~ Epilog ~


•••

Loki i Sylvie siedzieli przy stole w jadącym pociągu, który mknął przez planetę Lamentis. Ową planetę czekała zagłada, a w skutek przypadku ta dwójka znalazła się w jej centrum.

Dla zabicia czasu rozmawiali na przeróżne tematy, kiedy nagle została poruszona wyjątkowo niewygodna kwestia.

— A skoro już jesteśmy przy miłości — Rzekł Loki popijając drinka — Czy na końcu tej krucjaty czeka na ciebie jakiś ukochany?

— Owszem — Odparła Sylvie wzruszając ramionami — Lecz to tylko odskocznia. A co z tobą?

Owe pytanie sprawiło, że Loki nieco sposępniał.

— Jesteś księciem — Ciągnęła dalej kobieta — Na pewno bywały jakieś księżniczki?

W ciągu całego mojego życia miewałem wiele obiektów uczuć, ale nic...

— Prawdziwego? — Wtrąciła Sylvie.

Mężczyzna uśmiechnął się blado po czym odparł:

— Chciałem powiedzieć, że żadne z tych uczuć nie było tak silne jak uczucie, którym darzyłem Jennę.

— Miłość to psota — Podsumowała Sylvie.

— Nie — Loki zawahał przez chwilę po czym dodał — Miłość jest jak sztylet. To broń skuteczna z dystansu i z bliskiej odległości. Można w niej dostrzec siebie. To coś pięknego... Do momentu, kiedy zaczynasz przez nią krwawić.

Kobieta zamyśliła się na moment. Westchnęła cicho i rzekła:

— Wiele lat temu, kiedy życie było znacznie prostsze, pokochałam mężczyznę. Nazywał się John. Przypadkiem znalazł się na mojej planecie. Dorastał i wychowywał się w mojej rodzinie. Początkowo nie darzyłam go szczególną sympatią, zwłaszcza, kiedy byliśmy dziećmi, jednakże czas mijał, lata leciały, a ja w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że nie potrafię wyobrazić sobie swojego życia bez Johna u mego boku. Był on moją jedyną i prawdziwą miłością. Resztę historii zapewne już znasz, wszak jesteś moim wariantem.

— To ty jesteś moim wariantem — Wtrącił Loki silnie podkreślać przedostatnie słowo.

Kobieta zbyła jego słowa machnięciem ręki.

— Co oznacza słowo „był"? — Zapytał nagle, mimo, iż doskonale wiedział.

— Nasze ścieżki się rozeszły. Poróżniliśmy się. Mną kierowała żądza zemsty, on zaś tego nie rozumiał. Pragnął mojej zmiany, pragnął mnie zmienić. Na próżno. John osiedlił się na Ziemii. Poznał tam piękną kobietę, z którą miał syna.

— Mówisz o nim jakby już nie istniał... — Rzekł Loki marszcząc brwi.

— John nie żyje — Oznajmiła ponuro Sylvie, a na jej twarzy dało się dostrzec grymas bólu i smutku.

Owe słowa były niczym cios sztyletem prosto w serce. Mężczyzna zamarł na te słowa, nie będąc zdolnym do wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa.

Sylvie czujnie obserwowała jego reakcję, a na jej twarzy pojawiło się zrozumienie.

— Ah... — Westchnęła — Ty jeszcze jej nie straciłeś. Przykro mi, że dowiedziałeś się o tym w ten sposób. Los postanowił sobie z nas zakpić i ulokować nasze uczucia w osobach, którym nie było dane żyć długo i szczęśliwie. Przypomnij mi jak się ona nazywa?

— Jenna — Szepnął Loki zamykając oczy.

Sylvie poklepała go po ramieniu po czym oznajmiła poważnie:

— Niewiele zostało ci czasu jeśli chcesz zobaczyć ją raz jeszcze. Niech to będzie dla ciebie motywacją by nas stąd wyrwać.

Zamykając oczy Loki wyobraził sobie twarz Jenny.

Wieść o jej zbliżającej się śmierci utwierdziła go w przekonaniu, że nic i nikt nie trwa wiecznie. Wieczna jest tylko jego miłość do Jenny i właśnie dlatego musiał ujrzeć ją po raz ostatni.

Postanowił, że będzie jej towarzyszyć w ostatnich chwilach jej życia. Tak jak robił to w młodości, a następnie po ich rozstaniu, wszak zawsze towarzyszył jej duchem i sercem.

•••

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top