~ 8 ~
•••
Nękały ją koszmary. Widziała twarze.
Znajome twarze. Nieznajome.
— Przybyłem tu by ci pomóc.
— Pomóc?
Nie potrzebowała pomocy.
Pragnęła pomocy.
— Znasz mnie, Jenn. Jesteśmy przyjaciółmi.
Przyjaciel. Wróg.
— To nie jest nasza Jenna.
Jenny już nie ma, głupcy.
Ból głowy przyprawiał ją o mdłości.
— Walcz z tym — Łkała cicho, leżąc skulona na podłodze.
— Jenno? Nie poznajesz mnie? To ja, Nat.
Kolejny wróg.
— Ludzie się ciebie boją. Pomożemy Ci.
Znajomy głos. Tony. WRÓG.
Krzyki Jenny odbijały się echem w małym pomieszczeniu, w którym przyszło jej przebywać od bardzo dawna.
— Dość! Dość!
Momentalnie poczucie smutku i żalu zniknęło. Ponownie ogarnęła ją wściekłość.
— Niezwyciężona. Niezwyciężona. Jestem niezwyciężona.
Powtarzała w kółko, aż krzywy uśmiech zawitał na jej bladej, wychudzonej twarzy.
•••
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top