~ 18 ~
•••
Jenna i Bucky w ciszy przemierzali kanał ściekowy. Nasłuchiwali otoczenia z obawy przed kolejnym atakiem, jednakże taki nie nastał. Udało im się uciec.
– Powinniśmy wyjść na powierzchnię. Muszę poinformować Steve'a, że zdołaliśmy uciec. – Oznajmiła Jenna.
– Wyjdziemy dopiero jak opuścimy miasto. Na Twoje szczęście to już chyba niedaleko.
Miał rację. Po kilkunastu minutach wyszli z kanału i znaleźli się na pustej drodze otoczonej lasami.
– Nasz smród ściągnie tutaj zaraz całą gwardię narodową. – Rzekła Jenna łapczywie wdychając świeże powietrze.
Weszli między drzewa i usiedli na rozgrzanym od słońca mchu. James zerknął na niewielkie rozcięcie na swojej nodze i zapytał:
– To co teraz?
– Teraz udamy się do kryjówki, gdzie poczekamy na Steve'a.
Siedzieli w ciszy napawając się chwilą spokoju, gdy nagle mężczyzna ponownie zapytał:
– Czym dokładnie są Twoje zdolności?
– Żywioły. Potrafię nimi władać. Są dość... przydatne i ciężkie w opanowaniu. – Odpowiedziała Jenna zaskoczona tym pytaniem.
– Ale je opanowałaś.
Kobieta zamyśliła się na chwilę, przypominając sobie incydent, gdzie niemalże sama się utopiła w łazience, w wieży Starka.
Kiwnęła jedynie głową i wstając na nogi oznajmiła:
– Czas ruszać. Niebawem zajdzie słońce.
•••
Jenna i James udali się do małej, leśnej chaty pośrodku lasu. Owe miejsce wybrał Steve, który miał tam do nich dołączyć.
Kobieta miała nadzieję, że do tego czasu nikt nie zdąży odkryć ich położenia. Rogers miał po nich przylecieć po czym zabrać do Nowego Jorku, gdzie zastanowią się nad dalszym działaniem.
Bucky rozejrzał się po pomieszczeniu i wskazując na zakurzoną, podartą kanapę oznajmił:
– Muszę się przespać.
Ciemnowłosa kiwnęła głową i odparła:
– W porządku. Czeka nas kilka ciężkich dni. Odpocznij, żołnierzu.
Po tych słowach udała się do pokoju obok, gdzie również postanowiła się przespać. Zdjęła z siebie kurtkę i położyła się na łóżku wzdychając ciężko.
Ponownie kroczyła przed siebie wśród popiołów spalonego lasu. Czuła ogarniającą ją nienawiść, a zarazem strach.
Rozejrzała się dookoła lecz nie mogła niczego dostrzec przez unoszący się w powietrzu dym.
– Jenna!
Kobieta usłyszała wołanie za sobą. Odwróciła się i ujrzała Mścicieli oraz kilku policjantów mierzących w nią bronią.
Ruszyła w ich stronę lecz natychmiast się zatrzymała.
Dopiero teraz dostrzegła, że jej przyjaciele również są wobec niej wrogo nastawieni.
– Steve? – Zapytała nie rozumiejąc owej sytuacji.
– Nie zbliżaj się! – Krzyknął Tony. – Dla własnego bezpieczeństwa.
– Bezpieczeństwa? – Z gardła Jenny wydobył się kpiący, chrapliwy głos. Lecz to nie ona wypowiadała owe słowa. – Nie boję się was. Nie jesteście w stanie mnie pokonać.
– Nie chcemy z Tobą walczyć, Jenn – Rzekła Natasha, która jako jedyna nie celowała w nią bronią – Chcemy Ci pomóc.
– Co się dzieje!? – Pomyślała z trwogą Jenna.
Zza Steve'a wyłonił się Bucky, który bacznie obserwował każdy ruch kobiety.
– Nie potrzebuje niczyjej pomocy. – Oznajmiła wrogo Jenna tym samym kpiącym tonem co poprzednio – Jestem niepokonana!
Po tych słowach ziemia zatrzęsła się niebezpiecznie a tuż po tym zaczęła się osuwać w miejscu, gdzie stali Mściciele.
Jenna pragnęła podbiec do nich by im pomóc lecz jej ciało nie reagowało. Czuła się niczym więzień we własnym ciele.
Nagle wolnym krokiem podeszła do osuwiska, z którego dobiegały do niej krzyki Mścicieli, niemogących uporać się ze śmiertelnym żywiołem.
– Nie! – Krzyknęła Jenna wybudzając się z nękającego ją snu.
Przetarła zmęczone oczy i wstała z łóżka, chcąc się przewietrzyć. Opuściła pokój i dostrzegła wciąż śpiącego Jamesa na kanapie.
Wyszła z chaty i usiadła na werandzie. Czujnie obserwowała otaczający ją las, wsłuchując się w szum drzew.
Owy koszmar nękał ją od wydarzeń z Johannesburgu, kiedy to Wanda wpłynęła na jej umysł. Najbardziej jednak lękała się tego, iż ten sen był bardzo realistyczny.
Nagle wzmógł się silny wiatr, który z każdą sekundą przybierał na sile. Jenna spojrzała na swoje dłonie, które emanowały bladą poświatą.
– Dość... – Szepnęła czując ogarniający ją strach. Wstała na nogi odchodząc od chaty.
Wiatr szalał wokół niej, oddzielając Jennę od otaczającego ją świata.
– Dość! – Krzyknęła, jednak wiatr nie zmalał. Zacisnęła pięści, wbijając sobie paznokcie w dłonie.
Czuła jak powili traci kontakt z rzeczywistością.
Pod jej stopami zaczął tlić się niewielki płomień ognia, z którego unosił się duszący dym.
Jenna nie była w stanie zapanować nad swoją mocą. Zamknęła oczy, czując jak dopada ją znużenie, kiedy nagle poczuła jak ktoś mocno chwyta jej dłoń.
Spojrzała w bok i dostrzegła Jamesa, opierającego się silnemu żywiołowi wiatru. Mężczyzna drugą dłonią chwycił Jennę i mocnym szarpnięciem wyrwał ją z szalejącego wokół niej żywiołu.
Nagle wszystko ustało. Kobieta padła na kolana u stóp Bucky'ego, który klęknął przy niej z przerażeniem wypisanym na twarzy.
Jenna czuła dreszcze na całym ciele oraz pot spływający po jej plecach. Ze strachem spojrzała na swoje dłonie, nie mogąc pojąć co się z nią dzieje.
James chwycił ją w pasie i zaprowadził do chaty, gdzie posadził kobietę na fotelu. Usiadł naprzeciwko niej i zapytał:
– Co to było?
Ciemnowłosa spojrzała na niego ze strachem w oczach po czym odparła:
– Nie wiem. Moje moce zawsze były ciężkie w opanowaniu, jednakże z czasem udało mi się je okiełznać...
Głos jej drżał, toteż Bucky wstał z kanapy i poszedł do kuchni. Wrócił po chwili ze szklanką wody, którą podał Jennie.
Kobieta opróżniła zawartość szklanki i kontynuowała:
– Kilka lat temu musiałam stoczyć bitwę, w której zabiłam Caspera. Był on najeźdźcą z kosmosu, który posiadał te same zdolności co ja. Oboje pozyskaliśmy je w ten sam sposób. Kiedy go zabiłam... Poczułam jak moja moc wzrasta. Dwukrotnie.
Jenna zamyśliła się na chwilę, przypominając sobie owe starcie.
– Wiedziałam, że z momentem zabicia go przejęłam całą moc planety Navaar. Bywały momenty jak te, kiedy traciłam nad sobą kontrole... Przestawałam nad sobą panować. Do tego wszystkiego, od jakiegoś czasu nęka mnie ten sam koszmar. Czuje się jak bomba, która tylko czeka na zapłon. Dotychczas udawało mi się do tego nie doprowadzić, jednakże wtedy w Sokovii... – Kobieta spojrzała na pogrążonego w ciszy Jamesa i zapytała: – Wiesz co wydarzyło się w Sokovii?
– Miałem dostęp do gazet. Wiem co się tam stało. – Odparł cicho mężczyzna.
Jenna zacisnęła usta po czym powiedziała:
– Musiałam utrzymać miasto w powietrzu, dopóki wszyscy go nie opuszczą. Było ciężko. Wewnątrz płonęłam... To był moment, w którym poczułam, jakbym traciła nad sobą panowanie. Bomba była bliska zapłonu.
James przyglądał się Jennie w skupieniu. Uważnie słuchając każdego jej słowa. Westchnął głęboko po czym oznajmił:
– Coś wymyślimy.
– My? – Zapytała Jenna spoglądając na niego.
– Pomogłaś mi, ja również postaram się pomóc Tobie. Wielokrotnie próbowałem zabić Ciebie i Twoich przyjaciół. A mimo to jesteś tutaj. Na prośbę Steve'a. Nie odwróciłaś się od niego jak duża część waszej grupy.
Jenna w ciszy kiwnęła głową, wpatrując się w mężczyznę, jakby widziała go po raz pierwszy.
Poczuła coś dziwnego, jakby jakaś łamigłówka zaczęła się układać w całość.
•••
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top