Aengel. Część I

  Nie da się nie myśleć. Nie da się opróżnić głowy do całkowitego uczucia pustki, a właściwie braku jakiegokolwiek uczucia, emocji; nie da się po prostu zamknąć.

  Ale Gardienne w tym momencie nie pragnęła niczego bardziej na świecie, jak nie myśleć. Zamknąć się na całą otaczającą ją rzeczywistość i utonąć w nicości. Patrzyła tępo w ścianę i bardzo skupiała się na tym, by właśnie ten stan osiągnąć, ale tak bardzo tego chciała, że nie potrafiła myśleć o niczym innym jak właśnie tej potrzebie, co przecież wciąż sprawiało, że o czymś jednak myślała.

 Minęło sześć miesięcy, podczas których mogła tylko bezradnie oglądać, jak jej życie rozpada się na kawałki, niczym Kryształ w Wielkiej Sali, który z takim trudem posklejała. Niczego tak bardzo nie żałowała, jak tego Poświęcenia.

  Po siedmiu latach przebywania w Krysztale musiała przyzwyczaić się do nie - swoich przyjaciół, do nie - swojego Nevry, do nie - swojego pokoju i nie - swojego życia. A to było tak trudne, że aż bolało. Przypominało to jej próby walki mieczem ale niewiodącą, lewą ręką. Powodowało to wyraźny dyskomfort, czuła niemoc i natychmiast chciała to przerwać, wracając do naturalnego posługiwania się prawą ręką. Wszyscy chcieli ją zmusić do przeświadczenia, że posługiwanie się lewą jest tak naprawdę dla niej naturalne. Ale nie było. Nic dla niej z tego, co ją otaczało, nie było naturalne.

  Karenn i Chrome nie mieli czasu na zajmowanie się Gardienne i jej kryzysami, bo mieli siebie i swoje życie, swoje obowiązki. Dla nich minęło siedem lat i koniec tematu. To, czy Gard radziła sobie po przebudzeniu, było już jej sprawą. Bo przecież wytłumaczyli jej, że powinna iść do przodu, nie oglądać się za siebie i po prostu zaakceptować nową rzeczywistość. Przecież byli z nią na samym początku: przez pierwsze kilka godzin. Dlaczego wymagała więcej? Była egoistką. Krzykiem i złością próbowała pokazać im, że sobie nie radzi, aż w końcu przestali się do niej odzywać.

  Ewelein też była dla niej inna. Pochłonęła ją praca i Huang Hua. Czy było to coś złego? Nie, Gardienne oczywiście tak nie myślała. Ale te dwa czynniki sprawiły, że straciła wyrozumiałą przyjaciółkę. Elfka może i chciała jeszcze grać tę przyjaciółkę, ale już nie wyrozumiałą. Dlatego Gard nie widziała sensu w rozmowach z nią.

  Nevra to już nie był jej Nevra, a jakiś obcy wampir, którego poznała niedawno. Wciąż bardzo przystojny, ale jednocześnie zimny i daleki. Nie przypominał kogoś, kto kiedyś patrzył na nią z zachwytem, przytulał, gdy tego potrzebowała, szeptał do ucha najpiękniejsze wyznania pełne miłości i całował zapamiętale, jak nikt jej nigdy nie całował.

  Pokój też już do niej nie należał, bo został zupełnie przearanżowany i oddany komuś innemu. Nie było witraża, który dawny Nevra wprawił w okno specjalnie dla niej. Kiedyś uwielbiała patrzeć na kolorowe szkiełka. Sprawiały, że pomieszczenie zmieniało się w magiczne miejsce. Promienie słoneczne przenikające przez szkło tworzyły miraże na poduszce, która pachniała wampirem, odkąd spędzał z nią każdą noc. Poduszki też nie było, tak samo jak i łóżka i jej wszystkich prywatnych rzeczy.

  Nie mogła pójść do biblioteki i znad książek, mimochodem poobserwować z uśmiechem na ustach krzątającej się w wielkim pośpiechu Ykhar, której uszy raz po raz poruszały się nerwowo, jakby ktoś za nie złośliwie ciągał. Nie mogła, bo Ykhar została zamordowana przez osobę, która chodziła sobie swobodnie po Kwaterze Głównej jak gdyby nigdy nic.

  I do Kero nie mogła się udać i posłuchać jego opowieści o Templariuszach i Arkadianach, bo Kero już nie chciał nikomu o nich opowiadać. On nie chciał z nikim rozmawiać, więc odszedł i to była prawdopodobnie najlepsza decyzja, jaką mógł podjąć.

  Słuchanie głupkowatych żartów Ezarela również już było poza jej zasięgiem, bo elf z niewiadomych powodów zdecydował się odejść z Kwatery w towarzystwie Twyldy i morderczyni jej dziecka, Marii Anny. Wciąż ta decyzja wydawała się absurdalna. Ale Huang Hua cały czas powtarzała, że kluczem do zmian jest wybaczenie, więc Gardienne przestała głośno wyrażać swoje wątpliwości co do odejścia przyjaciela.

  Valkyon był tym najbardziej rozumiejącym i najlepiej potrafiącym słuchać. Był zawsze bardzo spokojny i Gardienne czuła się przy nim jak przy starszym bracie. Ale i do niego nie mogła już pójść, ponieważ Valkyon nie żył. Zabity przez własnego brata, który śladem mordercy Ykhar przebywał w Kwaterze przez nikogo nie zaczepiany.

  Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku, ale zaraz za nią zaczęły pojawiać się kolejne i kolejne. Ile to nocy przepłakała, odkąd wróciła? Przecież jeszcze niedawno sprawy miały się zgoła inaczej - miała u swojego boku mężczyznę, który ją kochał z wzajemnością, miała przyjaciół, którzy ją szanowali - ją i jej zdanie - miała własny kąt  i pewność, że podjęła dobrą decyzję, zostając w Eldaryi. Teraz nie miała już niczego, bo wszyscy jej powtarzali, że minęło siedem lat i wiele rzeczy się zmieniło.

  I uświadomiła sobie, w jakim potrzasku się znalazła. Skończyła w obcej krainie, której mieszkańcy, nie oszukiwała się już, że było inaczej, mieli ją kompletnie gdzieś. Jej poświęcenie było na nic, właściwie to wszyscy bardzo szybko o tym zapomnieli. Mieszkańcy Eel nie chcieli mieć żyjącej Zbawicielki - potrzebowali pomnika, do którego od czasu do czasu mogli pójść się pomodlić i to tyle. Nie chcieli jej słuchać - odwaliła swoją robotę, czego więcej chciała? Mogła nie wracać. Mogła dalej zasilać Kryształ. Było by mniej problemów. Wszyscy już ułożyli sobie życie bez Gardienne. Po co to zmieniać?

  Cała rodzina o niej zapomniała. Nie miała zupełnie nikogo. Naprawdę zaczynała myśleć, że lepiej byłoby, gdyby nigdy się nie obudziła.

  Zmusiła swoje ciało do wstania, choć to już chyba nie było ,,jej" ciało. Albo przynajmniej została z niego tylko pusta skorupa, która wyglądała i poruszała się jak Gardienne lecz nie miała w sobie już żadnego motoru napędowego. Miłość, przyjaźń, troska, współczucie, stłumiła w sobie te wszystkie elementy, powoli je zastępowała całkowitymi przeciwieństwami. Była tego świadoma i jeszcze z tym walczyła, bo bała się, jak to się dla niej skończy.

  Fafnir kiedyś jej powiedział, że jej serce jest czyste. Nie wierzyła, że tamto serce przetrwało razem z nią - raczej zostało pochowane w Krysztale.

  Przeciągnęła się, kości strzeliły satysfakcjonująco. Zastanawiała się, gdzie iść - jako że ostatnio nie miała żadnego celu, a byłych przyjaciół raczej unikała, postanowiła się oddać udoskonalaniu swojej skorupy, w czym od czasu do czasu pomagał jej Jamon. Nie chciała jednak go wykorzystywać i marnować jego czasu, więc coraz częściej starała się sama trenować. Choć zachwiania z powodu siedmioletniej śpiączki wciąż sporadycznie dawały o sobie znać, czuła się silniejsza. Pewnie też dzięki jedzeniu, które przygotowywał dla niej Karuto. Chętnie zgarnęłaby coś ze stołówki w drodze na tereny przed Kwaterą, by przekąsić coś w przerwie przed treningiem, ale wciąż miała w sobie niechęć do spotykania kogokolwiek i ryzykowania kolejną nieprzyjemną rozmową - dlatego oprócz miecza zdecydowała się już nic więcej nie zabierać i nigdzie po drodze nie skręcać.

  Szybko przemknęła przez KG i choć dosięgło jej kilka zaciekawionych spojrzeń, nie był to nikt, kto znał ją bliżej, niż jako ,,Zbawicielkę".

    Dzień był dość pochmurny, ale nie wyglądało na to, by miało padać. Gorące słońce w żaden sposób nie pomagało w ćwiczeniach, więc była całkiem zadowolona z pogody. Cały trening przebiegał rutynowo: zawsze zaczynała od rozgrzewki polegającej na rozciąganiu, później trochę przysiadów, pompek i truchtu dookoła. W taki sposób jej ciało było przygotowane na trudniejsze zadania. Miecz był ciężki, ale przyzwyczaiła się już do jego ciężaru, wiedziała, w jaki sposób stawiać stopy, usztywniać ramiona i wyprowadzać ciosy, by jak najmniej się męczyć a być jak najbardziej efektywnym. Suche ćwiczenia nie do końca ją satysfakcjonowały. Brakowało jej partnera, ale nie miała kogo poprosić. Męczyła więc stare i dość pokaźne drzewo na skraju lasu. Naznaczone wieloma bliznami odzwierciadlało całą złość, trawiącą ją od dłuższego czasu.

  Właściwie nie wiedziała, po co trenuje. Huang Hua zapewniała ją, że wojna się zakończyła i panuje pokój. Z drugiej strony, wiedziała, że nowej Szefowej Straży nie ma co już ufać, bo przecież w tym samym czasie, gdy tak ją zapewniała o panującym pokoju, w Eldaryi coraz częściej natykano się na obecność ludzi. Ciało Gardienne w niezrozumiały dla niej sposób dawało jej znać, że musi być gotowa. Jeszcze nie wiedziała na co dokładnie - po prostu musiała być gotowa, musiała nabierać sił. Być może tylko krok dzielił ją od odzyskania mocy, które utraciła wraz z pochłonięciem przez Kryształ? Nie chciała być słaba. Nie, gdy w Kwaterze wciąż przebywał jej wróg. Czuła się, jakby to całe Poświęcenie poszło na marne. Jakby nigdy nie pokonali ostatniego smoka. Jakby nic się nie wydarzyło.

  Wymierzyła kolejny, nieskoordynowany cios. Często drzewo w jej oczach przybierało postać Lance'a. Wystarczyło, że odcinała się od zewnętrznego świata, zatracała w walce, a pień stawał się dla niej śmiertelnym przeciwnikiem, którego pragnęła pokroić na kawałki.

  Uderzała bez litości, czując, jak po jej plecach spływają stróżki potu, a zęby zaciskają się z całej siły. W uszach wybrzmiewały jedynie odgłosy ciosów. Lubiła to: nie chciała tego analizować, ale lubiła te chwile tylko dla siebie, gdy mogła odpłynąć gdzieś daleko i dać upust wszystkim swoim negatywnym emocjom.

  - Do rąbania drzew używa się siekiery, nie miecza.

  Rękojeść prawie jej wypadła ze spoconych dłoni. Odwróciła się szybko, zdyszana, wciąż trzymają ostrze uniesione nad swoją głową.

  - Chciałem tylko porozmawiać, ale jeśli potrzebujesz partnera do sparingu, to ja zawsze jestem gotowy.

  Nevra złapał za sztylet, który wisiał u jego boku. To akurat była prawda, wampir rzadko odmawiał możliwości pojedynku. Kiedyś lubili to robić dla sportu. Nevra miał ciągoty do rywalizacji.

  Opuściła broń, schowała ją do pochwy i otarła pot z czoła. Nie odzywała się, czekała, aż on pierwszy zacznie. Przecież nie mógł się pojawić bez powodu.

  - Wiem, że dość dużo czasu spędzasz ostatnio z Jamonem, więc zapytałem go, gdzie możesz być.

  Spojrzała na niego pytająco.

  - Nie rozumiem, dlaczego czujesz potrzebę wytłumaczenia mi się.

  - Odpowiedziałem już na twoje nie zadane pytanie, czyli ,,jak mnie tu znalazłeś". - Wzruszył ramionami.

  - Należałeś do Straży Cienia, nie dziwi mnie to, że mnie znalazłeś, zastanawiam się tylko po co mnie szukałeś.

  Była zmęczona, poczuła to dopiero teraz, gdy cała para z niej uszła po zakończeniu treningu. Miała ochotę usiąść, ale nie chciała zostawać z Nevrą dłużej, niż to było konieczne, nie chciała zachęcać go do kontynuowania rozmowy i udawania, że jest tak, jak kiedyś. W głębi duszy miała na to nadzieję, ale dobrze zdawała sobie sprawę, że nic z tego nie będzie.

    - No tak. - Odchrząknął. - Rzadko cię ostatnio widuję. My wszyscy... Chciałem wiedzieć, jak się czujesz.

  Ledwo powstrzymała prychnięcie. Cholera jasna, a jak miała się czuć?

  - Przyszedłeś sobie ze mnie żarty robić? - Zamknęła się w sobie, odrzuciła niepotrzebne uczucia na bok. Postawiła mur z zasiekami, by nikt się do niej nie dostał. Nie chciała znów cierpieć i nie chciała pokazać, że cierpi. Nie przy nim.

  - Przestań prychać na prawo i lewo. - Zdenerwował się. - Po prostu pytam, jak sobie radzisz. Dlaczego od razu mnie atakujesz?

  - Nie udawaj głupka, Nevra - wycedziła przez zaciśnięte zęby. Najważniejsze, to nie zacząć płakać.  - Cały czas mnie unikasz. Gdy chciałam z tobą rozmawiać, ty zawsze byłeś zajęty. Co się nagle stało? - Wciąż trzymała dystans. Nie zbliżyła się do niego o krok. - Co takiego stało się, że szukałeś mnie i poszedłeś za mną aż tutaj?

  - Nic - warknął. - Zdecyduj się, czego w końcu chcesz. Uwagi? Czy chcesz, żeby ci wszyscy dali spokój? Bo z haseł, które cały czas do nas wykrzykujesz, nie można nic wywnioskować. - To on postanowił przejść odległość, jaka ich dzieliła i teraz stanął bardzo blisko Gardienne, spoglądając na nią z góry. Był wyraźnie zirytowany, a ją to zabolało. Ale nie potrafiła zdobyć się na dobre słowo, nie umiała podejść do niego inaczej, jak z rozżaleniem.

  - Ty mnie nadal nie rozumiesz. - Pokręciła głową. - I nigdy tego nie zrobisz. Nikt z was nie zdaje sobie sprawy z tego, co się dzieje.

  - A może to ty nie starasz się nas zrozumieć? Do tej pory nie zatrzymałaś się nawet na chwilę, by wysłuchać, co mamy do powiedzenia!

 - Słucham?! - Poczuła, jak złość w niej wzbiera, przelewa się, wylewa na wierzch. Dłoń przy rękojeści miecza zaczęła się trząść. - Unikasz mnie! Nie chciałeś ze mną rozmawiać, mimo że prosiłam cię o to! A inni? Potrafili tylko wypluwać z siebie te same, mało wiarygodne formułki - minęło siedem lat, Gardienne, wszystko się zmieniło, Gardienne, dlaczego nie potrafisz po prostu pójść dalej? - W przerysowany sposób przedrzeźniała gadanie byłych przyjaciół. -  Dlaczego nie potrafisz zaakceptować mordercy twojego przyjaciela w miejscu, które kiedyś było dla ciebie domem? - Łzy złości i bólu zaczęły zbierać się jej w kącikach oczu, obraz powoli stawał się zamazany. - Jak mogłeś mnie sobie odpuścić? - zapytała nagle, czując, że nie może już powstrzymać fali, która chciała wydostać się na wierzch.

  - Gardienne... - Przez chwilę wyglądał jak dawny Nevra. Tylko przez chwilę. Zastanawiała się, co się z nim działo przez te siedem lat. Kiedyś wcale nie ściągał opaski. Sama bardzo długo czekała na chwilę, gdy Nevra pokaże jej swoje blizny. Pamiętała tę noc, gdy odkrył przed nią twarz. Pamiętała pod palcami nierówności skóry, które gładziła opuszkami palców. To była ich tajemnica, coś, co dzielili tylko oni. Wampir nikomu tych blizn nie pokazywał, więc Gardienne czuła się dumna, że to właśnie jej postanowił wyjawić tę część siebie, której nie chciał odkrywać. Coś tak intymnego i pokazującego całą jego wrażliwość. Po powrocie do świata żywych zastała go bez opaski. Nie było już żadnej tajemnicy. To już nie miało dla niego znaczenia. Tak samo jak jej przebudzenie. - Przestań. Po prostu przestań. Zachowujesz się jak nie ty.

  Zacisnęła zęby. Było już za późno.

  - Odejdź! Zostaw mnie w spokoju! - Nawet nie wiedziała, kiedy miecz znalazł się w jej rękach. Uniosła go nad głowę, jakby miała się zamachnąć. Łzy rozmazywały jej widok, ale widziała jak zszokowany był Nevra. - Odejdź i się do mnie nie odzywaj! Chcę o tobie zapomnieć! - Krzyczała, by zamaskować swoje łkanie.

  Nevrze nie trzeba było dwa razy powtarzać. Odwrócił się od niej i odszedł niespiesznie bez słowa.

  Upuściła miecz, który głucho uderzył o twardą ziemię i opadła na kolana.

 Co się stało z całym jej życiem? Co się stało z nią?

  Nie wiedziała, ile tak trwała w jednej pozycji. Gdy ocknęła się z odrętwienia, gdy łzy kończyły zalewać jej twarz, powoli nastawał wieczór. Ledwo wstała, gdy uderzył ją ból wszystkich kości i mięśni. Powlokła się ścieżką, myśląc tylko o tym, by jakoś dotrzeć do swojego pokoju, walnąć się na łóżko i przy akompaniamencie cichego szmeru wody zasnąć i zapomnieć o tym całym koszmarze. Straże nawet nie zająknęły się do niej słowem, gdy przekraczała Wielką Bramę. Była Zbawicielką - mogła robić, co chciała. Nikt się już do niej nie odzywał, bo i wszyscy obyli się z jej obecnością. Tak samo traktowali Ofelię - obydwie się nie odzywały, obydwie nie odpowiadały na zaczepki, więc mieszkańcy przestali się nimi interesować. Po prostu były - a gdyby pewnego dnia ich zabrakło, może pomartwiliby się z jeden dzień i wrócili do swoich normalnych obowiązków.

  Z domów w Schronisku dochodził ją dźwięk zrelaksowanych, szczęśliwych głosów mieszkańców, którzy zakończyli swój ciężki dzień i mogli w końcu odpocząć. Targ również już był opustoszały - wszystko było zamknięte.

  Sama Kwatera też stawała się cicha. Tylko ze stołówki dochodziły roześmiane głosy ostatnich maruderów, którzy byli na tyle odważni, by w środku tygodnia strzelić sobie drinka. Gardienne  nie raz miała ochotę się napić, ale stroniła od alkoholu - czuła, że to może być dla niej zgubne. Oprócz tego podświadomie cały czas pozostawała czujna. Jakby non stop była w stanie wojny.

  Wkroczyła do korytarza Straży i zerknęła na drzwi, do których często pukała, gdy szukała porady lub wsparcia. Westchnęła głęboko. Nie miała już łez, by płakać, ale czuła rozrzewnienie. To tutaj kiedyś był pokój Valkyona. Jej drogiego przyjaciela. Raczej rzadko przebywał w swojej sypialni, bo był typem wojownika, który był w niej tylko po to, by kilka godzin się przespać i wrócić do swoich obowiązków.

   Wspomnienie Valkyona przypomniało jej o jego słowach. Miała wybaczyć... Kiedyś. Ale jak wybaczyć tak okropne zbrodnie? To było dla niej trudne, tak okropnie trudne...

Szybko odrzuciła te myśli. Valkyona już przy niej nie było. Nikogo przy niej nie było. Okoliczności się zmieniły.

  Nie wiedziała, co ją popchnęło do tego czynu, jaka siła nad nią zapanowała - dość bezmyślnie nacisnęła na klamkę. Drzwi ustąpiły bez najmniejszego problemu. Z bijącym serce i dłonią złożoną na rękojeści miecza przestąpiła próg pokoju. Poczuła niemal rozczarowanie widząc, że w pomieszczeniu nikogo nie było.

  Pokój prawie się nie zmienił. Wciąż był urządzony surowo. Ale i tak wyczuwała subtelną różnicę. On zagarnął sobie coś, co kiedyś było Valkyona. Zagarnął jego życie a potem tak po prostu zajął jego miejsce. Złość wezbrała w niej na samą myśl, że Straż pozwoliła na coś takiego.

  Rzuciła okiem na rzeczy Smoka - głownie broń, elementy zbroi. Nic osobistego. A jednak ten widok był dla niej jak bluźnierstwo.

  Lance tak zwyczajnie mieszkał sobie w pokoju swojego brata. I do tego zaledwie kilka pokoi od jej sypialni. Był Szefem Straży. Dlaczego? Bo Huang Hua ponoć przejrzała jego dusze i zobaczyła w niej poczucie winy! Gardienne niemal prychnęła na głos. A zaraz potem zaśmiała się do siebie. Jakie to wszystko było absurdalne! Niemal jak żart! Może to był żart? Może to oni wszyscy robili sobie żarty z Gard i zakładali się, kiedy biedna kobieta zda sobie sprawę, że to wszystko nieprawda? Pewnie zamiast Lance'a w tym pokoju pojawi się w jego stroju Ezarel i znów będzie się z niej śmiał, że tak łatwo dała się nabrać!

  Biurko złamało się na pół i huknęło o ziemię. Dyszała. Rozwalenie mebla dało jej niespodziewaną satysfakcję. Złość powoli przeradzała się w furię i Gardienne nie zamierzała oponować - z chęcią poddała się temu uwalniającemu uczuciu, które poprowadziło ją do regału z częściami zamiennymi do zbroi i broni. Zrzuciła wszystko na ziemię a sam mebel zaczęła bezlitośnie okładać, chcąc zrobić z niego wióry. Po kolei, bardzo dokładnie niszczyła każdy element pokoju, a przed oczami wciąż miała szyderczą twarz Lance'a, któremu wszystko uszło na sucho.

  Odłamki mebli pryskały na wszystkie strony. Nie zauważyła, jak drzazgi wbijają się w jej skórę. Jedna z nich zraniła jej policzek. Krew zaczęła kapać jej na ręce i miecz, ale w szale nawet nie zwracała na to uwagi. Uderzała dalej, silniej, szukając ulgi, choć ulga nie nadchodziła. Znów zaczęła płakać, co ją tylko jeszcze bardziej zdenerwowało, bo już nie chciała płakać. Nie chciała być tą starą, głupią, płaczliwą Gardienne, przeszła zbyt długą drogę by znów być tym samym człowiekiem, który wpakował się w jakiś durny krąg zrobiony z grzybów i wylądował w krainie, która za nic miała takich, jak ona. Dyszała ciężko, ból zaciskał jej pierś, ale nie umiała przestać.

  Poczuła, jak czyiś żelazny uścisk powstrzymuje jej rękę przed zadaniem kolejnego ciosu. Odwróciła się, zdenerwowana, że ktoś jej przerywa. Zobaczyła zmartwioną twarz Nevry, który wpatrywał się w nią z niedowierzaniem.

  - Gardienne... - Jego głos był cichy, ale stanowczy. - Co ty wyprawiasz?

  - Puść mnie - warknęła. - Gdzie on jest?!

  - Gardienne... Uspokój się. - Ewelein patrzyła na nią smutno. Za jej plecami stała Huang Hua, która również przybrała smutny wyraz twarzy. Kłamcy. Wszyscy byli kłamcami dla Gardienne. Zdrajcami.

  - Nie! - Z niesamowitą siła wyrwała się z uścisku Nevry, który wydawał się zaskoczony, że w ogóle udało jej się to zrobić.

  - Gardienne, opuść broń. Nie masz powodu, by tak się zachowywać. - Huang Hua podeszła do niej, ale zachowała bezpieczną odległość. Uniosła do góry dłonie, starając się uspokoić wzburzoną kobietę, ale na próżno.

  - Nie. Nie, dopóki go nie dostanę. - Nie do końcu już wiedziała, co się wokół niej dzieje. Wyciągnęła ostrze w stronę Fenghuang.

  - Proszę cię... - Szefowa Straży nie zwracała uwagi na groźbę w nią wycelowaną i próbowała się zbliżyć do Gardienne.

  - Wszyscy zejdźcie mi z drogi!

  Coś przetoczyło się przez pokój. Siła, która sprawiła, że wszyscy zostali odrzuceni do tyłu, lądując na plecach. Czarna poświata całunem otoczyła pokój. Przestała siebie kontrolować. Pragnęła uwolnić się od tego całego bólu, który dusił ją w piersi. Ruszyła pewnie przed siebie, pragnąc tylko jednego - pragnąc znaleźć jego.

  - Już wystarczy.

  Dłoń pojawiła się znikąd. Zielone oczy przebiły się przez ciemność. Dotyk na czole sprawił, że osunęła się w nicość.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top