś jeszcze? — zapytałem i zacząłem pakować kilka niezbędnych przedmiotów do skórzanej torby.
— Masz wygodne plecy.
— Świetnie — mruknąłem.
— Ładne widoki można podziwiać z tej perspektywy — dodała i uśmiechnęła się figlarnie.
— Nairo, uspokój się — upomniałem ją, zachowując resztki spokoju. — Łap się za drugą torbę i pakuj to, co wydaje ci się potrzebne.
— To twój pokój? — zapytała, nie zwracając uwagi na moje polecenie.
— Ta...
— Ładny, ale ja i tak wolę swoją sypialnię, więc żegnam pana, panie Derianie — powiedziała i odwróciła się w stronę drzwi.
— Stój! — wrzasnąłem i dopadłem ją w kilka sekund.
Chwyciłem ją i pchnąłem na łóżko. Księżniczka była wyraźnie zaskoczona moim zachowaniem.
— O Boże, przepraszam. Nie powinienem dać ponieść się emocjom. — Kucnąłem obok łóżka i popatrzyłem z dołu na twarz Nairy.
Jej policzki były białe jak ściana, ale zaraz zaczęły nabierać koloru.
— Twój ojciec miał rację, mówiąc, że zachowujesz się jak dziecko, a nie następca tronu.
Tego było już za wiele, podniosłem się i stojąc nad dziewczyną, wysyczałem przez zaciśnięte zęby:
— Co w ciebie do licha wstąpiło?
— Oj, nie wiem, nie wiem, Deranie. Może to urok Ormoda tak na mnie działa, albo smak ust twojego brata na moich wargach. — Zachichotała i położyła się w poprzek łóżka.
— Że co?
— Nie mów, że nie rozumiesz. A może po prostu nigdy się nie całowałeś. — Podparła ręką głowę. — Chcesz spróbować? — Poklepała miejsce obok siebie.
— Co ci zrobił Geir?! — Dalej stałem nad nią i zaciskałem dłonie, że aż pobielały mi knykcie.
— Pocałował mnie. — Przeturlała się na drugi bok.
— Normalnie?
— A niby jak inaczej? — odpowiedziała pytaniem na pytanie.
— Mam dosyć twoich gierek! — krzyknąłem, a kiedy usłyszałem szmer na korytarzu, dodałem ściszonym głosem. — Mów.
— Zabrał mnie do Wielkich Ogrodów do sektoru różanego i pocałował. Gadał coś o jakimś elfim pocałunku, ale go nie słuchałam.
— No tak, Elfi Pocałunek. Teraz wszytko jasne. — Potarłem brodę i otworzyłem starą szafę.
— No to co? Teraz ty mnie pocałujesz?
— Nie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top