Prolog
Ciemne i gęste chmury spowiły księżyc. Korony drzew tonęły w mroku, a mieszkańcy Eratiel zapadli w sen. Tylko wielki las budził się powoli do życia. Nic nie wskazywało na to, że Wschodni Zamek Elfów szykuję niespodziankę dla samego króla Gerharda Niversa. Najlepiej wyszkolone, uzbrojone i oddane królowi elfów wojsko stało w szeregu przed zamkiem po wschodniej stronie Damnum. Rozległo się pohukiwanie sowy, która przeleciała nad uzbrojoną kawalerią, a zaraz po tym dało się słyszeć potężny głos króla Ormoda Arcumtenebrisa.
— Wiedźmy! — ryknął. — Na miejsca!
Dziesięć starszych kobiet z pobliskiej wioski po wschodniej stronie stanęło w rzędzie, wystawiając wyprostowane ręce przed siebie, na samym skraju Damnum. Były to poczciwe mieszkanki, znające się na magii, więc określenie stosowane przez króla elfów, nie było do końca trafne. Jednak czarownice, jak właściwie je określano, nie miały na tyle odwagi, aby sprzeciwić się Ormodowi.
— Na mój znak wszystkie zrobicie to, o czym mówiłem. Jeśli tylko jedna się sprzeciwi, wszystkie poniosą karę! Zrozumiano?!
— Tak, panie! — odrzekły kobiety.
— Straże! Przygotować się! — Król wydawał rozkazy siedząc na swoim czarnym jak smoła rumaku. — Trzy! Dwa! Jeden! Teraz! — krzyknął.
Zapadła cisza, słychać było jedynie ciche pomrukiwanie czarownic, które szeptały pradawne zaklęcie.
"Otwórz wrota swe wspaniałe,
Otwórz drzwi na króla chwałę.
Dla władcy, chłopa i rycerza,
Niech bezpiecznie przez nań zmierza."
Szeptały kobiety, a z ich rąk zaczął bić żółty blask. Mężczyźni stojący z tyłu musieli odwrócić wzrok, gdyż światło było zbyt mocne.
Nie wiadomo, ile czasu upłynęło, ale do szeptu czarownic dołączył szmer suchych liści i odgłos łamanych gałęzi. Rycerze podnieśli głowy i zobaczyli tunel w Damnum, którego nigdy tam nie było. Wielki las był tak gęsty, że aby przez niego przejść trzeba było na własną rękę łamać gałęzie i niszczyć bogatą szatę roślinną. A komu już to się udało zazwyczaj nie miał, aż tyle odwagi, żeby stawić czoła niebezpiecznej kniei.
— Rycerze! Jazda! — warknął Ormod, a w odpowiedzi blisko czterdzieści koni ruszyło przed siebie w szalonym galopie. — Nie ważcie się wracać z pustymi rękami! — krzyknął za znikającym, w otchłani lasu, wojskiem.
— Już niedługo, moja droga. Już niedługo — powiedział sam do siebie król elfów, gnając na swoim koniu z powrotem do zamku, a na jego wąskich wargach pojawił się szatański uśmiech. W czarnych oczach pojawiła się złowieszcza iskierka.
Jechali zwartą grupą przez las. Dochodziły do nich odgłosy zwierząt, mieszkających w Damnum. Jednak nie zważali na to, tylko jechali przed siebie. Czarownice nie tylko sprawiły, że rozstąpiła się roślinność, ale również stworzyły tunel, który służył jako gruba bariera.
— Jesteśmy już blisko! — oznajmił główny z rycerzy i prawa ręka króla. — Mój oddział za mną w prawo do wieży! Reszta w lewo!
Gdy tylko Todor skończył przydzielać zadania, wszyscy wyjechali z wielkiego lasu. Armia podzieliła się i pojechała we wskazanych kierunkach. Grupa, która miała jechać na prawo, dotarła do zamku od frontu. Mieli odwrócić uwagę stróżującej warty, więc po chwili dało się słyszeć głośne krzyki elfów, dudnienie końskich kopyt i szczęk żelaznych mieczy. Po chwili takiego przedstawienia między kamiennymi blankami dało się ujrzeć głowy ludzkiego rycerstwa. Kiedy tylko spostrzegli elfy, natychmiast się schowali. Wojsko dalej hałasowało pod zamkiem. Nie czekali długo, gdyż zaraz opuszczono zwodzony most i w bramie stanęło wojsko króla Gerharda. Elfy ruszyły cwałem, a ludzie zaraz za nimi, oddalając się od zamku.
Drugi oddział elfickich rycerzy, dowodzony przez Todora, najechał zamek od tyłu, jednak w zupełnej ciszy. Mężczyźni zeskoczyli z koni. Jeden z najwyższych sięgnął do torby i wyciągnął grubą linę, zakończoną hakiem. Zamachnął się tak, że sznur zaczepił się o kamienną blankę. Do niego dołączyło dwóch innych rycerzy i mocno szarpnęli za linę. Nie zerwała się, więc była mocno zaczepiona. Mogli działać.
Wszytko odbywało się w ponurej ciszy, słychać było jedynie ciężkie oddechy elfów. Jeden z nich złapał mocno linę i zaczął wspinaczkę po kamiennej ścianie wieży. Po chwili był już pod oknem komnaty. Wskoczył na gruby parapet i wszedł do pomieszczenia. Wszędzie było ciemno, ale rycerz doskonale widział pokój. Podszedł ostrożnie do łóżka, stojącego naprzeciwko, omijając przy tym drewniany stolik i krzesła. Nachylił się nad śpiącą postacią i sięgnął do kieszeni. Wyciągnął z niej mały flakonik i kawałek grubej szmatki. Nasączył tkaninę i przyłożył ją do twarzy śpiącej istoty. Odczekał chwilę i dźwignął wątłe ciało dziewczyny. Podszedł do okna i wyjrzał przez nie.
Na dole stała reszta wojska i trzymała rozłożoną płachtę. Mężczyzna wychylił się i delikatnie puścił trzymane ciało. Dziewczyna spadła na przygotowany materiał i szybko została nim owinięta. Jeden z najbardziej postawnych mężczyzn przerzucił ją przez ramię i wsiadł na konia. Rycerz z wieży zsunął się po linie i również zajął miejsce w siodle. Wszyscy ruszyli cwałem w kierunku tunelu, który powoli zamykał się za ich plecami.
Witam wszystkich bardzo serdecznie :) Oto moja nowa opowieść, z którą wiążę ogromne nadzieje. Liczę, że Was nie zawiodę i będziecie razem ze mną odkrywać tajemnice Eratiel ;)
~Karo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top