~ 48 ~
•••
Planeta Navaar od wielu lat była ogromnym pustkowiem w rozległym kosmosie. Uschnięte, martwe drzewa i roślinność, wysuszone koryta rzek, brak powietrza, a także wypalone jądro. Owe miejsce było martwe za sprawą Caspra i Jenny, którzy w skutek przypadku posiedli potęgę tejże planety.
Jenna rozglądała się dookoła, lecz jedyne co dostrzegła to ciemność, której towarzyszyła martwa cisza. Była sama.
Spojrzała ku niebu, na którym dostrzegła przeróżne planety oraz gwiazdy. Widok ten zapierał dech w piersiach, toteż kobieta westchnęła głośno po czym odwróciła się i zamarła.
Kilka metrów dalej stała znajoma osoba. Osoba, która, od wielu lat, nawiedzała Jennę w snach. Była to ta sama kobieta, która wyjawiła Jennie jej przeznaczenie.
— Witaj, wieszczko — Przywitała się oschle Jenna — Przybyłaś pławić się w mojej porażce?
Staruszka uśmiechnęła się delikatnie po czym podchodząc bliżej, zaczęła mówić cichym, aczkolwiek pewnym głosem:
— Oh, Jenno. Ty niesamowite dziecko. Księżniczko Asgardu, niezwykła Ziemianko, wyzwolicielko planety... Z dumą i zaciekawieniem obserwowałam twoje poczynania. Chcesz wiedzieć kim jestem? Jestem wieszczką, wiedźmą, która musiała żyć ze świadomością twoich losów. Wyznałam ci twoją przyszłość, choć nie były to radosne nowiny.
— No co ty nie powiesz — Mruknęła Jenna pod nosem.
— Dzielnie zniosłaś każdą przeszkodę jaką na twej drodze postawił los — Kontynuowała wieszczka, nie zważając na słowa Jenny — Z uniesioną głową i walecznym sercem dążyłaś do szczęścia. A twoja lojalność... Nie spotkałam w swoim kilkutysiecznym bycie tak lojalnej i niezwykłej osoby jak ty. Twoje zdolności... mogłabyś dokonać wielkich rzeczy na własną korzyść. Mogłaś zawładnąć niejedną planetą, podporządkować sobie ludy. A zamiast tego, jedyne czego pragnęłaś to szczęście i bezpieczeństwo ukochanych ci osób. Jesteś dobrym człowiekiem. Niewielu jest takich.
Jenna westchnęła głośno. Rozgoryczenie i smutek, które towarzyszyły jej od wielu dni, powoli ustępowały. Zamiast nich zaczęła odczuwać spokój.
— Przepraszam, że nękałam twoje sny przez tak wiele lat. Chciałam przygotować cię na ten moment i oto nadszedł twój czas.
Starsza kobieta zbliżyła się do Jenny i stając u jej boku wskazała Ziemię, która była teraz odległym punktem w kosmosie.
— Spójrz przed siebie — Szepnęła spokojnie — Widzisz tę planetę? Jest bezpieczna. Dzięki tobie i tobie podobnym. Możesz odejść w spokoju. Są tam tacy jak ty, tacy którzy będą w stanie poświęcić własne życie by uchronić Ziemię. A twoja córka? Nie martw się o nią. Wyrośnie na piękną kobietę, bardzo podobną do ciebie. Nie odziedziczy po tobie twoich mocy. Odziedziczy coś znacznie ważniejszego... Dobroć serca. Powinnaś być z siebie dumna, Jenno Hawkins.
Jenna uśmiechnęła się delikatnie wiedząc, że Freya będzie bezpieczna.
— Któż wie? — Wieszczka również się uśmiechnęła — Może za chwile spotkasz się z dawno utraconymi przyjaciółmi? Nieodgadnione nawet mi są twe dalsze losy. Żegnaj, Jenno Hawkins.
Wnet starsza kobieta posłała Jennie ostatnie spojrzenie po czym rozpłynęła się w powietrzu.
•••
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top