Rozdział 6
Nie wiem, która była godzina i gdzie się dokładnie znajdowaliśmy, ale las zaczął się przerzedzać, więc dało się dostrzec pierwsze promienie słońca. Naira leżała bezwładnie oparta o moją pierś. Usta miała lekko rozchylone i popękane. Całe jej ciało było sine i zimne, a skóra stała się jakby przezroczysta. Gdyby nie powolne i delikatne podnoszenie się jej klatki piersiowej, uznałbym, że nie żyje. Musiałem się spieszyć, chociaż przedarcie się przez gęste zarośla, wcale mi nie pomagało.
Od czasu ataku zamkowych strażników nie robiłem przerwy. Wierzchowiec nie miał sił na szybki bieg, ale wiedziałem, że stara się jak może. Sam byłem zmęczony, ale teraz liczyła się tylko Naira. Jadąc w ciszy kilka godzin temu, plułem sobie w brodę, że naraziłem dziewczynę na takie niebezpieczeństwo. I kiedy ogarniały mnie największe wyrzuty sumienia, powracała wizja Nairy i Ormoda na ślubnym kobiercu, co od razu odganiało negatywne myśli.
Królowa Tariana była szczęśliwa u boku ojca, ale była to obustronna miłość. Naira natomiast nie mogła spędzić całego życia z nim, nie pozwoliłbym na to.
Spojrzałem w dół na mizerną twarz księżniczki, która uchyliła delikatnie powieki, czemu musiał towarzyszyć znaczny ból, bo wydęła usta w nieznacznym grymasie.
- Tata? - zapytała cicho, a wręcz niedosłyszalnie.
- To ja. Derian - powiedziałem spokojnie.
- Kto? - sapnęła ciężko i na powrót zamknęła oczy.
Jej ciało jeszcze bardziej opadło na mnie, musiałem poprawić rękę, którą obejmowałem ją w pasie.
- Szybciej! - Ponagliłem konia, jednocześnie ściskając łydki.
- Pomocy! - krzyknąłem, gdy tylko wjechaliśmy do miasta. - Niech mi ktoś pomoże! Ona umiera! - Gnałem jak burza pomiędzy domami.
Głowy zaspanych mieszkańców pokazywały się w oknach lub w uchylonych drzwiach wejściowych. Wszyscy przyglądali nam się z nieukrywaną ciekawością, ale nikt nie kwapił się, żeby nam pomóc. Już miałem zawracać z powrotem w stronę lasu, gdy zobaczyłem starszą kobietę, stojącą przed drewnianym domkiem z kwiatami w wielkich donicach na parapecie i machającą w naszą stronę. Podjechałem do niej, a ona spokojnym głosem rzekła:
- Daj mi ją, chłopcze.
Podałem jej ostrożnie słabe ciało dziewczyny, a kobieta, chociaż nie była już pierwszej młodości, z łatwością wniosła je do domu.
Zszedłem z konia i przywiązałem go do płotu za domem. Zabrałem torby, łuk i kilka strzał, które mi zostały, poklepałem konia po szyi i wszedłem do domu kobiety. Zobaczyłem cień krzątającej się nieznajomej i udałem się do pomieszczenia, w którym prawdopodobnie była Naira. Pokój był mały i skromnie urządzony, ale bardzo przytulny. W rogu znajdował się kominek, w którym palił się ogień, a na podłodze leżał zielony dywan. Ściany zdobiły obrazy, a koło okna stała półka na książki.
Księżniczka leżała na wznak na łóżku, przykryta była grubym kocem, a gospodyni stała przodem to drewnianego kredensu, szukając czegoś.
- Dlaczego, nie wyjąłeś jej tej strzały? - zapytała, nie odwracając się.
- Nie mogłem. To strzała z Mrocznego Łuku. - odparłem zgodnie z prawdą, a kobieta westchnęła cicho.
- Czyli ta niewinna dziewczyna, zadarła z samym królem ze Wschodniego Zamku Elfów.
- Można tak powiedzieć.
Przysunąłem jedno ze stojących nieopodal krzeseł i usiadłem koło głowy ciemnowłosej.
- Jak ma na imię? - zapytała kobieta.
- Naira - odpowiedziałem i dopiero teraz zauważyłem, że gospodyni ma elfie, szpiczaste uszy, ukryte pod burzą marchewkowych włosów.
Kobieta na pewno nie pochodziła z Eratiel. Nikt w naszym królestwie nie miał włosów w takim kolorze. Ubrana była skromnie i schludnie. Jej twarz zdobiły delikatne piegi i sieć zmarszczek.
- Chłopcze, słyszysz mnie? - Jej bursztynowe oczy przyglądały mi się z wyraźnym zaciekawieniem, ale dało się też w nich dojrzeć odrobinę troski.
- Tak, tak oczywiście - powiedziałem pośpiesznie.
Czułem, jak emocje ze mnie uchodzą. Naira była bezpieczna i to było najważniejsze. Teraz tylko czekać, aż wyzdrowieje.
- Pytałam, jak ty się nazywasz.
- Derian. - Podniosłem się i pocałowałem wierzch jej dłoni.
- Argel. - Uśmiechnęła się. - A czy ty, Derianie, dobrze się czujesz? Nie jesteś ranny?
- Nie, nic mi nie jest. Nie martw się o mnie, tylko pomóż jej, ona nie może umrzeć. - Ruchem głowy, wskazałem śpiącą Nairę.
- To twoja żona? - zapytała, a ja od razu poczułem się niezręcznie.
- Nie. Jesteśmy... - Nie wiedziałem, jak nazwać naszą relację. -Przyjaciółmi. - Argel popatrzyła na mnie, uśmiechając się ciepło, ale nic nie powiedziała na ten temat.
- Idź się prześpij, jesteś zmordowany, chłopcze. Skorzystaj z dowolnej sypialni na piętrze. Obudzę cię, gdy twoja przyjaciółka się ocknie - rzekła, akcentując słowo, którego sam niedawno użyłem.
- Dziękuję - odpowiedziałem i zniknąłem na schodach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top