Ogród półcieni


W końcu wakacje! Będę więc myślę mieć więcej czasu na pisanie, ale ciężko to przewidzieć. Niemniej publikuje w końcu rozdział Kołysanki. Chociaż zaczynam rozważać czy nie napisać jej na nowo...

***


Cisza pośród chat i ciemność dookoła
Zatrzaśnięte drzwi i blady strach
Ludzi w mrocznych snach ktoś po imieniu woła
W lesie błyska coś


Jedna z nielicznych ostatnich nocy gdzie zasnęła snem głębokim i chyba nic nie było w stanie jej obudzić. Te dziwne przezroczyste kulki, które dostała od Ewelein, napełnione bliżej nieznana, czerwoną cieczą działały na jej sen naprawdę magicznie. Nie miała już tak częstych ataków katapleksji, mogła właściwie bez przeszkód brać udział w treningu. A Jamon był wymagający jeśli o to chodziło. Przynajmniej on się z nią nie cackał. Bywała posiniaczona, poobijana, jednak twardo zaciskała zęby, by nadążyć nad rytmem życia Eldaryi. Chciała stać się użyteczna, skoro już musi tutaj być. Potrafiła z narkolepsją żyć na Ziemi, więc na uczy się i tutaj. Mimo, że tęskniła za domem starała się wyciągać z tego co się stało pozytywy. Coraz lepiej się tu odnajdywała.
- Nie uda Ci się – słyszała w głowie jeden znajomy głos. Poznała go niemal od razu – przed oczami pojawiał jej się obraz pewnego niebieskowłosego elfa. Nie lubił jej, z całą wzajemnością. Miał uprzedzenia do ziemskiej rasy i nie pomogło nawet to, że ma w połowie magiczną krew. Cóż, nie będzie na siłę szukać z kimś sympatii. To, że podoła próbowała udowodnić wyłącznie sobie. I może trochę Valkyonowi. Jednak olbrzymią motywacją było dla niej jego spojrzenie pełne podziwu gdy czasem przyłapał ją na treningu. Czy to z Jamonem, czy też samodzielnie. Czasem zganił ją za solowe treningi (głównie ze względu na jej bezpieczeństwo), wtedy uśmiechała się uroczo, a on po prostu się poddawał – wiedział, że da sobie radę. Znał ją już trochę, po prostu jej wierzył. Gdy miał czas trenował razem z nią.  Chociaż niesamowicie ją to peszyło. Po tych tabletkach, o ile można było to tak nazwać zwykle spała niemal jak zabita. Jednak tej nocy czuła jak dopadł ją paraliż senny. Nie mogła poruszać ciałem, czuła przy sobie czyjąś obecność i obawiała się jej. Siedziała blisko jej łóżka, patrzyła na nią z góry. To nie pierwszy jej epizod paraliżu, nauczyła się przezwyciężać swój lęk przed nieznaną postacią, która była tylko jej halucynacją. Teraz mimo uporczywego powtarzania sobie, że nie boi się, że wie kim jest i żeby odeszła nic to nie dawało. Postać nie odchodziła, a wręcz przeciwnie – coraz bardziej się zbliżała. Coraz wyraźniej słyszała szepty. Najczęściej słyszała w nich dziwne słowo, jakby imię. Powtarzało się, jakby było wołaniem. – Aletheio ... Aletheio ... - wołanie to było jakby dwudźwiękiem. Potem kilkoma głosami na raz. Coś kazało jej wstać i iść. Nie poznawała gdzie jest, widziała niewyraźne kształty, o które czasem się potykała, ale nawet tego nie czuła. Powolnym krokiem, z szeroko otwartymi oczami szła za postacią, tą samą, która stała nad jej łóżkiem. Wyszła do zewnątrz przed kwaterę. Na boso, odziana jedynie w delikatną, jedwabną koszulę nocną, którą kiedyś podarowała jej Ykhar chwaląc się, że sama wyszywała tam wzory. Nadal słyszała wołania, nie wiedziała, jednak gdzie jest. Z każdym krokiem widziała coraz więcej cieni. Takich samych jak ten, który ją wołał. Wyciągnęła dłoń przed siebie, lecz niczego nie czuła. A ciemne mary otaczały ją z każdej strony nawołując. – Aletheio ... Aletheio ... - Była przerażona. Tym razem czuła, że to nie był paraliż, czy halucynacja. Serce waliło jej jak oszalałe. Chciała krzyczeć. Miała wrażenie, ze to robi jednak z jej ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Nie wiedziała już czy jest na granicy snu czy jawy. Czym było to słowo ... Aletheia? Kojarzyło jej się tylko z jednym. To słowo jest pochodzenia greckiego i oznacza prawdę. Dlaczego te cienie mówią tylko to słowo? Albo dlaczego tylko to słowo rozumie wśród niewyraźnego szumu? Nagle jeden z cieni wleciał prosto na nią, odruchowo zasłoniła się. Wtedy poczuła nagły chłód na skórze i usłyszała głos wołający jej imię. Była na tyle zaspana, że zachwiała się niepewnie i jeszcze pewnych rzeczy nie rozróżniała. Otoczenie nagle się zmieniło. Nie było już nigdzie cieni, nikt nie szeptał. Rozejrzała się – była w ogrodzie Kwatery Głównej. Co się więc stało? Dlaczego tutaj była? Przecież spała.

- Ally? W porządku? – w końcu zwróciła wzrok na osobę, którą przed chwilą słyszała. Trzymał ją delikatnie za ramiona, był to jednak stanowczy uścisk. Zamrugała oczami wpatrując się w mężczyznę jeszcze nieco nieprzytomnym wyrazem. Charakterystyczne białe włosy od razu rzuciły jej się w oczy. – Valkyon? Co się stało? Czemu ja tutaj jestem? I co tu robisz? – jak to na nią przystało zawsze zadawała dużo pytań. Jej opiekun odetchnął z wyraźną ulgą. Kiedy nieco już oprzytomniała z powodu chłodu i szoku jakiego doznała zauważyła w jego złotych oczach lekką troskę i jakby niepewność.
- Cóż, nie mam bladego pojęcia, ale lepiej będzie jak wrócisz do łóżka – rzekł stanowczo i położył dłoń na jej plecach. Zadrżała delikatnie po jego dotykiem. W dalszym ciągu nie była przyzwyczajona. Grzecznie, chociaż nadal z lekkim zdezorientowaniem poszła za nim. – Dlaczego ja tam byłam? – zapytała zerkając na niego. Przełknęła nerwowo ślinę czując rozpraszający ją chłód z każdej strony.
- Możliwe, ze lunatykowałaś – odpowiedział jej krótko nie patrząc na nią. – Miałaś dość przerażony wyraz twarzy – dodał jeszcze zanim otworzył drzwi do jej pokoju. Puścił ją pierwszą i wszedł za nią. Pokój robił jej Nevra, więc było tutaj jeszcze ciemniej, niż zwykle. Dziewczyna zamyśliła się nieco. Nigdy nie lunatykowała, a przynajmniej nie przypominała sobie, żeby robiła coś takiego. Za to doskonale pamiętała co widziała i słyszała. Położyła się powrotem do łóżka czując na sobie skupione spojrzenie mężczyzny. Nie wiedziała co powiedzieć. Miała wrażenie, że chciał wiedzieć co mogło jej się śnić.

– Nie wiem co się właściwie stało. Miałam paraliż senny, a później słyszałam szepty i widziałam cień, który wręcz kazał mi za sobą iść. Więc poszłam. A gdy wyszłam widziałam pełno innych cieni. Słyszałam coraz więcej szeptów ... - jej głos z każdym słowem stawał się bardziej piskliwy, mówiła szybko zupełnie nie rozumiejąc.
- Ally ... - przerwał jej i położył jej dłoń na ramieniu – Spokojnie, nic Ci już nie grozi ... - powiedział ciepłym, spokojnym tonem głosu. Sam jego ton wystarczał by się uspokajała, nie wiedziała jak on to robił, ale zwykle był skuteczny. Odetchnęła głęboko i dokończyła opowieść już wolniej i dokładniej. Valkyon nic nie mówił przez dłuższą chwilę, co napawało ją niepewnością.

– Sam nie wiem, mógł to być sen, jednak chodzenie we śnie i to wołanie nie mogło być przypadkiem. Może porozmawiasz o tym z Ewelein jutro? – zaproponował wpatrując się w nią bystro. Dziewczyna pokiwała niepewnie głową. Sama nie wiedziała, czy chce zwierzać się elfce.

– A... dlaczego nie spałeś? – zapytała ziewając za co przeprosiła, była znów nieco senna.

– Mam czasem problemy ze snem, czasem pracę. Nic takiego, nie martw się o mnie – uśmiechnął się lekko. Kiwnęła głową, nie dopytywała. Mimo iż bardzo ciekawiła ją jego osoba, uważała, że na wszystko przyjdzie czas. Opadła z westchnieniem na poduszki, a on nieśmiało przykrył ją kołdrą.

– Dziękuję ... za wszystko – uśmiechnęła się do niego lekko, oczy same jej się zamknęły i niedługo potem już spała. Valkyon siedział przy niej póki nie był pewny, że spokojnie zasnęła. Z nutą niepewności jak i czułości odgadnął jej kosmyk włosów z twarzy muskając palcami policzek. Była taka bezbronna, zwłaszcza gdy spała. Była drugą osobą zaraz po Floppy, która pokonywała w nim jakąś blokadę, przy której włączała mu się troska. Wystraszyła go dziś tym nagłym spacerem do ogrodu. Nie wiadomo co mogłoby się stać, gdyby akurat nie miał pracy i spał w tym momencie. Wolał już, o tym nie myśleć. Nic się nie stało, a Ally bezpiecznie teraz śpi. W końcu wstał ostrożnie i cicho opuścił jej pokój.

Odpędź mroczne sny, nie słuchaj głosów
Co wołają byś poszedł z nimi w nocny mrok

Wykorzystano fragmenty piosenki Runiki - Cisza przed burzą

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top