Rozdział 3
Po obiedzie zostałam odprowadzona przez strażników do komnaty, gdzie czekała już na mnie Glenna. Staruszka trzymała w rękach granatową suknię. Krój był taki sam, jak ten, który miała pierwsza sukienka, jaką tutaj dostałam.
- Pannienko. - Zwróciła się do mnie. Jak widać nie miała odwagi mówić mi po imieniu. - Musi się panienka przebrać.
Glenna pomogła mi rozwiązać gorset i założyć nową szatę. Byłam przyzwyczajona do wielkich sukni balowych, ale tym razem czułam, że zielona suknia od Ormoda pali moją skórę.
Służka opuściła pokój, a ja nie wiedząc, co ze sobą zrobić zajęłam się czytaniem książki. Miałam do dyspozycji regał, którego półki uginały się od tomów oprawionych w grube okładki. Nie zastanawiając się długo wybrałam książę, opowiadającą o losach szóstki osieroconych dzieci z małej wioski.
" - Ivar! Tyle razy ci mówiłam, żebyś nie zrywał kwiatów na łące. Przecież wiesz, że jesteś uczulony na ich pyłki. - Dziewczyna, która była najstarsza z całego rodzeństwa, prawiła kazanie młodszemu bratu.
Ivar jako mały buntownik często uciekał z chatki, stojącej na skraju lasu, żeby przebiec przez wąskie pasmo drzew i znaleźć się na polanie. Zbierał tam najróżniejsze gatunki kwiatów i przynosił je do domu, dając je siostrom. Mab uważała to za uroczy gest, jednak nie mogła pozwolić, by sześcioletni brat cierpiał z powodu uczulenia.
- Idziemy do domu. Natychmiast! - zarządziła i pociągnęła brata za rękę w kierunku wydeptanej, leśnej ścieżki.
- Mab - zagadał chłopiec. -Słyszysz to?
- Co mam niby słyszeć? Wydaje ci się. Od tych pyłków już ci się w głowie pomieszało.
- Ale, Mab - jęczał Ivar. - Posłuchaj.
Dziewczyna zatrzymała się, a chłopiec wpadł na jej plecy. Stała i z zaciśniętą szczęką wyczekiwała na to, co usłyszał jej brat.
- Ivar... - zaczęła dziewczyna. - Wiejemy! Biegiem! - krzyknęła i puściła się w głąb pasu rzadko rosnących drzew.
Uciekali ile sił w nogach, a suche gałęzie szarpały ich ubrania...."
Czułam się, jakbym sama była bohaterem książki. Wzięłam głęboki oddech i podniosłam głowę z nad pożółkłych kartek. Rozejrzałam się po komnacie i coś mnie tchnęło. Podniosłam się i zaczęłam niespokojnie chodzić po pomieszczeniu.
- To jest niemożliwe. - Powtarzałam w myślach.
Jeszcze raz wzięłam książkę do ręki i kontynuowałam czytanie.
" - Ivar, biegnij! - krzyczała dziewczyna do brata, który zostawał w tyle za nią.
- Mab, nie mogę - dyszał.
- Musisz, Ivar, musisz! Są coraz bliżej..."
- Oszalałam, oszalałam. - Teraz już mówiłam na głos.
Złapałam się za głowę, nie rozumiałam, co się dzieje. Odgłos nabierał na sile, ale to było niemożliwe. Przebywałam w zamku elfów, gdzie używana była magia, jednak książki nie mogą być tak realistyczne. Nie mogą być zaczarowane. Podbiegłam do okna z myślą przyłożenia rozgrzanego czoła do chłodnej tafli szkła i zamarłam.
Na horyzoncie widniały czubki drzew Damnum, a nad nimi widać było pomarańczowo-różową łunę zachodzącego słońca. I chociaż widok zapierał dech w piersiach to nie krajobraz sprawił, że zastygłam w miejscu. Z lasu wyjeżdżało wojsko. Tysiące wojsk. Ogromna ilość ludzi, z Zachodniego Zamku odziana w srebrne zbroje i wyposażona w tarcze i miecze, gnała na różnokolorowych wierzchowcach, których kopyta uderzające o zamarzniętą ziemię, słychać było z oddali.
Wojsko zbliżało się, detale stawały się coraz bardziej wyraźne, a równomierny tętent końskich kopyt stawał się coraz głośniejszy. Patrzyłam oniemiała na ludzi, na rycerzy, którzy przybyli, żeby mnie uratować. I chociaż wyglądało to, jak scena wyjęta z bajki, gdzie książę wyrusza na ratunek bezbronnej księżniczce, bajką nie było to ani trochę.
Zamek elfów stał na wysokim wzgórzu, więc gdy ludzkie oddziały dotarły do jego podnóży, a konie próbowały wspiąć się po zboczach, na szczycie, koło kamiennych ścian zamku, pojawiło się drugie wojsko. Czarne konie rżały i prychały, a jeźdźcy ubrani tylko w zwykłe materiałowe ubrania i żelazne kamizelki, patrzyli na przybyłych z wyższością. Tłum ludzi rozstąpił się, a naprzód wyjechał biały jak śnieg rumak, a na nim mężczyzna, którego peleryna powiewała na wietrze. Zatrzymał się i podniósł przyłbicę.
- Żądam spotkania z waszym królem, elfy! - ryknął mężczyzna.
Przywarłam twarzą do szyby, aby lepiej widzieć wojska. Zimne szkło piekło mnie w policzki, a ja patrzyłam, jak mój ojciec z kamienną twarzą wyczekuje na odpowiedź złotowłosych.
- Król Ormod nie zamierza się z tobą zobaczyć, człowieku - powiedział donośnym głosem jeden z elfów. - Nie ma o czym z tobą rozmawiać.
- Chcę odzyskać swoją córkę!
- Zabawny, żałosny człowieczek. - Usłyszałam inny głos i chwilę potem zobaczyłam strzałę, która przeleciała znad mojego okna.
Leciała wprost na Gerharda! Broń ugodziła króla w odsłonięty policzek. Jego twarz wykrzywiła się w okropnym grymasie, a sam król zsunął się powoli ze swojego wierzchowca.
Łzy spłynęły mi po policzkach. Przyłożyłam ręce do szyby i załkałam cicho. Mój ojciec. Mój ojciec... Wiedziałam, że elfy są znakomitymi łucznikami, a ich łuki mają niebywałą moc, jednak nie sądziła, że strzelają z taką precyzją.
Ogarnięta nagłym przypływem odwagi i pchnięta silnymi emocjami, które kumulowały się w moim wnętrzu, rzuciłam się w stronę drzwi. Nacisnęłam klamkę i wybiegłam na ciemny korytarz. Od razu poczułam, jak silne dłonie zaciskają się wokół moich przedramion. Zostałam podniesiona do góry i strażnicy, którzy czatowali przed moją sypialnią, wnieśli mnie z powrotem do środka. Przystawili mnie do okna i kazali oglądać to, co działo się u podnóży zamku.
- Możecie mnie puścić? Nie ucieknę, obiecuję. To bardzo boli. - Nie odpowiedzieli tylko stali tak jak przedtem.
Nie pozostało mi nic innego, jak bezczynnie stać i patrzeć na to, co dzieje się za oknem. Ludzkie wojska pod wpływem nieoczekiwanej śmierci króla coraz sprawniej wspinały się po wzgórzu. Elfy jako niezastąpieni łucznicy, strzelali w każdego z rycerzy, aby nie dopuścić do walki wręcz, w której nie czuli się zbyt pewnie. Wśród setek, albo nawet tysięcy ciał i koni dostrzegłam jednego z Zachodnich wojowników, który wraz z trzema innymi ludźmi, ściągał z pola bitwy martwe ciało mojego ojca. Nie mogłam patrzyć na jego wiotkie kończyny i grymas bólu na twarzy. Odwróciłam wzrok, a łzy mimowolnie zaczęły spływać po moich policzkach. Nie mogłam dłużej obserwować, jak wojsko z mojego zamku ginie pod wpływem strzał. Broń elfów była na tyle silna, że nawet grube tarcze nie dawały szans na wygraną. Zbroje też na nic się zdały. Groty strzał przebijały wszytko, co stanęło na ich drodze.
- Już wystarczy. - Zwróciłam się do trzymających mnie strażników. - Nie chcę na to patrzeć. Już wiem, że nie ma dla mnie ratunku i zostanę żoną waszego króla. Już wystarczy - wyszeptałam, spuszczając głowę i pozwalając łzom spadać na drewnianą podłogę.
Elfy popatrzyły na siebie i ostatecznie odprowadziły mnie od okna, popychając na łóżko.
- Wiesz, że będziemy na zewnątrz. Nie masz nawet szans na ucieczkę - powiedział jeden z elfów i zamknął za sobą drzwi komnaty.
- Nawet nie będę próbować - odpowiedziałam, chociaż wiedziałam, że i tak mnie nie słyszą.
Przyłożyłam głowę do poduszki i jeszcze chwilę przed tym, jak zalałam się łzami, usłyszałam donośny krzyk.
- Odwrót!
"... Rodzeństwo biegło ile sił w nogach, aby jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym domu. Wiedzieli, jak za drzew wyłania się dach ich skromnej chatki. Im byli bliżej, tym głośniejsze stawały się odgłosy końskich kopyt, uderzających w dzikim galopie o leśną ziemie... "
- Proszę wstawać. - Szumiało mi w głowie, ale miedzy jednym a drugim napadem tępego bólu, słyszałam nad sobą męski głos. - Czas wstawać, księżniczko. - Dźwięk stawał się coraz wyraźniejszy.
Otworzyłam powoli oczy. W pokoju było ciemno, ale zdołałam zobaczyć zarys sylwetki.
- Która godzina? - zapytałam, a suche gardło zniekształciło mój głos.
- Jeszcze godzina do wschodu słońca. -Usłyszałam w odpowiedzi. - Proszę wstawać, jest pani oczekiwana.
- Gdzie? - Podniosłam się do pozycji siedzącej i upiłam łyk wody z kielicha, który podał mi strażnik.
- W Wielkich Wschodnich Ogrodach w sektorze różanym.
Nie wdawałam się w dalszą dyskusję tylko przygotowałam się do wyjścia. Na wczorajszą, granatową suknię zarzuciłam płaszcz, który dostałam pierwszego dnia tutaj i udałam się w towarzystwie nieodłącznych strażników w głąb korytarza.
Zamek w nocy był jeszcze bardziej przerażający niż za dnia. Na ścianach i podłogach pojawiały się przeróżne cienie, których kształtu nie można było odgadnąć. Od kamiennych ścian odbijały się dźwięki naszych kroków, co wypełniało wszechobecną ciszę.
Elfy wyprowadziły mnie bocznymi drzwiami i znaleźliśmy się w miejscu, którego nigdy nie widziałam w czasie, gdy Todor wraz z królem oprowadzali mnie po zamku. Wyglądało jakby było ukryte. Schowane przez potężną moc, bo powietrze w środku było dziwnie ciężkie i gorące, a na zewnątrz panowała niska temperatura i wiał silny wiatr.
Nazwa sektoru była adekwatna do tej części ogrodu. Wszędzie unosił się zapach róż, co w połączeniu z ociężałym powietrzem, sprawiało, że kręciło mi się w głowie. Szliśmy żwirowymi alejkami pomiędzy różnobarwnymi krzewami, które uginały się od nadmiaru kwiatów.
Nigdy bym nie przypuszczała, że w tak zimnym zamku, nad którym piecze sprawuje mroczny król, może być takie cudowne miejsce. Z bólem serca muszę przyznać, że ogrody w Zachodnim Zamku Ludzi nie były tak okazałe jak te tutaj.
Po paru minutach doszliśmy do małej altanki, gdzie kazano mi zostać, a strażnicy oddalili się. Nachyliłam się nad jednym z różanych pąków, co było kolejnym niemożliwym zjawiskiem, gdyż mieliśmy początek marca. Powąchałam niesamowitą roślinę, która wyglądała jak zwykła róża, gdy za plecami usłyszałam głos.
- Witam, księżniczkę, w naszych ogrodach. - Ton głosu nieznajomego był spokojny, ale dało się w nim wyczuć nutkę szyderczości.
Odwróciłam się w stronę mężczyzny, a w słabym blasku księżyca rozpoznałam królewskiego syna.
- Geir?
- Dla ciebie książę Geir. Nie przypominam sobie, abyśmy przechodzili na ty.
- Tak, tak, oczywiście. - Cała się spięłam pod jego wyniosłym spojrzeniem, nawet lodowaty wzrok Ormoda tak na mnie nie działał.
Książę stał w znacznej odległości ode mnie, ale jego wyprostowana sylwetka, wskazywała na niebywałą pewność siebie. Oczy lśniły mu w tajemniczy sposób, a długie włosy miał założone za szpiczaste uszy.
- Po co mnie tu sprowadziłeś, książę? - Przerwałam panującą ciszę.
-Mam coś dla ciebie, Nairo - powiedział i zbliżył się do mnie tak, że czułam jego oddech na twarzy.
- Co takiego? - wyszeptałam.
- Pocałunek. Elfi Pocałunek - odpowiedział również szeptem i nachylił się, aby musnąć swoimi wargami moje.
Nie odpowiedziałam, tylko stałam jak zaczarowana, czekając na to, co się za chwilę wydarzy. Spodziewałam się jakiegoś wybuchu, trzęsienia ziemi, albo czegokolwiek innego. Jednak nic się nie wydarzyło. Cisza i spokój. Geir oderwał się ode mnie i uśmiechnął się złośliwie.
- Do zobaczenia wkrótce, księżniczko - rzekł i przyłożył dłoń do mojego rozgrzanego policzka. - Straże! Wyprowadzić ją!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top