□trust me and trust yourself□

Okolice Oslo, 24.12.2027

Gavin siedział na tylnym siedzeniu potężnego, terenowego samochodu i udawał, że wcale nie dostrzega w lusterku badawczego spojrzenia Oskara Solveiga.

Było odrobinę dziwnie, szczególnie, że Violet nie była szczególnie dobrym wsparciem. W połowie drogi odpięła pas, położyła się na siedzeniu i zaczęła drzemać, z głową na jego kolanach, ignorując jego uwagi dotyczące tego, że na pierwszym lepszym wyboju stoczy się na podłogę.

-No to mnie trzymaj! - prychnęła.

Trzymał ją więc, zastanawiając się jednocześnie, czy powinien coś powiedzieć. Tata dziewczyny, który odebrał ich z lotniska nie wydawał się nastawiony do niego negatywnie, kiedy ostatnio się widzieli, ale z drugiej strony wtedy byli przyjaciółmi i partnerami, więc sytuacja była nieco inna.

Wiedział, że Vi jest jego ulubienicą, do czego mężczyzna otwarcie się przyznawał, w przeciwieństwie do Isli, która zawsze oburzała się, gdy ktoś jej sugerował, że największą słabość ma do Nicklasa, chociaż było to podobno dosyć oczywiste. Mógł być rozpatrywany w kategorii potencjalnego zagrożenia dla ukochanej córeczki.

Westchnął i oparł się o szybę.

-Już niedaleko. - odezwał się Oskar pocieszająco - Jeszcze pół godziny i będziesz mógł się wyprostować.

-Nie, spokojnie. Wszystko w porządku. - zapewnił Gavin dzielnie, chociaż noga już mu trochę ścierpła.

Tata Violet niespodziewanie się uśmiechnął.

-No tak, przecież się nie przyznasz, że ci niewygodnie - twoja dziewczyna śpi na twoim kolanie.

Gavin uznał, że może sobie pozwolić na żart.

-To kwestia honoru, proszę pana. Nie można się ruszyć, ani narzekać, dopóki się nie obudzi. Potem można trochę pomarudzić, żeby była świadoma mojego poświęcenia. Trzeba zbierać punkty gdzie się da.

Oskar uśmiechnął się szerzej.

To był sukces, ponieważ śmiał się rzadko i rzadko się odzywał. Gdyby Reed miał go opisać jednym słowem, użyłby słowa ,,pogodny".

Martwił się o Umę, ale dostał już od niej wiadomość, że dostała swój prezent i że bardzo jej się podoba, więc trochę się uspokoił i nawet zaczynał się cieszyć, że tu jest. Miał bardzo dobre wspomnienia związane z rodziną Vi i miał ochotę zobaczyć ich wszystkich znowu.

Poza tym dziewczyna ubłagała go, by zgodził się pojechać z nimi na narty w drugi dzień świąt. To była tradycja Solveigów i prawie co roku między gwiazdką a sylwestrem wybierali się na parę dni do Hemsedal. Gavin umiał jeździć na snowboardzie, bo jego ojciec jako właściciel potężnej agencji turystycznej ładnych parę lat był właścicielem resortu w Aspen, który później sprzedał za kwotę tak potężną, że słabo się robiło. Jeździli tam na przynajmniej parę tygodni w roku, poza Elijahem, który wtedy już zajmował się głównie nauką. Reed z początku nie został zabrany, ale Uma do czwartego roku życia twardo odmawiała oddzielenia się od swojej ulubionej osoby w postaci starszego brata i przez cały wyjazd była tak nieznośna i nieszczęśliwa, że potem już zawsze zmuszany był do wybierania się z matką i ojcem, korzystał więc z okazji i zostawiał czasem siostrę pod opieką obsługi hotelowej, by podłapać podstawy. Przedstawianie się jako adoptowany syn Richarda Kamskiego otwierało wszelkie drzwi, równowagę zawsze miał dobrą, bo trenował hokeja, a kiedy był mały sporo jeździł na deskorolce, więc po paru sezonach radził sobie całkiem nieźle, nie robił tego jednak od lat i wcale nie był pewien, czy w ogóle cokolwiek z tego pamięta. Ostatecznie przekonała go wizja fantastycznego nic nie robienia z grzanym winem w ręce, zwłaszcza, że nie licząc wyjazdu na czwartego lipca od roku nie miał wakacji, a czuł, że bardzo by mu się przydały.

Pozwolił sobie na przymknięcie oczu.

Nie wiedział ile drzemał, ale obudziło go gwałtowne hamowanie. Odruchowo przycisnął Violet do siebie i poderwał się przestraszony. Dziewczyna podniosła głowę i zmarszczyła brwi.

-Przepraszam. - Oskar był zirytowany - Sąsiad znowu nie zamknął bramy i jego durny kundel wyleciał mi pod koła. Żyje już z dwadzieścia lat, ślepy, prawie głuchy, a i tak rzuca się na samochody. To cud, że nie zginął jakąś tragiczną śmiercią do tej pory.

-Sparky jest nieśmiertelny, tato. - Vi wyprostowała się i rozciągnęła szyję - Przeżyje nas wszystkich, zobaczysz.

-Cóż, oby nie. - wrzucił kierunkowskaz do zjazdu - Lepiej doceń swojego chłopaka. Wolał stracić nogę niż się ruszyć. - Oskar złapał spojrzenie Gavina w lusterku i mrugnął do niego porozumiewawczo.

Ulżyło mu. Chyba jednak nie był uważany za zagrożenie.

Violet się roześmiała, rozpuszczając luźny kok na czubku głowy. I tak ledwo się trzymał.

-Bardzo doceniam mojego chłopaka. - założyła swoją gumkę do włosów na jego nadgarstek - Trzymaj. Czujesz się doceniony?

-Jak cholera.

Samochód stanął na znajomym podwórku, a Violet pochyliła się, żeby wciągnąć śniegowce, które zdjęła na podróż. Wytoczyli się na podjazd, zmęczeni, zesztywniali i wciąż śpiący. Pruszyło, a wiejący wiatr był tak lodowaty, że chłopak prawie czuł go między żebrami.

-Idź do środka! - polecił dziewczynie, przekonany, że z jej odpornością na niskie temperatury zrobi się sina w trzydzieści sekund - Ja wezmę nasze walizki.

Pokiwała głową. Prawdopodobnie starała się wyglądać na wdzięczną, ale za mocno szczękała zębami, żeby jej się to udało.

Otworzył bagażnik terenówki i razem z Oskarem zaczął wyjmować torby, których tym razem mieli zdecydowanie więcej, niż na ślub Matildy.

-To co pan zrobił było bardzo miłe. - rzucił z uśmiechem - Nie musiałem marudzić sam.

-Drobiazg. Zawsze to więcej punktów, prawda? - klepnął go lekko w ramię - Możesz mówić mi po imieniu.

Drzwi otworzyły się i stanęła w nich znajoma, potężna postać, krzycząca coś radośnie, a Gavin nie mógł się nie uśmiechnąć. Z całego rodzeństwa Violet, poza Sissel, Emila chyba polubił najbardziej.

Prawdę mówiąc, nie wyobrażał sobie, by ktokolwiek miał go nie lubić. Chłopak był po prostu cudownie sympatyczny, pogodny jak ojciec, ale zdecydowanie bardziej energiczny i rozrywkowy. Truchtał w jego kierunku, bez kurtki, nie przejmując się pogodą. Zbił z Reedem piątkę i objął go mocno.

-Ah, svoger! Jesteście wreszcie!

Gavin nie tracił czasu na pytanie co to do cholery znaczy.

-Jesteś szalony! - oznajmił - Ubrałbyś coś na siebie, jak tak pizga złem!

-Wszyscy w Ameryce to takie kluchy? Trochę śniegu i od razu że zło na dworze. Właśnie, że bardzo dobrze! Będzie po czym jeździć w górach. - wyjął mu dwie torby z rąk - Daj to, pomogę wam.

We trzech weszli po schodach do domu, gdzie Violet odwieszała kurtkę na wieszak jedną ręką, drugą obejmując Fabiana, który przyszedł się przywitać. Odkąd widzieli się ostatnio bardzo zmężniał, ale twarz wciąż miał tak samo chłopięcą. Na widok Reeda uniósł przyjaźnie dłoń.

Dziewczyna uśmiechnęła się do niego.

-O, jesteś. - wyciągnęła rękę - Dziękuję, że wzięliście rzeczy.

Dosłownie chwila na zimnie i nagłe wejście do ciepłego wnętrza wystarczyły, by jej twarz pokryła się krwistym rumieńcem i jakoś wyjątkowo go to rozczuliło. Pochylił się i cmoknął ją w czubek czerwonego nosa.

-Drzwi się jeszcze za wami nie zamknęły, a już się obściskujecie.

Podniósł wzrok. Rune, jak zwykle z pokerową twarzą stała w drzwiach i tupała niecierpliwie stopą.

-Ależ ciebie trudno zadowolić! - roześmiał się - Jak ostatnio tu byłem, to kazałaś mi się brać do roboty, a teraz już ci się nie podoba?

-Mam wysokie standardy. - dziewczyna lekko się uśmiechnęła - Cześć.

-Cześć, złośnico. - Violet przytuliła młodszą siostrę - Gdzie mama?

-Już biegnę! - usłyszeli z kuchni głos Isli Solveig - Sekunda!

-Nie biegnij! - odkrzyknęła blondynka - My biegniemy do ciebie!

Razem z mamą Solveig przy garnkach stała Matilda, żona Emila - Eve i Nicklas, który podwinął wysoko rękawy intensywnie różowej koszuli i zawzięcie mieszał coś w garnku. Był też jedynym, który nie zwrócił na nich uwagi, dopóki Violet nie objęła go w pasie, po serii uścisków z resztą.

-Nicks! - rzuciła karcąco - Przywitałbyś się chociaż! Mam się obrazić?

-Spróbuj no tylko! - prychnął, obracając odrobinę niezgrabnie głowę, żeby wycisnąć jej buziaka na policzku - Nie mam czasu na przywitania, tworzę moje magnum opus.

-Riskrem?

-No ba! Gacie ci spadną, taki wyjdzie zajebisty. Wiem co mówię, bo mojemu chłopakowi spadły, jak robiłem na próbę. Zmodyfikowałem przepis.

-No nie gadaj!

-Ale słuchaj, naprawdę jest bardziej aksamitny, bo...

-Nie mówię o ryżu, kretynie! Umawiasz się z kimś!

-Żeby tylko z kimś! Pamiętasz tego Reinerta, o którym ci pisałem?

-Nie no, Nicklas, ja ciebie pobiję. Czemu nie zadzwoniłeś?

-Przepraszam, słońce. - zerknął na Islę, która wciąż obejmowała Gavina i pytała go o podróż, po czym obniżył głos - Jest fantastyczny w łóżku, a jeszcze lepszy w kuchni, więc rozumiesz, byłem trochę zajęty. On nie z tych, co mają jeden garnek i jedną patelnię. Powiem ci więcej - używa przypraw innych niż sól i smakuje mu wszystko co robię, więc jest naprawdę fajnie. Poza tym, moja droga, ty swoim też się nie chwaliłaś tak od razu! Potraktuj to jako zemstę za to, że przez dwa miesiące nie miałem pojęcia o tym, że jesteście razem!

-Przecież ci tłumaczyłam, że sama nie wiedziałam wtedy, czy jesteśmy razem!

-Dobra tam, ciesz się, że w ogóle z tobą rozmawiam. Przyjdź do mnie do pokoju, jak się już całe to świąteczne zapalenie mózgu trochę uspokoi, to ci wszystko powiem. - odstawił garnek i odwrócił się - Mamma, zostaw go też trochę dla innych!

Ciemnowłosa kobieta odsunęła się wreszcie od Reeda, przewracając oczami.

-Rozmawiamy sobie przecież tylko!

-Jeszcze się nagadacie, teraz ja! - podszedł i wyciągnął ramiona - No, dzień dobry. Miło cię poznać po raz drugi, w nowej roli. Tak coś czułem, że tak to się z wami skończy, o ile wcześniej Sissel cię nie ukradnie.

Gavin objął go ze śmiechem i poklepał po plecach.

-Nicklas! - Isla zdzieliła ciemnowłosego chłopaka ścierką - Zachowuj się.

-No co? - prychnął - Z tą wampirzycą wszystko jest możliwe! Nie powiesz mi, że się nie starała!

-O co się starałam?

Sissel, ubrana w długi, jasny płaszcz i wysokie, skórzane buty stanęła w drzwiach kuchni, z zadowolonym uśmiechem na twarzy. Jej mama natychmiast podniosła krzyk, wyrzucając z siebie w panice norweskie słowa jedno za drugim.

Dziewczyna przewróciła oczami, jednocześnie wytrzepując śnieg z jasnych loków.

-Wiesz mamuś ile się zdejmuje te kozaki? Wieki! Nie mogłam tyle czekać, żeby ich zobaczyć. Jak będzie trzeba, to sama ci te podłogi zmyję od nowa. - spojrzała na brata - O co się starałam?

-O to, żeby poderwać Gavina.

-No oczywiście! - uśmiechnęła się szeroko, obejmując Reeda na powitanie - Robiłam co mogłam. Wiemy już, że lubisz blondynki, jakbyś chciał kiedyś wymienić jedną na drugą to oferta wciąż aktualna.

-Dzięki, zapamiętam to sobie. - roześmiał się, mrugając ponad jej ramieniem do Violet.

-Sissel, na litość boską...

-Mamo, no przecież żartuję sobie tylko. Nie po to ich swatałam do cholery, żeby teraz cała ta robota poszła na marne. Chodź no tu! - cmoknęła Vi w czoło, co na obcasach nie sprawiło jej najmniejszego problemu - A ty... - obróciła się do Nicklasa - Ty nie udawaj takiego świętego! Wszyscy wiemy, że byłbyś jeszcze gorszy ode mnie, gdyby Gavin nie był hetero.

-Czy ty sugerujesz, że ja mam jakieś nieczyste intencje?

-Zarzucam ci, że cię dupa boli, bo odpadłeś jeszcze w przedbiegach!

-Ja wciąż tu jestem! - oburzyła się Violet, ale została zignorowana.

-Moja dupa jest obecnie zajęta, przez innego, bardzo przystojnego mężczyznę, więc się łaskawie od niej od... - mordercze spojrzenie Isli zatrzymało go w pół słowa - Odczep.

-Jesteście oboje nieznośni. - Matilda podniosła jasną głowę znad zlewu - Oni dopiero przyjechali, są zmęczeni, a Gavin pewnie czuje się niekomfortowo z waszymi głupimi żartami.

-Oh, nie! - Violet pokręciła głową - Gavin nie czuje się niekomfortowo, Gavin kocha atencję, więc tym bardziej musimy się stąd zwinąć, zanim jego własne ego go rozsadzi. Niemniej, kocham cię za twoje wsparcie. Jesteś fantastyczną siostrą i wszyscy bez ciebie zginiemy.

-Wiem. Dla ciebie wszystko. - Tilda posłała jej buziaka w powietrzu - Lećcie się przebrać.

-Na górze jest Manon z babcią, jeśli chcecie się przywitać! - rzuciła Eve, przerywając na moment krojenie warzyw - Ucieszy się.

Wyszli, odprowadzani odgłosami dalszej kłótni między Sissel a Nicklasem. W salonie przy schodach siedziały bliźniaki. Rune robiła coś na telefonie, a Fabian czytał spokojnie jakąś książkę, sądząc po okładce - ornitologiczną. Nie przeszkadzali im i zajęli się noszeniem bagaży na górę, gdzie faktycznie obecnie przebywały jedynie Ingrid z prawnuczką. Żadna z nich nie mówiła po angielsku, ale Gavin i tak zdołał się przywitać z pomocą dziewczyny, która bez wahania opadła na podłogę, żeby wyściskać i wycałować bratanicę. Zmieniła się i bardzo urosła, ale wciąż była śliczna. Uznał, że z wiekiem robi się coraz bardziej podobna do Emila.

Już nie bał się najstarszej pani Solveig. Odkąd poprosił ją do tańca na weselu Matildy czuł, że jest po jego stronie i chociaż wyraz jej twarzy pozostał surowy przez większość czasu, uśmiechnęła się na jego widok.

Był w tym miejscu trzydzieści minut. Chciał zostać na zawsze.

***

Kiedy Gavin dowiedział się, że nie musi kupować prezentu dla absolutnie każdego członka rodziny Violet zdecydowanie mu ulżyło.

-Proszę cię, nikogo na to nie stać. - roześmiała się dziewczyna, gdy o to zapytał -U nas jest tak, że kupujemy sobie prezenty w parach, to znaczy mama tacie, tata mamie i tak dalej, plus każdy losuje jedną osobę, tak, żeby każdy coś dostał. No i najmłodsze pokolenie dostaje trochę więcej rzeczy, ale ono obecnie składa się jedynie z Manon, więc musimy coś znaleźć tylko dla niej.

System działał fantastycznie, co chłopak mógł zaobserwować w praktyce, siedząc na kanapie w kącie salonu, obejmując Violet ramieniem, napchany po korek. Norweskie jedzenie wigilijne było diametralnie różne od tego, do czego sam był przyzwyczajony, ale zdecydowanie nie narzekał, szczególnie, że nad wszystkim kontrolę sprawował Nicklas, który gotować lubił od małego.

-Człowieku, co ty robisz w korpo, jakbyś w to poszedł już miałbyś ze dwie gwiazdki Michelina! - rzucił, po dokładce ryżowego deseru, nad którym chłopak tak się starał.

-Widzisz, sprawa nie jest taka prosta. - Nicks wyszczerzył zawadiacko zęby - Mam taką przypadłość, że jeśli coś muszę zrobić, to z automatu tego nienawidzę, więc na swoją robotę wybrałem coś, co nie podoba mi się już na starcie, żeby nie rujnować sobie pasji.

Dostał od Sissel zestaw noży kuchennych i był przeszczęśliwy.

Oni wylosowali Fabiana, więc sprawa była fantastycznie prosta. Kupili mu duży zestaw ołówków różnego typu, szkicownik i encyklopedię ptaków, tak anatomicznie szczegółową, jaką tylko udało im się znaleźć i trafili w dziesiątkę, bo chłopak natychmiast podziękował, otworzył ją i przestał zwracać uwagę na cokolwiek.

Violet dostała od rodziców oversizowy sweter, w ciemnym odcieniu zieleni. Podobał się też jemu, bo uważał, że to jej kolor, bardziej jednak podobał mu się jego własny prezent. Solidna, skórzana, brązowa kurtka od Rune przylgnęła do niego jak druga skóra w sekundzie, w której zarzucił ją na ramiona.

-Będzie lepsza na wiosnę, albo jesień, ale uznałam, że do ciebie pasuje. - rzuciła swobodnie - Na wystawie wyglądała całkiem kozacko.

-Wygląda kozacko również na mnie. - zapewnił wyciągając ręce w jej strone - Dzięki.

Dała się uścisnąć, chociaż zdecydowanie nie należała do wylewnych.

Godzinę później marzył już tylko o tym, żeby położyć się do łóżka. Był zmęczony podróżą, przytłoczony emocjami i obecnością dużej ilości ludzi, a miał jeszcze jedno do załatwienia. Odgarnął do tyłu włosy Vi i nachylił się jej do ucha.

-Czy myślisz o tym co ja?

-Spanko?

-Mhm.

-Myślę o spanku jakoś od czterech godzin.

Udało im się wymówić od kolejnej kolędy i korzystając z okazji, że Emil idzie uśpić córeczkę, również wymknęli się na górę. Oboje byli już przebrani, kiedy dziewczyna sięgnęła do walizki i wyjęła z niej pudełko.

-Ja też coś dla ciebie mam. - oznajmiła, wyciągając rękę.

Kupiła mu zegarek. Bardzo dobry, ale nie na tyle drogi, by bał się go nosić.

-Regularnie spóźniamy się do roboty, więc pomyślałam, że chociaż jedno z nas powinno go mieć. - wyjaśniła.

-Bardzo mi się podoba, kwiatuszku, ale nie spóźniamy się, bo nie wiemy, która jest godzina. Spóźniamy się, ponieważ wolimy uprawiać seks, niż szykować się do pracy.

-Cicho. Nie psuj mi koncepcji.

Uśmiechnął się i pocałował ją lekko, jednocześnie wsuwając jej do kieszeni nowego swetra swój prezent.

Wyjęła go i wytrzeszczyła na niego oczy w absolutnym szoku.

-Nie kupiłeś mi biletów na Taylor.

-Kupiłem.

-Nie.

-Kochanie, dosłownie na nie patrzysz.

Nie spodziewał się tego z jaką siłą rzuci mu się na szyję, więc niewiele brakowało, by stracił równowagę. Przycisnęła usta do jego policzka.

-Kocham cię.

-Widzisz, co jestem w stanie zrobić, żeby pozbyć się ciebie z domu na trochę?

-Ale przecież ty jedziesz ze mną.

Roześmiał się.

-Nie, nie, Vi, nie ma opcji.

-Ależ oczywiście, że tak!

-Nie upodlę się w taki sposób.

-Jesteś bezguściem, Gavs!

-Znajdź sobie koleżanki!

-Ty jesteś moją ulubioną koleżanką!

Przerzucił ją sobie przez ramię. Próbowała się bronić, ale dostała ataku śmiechu, więc było to zupełnie nieskuteczne. Wrzucił ją do łóżka, zabrał jej bilety, odłożył na szafkę nocną i wcisnął się na materac obok niej.

Wciąż chichotała nie mogąc się uspokoić.

-Jesteś pojebana, Violet. - mruknął, przytulając się do niej.

-Mhm. - odpowiedziała, opanowując się nieco i moszcząc się wygodnie w jego ramionach - I dokładnie w twoim typie.

***

Gavin pracował w policji śledczej od lat, od paru miesięcy był członkiem specjalnego oddziału zajmującego się przypadkami rozprowadzania bordo. Całe swoje dzieciństwo spędził z matką narkomanką, która sypiała z kim popadnie, w liceum prowadził swoją własną, małą kampanię antynarkotykową, a w akademii na imprezach robił takie rzeczy, że wolał za wiele o nich nie myśleć. Zwłoki, dragi, używanie broni palnej - wszystkie te rzeczy były jego codziennością, a i tak uważał, że każda z tych sytuacji jest zupełnie niczym w porównaniu z chaosem, jaki wiązał się z wyjeżdżaniem gdziekolwiek z Solveigami.

Wszystkiego było za dużo. Rzeczy, ludzi, samochodów, a on czuł się odrobinę przerażony.

Violet wyglądała na raczej niewzruszoną, może jedynie odrobinę zmęczoną i zniecierpliwioną, gdy wreszcie wpakowali się na tył samochodu Nicklasa, z którym zdecydowali się podróżować, bo miał najwięcej wolnego miejsca.

-Jak tam? - zapytała z kpiącym uśmiechem, klepiąc go po kolanie - Jak się czujesz?

-Straumatyzowany.

-A jesteśmy już właściwie wszyscy dorośli. Wyobraź sobie jak to wyglądało, kiedy wszyscy byliśmy dziećmi, mniejszymi lub większymi i trzeba było nas pomieścić w jednym samochodzie.

Nie chciał sobie tego wyobrażać. Duża rodzina jednak miała swoje zdecydowane minusy, chociaż po pierwszym dniu świąt nie był tego wcale taki pewny.

Z rana wpadła Zara, złożyć im życzenia i podrzucić drobne podarunki dla wszystkich, a następnie Matilda z Brunem i Emil z Eve i Manon pojechali na obiad do dziadków od strony swojej mamy, więc w domu zrobiło się odrobinę luźniej.

Wyspał się i spędził calutki dzień na podjadaniu resztek z Wigilii. Trochę pomagał sprzątać i wyciągnął Violet na spacer po okolicy, którą miał ochotę obejrzeć. Nie zaszli daleko, bo natychmiast zmarzła, zmokła i zaczęła nieszczęśliwie domagać się powrotu do ciepła.

-Jak ty zamierzasz jeździć na nartach? - psioczył, siedząc na kanapie w salonie, trzymając jej dłonie w swoich i pocierając je, by odzyskała czucie w palcach - Przecież ty w ogóle nie jesteś przystosowana do warunków pogodowych w swoim własnym kraju!

-To jeden z wielu powodów, dla których zostałam w Ameryce. Teraz przywiozłam sobie łosia, który będzie mnie grzał w razie potrzeby, więc już nie muszę się martwić.

-Tego zawsze chciałem - zostać przenośnym termoforem dla laski, która nie radzi sobie ze śniegiem.

-Widzisz? Spełniam marzenia! - roześmiała się.

W domu śmiała się właściwie bez przerwy, z każdej głupoty, trochę jakby w otoczeniu rodziny jej wewnętrzne dziecko odruchowo postanawiało się ujawnić. Podobało mu się to i właściwie wcale się nie dziwił.

Był trochę przytłoczony ogromem czułości jaką dostał. Został przyjęty, zaakceptowany, bez pytania i bezwarunkowo. Całkowicie.

-Cieszę się, że ułożyło się między wami. Miło patrzeć na Violet taką zakochaną. - powiedziała mu Isla, kiedy dziewczyna poszła poplotkować z bratem, a on został w kuchni, by pomóc przy naczyniach.

Poczuł się odrobinę niezręcznie, ponieważ owszem, on też się cieszył, co zresztą zaraz mamie Solveig powiedział, ale miał wrażenie, że kobieta jest mu w pewien sposób za to wdzięczna, a on nic nie zrobił, a już na pewno nie zrobił nic, by blondynce to zakochanie ułatwić i ono trwało raczej ,,pomimo" niż ,,za".

Dlatego tak bardzo ważne było zbieranie punktów i dlatego znowu zgodził się na targanie walizek.

Nicks obrócił się do nich i błysnął do nich uśmiechem, chwilę przed ruszeniem.

-Witamy na pokładzie Solveig Airlines. Prosimy zapiąć pasy, nie marudzić na temat wybranej przez pilota ścieżki dźwiękowej, oraz przesadnie się nie obściskiwać. Życzymy przyjemnej podróży.

Podróż nie była przyjemna, bo Nicklas był absolutnie fatalnym kierowcą. W połowie drogi Gavin sam zaproponował, że go zmieni, niby z grzeczności, ale tak naprawdę po prostu bardzo chciał dojechać na miejsce w jednym kawałku, najlepiej z wciąż żyjącą Violet i chłopak chętnie się na to zgodził, przyznając, że ma ochotę się zdrzemnąć.

Wygonił dziewczynę do przodu, a sam usadowił się na tylnym siedzeniu czerwonej toyoty i zasnął równie błyskawicznie, jak była to w stanie zrobić jego siostra. Może to był jakiś rodzinny talent.

-Kto mu dał kurwa prawo jazdy? - zapytał cicho, a blondynka parsknęła śmiechem.

-Nie wiem. Jest straszny. Myślisz, że dlaczego tylko u niego były wolne miejsca?

-Nigdy więcej. - skupił się na drodze - Odpal mi nawigację, bo nie mam pojęcia gdzie jadę.

-Poprowadzę cię. Jeżdżę tam co roku, trafię.

Nie trafiła. Zgubili się, posprzeczali, budząc tym Nicklasa i dopiero on powiedział im, gdzie skręcili źle, dusząc się ze śmiechu z powodu ich nieudolności. Na miejscu znaleźli się jako ostatni, trochę na siebie obrażeni i zmęczeni po wielu godzinach jazdy.

Hotelik w którym byli zakwaterowani znajdował się dość daleko od centrum miejscowości, ale pod samym stokiem, zjeżdżającym na szersze, bardziej popularne trasy. Biznes był prywatny, niewielki, zdecydowanie stary, ale wciąż urokliwy. W środku pachniało kurzem, a pokoje były malutkie, ale podejrzewał, że gdy ma się dużo dzieci i normalną pracę, nie polegającą na handlowaniu resortami, niekoniecznie można sobie pozwolić na pięć gwiazdek. Na recepcji stała właścicielka, która na widok Violet cała się rozpromieniła i zaczęła radośnie ją witać, a przynajmniej to Gavin podejrzewał, że się dzieje, bo pomimo starań Violet, by nauczyć go chociaż podstawowych słów, nie rozumiał praktycznie niczego poza ,,dzień dobry", ,,do widzenia" i ,,dziękuję".

Odebrali klucze do swojego pokoju, odnieśli rzeczy i poszli prosto na kolację, gdzie była już reszta, w połowie posiłku, najwyraźniej zbyt głodna, by na nich czekać.

-Ooo, dotarli! - Emil zaklaskał na ich widok - Moje gratulacje!

-Miałam do was właśnie dzwonić. - Isla przesunęła się, robiąc im miejsce przy swoim stoliku - Zaczynałam się martwić.

-Dopiero zaczynałaś? - roześmiała się Sissel - Mamuś, umieściliśmy w jednym aucie Violet, pozbawioną jakiegokolwiek poczucia kierunku, Gavina który traci cierpliwość na pstryknięcie palcami i Nicklasa, który wygrał prawko w chipsach, a siedział za kierownicą. Jedno słucha Taylor Swift, drugie Metallici, a trzecie ma niezdrową obsesję na punkcie musicali, ze szczególnym naciskiem na ,,Six" - to jest cud, że oni w ogóle tu kurwa dojechali.

-Język! - burknęła kobieta.

-Widzisz? Nawet nie masz argumentów na ich obronę!

-Wypraszam sobie, poszło nam fantastycznie. Jesteśmy tu i wszyscy się dalej lubimy. - Nicklas wziął talerz, gotowy napaść na szwedzki stół w rogu jadalni - Wybaczcie, mam plan się napchać ile wlezie. Jutro i tak spalę z nadwyżką.

-Trzymaj. - Emil postawił przed Gavinem kufel z piwem - Musimy się razem napić.

-Przecież piłem z tobą w Wigilię.

-I twoim zdaniem to wystarczy na całe życie?

Reed roześmiał się i również ruszył, żeby nałożyć sobie coś dobrego razem z Violet, po drodze mijając Nicksa, który miał na tacy absolutnie wszystko, co tylko mogło się na niej znaleźć.

Poza nimi jadło parę innych osób, ale było zdecydowanie kameralnie, a jemu to odpowiadało zdecydowanie bardziej niż jakikolwiek kurort.

Usłyszał śmiech za swoimi plecami.

Obrócił się i zobaczył sympatycznego, starszego pana, który rozmawiał z Solveigami pozostałymi przy stole. Vi odłożyła sztućce i zawołała, machając ręką.

-Kto to?

-Pan Pedersen, właściciel. Jest najwspanialszy na świecie, patrzył jak rośniemy co roku.

Mężczyzna ich dostrzegł i uniósł brwi. Pokazał na Gavina i zapytał o coś, a wszyscy przy stole się roześmiali. Sissel powiedziała coś, podczas gdy reszta kiwała głowami, rzucając im rozbawione spojrzenia.

-Mam dziwne wrażenie, że jestem obgadywany. - mruknął do blondynki, zerkając na nią.

-Pytał się ich, czy mają kolejnego brata. -uśmiechnęła się do niego szeroko - Powiedzieli, że tak.

***

Następnego ranka okazało się, że Gavin coś tam pamięta, ale zdecydowanie nie tyle, żeby jakkolwiek konkurować z Solveigami. Łudził się, że zaczną na spokojnie, ale wszyscy mieli duże doświadczenie i radzili sobie doskonale, a jemu duma nie pozwoliła przyznać się, że nie do końca wie co robi.

-Po prostu jedź za nami. - poleciła mu Sissel, naciągając rękawiczki. Poza nim na snowboardzie była tylko ona i Fabian, cała reszta jeździła na nartach - Zjeżdżamy na sam dół, do pierwszego wyciągu i tam się widzimy.

-Jasne. - mruknął, patrząc w dół stoku - Nie ma problemu.

Violet wydawała się podekscytowana, na tyle o ile był to w stanie ocenić, bo miała kominiarkę, gogle i kask, przez co właściwie nie widział jej twarzy.

-Robimy zakłady? - zapytał Emil, który klęczał na śniegu i dopinał żonie buty.

-Możemy. - Nicklas się wyprostował - Sissi?

-Łatwo. - roześmiała się - Przyjmuję.

-Ja chcę się ścigać z tatą. - Matilda podjechała do ojca - Stoi?

-Jeżdżę trzy razy tyle, co ty żyjesz.

-To nie masz się czego bać.

-Zgoda. - pochylił się, żeby pocałować córkę w czubek kasku.

Jej mąż nie umiał jeździć ani na desce, ani na nartach, więc przyjechał dla towarzystwa i spędzał czas na spacerach i spaniu.

-Co się dzieje? - Gavin pochylił się do Vi -O jakie zakłady chodzi?

-Czasem dobieramy się w pary i potem jak robimy przerwę, to przegrany stawia wygranemu grzańca, czy coś innego do picia. Taka zabawa. - wyjaśniła - Hej, Eve! Masz ochotę wydać na mnie pieniądze?

-Na ciebie zawsze! - żona Emila przesłała jej całusa.

-A nowy? - Nicklas wskazał kijkiem na Gavina - Jak dobry jesteś?

Przełknął ślinę, po czym wzruszył ramionami.

-Dupy nie urywa, tragedii też chyba nie ma.

-To sparuj się na początek z Fabianem. Ma astmę i to jedyny sport, jaki uprawia w ciągu roku, inny niż przewracanie kartek. Możesz wygrać.

Fabian pokiwał głową.

-Nie będę się kłócił, masz spore szanse.

Otóż nie miał. W momencie, w którym jego własna dziewczyna śmignęła w dół jak strzała jeszcze się łudził, ale potem już zdecydowanie nie. Nie wziął pod uwagę tego, że ostatni, czy też pierwszy wyciąg jaki miała na myśli Sissel znajduje się wiele kilometrów stoków w dół i że naprawdę będzie musiał nadążać, bo inaczej zwyczajnie się zgubi, a Solveigowie, nawet biorąc pod uwagę Fabiana, jeździli szybko i momentami po naprawdę trudnych trasach, ostatecznie więc przeżegnał się i postawił wszystko na jedną kartę.

Gdyby nie to, że był silny i w ogólnie dobrej formie prawdopodobnie zginąłby w połowie drogi. Dojechał ostatni, mięśnie ud paliły go żywym ogniem i nawet nie przejmował się szczególnie przyjaznymi docinkami reszty, szczęśliwy że się nie połamał. Udało mu się to powtórzyć jeszcze raz, a kiedy wreszcie za trzecim zjechali w dwóch trzecich trasy do knajpki, nie był pewien, czy jest bardziej czerwony z wysiłku, siny z zimna, czy blady ze strachu.

-Będziesz rzygał? - zapytała go bezlitośnie Rune, gdy opadł w ciepłym wnętrzu na ławę przy stoliku. Wyglądało na to, że jednak był po prostu zielony.

-A idźcie w cholerę wszyscy. - jęknął - Jesteście nienormalni.

-Nie przejmuj się. Pojeździsz z nami jeszcze z dwa sezony i zrobisz się lepszy ode mnie. - pocieszył go Fabian.

-Dzięki.

-A kupisz mi tego grzańca? - upomniał się grzecznie, z niewinnym uśmiechem, chociaż w oczach miał subtelny, złośliwy błysk.

Uderzył czołem o blat.

Poczuł palce Violet we włosach i usłyszał jej śmiech.

-Za nami ciężko nadążyć. I tak poszło ci nieźle. - szepnęła mu do ucha, po czym cmoknęła go w policzek - Pod koniec będziesz śmigał.

Faktycznie, jazda za nimi przypominała bardzo ryzykowny i średnio przyjemny, ale skuteczny przyspieszony kurs przypominający, bo ostatniego dnia Fabian musiał się naprawdę poważnie postarać, żeby nie przegrać, a Reed bawił się zdecydowanie lepiej.

Siedział z całą rodziną w sali obok jadalni do bardzo poźna w nocy, grając w piłkarzyki i rozmawiając, lekko podpity i tak rozbawiony, że miał zakwasy w mięśniach twarzy. Zresztą, we wszystkich innych również. Był wykończony, obolały i obrzydliwie, przytłaczająco szczęśliwy.

-No, Gavs. - rzucił Emil, gdy rozdzielali się na korytarzu, by pójść do siebie i przespać się chociaż moment - Zaliczyłeś nasz tradycyjny wyjazd. Moje gratulacje.

-Jestem już Solveigiem? - roześmiał się.

-No ba. - chłopak objął go ramieniem - Już się z tego nie wyplączesz. Mama Isla szykuje na ciebie papiery adopcyjne.

-Oh nie. Biedny ja. Wygląda na to, że będziemy pili razem częściej.

-Ty jeszcze nie wiesz, co znaczy pić z nami. Ale nie martw się, przekonasz się. -cmoknął go żartobliwie w policzek, również po paru piwach - Śpijcie dobrze.

Odszedł, by dołączyć do żony, która wyszła wcześniej, żeby uśpić Manon, a oni poszli do siebie. Potrzebował prysznica, najlepiej w prawie wrzącej wodzie.

Violet najwyraźniej też.

Uśmiechnął się, słysząc szelest zrzucanych ubrań i ciche pukanie w zaparowaną szybę kabiny.

-Potrzebujesz towarzystwa? - zapytała, wsadzając głowę do środka.

-Jak już się rozebrałaś, to chodź.

-No wiesz co? - oburzyła się - Z takim brakiem entuzjazmu, to ja dziękuję.

Odwróciła się, a wtedy wychylił się, złapał ją, wciągnął prosto pod gorącą wodę, przycisnął do ściany i pocałował tak, żeby nie miała już żadnych wątpliwości co do jego entuzjazmu.

Zarzuciła mu rękę na szyję, drugą przesuwając po jego klatce piersiowej i w dół brzucha. Przesunął usta na jej szyję i wciągnął z sykiem powietrze, gdy zaczęła pieścić go dłonią. Ugryzł lekko białą skórę. Nie musiał tego robić mocno, wiedział, że i tak zostanie ślad, który miał ochotę tam zostawić.

Obrócił ją, klepnął w pośladek i wszedł w nią powoli, zostawiając kolejne pocałunki między szczupłymi łopatkami i na karku, kładąc dłonie na jej biodra. Jęknęła cicho, a on położył jej pospiesznie palec na ustach.

-Przestań, przez wodę nie będzie nas słychać. - parsknęła, rozbawiona.

-Właściciele zapłacą podejrzanie duży rachunek.

-Zostawiamy im tyle pieniędzy, że na pewno sobie poradzą.

Roześmiał się, obejmując ją mocniej, coraz mniej przejmując się tym, że może być ich słychać. Znał to ciało, znał jego właścicielkę, nauczył się już wszystkich jego sztuczek, które teraz bezwstydnie wykorzystywał. Wiedział jak znaleźć to jedno miejsce na szczęce, które najbardziej lubiła, żeby całował. Wiedział, jak jej dotknąć, żeby jej się podobało i wiedział, kiedy zbliża się do finiszu, przez co mógł się z nią trochę podrażnić, wycofać się, nie dać jej od razu tego, czego chce, żeby potem tym bardziej ugięły się pod nią nogi. Skończył chwilę po niej, wiedząc również, że teraz dziewczyna będzie rozluźniona, prawie bezwładna, wciąż spragniona czułości.

Lubił taką Violet. Taka Violet była całkowicie jego.

Nie tracili czasu na ubieranie się, bo w pokoju było ciepło, więc wytarli się tylko i wsunęli pod kołdrę obok siebie.

-Strasznie się cieszę, że tu z nami jesteś. - szepnęła dziewczyna, przewracając się na brzuch i patrząc na niego - To najlepsze co mogłeś mi dać na święta. Tak cię lubię takiego.

-Bez ubrań?

Uśmiechnęła się.

-Szczęśliwego. - podparła brodę ręką - Szczęśliwy Gavin to mój ulubiony Gavin.

Poczuł się jakby uderzyła go cegłą. Dobrała się do jego wewnętrznego, skrzywdzonego dziecka, do wkurwionego nastolatka, do zagubionego dorosłego i całkowicie go rozbiła jednym prostym zdaniem, bo nie myślał o tym nigdy, ale dotarło do niego teraz, że jest pierwszą osobą w jego życiu, która naprawdę się o niego troszczy.

Przełknął ślinę, czując jak coś łapie go za gardło.

-Wszystko okej? - zapytała, widząc jego wyraz twarzy - Coś się stało?

-Nie. - pokręcił głową - Po prostu cię kocham.

-To źle?

-Tak. Tak, bo chyba nie umiem tego robić dobrze. Mogę udawać, że kurwa czuję się taki super, ale cały czas mam wrażenie, że trwa ten zjebany projekt szkolny, gdzie trzeba zajmować się jajkiem przez dobę i go nie potłuc, tylko że tym razem jajko jest diamentowe i faktycznie mi na nim zależy.

-Że co? - uniosła brwi, zdezorientowana.

-Chyba chodzi mi po prostu o to, że jesteś najcenniejszym co mam, Violet. A ja wciąż się boję, że to zjebię.

Przysunęła się bliżej i wzięła jego twarz w dłonie, patrząc mu poważnie w oczy.

-Nie jestem jajkiem. Ciężko mnie zniechęcić. Jesteśmy razem prawie rok i przez cały ten czas czułam się bezpiecznie. W tej relacji. Z tobą. - przyłożyła czoło do jego czoła - Chciałabym, żebyś czuł się tak samo. Żebyś wierzył w to, że nie zostawię cię za jakąś pierdołę. Że nigdzie sobie nie pójdę.

-Violet...

-Cicho, teraz mówię ja. - przerwała mu - Jesteś dobrym człowiekiem i jesteś dobry dla mnie, a ja jestem ci w stanie bardzo wiele wybaczyć. Póki nie wykorzystujesz tego z premedytacją, jest dobrze. Musisz zaufać sobie. I zaufać mi. Okej?

Kiedy wreszcie się odezwał, głos miał ochrypły.

-Okej. 

Kaboom!

Violet powiedziała ,,mogę go naprawić" i faktycznie to zrobiła.

To jeden z moich ulubionych rozdziałów ever. Czy jest jakis super pod wzgledem fabularno/ narracyjnym? Nie, ale wciąż go kocham. Angst angstem - wszyscy wiemy że to lubię, ale każdy z nas potrzebuje czasem trochę fluffu i szczęścia, a do tego najlepsze święta z Solveigami.

Mam nadzieję że podobał wam się gwiazdkowy rozdział w środku sierpnia.

Dajcie znać!

~Gabi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top