Rozdział 5
Moja komórka zadzwoniła.
-Eleven, pomóż.
-Mógłbym powiedzieć to samo.
-A masz przed sobą zasraną kolekcję wibratorów Toriel? Właśnie. Więc pomóż!
-Jesteś tu? Zajebiście, bo przydałaby mi się pomoc. Utknąłem.
-Eleven, słuchasz mnie?
-Toriel jest easy, po prostu z nią pogadaj i chodź do mnie!
-Ach, tu jesteś, moje dziecko...
-Em, tak, tu jestem, cześć. Toriel, słuchaj... Nie jestem zainteresowana... tym. Okay? Nie chcę. Znam zasadę ,,fuck or be fucked", ale nie. I muszę pomóc kumplowi. Był tu. Tak ze dwie godziny temu.
-Ach...
-No.
-Na zewnątrz jest niebezpiecznie, moja niewinna.
-Nom. Trochę jest. Ale on jest w dupie, więc muszę mu pomóc.
-W czyjej? Może dołączę i zrobimy kwadracik, hmmm?
Głupawka w mojej pozycji nie była najlepszą rzeczą, której mogłem dostać. Ledwo utrzymałem równowagę, ale się udało.
-Toriel, nie... Nie w tym sensie. Jest w mocno chujowym położeniu.
-I to dosłownie-mruknąłem, spoglądając na dixy pod sobą.
Swoją drogą coś podejrzanie długo działają jak na wynalazek Papyrusa.
-I dlatego muszę mu pomóc.
-J-ja... Ale tobie też coś może się stać, moje dziecko.
Łooooo... Normalne zdanie, bez podtekstu.
-Strażnicy z dildoczniami łapią każdego, kto wydaje im się podejrzany i...
Śmiech Zhalii (no dobra, mój też) zagłuszył kolejną część zdania Toriel.
DILDOCZNIE, KURWA? XDDD Alternatywa dla włóczni? No tak, bo tamte pieseły miały XD Ale bym głaskał. One by mnie ruchały w dupę, ale bym głaskał.
-Em, moment. Eleven?
-No?
-To wynalazek Papyrusa, nie?
-No...
-Dotknij któregoś z dixów, przy zdolnościach tego typa wszystko padnie.
-Ja mam tego dotknąć?!
-Butem. Jebnij w to porządnie to się rozdupi.
-Jestem debilem. Czemu wcześniej na to nie wpadłem? Em... Jest tylko jeden techniczny problem.
-Jaki?
-Moja pozycja.
-Sześć dziewięć?
-Nie w tym sensie...-zrobiłem sobie zdjęcie, maksymalnie wyciągając łapy do góry i zrobiłem sobie słit focię z miną Frisk.
-Pfhahaha... No dobra. Dasz radę się odbić jedną nogą?
-Możliwe.
-DO IT!
-Don't let your dreams be dreams...
-Oj, Filipie, oj, Filipie...
-What?
-Filip the Bread.
-Aaa... No tak. Łapanie nawiązań do własnych tekstów tak bardzo. A jak tam wpadnę?
-Widzę, że wierzysz w swoją grację.
-No.
-To się tam wdupisz. I wtedy to już na pewno przestanie działać.
-Mój odbyt prawdopodobnie też.
-DO IT! I nagraj. Jakbyś tam wpadł to później wrzucę na youtube, jeśli ty z obolałą dupą nie będziesz w stanie i będzie dla potomnych.
-Mówiłem już, że jesteś bardzo pomocna?
-Tak.
-Fajnie. Więc mówię jeszcze raz.
-Spoko. Em, moment, Toriel. Elek, dawaj.
No, dałem. Dupy, wpadając tam. Szczęśliwie dixy ominęły mój odbyt. Gorzej, że teraz leżałem na plecach na zimnym śniegu (śnieg jest zimny, no nie gadaj, Eleven), a ruszające się w jedną i drugą pindolki były nade mną. Jęknąłem.
-No nie gadaj, że się tam zjebałeś.
-Zhalia, serdeczna prośba: RUSZ DUPĘ I MI POMÓŻ.
-W jakim stanie jest twój odbyt?
-Odmraża się.
-Co, bliskie spotkanie z Ice Cupem?
-ZHALIA!
Znowu zaczęła się śmiać. I w tym momencie coś chwyciło mnie za kostki i zaczęło ciągnąć w swoją stronę.
-Eee...-uniosłem głowę, chcąc zobaczyć, co mi pomaga, a gumowy dix smyrnął mnie po czole.
Wydałem z siebie odgłos przejechanego szczura i zaraz już nie miałem dixów nad głową.
-Eee... Dzię... To jest, kurwa, żart-wstałem szybko, prawie wypieprzając się na śliskim śniegu.
-Co jest?-zapytała Zhalia.
-Pierwszy raz w życiu nie mam ochoty głaskać doggo.
-Czemu?
-Pieseły z dildoczniami. I mają dwa... Ekhem, ogony. Z tyłu i z przodu. Merdają jednym i drugim.
-PfHAHAHAHAHA...
-I dyszą w bardzo... Doggo, nie. Doggo, przestań.
-Co jest?
-Doggosy idą w moją... Ej!
Jeden z nich rzucił dildocznię w moją twarz, ale zrobiłem unik.
-Wypierdalam!-rzuciłem się do ucieczki.
-Okay, to przedłużaj to jak tylko się da i... Czemu dyszysz?
-Bo, kurwa, biegnę, a jak myślisz?-warknąłem, przyśpieszając.
-Okay...-zachichotała.-Będę niedługo, właśnie wyszłam z domu Torbiel.
-Ruszaj dupę!
-Okay, okay, już...
-Lampa! Teraz zamknij ryj-schowałem się za zupełnie-niepodejrzaną-lampą.
Odczekałem tam jakieś trzy minuty.
-Zgubiłem ich.
-Gratki. Ale nie za łatwo poszło?
-Zhalia, nie psuj mi tego, proszę cię.
-Eee... Jestem w Snowdin. I... O kurwa...
-Co, zachwycasz się lodowymi dixami?
-Nie, ten etap już minęłam. Mam tu te całe dildocznie.
-A pieseły?
-Nie ma. Eleven, Chara...
-Co, myślisz, że to ona to zrobiła?
-A niby kto?
-Ale one wciąż mogą żyć...
-W tym uniwersum się nie zabija, Elek. Równie dobrze przegrani mogą być zabierani do pracy w burdelu.
-No w sumie.
-Albo... Eee... Tu powinien być Sans.
-Pogadał już ze mną, widocznie wystarczy, idź dalej.
-Okay... Dobra, widzę cię.
Spojrzałem w kierunku, z którego przyszedłem.
*przybiegłem
Uciekając przed dwoma psami goniącymi mnie z zasranymi dildoczniami.
Hm, zasranymi...
W sumie jeśli wcześniej dorwali jakiegoś faceta...
... nieważne...
Zhalia podeszła do mnie zdezorientowana, rozbawiona i lekko niepewna.
-Ta Toriel jest po prostu... Ja pierdolę.
-Prawda? Chodźmy da...-odwróciłem się-...aaaAAAAAA...!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top