□you were just a kid□

Detroit, 11.10.2025

W listopadzie 2018 roku Hank stał na moście, dygocząc z zimna i nie marząc o niczym innym, jak tylko o powrocie na ciepłą komendę. 

Niestety, szesnastolatek stojący przed nim nie wyglądał jakby miał zamiar mu to jakkolwiek ułatwić. Krew z rozciętego nosa spływała mu po twarzy i musiał potwornie marznąć, ale opierał się nonszalancko o barierkę i patrzył mu hardo prosto w twarz. 

-Masz przy sobie narkotyki, prawda? - zapytał go Anderson, tak łagodnie jak umiał. W kontakcie z nastolatkami przymus i agresja działały absolutnie fatalnie, bo ci zachowywali się często jakby nie mieli zupełnie niczego do stracenia, gotowi zginąć z czystej przekory, nie chciał więc grozić, czy oskarżać, choć policyjny owczarek tak wyraźnie znakował aresztowanego, że o pomyłce nie mogło być mowy. 

Chłopak wyciągnął wtedy zupełnie otwarcie woreczek strunowy z kieszeni, nie przerywając kontaktu wzrokowego, po czym rzucił go przez ramię prosto do rzeki. 

-Nie. - odpowiedział, unosząc prowokująco brew - Pierwszy dzień, czy po prostu nie jesteś w tym za dobry? Bo wiesz, to nie służy do ozdoby. - rzucił, ruchem głowy wskazując kajdanki przy pasku oficera, który nabrał nagłej ochoty, by przecząc wszelkim zasadom etyki pracy posłać gówniarza śladem jego dragów. 

-Liczyłem, że będziesz współpracował, ale możemy to zrobić po twojemu. - mruknął - Jak się nazywasz?

-Billie Armstrong. 

-Mhm, bardzo śmieszne. Ludzie w twoim wieku nadal słuchają Green Day? 

Na to młody przestępca jedynie prychnął pod nosem i nie powiedział już ani słowa, dopóki już na posterunku nie dowiedział się, że został nagrany z kamery samochodowej, co wzbudziło w nim kompletną panikę. 

Nazywał się Gavin Reed i jego sytuacja była zdecydowanie bardziej skomplikowana, niż się Hankowi wydawało, a prawie równo siedem lat później kręcił się przed nim na krześle, tamtego nieszczęśliwego wyrostka przypominając jedynie niewyparzonym językiem.

-Gdzie jest Violet? - zapytał, zatrzymując w końcu obrotowy fotel, zupełnie nieprzejęty pobłażliwym spojrzeniem przełożonego.

-Kazała mi powiedzieć, że jest na ciebie obrażona i że nie chce cię oglądać na oczy. 

-Tak, spodziewam się, ale gdzie jest?

-Nie wiem. Sugeruję jej poszukać i zabrać się do roboty. Późno już. 

Chłopak podniósł się, przewracając oczami, po czym zabrał donuta z opakowania na biurku. 

-Hej! - oburzył się sierżant, ale został zignorowany. 

Gavin tymczasem udał się do pokoju socjalnego, położył donuta na talerzyku i nastawił czajnik elektryczny, podczas oczekiwania wrzucając do kubka torebkę kiepskiej, posterunkowej herbaty, dla której nie miał żadnej alternatywy i łyżeczkę cukru. 

Mało nie zemdlał, kiedy dowiedział się, że jego partnerka nie pije kawy, ale obecnie zabiegał o jej cenne przebaczenie, musiał więc postępować zgodnie z jej widzimisię i szczególnie się nie kłócić. Zabrał prowizoryczne śniadanie, które przygotował i wyszedł, planując sprawdzić czy dziewczyna chowając się przed nim nie plotkuje z dziewczynami w archiwum. 

Przeszedł koło rzędu przeszklonych cel, po czym zatrzymał się i zawrócił, z niedowierzaniem kręcąc głową. 

Ostrożnie przykrył kubek talerzykiem, by drugą ręką przyłożyć legitymację do skanera. Drzwi piknęły zapraszająco i otworzyły się, a chłopak wszedł do środka.

-Za co cię przymknęli, Solveig? - zapytał rozbawiony, podchodząc bliżej i siadając obok niej na łóżku - Za tak słabą głowę, że to aż nielegalne?

-Ty się przymknij. - mruknęła niechętnie - Obiecałeś mi, że mnie nie upijesz, a już na pewno nie w niedzielę i co? Siedzę w robocie z takim kacem, że ja pierdolę. 

-Violet, kwiatuszku, mógłbym dać ci kranówę w butelce po czystej i też byś się nachlała. 

-Jak do tego doszło?

-Ważysz mniej więcej tyle co mucha i możesz legalnie pić od mniej niż roku, a jak już oboje wiemy, byłaś grzeczną dziewczynką. 

-Nie, nie pytam o to, czemu szybko się wstawiam! - prychnęła - Jak doszło do tego, że zgodziłam się wyjść na jedno piwo i teraz jakimś cudem w konsekwencji prawie co weekend kończę na twoich posranych domówkach, z twoimi posranymi kolegami? 

-Nie umiesz się oprzeć mojemu urokowi osobistemu. 

Pokazała mu środkowy palec, ale wzięła i herbatę i pączka.

-Dzięki. 

-Proszę bardzo. Zbieraj siły, bo za tydzień powtórka i to wyjątkowa. 

-Jaja sobie chyba robisz.

-Nie, mój kumpel robi imprezę, zapytał czy nie przyprowadziłbym jakiejś koleżanki, to mu powiedziałem, że przyjdę z tobą. 

Blondynka jęknęła, pocierając dłonią o oczy. 

-Dlaczego nie możesz zabrać jakiejś innej koleżanki?

-Bo ciebie lubię najbardziej. 

-Podlizujesz mi się. 

-Tak, ale jestem przy tym zupełnie szczery - uśmiechnął się bezczelnie - No nie bądź taka, będzie fajnie. Polubisz Joe’go, to dobry koleś. Poza tym nie udawaj, że nie bawisz się ze mną dobrze, przestaje ci się podobać dopiero następnego dnia. 

Violet westchnęła ciężko, po czym rzuciła mu twarde spojrzenie. 

-Jeśli radio jest moje do końca tygodnia, to się zgadzam. I żadnego przewijania!

Uścisnął jej dłoń, lekko tylko skrzywiony. 

-Niech będzie.  

Jej uśmiech był prawie złowieszczy. 

-Szykuj się na solidną dawkę popkulturowej edukacji, Reed. Zaczyna mi się to podobać. 

***

Prosiaczek siedział na pralce, z łapami podwiniętymi pod tułów i przypatrywał się swojej właścicielce, która nerwowo machała prostownicą wokół własnej głowy. 

-Boże, dlaczego ja się na to zgodziłam? - zapytała, marszcząc ciemne brwi do lusterka. 

-Bo wreszcie znalazłaś typa, który umie się bawić. Może dzięki niemu znajdziesz sobie jakiś sensownych znajomych. - odpowiedział jej kobiecy głos z telefonu.

-Sissi!

-No co? Nie żeby mi to przeszkadzało, ale to nie jest normalne, żeby twoją najlepszą przyjaciółką była twoja starsza siostra. 

-Naprawdę? - zdziwiła się szczerze - Cholerka, co my zrobimy z tym faktem?

To nie było przecież tak, że miała problem z kontaktami międzyludzkimi - wręcz przeciwnie. Wszyscy w jej otoczeniu zawsze ją lubili i ona lubiła się ze wszystkimi, zarówno w akademii, jak i w szkole. Często wychodziła z domu i spotykała się z osobami, które uważała za cudowne, ale kiedy ich drogi się nieco rozchodziły i w relację trzeba było włożyć trochę więcej wysiłku, wszelkie jej kontakty jakoś się urywały, nieważne jak bardzo by się nie starała. 

Właściwie było jej z tym dobrze i (być może ze względu na dużą rodzinę) nigdy nie czuła żeby czegokolwiek jej brakowało. Nie ciągnęło jej szczególnie do dzikiego imprezowania, kiedy była młodsza i teraz, z początku zestresowana, a później całkiem zadowolona, zaczęła to nadrabiać.

-Umówiłabyś się z tym swoim partnerem. 

-Że z Reedem? - parsknęła - Niby dlaczego miałabym to robić? 

-Bo twierdzisz że go lubisz. To po pierwsze. A po drugie jest przystojny jak jasny gwint, widziałam jego instagrama!

-Czy ja wiem? - odłożyła prostownicę - Wygląda dobrze i owszem, bardzo go lubię, ale chyba bardziej jak przyjaciela. Poza tym Gavin ma dobrą gadkę, ale mniej więcej tyle ukrytej głębi co łyżeczka do herbaty no i to nie jest typ który randkuje. 

-Co to znaczy, że nie randkuje?

-To znaczy, że pójdzie z tobą do łóżka po imprezie, a rano zrobi ci kanapkę, jak będzie mu się chciało i wystawi cię na wycieraczkę nie pamiętając jak masz na imię. 

-Muszę go poznać! - roześmiała się Sissel, a Violet była pewna że dziewczyna nawija w tym momencie jeden ze złotych loków na palec - Skoro ty go nie chcesz to ja chętnie się nim zainteresuję. 

-Jak przyjedziesz przed świętami to chętnie cię przedstawię. - mruknęła przewracając oczami - Muszę lecieć, bo ten pacan pewnie już na mnie czeka. 

-Baw się dobrze. Kocham cię. 

-Ja ciebie też. - rozłączyła się, po czym wrzuciła telefon do torebki, obciągnęła sukienkę, która nagle wydała jej się niedorzecznie krótka i po czułym pożegnaniu z kotem, w biegu narzucając płaszcz, wyszła przed budynek, gdzie już stał znajomy samochód. 

-No, ile można czekać, Solveig? - rzucił zamiast przywitania Gavin, obrzucając ją uważnym spojrzeniem - Przynajmniej wyglądasz jak człowiek. Ładnie ci w tej kiecce. 

-Dzięki. Dostałam od siostry. Chce cię poznać. 

-Rune, czy Matilda?

-Ani jedna ani druga. - odpowiedziała zdziwiona - Skąd wiesz jak się nazywają?

-Bo obie dobijają się do mojego facebooka od mniej więcej dwóch tygodni, a ja uparcie trzymam je w czyśćcu, żeby nie widziały jak sprowadzam cię na złą drogę. 

-Oh, o to nie musisz się martwić, wszystkie są zachwycone twoim wpędzaniem mnie w ciąg alkoholowy. Sissi jest najsubtelniejsza, bo znalazła cię na insta, pewnie z jakiegoś stalkerskiego profilu. 

-To ile ty masz sióstr do cholery?

-Trzy. I trzech braci. 

-Ja pierdolę. - roześmiał się z niedowierzaniem - Rodzicom się chyba nudziło, co? 

-To długa historia. Mogę ci opowiedzieć, jeśli cię to interesuje. 

-Dawaj. Tak chętnie wszystkim o mnie mówisz, że jestem już prawie członkiem rodziny. - uśmiechnął się do niej krzywo. 

-No więc najstarsi są Emil i Matilda, dzieci mojego taty i jego pierwszej żony. Potem ojciec zszedł się z mamą i urodził się Nicklas, Sissel i ja, a jak miałam osiem lat to adoptowali jeszcze bliźniaki - Rune i Fabiana, tuż przed wyjazdem do Stanów. 

-I całą bandą tu zjechaliście?

-Nie, Emil i Tilda byli już wtedy dorośli i mieli wszystko poukładane w Norwegii, a Nick chciał skończyć liceum na miejscu, więc został z dziadkami. Zresztą po śmierci dziadka rodzice i tak wrócili z dzieciakami, a w Ameryce zostałyśmy tylko ja i Sissi.

Pokiwał głową. 

-Wesoło tam macie. 

-A ty? 

-Co ja?

-Masz jeszcze jakieś rodzeństwo poza bratem?

Gavin się zawahał po czym pokiwał lekko głową. Kiedy się odezwał głos miał wyjątkowo miękki. 

-Siostrę. Ma dziesięć lat. - spojrzał na nią szybko, po czym zmienił temat - Może pójdziemy potem do mnie?

-Mówiłam ci, że się z tobą nie prześpię. 

-Ale ja już nawet nie chcę! - żachnął się - Za dobrze się znamy. Joe mieszka raptem dwie przecznice ode mnie, pomyślałem że możemy się przejść, kimnąć, a rano wrócić po samochód. Bez sensu, żebyś się tłukła taksówką po nocy, odwiozę cię jutro i tyle. 

-Wow. - prychnęła - Jedyna rzecz większa od twojego ego to twój lęk przed zobowiązaniami. 

-Oh, zdecydowanie nie jedyna, ale szansę żeby się o tym przekonać straciłaś ładnych parę imprez temu, kiedy tak nierozważnie mnie odrzuciłaś.  - rzucił, puszczając do niej oko. 

Nie wytrzymała i parsknęła śmiechem, szturchając go łokciem w ramię. 

-Ale ty jesteś durny. - przygryzła lekko usta - Niech będzie i po twojemu. 

Posłał jej zadowolone spojrzenie. 

-I to mi się podoba.

***

Kilka godzin później siedziała na stołku, wciśnięta plecami w kąt, z drinkiem w ręce, modląc się, by absolutnie nikt już jej nie zaczepiał, bo po raz pierwszy odkąd weszli na imprezę udało jej się odpocząć. 

Okazało się, że rzeczony Joe faktycznie jest dobrym chłopakiem, bardzo sympatycznym, ale że niestety pracuje jako choreograf w teatrze i że zdecydowana większość gości to profesjonalni tancerze, którzy dostawali absolutnego szału kiedy z głośników zaczynał lecieć jakikolwiek musicalowy kawałek i nie pozwalali siedzieć absolutnie nikomu. 

Nogi ją bolały jak już dawno nie, była pewna że pomimo makijażu cała jej twarz jest zaczerwieniona i że jej włosy się spuszyły, ale mimo tego uśmiechała się od ucha do ucha. 

No i okazało się, że Gavin jest w centrum wydarzeń nie tylko kiedy bawią się w jego mieszkaniu, ale również w każdym innym, czym prawdę mówiąc nie była szczególnie zaskoczona. Teraz siedział przed wiekowym, trzeszczącym głośnikiem gospodarza i starał się go naprawić, w zamian za możliwość wyboru następnej piosenki, wszyscy więc korzystali z chwilowej ciszy, żeby złapać oddech i uzupełnić szklanki. Urządzenie parę minut wcześniej wydało z siebie potworny huk, a następnie się wyłączyło, jak dziewczyna podejrzewała - już na wieki, nie doceniła jednak umiejętności Reeda, bo po chwili kaszlnęło, zaszumiało i zagrało ponownie. 

Po pokoju poniosły się brawa, a chłopak podniósł się i ze śrubokrętem w ręku złożył wszystkim dramatyczny ukłon, a następnie pochylił się do Joe’go i szepnął mu coś do ucha, jednocześnie rozglądając się wkoło. 

Nie dostrzegł skulonej przy ścianie blondynki, niewiele myśląc wskoczył więc na krzesło, a potem na sam środek stołu. 

-Ej, Solveig! - zawołał, a do jej uszu w tej samej sekundzie dobiegły znajome dźwięki. 

Jęknęła. 

Ich diametralnie różne gusty muzyczne sprawiały, że naprawdę bardzo rzadko trafiały się piosenki, które podobałyby się im obojgu, w związku z czym każdy taki utwór jaki udawało im się znaleźć natychmiast trafiał na ich współtworzoną playlistę, która rosła bardzo, bardzo powoli, ale systematycznie i playlistę tą rozpoczynał właśnie ten kawałek, do którego przez ostatni miesiąc oboje zdzierali sobie gardła w samochodzie. 

Ona miała obsesję na punkcie wersji z Glee, które kiedyś bardzo lubiła, a on był przywiązany do oryginału, który właśnie w tym momencie się zaczął. 

Doskonale wiedziała co to znaczy. 

Gavin w końcu ją spostrzegł, wycelował w nią palec i zaśpiewał, zupełnie nie zażenowany w jej kierunku:

-Just a small town girl, living in a lonely world. She took the midnight train going anywhere!

To była ich mała gra. Kiedy zorientowali się, że pierwsze cztery wersy zwrotki całkiem nieźle do nich pasują zaczęli je śpiewać do siebie nawzajem, najpierw tylko na patrolach, a potem również na posterunku, pod jej mieszkaniem, na ulicy czy nawet raz na miejscu zdarzenia i jeśli któreś z nich nie miało odwagi odśpiewać, musiało wypełniać robotę papierkową tego drugiego, nigdy wcześniej jednak Reed nie wpadł na to, żeby ją wkręcić przed taką ilością ludzi, którzy na dodatek utkwili w niej teraz zaciekawione spojrzenia. 

Ucieszyła się w duchu, że nie jest już całkowicie trzeźwa i odpowiedziała, jednocześnie mordując go spojrzeniem. 

-Just a city boy, born and raised in south Detroit. He took the midnight train going anywhere!

Rozległy się śmiechy, a ktoś gwizdnął radośnie. 

Reed kiwnął na nią ręką zachęcająco, ale pokręciła stanowczo głową, udając obrażoną. Spuściła wzrok, rozbawiona, gdy towarzystwo zaczęło do niej krzyczeć, by się ruszyła. Dopiła drinka na dwa łyki i pozwoliła podnieść się na nogi i popchnąć w kierunku stołu. 

Zadarła głowę.

-Czego chcesz? - zawołała wesoło, zagłuszana przez muzykę i ludzi.

Nie odpowiedział, schylił się jedynie, złapał ją pod pachy jak dziecko i z pomocą kogoś, kto podparł ją z dołu, wciągnął ją do siebie, nie zważając na jej pisk.  

-Zamulasz, Solveig! - uśmiechnął się do niej szeroko, korzystając z solówki gitarowej - Trzeba cię trochę rozerwać!

-Kurwa, ja jestem na to zbyt pijana… - prychnęła, trzymając go kurczowo za ramię - Jak stąd zlecę i się połamię, to masz grubo przesrane.

-Przestań się tyle zastanawiać i śpiewaj! - roześmiał się jedynie. 

Więc zaśpiewała, cały refren, kilka razy, jednocześnie bojąc się upadku i bawiąc tak dobrze jak już się dawno nie bawiła. Kiedy ,,Don’t stop believing” się skończyło poza nogami bolało ją jeszcze gardło i policzki od uśmiechu. 

Gavin zeskoczył na dół i pomógł jej zejść z powrotem na podłogę. Skrzywiła się i pochyliła, by rozmasować łydkę. 

-Reed, jeśli nie chcesz nieść mnie do swojego mieszkania na własnych plecach, musimy się zbierać. - mruknęła do niego. 

Spojrzał na nią z żalem.

-Teraz?

-Teraz. Chyba, że chcesz zostać, to mogę wrócić do siebie, nie ma problemu. 

-Nie, nie. - przewrócił oczami - Skoro wymiękasz to możemy iść, tylko daj mi się pożegnać ze wszystkimi. Możesz poczekać na zewnątrz, zaraz przyjdę. 

Pokiwała głową i ruszyła do przedpokoju, przygotowana na to, że zanim jej partner zamieni ostatnich parę zdań z każdym w mieszaniu minie sporo czasu. Sama podziękowała jedynie Joe'mu i jednej dziewczynie, z którą udało jej się porozmawiać chwilę dłużej i zbiegła po schodach. 

Było zimno, a ona miała nogi osłonięte jedynie rajstopami, dreptała więc nerwowo w miejscu, żeby się rozgrzać. 

Dzielnica, w której się znajdowali należała do tych niezbyt przyjemnych dzielnic, po których kręcą się głównie ludzie biedni, a co za tym idzie - próbujący ,,zarobić", zwykle w niezbyt legalny sposób. Czasem podśmiewywała się z Gavina, że dobrze, że nie patrolują jego własnej okolicy, bo mieliby zdecydowanie więcej roboty. 

Okazało się, że nie musieli nawet patrolować, żeby kłopoty się pojawiły. Z klatki schodowej wysunął się chłopak, który mignął jej na imprezie jako jedna z twarzy i uśmiechnął się do niej. 

-Hej. - rzucił, podchodząc - Chłodno, co?

-Trochę. - przyznała, nieszczególnie zachwycona towarzystwem obcego mężczyzny.

-Kassam. - wyciągnął do niej rękę- Chcesz się rozgrzać? 

Spojrzała na niego oburzona, ale zdziwiła się,  bo najwyraźniej sugerował coś innego niż podejrzewała. Trzymał w dłoni woreczek strunowy z czerwonymi kryształkami w środku. 

-Co to za gówno? - zapytała, zastanawiając się, czy może nie powinna nowego kolegi aresztować. Trochę się bała wdawać w przepychankę, bo wydawał się zdecydowanie bardziej trzeźwy od niej, ale z drugiej strony wyraźnie miał przy sobie dragi i chyba nie powinna tego tolerować. 

-Taka nowa rzecz. Nieźle kopie. Mogę ci dać na spróbowanie, jak będziesz chciała więcej to zadzwonisz. 

-Jak będzie chciała czego więcej? 

Oboje obrócili się w stronę drzwi do budynku, w których stał Gavin, z podejrzliwym wyrazem twarzy. Violet natychmiast zrobiło się raźniej.

-Oh, Reed! - uśmiech nie schodził z twarzy chłopaka - Też masz ochotę? - potrząsnął woreczkiem. 

Policjant wpatrywał się przez chwilę w znajomego z niedowierzaniem na twarzy. 

-Ty jesteś taki głupi, czy ćpanie przerobiło ci mózg na sieczkę? - zapytał w końcu wściekle - Ja jestem jebanym gliną!

-No i? - Kassam nie wydawał się przejęty- Psy wąchają tego najwięcej, bo jest legalne. Na rynku od miesiąca, może dwóch, nikt tego jeszcze nie zakazał. Trzeba korzystać, póki możesz. 

-Jak to się nazywa?

-No przecież ci nie powiem, bo jeszcze kupisz od kogoś innego. Trzeba dbać o swoje interesy. 

Chłopak był wściekły, ale widziała że bardzo stara się hamować. Podszedł do niej i zgarnął ją lekko za ramię. 

-Masz rację, Kas. Powinieneś korzystać póki możesz, bo to już długo nie potrwa. - mruknął, rzucając dilerowi ostatnie spojrzenie - I takie ostrzeżenie na przyszłość: nie proponuj tego nigdy więcej ani mi, ani Violet. - zmierzył blondynkę spojrzeniem- Zwłaszcza Violet. 

Wyrwał torebkę z dłoni chłopaka, po czym odwrócił się i odszedł, popychając lekko dziewczynę przed sobą, nie zważając na jego protesty i wyzwiska.

-Ukradłeś mi towar, skurwysynu! - usłyszeli jeszcze jego głos, zanim nie przeszli przez ulicę. 

Na szczęście najwyraźniej Kassam stwierdził, że dalsze gonienie ich nie jest warte większego wysiłku, niż poszukiwanie kolejnych potencjalnych klientów, szli więc parę minut w nerwowym milczeniu. 

-Co teraz z tym zrobisz? - zapytała w końcu.

-A co? - zapytał tonem tak gniewnym, że aż się zdziwiła - Chcesz się sztachnąć?

-Nie. - zrzuciła jego rękę ze swojego ramienia, zirytowana - Jestem po prostu ciekawa, jak na moje możesz to nawet spuścić w kiblu. 

-Dokładnie tak zrobię. 

-Dobrze. 

-Świetnie. 

Patrzyli się na siebie przez chwilę, na tyle rozemocjonowani, że właściwie chętnie kłóciliby się dalej, ale ciężko było im znaleźć pretekst, skoro ostatecznie się ze sobą zgodzili, stali więc tak do momentu, w którym zrobiło się odrobinę niezręcznie. 

Violet niespodziewanie dla samej siebie poczuła jak ogarnia ją rozbawienie. Parsknęła śmiechem. 

-To pogadane. 

Na twarzy Gavina powoli wykwitł uśmiech. Pokręcił lekko głową, po czym ponownie ruszył naprzód.

-Chodź, Solveig. 

Aż do jego mieszkania nie rozmawiali za wiele, ale tym razem było to zupełnie komfortowe. Zdecydowanie mniej komfortowo zrobiło się, kiedy stanęła w przedpokoju i zdała sobie sprawę, że jest zupełnie nieprzygotowana na nocowanie w nie swoim mieszkaniu. 

-Nie mam w czym spać. - oznajmiła bezradnie - Skoro mnie nie uprzedziłeś o niczym wcześniej, to teraz musisz mi coś pożyczyć, bardzo mi przykro. 

-Spoko, bierz co chcesz. Wiesz gdzie są ciuchy. Ja skoczę pod prysznic.

-Ej, ja chcę pierw…

Przerwał jej odgłos zamykanych drzwi i zasuwanego zamka. Przechodząc koło łazienki uderzyła ze złością w drzwi, ale w odpowiedzi usłyszała jedynie śmiech.

Otworzyła szafę w sypialni i wyjęła z niej pierwszy lepszy T-shirt z nazwą zespołu i dres, a następnie przysiadła na kanapie, czekając na Reeda. 

Kiedy pojawił się z powrotem nie miał koszulki, a woda ciągle spływała mu z włosów, których dokładnie nie wytarł. Oparł się ramieniem o drzwi i uśmiechnął, widząc, że dziewczyna nie wie gdzie podziać oczy. 

-Oddychaj, Solveig.

-Spierdalaj! - fuknęła, przepychając się koło niego, ze wzrokiem wbitym w podłogę. 

Obmyła się szybko, krzywiąc się na myśl o tym, że cały następny dzień będzie pachnieć męskim żelem pod prysznic i wyszła, podtrzymując dwoma palcami nogawki zdecydowanie za dużych na siebie spodni, żeby nie nasiąkły wodą z kałuży na kafelkach.

Gavin stał na balkonie i palił. 

Wyszła do niego, rzucając mu takie samo groźne spojrzenie jak zawsze, kiedy wyciągał przy niej papierosa. 

-I na co się patrzysz? Nie mogę być przecież idealny. - mruknął, nawet na nią nie patrząc. To była jego standardowa odpowiedź.

-Dlaczego faceci nie umieją się wykąpać, bez zalania połowy mieszkania? - zapytała, nie ciągnąc tematu fajek, na który posprzeczali się już parę razy - Wszyscy moi bracia mają ten sam problem. Ojciec tak samo. O co z tym chodzi?

-Nie wiem, może to coś związanego z genetyką. Jakieś znakowanie terenu, czy coś. 

-Wodą? - parsknęła - Świetny pomysł. 

Wzruszył ramionami. 

-Wyschnie. - zaciągnął się - Dobrze się bawiłaś?

-Tak. Wolę imprezy gdzie bardziej się tańczy niż pije. Większe szanse na to, że jutro wstanę z łóżka i łeb mi nie pęknie. - zastanowiła się chwilę, nie pewna czy w ogóle poruszać ten temat - Czyli pozbyłeś się tych prochów?

-Tak. 

-Bardzo jesteś na to cięty.

-Na ćpanie? Bardzo. - uśmiechnął się gorzko - Nie wyglądam, co?

-Nie. - przyznała szczerze - Sporo pijesz, dużo imprezujesz. Nie byłabym zdziwiona gdybyś kiedyś przynajmniej próbował.

-Paliłem parę razy trawkę, nic poza tym. Moja matka przedawkowała. 

Dopiero po kilku sekundach dotarło do niej znaczenie jego słów, bo wypowiedział je tak swobodnie, jakby komentował pogodę. Otworzyła szeroko oczy, wpatrując się w jego profil, wstrząśnięta. 

-Jak? Kiedy? - wykrztusiła.

-Solveig, wiem, że grzeczna z ciebie dziewczynka, ale nawet ty powinnaś rozumieć jak to działa. Za dużo wstrzyknęła sobie w żyłę i umarła - tyle. - przewrócił oczami - Dokładnie 30 sierpnia 2012. Tydzień przed moimi dziesiątymi urodzinami. 

-Boże, Gavin. 

-Wiesz, całe liceum robiłem to co dzisiaj. Kradłem większym od siebie dzieciakom działki i się ich pozbywałem, albo w rzece, albo wrzucałem do odpływu. 

Przysunęła się odrobinę bliżej. 

-Dlaczego?

-Trochę liczyłem na to, że nie będą mieli kasy na kolejną. Albo że to ich pierwsza i że nigdy nie spróbują. Ale chyba przede wszystkim byłem strasznie wkurwiony i chciałem zrobić cokolwiek. - zgasił niedopałek - Głupi byłem.

-Nie. Byłeś dzieckiem, Gavin. 

Uśmiechnął się lekko. 

-Patrzysz na mnie jak na szczeniaka bez nogi. Nie musisz mi współczuć. Miałem sporo farta w życiu.

Zmarszczyła nieufnie brwi. 

-Serio, jest dobrze. Już od dłuższego czasu. Mam spoko robotę, znajomych. Przyjaciółkę. - szturchnął ją przyjaźnie -Niczego mi nie brakuje. - zastanowił się chwilę - Przydałaby się w sumie premia, ale nad tym się popracuje.

Nie powiedziała już niczego więcej. Nie czuła żeby było to potrzebne. 

Pomyślała sobie jedynie, że być może w Gavinie Reed jest zdecydowanie więcej, niż do tej pory sądziła. 

Kaboom!

Dzisiaj miło, przyjaźnie  i imprezowo, ale też dowiedzieliśmy się paru mniej sympatycznych faktów na temat Gavina.

On ma ze mną naprawdę zdrowo przesrane.

Mam nadzieję że wam się podobało, dajcie znać i trzymajcie się zdrowo!

~Gabi





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top