■you're the only one who cares■
Detroit, 13.03.2039
Zegarek na desce rozdzielczej wskazywał drugą w nocy, a miasto i tak było dość ruchliwe. Zawsze w nocy można było dostrzec maruderów wracających z imprez, ale odkąd mechaniczni obywatele stali się wolni praktycznie o każdej porze doby ulice były pełne. To, co dało się załatwić po zmroku androidy chętnie załatwiały właśnie wtedy, omijając ruch i wszelkie kolejki, co właściciele sklepów całodobowych uważali za ogromny plus.
Connor zmienił bieg i westchnął ciężko.
Wiedział, że nie powinien robić tego co robi, ale nic nie mógł poradzić na to, że się martwi. Zmartwienie było jednym z jego mniej lubianych uczuć, ponieważ rozwiązanie problemu, które je powodowało nie było zależne całkowicie od niego. Najbezpieczniej czuł się, kiedy miał kontrolę nad sytuacją i jeśli musiał na kimś polegać, zaczynał się stresować. Nigdy nie był pewny, czy wszystko pójdzie zgodnie z planem, jeśli wykonanie rzeczonego planu spoczywało na kimś innym niż on, a teraz właściwie nawet nie miał planu, co dodatkowo go niepokoiło. Zmartwienie często było również stratą czasu, bo dotyczyło kłopotów jedynie potencjalnych, które często w ogóle nie przychodziły, nie umiał się jednak go pozbyć.
I dlatego o drugiej w nocy wyszedł z mieszkania, wysłał jeszcze jedną wiadomość, która podobnie jak wszystkie poprzednie pozostała niedostarczona i pojechał szukać swojego najlepszego przyjaciela.
Zatrzymał się pod barem i wysiadł, zamykając za sobą drzwi.
Dostał auto od Markusa, w podziękowaniu za całą pomoc, jakiej im udzielił podczas rewolucji, bo sam prawdopodobnie nie miałby jak za nie zapłacić, podobnie jak nie miałby gdzie mieszkać.
Wszyscy myśleli, że wystarczy wygrać. Uwolnić się. Przeżyć. A potem się okazało, że miasto dosłownie pęka w szwach i że dla androidów brakuje mieszkań, miejsc pracy, pomocy medycznej, słowem - wszystkiego. Owszem, stały się wolne. I biedne, bo ludzie wcale nie kwapili się do płacenia za coś, co przez wiele lat roboty robiły za darmo.
Przez pierwszy tydzień po rewolucji nocował na posterunku, a potem u Hanka, bo kiedy jego partner dowiedział się, że chłopak nie ma gdzie spać, wściekł się, nakrzyczał na niego, że nie przyznał się wcześniej,kazał mu zebrać wszystkie swoje rzeczy (które zmieściły się w kieszeni marynarki, bo w tamtym momencie posiadał na własność tylko monetę) i przyjść do niego do domu.
Obecnie mieszkał w centrum, skąd miał blisko do pracy, po tym jak zarząd Jerycha pomógł mu zorganizować sobie mieszkanie, które obecnie wynajmował. Było mu głupio, ale oczywiście był wdzięczny i bardzo lubił swoje nowe lokum, bo chociaż niezbyt duże i niezbyt bogate dawało mu coś, czego nigdy wcześniej w życiu nie zaznał - święty spokój.
Nie był nieśmiały. Nie bał się ludzi. Właściwie nawet ich lubił, ale za każdym razem, kiedy zamykał drzwi, ściągał buty i kładł się na kanapie, zupełnie sam i w ciszy, czuł taką błogość, że aż uśmiechał się sam do siebie. Prawie fizycznie czuł odprężenie wkradające się we wszystkie systemy, dlatego chciał jak najszybciej upewnić się, że wszystko w porządku u Andersona i wrócić do domu, żeby móc się tym cieszyć - jak zawsze.
Popchnął łokciem szklane drzwi, wchodząc do ciepłego, gwarnego wnętrza i oparł się o bar. Mężczyzna po jego drugiej stronie uśmiechnął się, odrobinę kwaśno.
-No siema.
-Dobry wieczór. - przywitał się chłopak, doskonale świadomy tego, że Jimmy nie jest szczególnym fanem androidów - Szukam...
-Nie ma go już. - przerwał mu rozmówca - Pojechał z godzinę temu, pijany jak ja pierdolę.
Connor stężał.
-Pojechał?
-No.
-I pozwoliłeś mu? - teraz był już szczerze przestraszony.
-To on tu jest kurwa z policji a nie ja, nie będę ojca uczył jak się dzieci robi. To nie moja sprawa, póki płaci za swoje drinki.
Na to już nie odpowiedział, odwrócił się na pięcie i wskoczył z powrotem do samochodu, pewien że jego dioda błyszczy na żółto jak latarnia morska. Identyfikował szybko swoje emocje, jedne po drugich, żeby nad nimi zapanować i skupić się na drodze.
Złość. Rozdrażnienie. Strach. Strach. Strach. Znowu rozdrażnienie.
-Ludzie są szaleni, kompletnie szaleni... - mamrotał, wjeżdżając na znajomą ulicę. Odetchnął dopiero kiedy zobaczył charakterystyczne, stare auto stojące bezpiecznie na podjeździe.
Oparł z ulgą czoło o kierownicę na kilka długich sekund, a następnie wysiadł, podszedł do drzwi i wygrzebał z kieszeni klucze, które ciągle miał. Natychmiast usłyszał ciężkie kroki i skrobanie pazurów o podłogę, a następnie zimny, mokry nos otarł się o jego dłoń.
-Hej, kolego. - przywitał się łagodnie, kucając na moment i biorąc w dłonie wielki łeb bernardyna - Dawno mnie nie było, co? Gdzie twój pan?
Sumo oczywiście nie odpowiedział. Wachlował jedynie zawzięcie ogonem, wpatrując się z zachwytem w chłopaka, który zaraz po Hanku był jego ulubioną osobą na świecie i próbując polizać jego policzek.
Connor wyprostował się i ruszył przez dom, prosto do sypialni porucznika, czując jak serce nieprzyjemnie szybko mu bije. Nienawidził tego. Nienawidził tego uczucia niepewności, co do tego, który z możliwych scenariuszy, jakie opracował we własnej głowie okaże się prawdziwy. Nienawidził tego, że żaden z nich nie był szczególnie pozytywny.
Wślizgnął się do środka i zapalił światło.
Hank, który najwyraźniej położył się do łóżka nie ściągnąwszy nawet butów, uniósł głowę z jękiem.
-Zgaś to kurwa! - warknął, przewracając się na bok i chowając twarz w poduszce - I idź spać do siebie, smarkaczu jeden, skoro łaskawie przywlokłeś dupę do domu. - wymamrotał niewyraźnie, prawie natychmiast zasypiając z powrotem.
Chłopak przyglądał mu się przez chwilę, z niedowierzaniem i goryczą w oczach, a następnie zgodnie z prośbą Andersona wyłączył lampę i odszedł, gotowy wrócić do swojego mieszkania i wreszcie się położyć.
Kiedy przekonał się, że wszystko jest w miarę w porządku, był przede wszystkim szczerze rozgniewany i próbował sobie obiecać, że nie będzie się więcej przejmował, tylko że coś mu na to nie pozwoliło. To było coś nowego, czego na początku właściwie w ogóle nie czuł, a co pojawiło się już jakiś czas wcześniej i teraz uderzyło go ze szczególną siłą, zatrzymując go wpół kroku.
Stał tak przez chwilę, skonfliktowany.
-Cholera. - syknął w końcu, po czym przysiadł na kanapie i wyciągnął swobodnie długie nogi. Gwizdnął krótko na Sumo, który ze szczęściem wymalowanym na pysku odbił się ciężko od ziemi i wepchnął na Connora, domagając się głaskania, czym też android niezwłocznie się zajął.
Ciężar psa i miarowe bicie jego serca pomagały mu się skupić i zebrać myśli.
A myślał o tym samym co zwykle - o tym co właściwie czuje i co uparcie trzyma go u boku niereformowalnego porucznika. Udało mu się to zidentyfikować, mniej więcej dopasować do odpowiedniej kategorii, a w końcu nazwać, choć to sprawiło mu zdecydowanie najwięcej problemów, wśród innych części tego, rutynowego już w jego życiu procesu.
Uśmiechnął się, odrobinę smutno, chowając palce w gęstym futrze na karku swojego ulubionego czworonoga.
-Przywiązanie. - mruknął, nie do końca pewny, czy zakwalifikowanie tego uczucia jako pozytywnego było z jego strony odpowiednie.
***
RK850 była ubrana zdecydowanie mniej wyraziście, nad czym szczerze ubolewała. Lubiła ładne sukienki. I lubiła przyciągać uwagę, choć była pewna, że z tym nie będzie miała problemu nawet w policyjnym mundurze.
Została stworzona jako defekt i kiedy po raz pierwszy zobaczyła samą siebie w lustrze, mimowolnie gwizdnęła z podziwem.
-Jestem piękna. - stwierdziła wtedy z zadowoleniem, testując swoje nowe ciało i mimikę twarzy, uśmiechając się i unosząc kilkukrotnie brwi, albo je marszcząc. Wszystko działało jak należy i z miejsca zafascynowały ją procesy pozwalające jej na życie.
-Oczywiście, że jesteś piękna. - jej szef przyglądał jej się z rozbawieniem - Sam cię projektowałem.
Uśmiechnęła się do niego.
-W takim razie ma pan dobry gust.
Profesor Kamski wydawał się zadowolony z tego, że jest charakterna. Nie była pewna dlaczego, ale nie miała zamiaru z tego rezygnować niezależnie od jego opinii, zachwycona tym, że narodziła się jako żywa osoba, mogąca podejmować swoje własne decyzje. Jeszcze dziesięć minut wcześniej nie było jej wcale, a tu nagle otworzyła oczy w pracowni geniusza i zaczęła istnieć, co natychmiast stało się jej ulubioną rzeczą na świecie.
Istnienie, życie, poznawanie. I nauka. Rozwijanie się i poszerzanie zasobu wiadomości, bo bardzo szybko zorientowała się, że informacja jest najcenniejszym co można posiadać i właśnie dlatego miała zamiar dowiedzieć się, kim właściwie jest, bo okazało się, że jej twórca nie powiedział jej wszystkiego, a teraz nie odbierał od niej telefonu.
Rzadko ją ignorował. Jeśli wiedział, że ma pytania, a i tak umyślnie ją zbywał, znaczyło to, że to zadanie, które powinna rozwiązać samodzielnie, a ona raczej z tym nie dyskutowała. Wierzyła we własne możliwości, szczególnie teraz, kiedy dowiedziała się, że nikt jej z nowej pracy nie wyrzuci, przynajmniej dopóki nie minie zagwarantowane CyberLife pół roku testów.
Weszła na komendę, czując na sobie zaciekawione spojrzenia. Podeszła do recepcji, by odebrać swoją legitymację.
-Dzień dobry.
Kobieta po drugiej stronie podniosła oczy i wytrzeszczyła je szeroko na jej widok. Androidka uśmiechnęła się, tak czarująco, jak tylko potrafiła, modląc się, by nikt nie dostał zawału serca na jej widok. Jej powitanie nie doczekało się odpowiedzi, więc postanowiła po prostu kontynuować.
-Przyszłam po dokumenty. Android śledczy RK850, mogę podać numer seryjny jeśli trzeba.
Recepcjonistka próbowała się odezwać, ale udało jej się jedynie wydać z siebie zduszony pisk. Przełknęła ślinę, pokręciła głowę i dopiero wtedy jej gardło odrobinę się rozluźniło.
-Dlaczego... - zaczęła - Dlaczego wyglądasz jak...?
-Violet? - podsunęła usłużnie, uśmiechnięta mniej uprzejmie, a bardziej sarkastycznie - To jest doskonałe pytanie, na które staram się znaleźć odpowiedź, nie będzie to jednak możliwe, jeśli nie dostanę się do środka komisariatu.
Jej rozmówczyni patrzyła na nią jeszcze przez moment, a następnie nieporadnie zaczęła przerzucać papiery, by w końcu znaleźć dla niej co trzeba.
-Pięknie dziękuję.
Dziewczyna lekkim ruchem odebrała swoją własność, po czym ruszyła swobodnie do bramek, usuwając skórę z dłoni i przykładając ją na moment do urządzenia, które pisnęło, a następnie pokornie ją przepuściło.
Wzbudzała prawdziwą sensację. Co chwilę ktoś się zatrzymywał w pół kroku na widok jej twarzy, z ustami rozdziawionymi w niedowierzaniu, a ona za każdym razem posyłała w stronę zszokowanego współpracownika psotne mrugnięcie. Skoro już wszyscy się jej przyglądali miała zamiar z tego skorzystać.
Wkroczyła do pokoju socjalnego, szukając w nim jedynej osoby, która traktowała ją przyjaźnie, w środku była jednak tylko jedna osoba i z pewnością nie był to Connor.
Dziewczyna o azjatyckich rysach twarzy siedziała przy stoliku, popijając coś z czerwonego kubka i grzebała w telefonie, z zaniepokojoną miną. Blondynka postanowiła zaryzykować.
-Hej.
Policjantka podniosła wzrok i natychmiast się zakrztusiła, wylewając kawę na mundur. Kaszlała przez dobre dziesięć sekund, a następnie zmartwiała, wpatrując się w androidkę jak w ducha.
Ta nie przestała się uśmiechać, choć zaczynała nabierać przekonania, że cała ta sytuacja przestanie być zabawna zdecydowanie szybciej niż jej się zdawało. Postanowiła przejść do rzeczy.
-Tak, wyglądam jak Violet, kimkolwiek ona jest. Nie, nie wiem dlaczego. Mój model to RK850. Szukam Connora.
Przeskanowała twarz ofcier przed sobą, bo ta chyba nie miała zamiaru się przedstawiać.
-O mój Boże... - jęknęła jedynie, zasłaniając dłonią usta, jakby zrobiło się jej niedobrze.
-Oh, on raczej nie będzie pomocny. - oznajmiła unosząc odrobinę złośliwie kącik ust, trochę już zmęczona brakiem komunikacji z kimkolwiek - Któregokolwiek nie miałabyś na myśli, prawdopodobnie nie istnieje. Przykro mi, jeśli cię rozczarowałam.
-Czy Gavin cię zobaczył? - zapytała Tina Chen, o odcień bledsza niż wcześniej, całkowicie ignorując komentarz androidki, co zirytowało ją jeszcze bardziej.
-Detektyw Reed mnie zobaczył, stracił przytomność i zniknął, jeśli o niego pytasz. - uniosła brew - Mam jednak nadzieję, że przeżył zetknięcie ze mną.
-Ja też. - odpowiedziała drżącym głosem, całkowicie poważnie, zbierając się ze stołka - Cholera, ja też mam taką nadzieję.
Wyszła, a dziewczyna została sama i rozzłoszczona.
Postanowiła poczekać przy swoim biurku na zjawienie się Rk800, który w końcu przyszedł, dramatycznie spóźniony, również w nienajlepszym humorze, przesuwając się cicho jak cień za plecami porucznika, na którego wyraźnie starał się nie patrzeć.
Uniosła dłoń na powitanie.
Hank był wyraźnie nieszczęśliwy, mrużąc oczy w ostrym, posterunkowym świetle. Westchnął ciężko na jej widok.
-A więc wciąż tu jesteś?
-Jestem. - uśmiechnęła się z zadowoleniem - Podpisaliście umowę z CyberLife, kapitan nie może mnie wyrzucić przed upływem przynajmniej sześciu miesięcy. Liczę na to, że jeśli poznamy się lepiej, nikt nie będzie chciał się mnie pozbyć również później. Jestem naprawdę dobra. Zresztą może pan stwierdzić co mniej więcej potrafię, na podstawie umiejętności mojego poprzednika. - skinęła w jego kierunku grzecznie głową, na co jej kolega nie zareagował.
-Ah.- Anderson uniósł brew - Czyli jesteś jak Connor... i pół?
Parsknęła śmiechem.
-Myślę, że można to tak ująć. Bez obrazy. - rzuciła ponownie w kierunku androida.
-Nie fatyguj się, Connor strzelił focha. - prychnął Hank, przewracając oczami - Nie odzywa się do mnie od rana.
-Ciekawe dlaczego? - syknął chłopak, podnosząc w końcu głowę - Może dlatego, że jeździsz w nocy samochodem po pijaku!
-Mówisz tak, jak gdybym to robił dla rozrywki w każdy weekend! - prychnął - Raz mi się zdarzyło, może dwa.
-I to o dwa za dużo! - android rzucił mu wściekłe spojrzenie - Przecież ty jesteś policjantem, Hank, nie możesz tak robić.
-Tak, wiem.
-Wiesz, ale tylko teorytycznie. Nie patrzysz na statystykę i na długoterminowe konsekwencje takich działań. Pomyślałeś, co by się stało, gdybyś zabił czyjeś dziecko? Albo gdy tobie się stała jakaś krzywda?
Krew napłynęła Andersonowi do twarzy i odwrócił wzrok od androida, zmieszany.
-Gdyby stała mi się krzywda przejąłbyś się tylko ty. - mruknął.
-Tak. I właśnie dlatego gdybym był tobą traktowałbym mnie trochę lepiej i może zacząłbym słuchać. - rzucił cynicznie, po czym opadł na swoje miejsce i odpalił terminarz, nie kontynuując już dalej rozmowy.
Porucznik stał i przypatrywał mu się jeszcze przez chwilę, a potem przeniósł wzrok na RK850, która prawdę mówiąc nie była ani trochę zainteresowana tym sporem i chciała tylko zadać swoje pytanie.
Uśmiechnęła się zachęcająco.
-Kim jest Violet?
Hank otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął, rozejrzał się wkoło z niedowierzaniem, jakby szukał kogoś kto mu pomoże, a w końcu spojrzał jej prosto w oczy i powiedział coś, czego właściwie mogła się spodziewać.
-A idźcie wszyscy do diabła.
***
Kiedy Tina usłyszała głos Gavina po drugiej stronie telefonu natychmiast poczuła obezwładniającą ulgę.
-Halo? - mruknął, głosem tak zachrypniętym, że ledwo go słyszała.
-Boże, Reed. - westchnęła - Dlaczego mi nie powiedziałeś?
-O czym?
-O tym, że dosłownie pracujemy z androidem, który wygląda jak Vi?
Zapadła cisza, a po niej odgłos otwierania drzwi balkonowych.
-Nie musiałem. Sama się zorientowałaś. - wymamrotał, najwyraźniej mając papierosa w ustach, bo chwilę później usłyszała ciche pyknięcie zapalniczki.
-Kurwa, to jest jakieś kompletne szaleństwo. - znowu zapadła chwilowa cisza - Jak się czujesz?
-Zajebiście, Chen. Normalnie skaczę ze szczęścia. Przez barierkę, z mojego balkonu.
-Przestań.
-Przypomnę ci, że mieszkam na ósmym piętrze.
-To nie koniec świata. - oznajmiła dziewczyna i natychmiast się skrzywiła, bo zabrzmiało to fatalnie - Nie musisz przychodzić do pracy. Tęskniłabym za tobą, ale to nie jest najważniejsze, zawsze możesz złożyć wniosek o przeniesienie, Fowler nawet nie mrugnie okiem, zrozumie.
-Oh, nie. - głos jej przyjaciela był lodowaty - Mam zamiar tam wrócić. Już jutro. I będę tam wracał, dopóki nie dowiem się, dlaczego to coś ma twarz mojej żony.
Kaboom?
Dziś trochę pół żartem- pół serio i wciąż dość spokojnie, ale obiecuję, że już niedługo akcja przyspieszy i to ostro 🤭
Dajcie znać jak wam się podobało i trzymajcie się zdrowo!
~Gabu
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top