Rozdział 4
Promienie wschodzącego słońca obudziły mnie wcześnie rano. W głowie wciąż miałem wydarzenia poprzedniego wieczora, a w moich uszach wciąż rozbrzmiewał słodki i kojący głos Gabriela. Otworzyłem oczy i byłem w łóżku sam. No tak, w końcu spotkałem się z moim aniołem tylko we śnie. A jednak był tak realistyczny... Podniosłem się i oparłem na jednej ręce. Drugą dłonią przetarłem oczy i rozejrzałem się po łóżku. Na czarnej pościeli wyróżniało się coś białego (*lennyface*). Wyciągnąłem rękę, aby chwycić owo znalezisko i ze zdumieniem stwierdziłem, że jest to śnieżnobiałe pióro. Ale jak to? – pomyślałem. Przecież Gabriel spał ze mną tylko we śnie. Widocznie w kontaktach z aniołami, o ile już do takiego kontaktu dochodzi, granica między tym co realne, a światem wyobraźni jest bardzo cienka. Najwyraźniej mój aniołek był znacznie bliżej mnie niż sądziłem. Pocałowałem delikatnie piórko, przytuliłem je do serca, a potem schowałem głęboko w portfelu. Znów rozmawiałem z Gabrielem i podziękowałem mu za część jego skrzydeł, którą będę mógł zawsze mieć przy sobie. Posiedziałem jeszcze jakiś czas w łóżku, widząc śpiącego smacznie Blue. Niebieska grzywka opadała mu na twarz zasłaniając oczy, a na jego twarzy malował się, jak zazwyczaj zresztą, błogi spokój. Nagle w całym domu rozległo się intensywne pukanie *lennyface* (dobra, kończę...) do drzwi. Szybko ubrałem sie i poszedłem sprawdzić, któż to dobija się do mnie o 11:00 nad ranem. Moje zaskoczenie nie miało końca kiedy zobaczyłem, że zamiast listonosza, ulotek oraz ludzi mających specjalną ofertę tylko dla mnie, w drzwiach stał ktoś zupełnie inny. Dwóch mężczyzn w mundurach z herbem miasta i bronią w rękach przyszło i pytało o mnie. Nie miałem nic na sumieniu, więc byłem prawie pewny, że nie jestem o nic oskarżony. Wpuściłem więc oficerów do środka i czekałem na wyjaśnienia. Po dłuższej wypowiedzi oznajmili, że król miasta chce się ze mną widzieć.
- Jak to? – zdziwiłem się – Król? Ze mną? Dlaczego?
- Nie wiemy – odpowiedział jeden z nich – my tylko zostaliśmy zobligowani do przyprowadzenia cię do pałacu. Proszę z nami
- Dobrze – zgodziłem się – ale mogę się najpierw jakoś ładniej ubrać na to jakże ważne spotkanie?
- Dobrze, możemy poczekać kwadrans
Poszedłem do swojej szafy i wyciągnąłem z niej złote półbuty ze skóry węża na metalowym obcasie, czarne spodnie z żakardu, białą koszulę z wysokim kołnierzem i bordową marynarkę z aksamitu. Do tego założyłem te same naszyjniki i zegarek co zawsze i tak ubrany udałem się na spotkanie króla w asyście dwóch żołnierzy z jego gwardii przybocznej. Pałac był jednym z najbardziej futurystycznych budynków jakie miałem okazję kiedykolwiek zobaczyć. Zbudowany na wzór spiralnego minaretu, jednak pochylony względem ziemi i wykonany cały ze szkła i stali. W środku wykończenie stanowiły białe i czarne marmury, a po przestronnych korytarzach poruszało się równie dużo ludzi co robotów odpowiedzialnych za najróżniejsze zadania. Zostałem poprowadzony przez główny hol, a dalej na 13 piętro. Sala audiencyjna znajdowała się na samym końcu w lewo. Tron miał nieregularne kształty i wyglądał jakby był odlany ze szkła połączonego z mieniącym się różnymi kolorami metalem. Monarcha był osobą cokolwiek godną uwagi nie tylko ze względu na swój młody wiek, ale również dość osobliwy wygląd. Około osiemnastoletni chłopak o dość ładnej twarzy obejmował władzę w Electricity. Jego włosy miały kolor ciemno granatowy, a oczy były żółte niczym sproszkowana siarka oraz bardzo błyszczące. Miał dwa kolczyki z prawej strony dolnej wargi. Ubrany był w futurystyczne stroje będące swoistą hybrydą obrazów Picassa i projektów Versace'go.
- Witaj Scintillo – przemówił władca
- Witaj, wasza wysokość
- Jestem Król Wiktor, ale dość tych formalności. Mów mi po imieniu. I.... Szkoda, że nie mogę tego samego powiedzieć do ciebie, wasza niskość – zażartował, czym zyskał sobie moją sympatię od samego początku
- Ha. Ha. Ha. -_____- ja przynajnmiej nie wyglądam jak chodzące logo Ikei. – na moją ripostę król zaklaskał w dlonie i zaczął się śmiać. Widocznie na jego dworze żarty nie były niczym złym - Dlaczego mnie wezwałeś?
- Musimy poważnie porozmawiać...
- Zazwyczaj tymi słowami zaczyna się rozmowa, podczas której pada wyznanie „jestem w ciąży", ale... – moja twarz przybrała zaniepokojony wyraz – czy ja o czymś nie wiem??
- Nie, nie, spokojnie. Do tego dopiero dojdziemy – Wiktor zaniósł się śmiechem, ale po chwili opanował się – dobra, na serio teraz
- No słucham...
- Musimy pokonać Gratsiana
- Powiedział co wiedział. A ma wasza wysokość pomysł jak to zrobić?
- Hmmm... Nie do końca, ale wspólnymi siłami na pewno coś wymyślimy. Miasto jest w niebezpieczeństwie. Trzeba coś zrobić.
- Trzeba by
- Może i – obaj/obydwoje/obydwaj zanieśliśmy się śmiechem
- Nie no weź, Wiki – nadal śmiejąc się próbowałem przywrócić powagę sytacji – teraz serio na poważnie
- Tak, ekhem, teraz na poważnie... – król podparł się ręką i sprawiał wrażenie jakby poważnie rozmyślał – mam!
- Ło panie... myślał, myślał i wymyślił. No słucham
- Po pierwsze, należy się do niego zbliżyć. Powinniśmy wprowadzić w jego szeregi szpiega. Znasz kogoś takiego?
- Chyba tak... – przywołałem w głowie obraz dwóch obmacujących Patryka dziewczynko–chłopców – ale... nie wiem ile to będzie kosztowało
- Spokojnie, pieniądze nie grają roli – wyciągnął zza tronu zwitek banknotów i rzucił je pod moje nogi – załatw kogo trzeba
- Tak jest, wasza wysokość... Czy narazie to wszystko?
- Wszystko, przyjacielu – wstał, podszedł do mnie i podał mi rękę – dziękuję za pomoc
- Nie ma za co. Podziękujesz mi kiedy się uda...
- Opuściłem pałac królewski i udałem się do burdelu „U Patryczka", żeby wcielić w życie mój doskonały, perfekcyjny i genialny (buahahahahahaahaha *złowieszczy śmiech*) plan zapoznania Gratsiana z naszym szpiegiem, a jego nową wielką miłością... Leopoldem
To be continued
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top