~ 15 ~


•••

Siedząc w odrzutowcu, Jenna poprzysięgła sobie, że już nigdy nie zawita w Madripoorze.

Udało im się odnaleźć doktora Nagela, który niestety, na skutek nieszczęśliwego wypadku, nie przeżył tego spotkania. Tym nieszczęśliwym wypadkiem był Zemo.

Drań — Myślała Jenna, obserwując go przez cały lot.

Odbyli też zaciętą walkę w dokach, podczas, której Jenna przekonała się, że Sam i James, są wyjątkowo beznadziejnym zespołem.

Cała czwórka zmierzała właśnie do Łotwy, gdzie mieli odnaleźć Karli Morgenthau. Sharon została w Madripoorze.

Jenna poczuła na sobie czyiś wzrok, toteż zaklęła w myślach po czym zwróciwszy się ku Jamesowi, zapytała oschle:

— Coś nie tak?

Mężczyzna wiercił się niespokojnie, oznajmiwszy:

— Możemy porozmawiać?

Kobieta parsknęła śmiechem, lecz wcale nie wyglądała na rozbawioną.

— Teraz chcesz rozmawiać? Przykro mi ale nie mam ochoty. Może za kilka miesięcy mi się zechce.

Oboje usłyszeli ciche westchnięcie Zemo, który zbliżył się niepewnie do Jamesa i szepnął:

— Może lepiej nie denerwuj jej teraz. Obawiam się, że tylko ona zdoła wyjść cało z katastrofy lotniczej.

Barnes kiwnął głową ze zrezygnowaniem i ponownie spojrzał na Jennę, która w milczeniu wpatrywała się okno.

•••

Czwórka, wyjątkowo niedobranych, ludzi szła przez ulice Rygi, zmierzając do miejsca, w którym mieli się zatrzymać na kilka dni.

James podążał za nimi w milczeniu, kiedy nagle coś przykuło jego uwagę. Zatrzymał się w miejscu i oznajmił:

— Pójdę się przejść.

Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem.

— Dobrze się czujesz? — Zapytał Sam.

— Tak. Niedługo wrócę — Powiedziawszy to, James posłał im obojętne spojrzenie i oddalił się.

Jenna wpatrywała się w jego plecy, kiedy odchodził. Ogarnęła ją obawa, że mężczyzna ponownie zniknie z jej życia. Pragnęła ruszyć za nim, jednakże powstrzymała ją jej duma. Pokręciła głową po czym weszła za Zemo do pobliskiego budynku.

•••

Niecałą godzinę później zjawił się James, który przyniósł ponure wieści:

— Cóż, zjawili się Wakandanie. Chcą Zemo. Załatwiłem nam trochę czasu.

Zemo, który właśnie wyszedł w szlafroku z łazienki, niespecjalnie się tym przejął. Nalał sobie drinka i rzekł do Barnesa:

— Miło z twojej strony, że mnie chroniłeś.

— Zamknij się — Wtrącił Sam — Nikt ciebie nie chroni. Zabiłeś Nagela.

James spojrzał na ekran telefonu po czym przekazał im kolejne, ponure wieści:

— Karli wysadziła magazyn...

— Co? Czy są jakieś straty? — Zapytała Jenna włączając się do rozmowy.

— Jedenaście osób rannych, trzech nie żyje. Opublikowali listę żądań i obiecują kolejne ataki, jeśli nie zostaną one spełnione.

— Bezszczelna gówniara — Mruknęła kobieta pod nosem i usiadła na fotel.

— Jest coraz gorzej — Dodał Zemo — Nie ma sensu z nią dyskutować. Stanowi zagrożenie, które trzeba wyeliminować.

— To jeszcze dziecko... — Sprzeciwił się Sam.

— Dzieci bawią się na placu zabaw, oglądają kreskówki i chadzają do szkoły, a nie wysadzają budynki i mordują ludzi — Przerwała mu Jenna.

— Zgadzam się z nią — Zemo posłał jej uśmiech, na co ta skrzywiła się z pogardą — Niegdyś byłaś nieco bardziej przyjacielska, czyż nie?

Kobieta wywróciła ostentacyjnie oczami, a wtedy ponownie przemówił Sam:

— Karli stała się bardziej radykalna, ale nadal możemy ją powstrzymać. Bez rozlewu krwi.

— Ona nie przestanie — Oznajmił Zemo — Będzie kontynuować swoje działania, dopóki jej nie zabijemy.

Jenna niechętnie przyznała mu rację. Sam mruknął coś pod nosem i zwróciwszy się do przyjaciółki, rzekł:

— Zastanawiam się po co cię w ogóle wezwałem.

— Bym uratowała wasze nędzne tyłki, kiedy wpadniecie w poważne tarapaty.

— Jak na razie, całkiem nieźle sobie radzimy. — Sam wyglądał na nieco poirytowanego.

— Doprawdy? — Jenna udała, że się zastanawia, kiedy zaczęła wyliczać — Pomyślmy... Tarcza Steve'a jest w rękach obcego faceta, Zemo jest na wolności, doktor Nagel nie żyje, jesteśmy pod obserwacją Wakandy, nie wiemy, gdzie znajduje się Karli, a w dodatku nie mogę pozbyć się smrodu Madripooru ze swoich włosów.

— W takim razie wracaj do domu — Warknął rozzłoszczony Sam — Wracaj i biegnij na cmentarz, by przesiadywać tam przez kolejne godziny swojego życia. Może w końcu któryś z nich ci odpowie.

W ułamku sekundy Jenna doskoczyła do Wilsona. Emanowała od niej wściekłość, kiedy syknęła cicho:

— Nie waż się mi tego wypominać. Tylko oni mi zostali, kiedy ty wyjechałeś na misje...

— Ich już nie ma, Jenn! — Krzyknął Sam — Wiem, że to trudne, ale musisz się w końcu z tym pogodzić! Steve nie żyje. Natasha i Tony również. Musisz ruszyć naprzód.

Kobieta poczuła gromadzące się w jej oczach łzy. James, widząc to, podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu, mówiąc do Sama:

— Odpuść jej...

— Nie waż się mówić mu co ma robić! — Warknęła Jenna w jego stronę — On przynajmniej interesował się mną i był przy mnie w trudnych chwilach. A wiesz dlaczego? Bo tak robią przyjaciele.

James opuścił głowę. Chciał coś dodać, kiedy kobieta bez słowa opuściła pomieszczenie i ruszyła na zewnątrz.

Trójka mężczyzn wpatrywała się w drzwi, za którymi przed chwilą zniknęła Jenna. Pierwszy odezwał się Zemo, mówiąc:

— Przynajmniej już wiem co ją tak denerwowało. A raczej kto. Cieszę się, że wyszliśmy z tego cało.

Sam odetchnął głęboko, usiadł na kanapie i zwróciwszy się ku Jamesowi, oznajmił:

— Chyba już czas byście porozmawiali.

•••

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top