■the purest among the souls■

Detroit, 11.05.2039

-Kai Lorens. - wykrztusiła Uma, czując, że musi usiąść - Kai Lorens chce ze mną jeździć.

-Tak.

-Przecież on startuje ze swoją żoną!

-Już nie. Florence wycofuje się ze sportu, ogłosili to już jakiś czas temu, ale jeszcze nie podali do wiadomości publicznej, dlaczego, a ja nie pytałam, ale jest bardzo zaangażowany. Chciał dostać twój prywatny numer, ale nie zgodziłam się od razu, wolałam najpierw z tobą porozmawiać. Nie chciałam też, żebyśmy wyszły na jakieś zdesperowane, ale prawdę mówiąc jesteśmy bardzo zdesperowane, więc daj mi znać jak najszybciej, kiedy możemy was umówić przynajmniej na jakąś wstępną rozmowę. Facet spada nam z nieba! Musiałabyś wypełnić parę formalności związanych ze zmianą reprezentacji, bo jego jedyny warunek jest taki, że chce dalej startować dla Kanady, ale twój wątpliwy patriotyzm raczej nie powinien stanąć temu na przeszkodzie.

Dziewczyna nabrała nagłej ochoty, by uderzyć głową w grzejnik. Co ona najlepszego narobiła?

-Kristy... - wykrztusiła - Ja nie mogę.

-Co nie możesz?

-Ja nie mogę teraz wyjechać z Detroit. Przepraszam, wiem, że robiłaś co mogłaś przez kilka ładnych tygodni, ale mówiłam ci już jakiś czas temu, że mam tu teraz straszny osobisty burdel i żebyś tylko trzymała rękę na pulsie, bo nie mogę ci niczego zagwarantować. Wypadłam zupełnie z formy, to się nie uda, nie dam rady. Prawdę mówiąc, planowałam polecieć w najbliższym czasie do Nowego Jorku, kupić ci kwiaty i podziękować ci za współpracę. Nie widzę się dłużej w tym sporcie.

-Uma. - głos managerki był stanowczy - Kai. Lorens.

-No przecież wiem! Ale tłumaczę ci...

-Porozmawiaj z nim chociaż. Wysłuchaj go. I tak mu obiecałam, że się do niego odezwiemy. On naprawdę jest dobry...

-Kristy, spotykałam chłopa na wszystkich najważniejszych międzynarodowych zawodach, jakie tylko istnieją. Dwa razy podprowadził mi złoto olimpijskie sprzed nosa - wiem, że jest dobry! Jest dobry jak cholera, ale...

-Nie mówię o tym, że potrafi dobrze jeździć. Mówię o tym, że byłby dobry dla ciebie.

-Skąd możesz to wiedzieć?

-Rozmawiałam z nim. Wiem, że nie pracujemy razem długo, ale trochę cię znam i uwierz mi, to jest dokładnie to, czego potrzebujesz.

-Potrzebuję zostać z rodziną.

Androidka po drugiej stronie telefonu umilkła na moment, a następnie westchnęła ciężko.

-Daj mu do siebie zadzwonić. Tylko tyle dla mnie zrób. Jeśli cię nie przekona do niczego więcej - w porządku, odpuścimy. Ale moim zdaniem to będzie wielki błąd. - zniżyła łagodnie głos - Taki talent jak twój to rzadkość, kochanie. A ty na dodatek nie zmarnowałaś ani grama. Z kimś takim jak on mogłabyś jeździć jeszcze spokojnie dekadę. Przemyśl to jeszcze raz.

-Kristy...

-Przemyśl to. - ucięła - Dam Kaiowi ten numer. Zrozumiesz o co mi chodzi.

Przełknęła ślinę.

Jedna rozmowa.

Jedna rozmowa, która nie mogła przecież i tak zmienić niczego.

-Dobrze. - powiedziała w końcu - Dobrze, niech zadzwoni, jeśli to sprawi, że będziesz się czuła usatysfakcjonowana.

-Wiesz, podobno planujesz mnie zwolnić. Muszę się postarać. - w jej głosie zabrzmiała czułość, bo Kristy była nie tylko managerką, ale również dobrą duszą Umy - Trzymaj się. Nie pożałujesz.

Pożałowała już w momencie, w którym połączenie się zakończyło. Była na siebie zła.

-Tak to jest, jak się nie wie czego się chce, panno Kamski. - fuknęła pod nosem, zirytowana, ale pewna, że uda jej się szybko sytuację naprostować. Wystarczyło pogadać chwilę z tym całym Lorensem i wyjaśnić mu parę kwestii.

Tymczasem musiała wrócić do swojego gościa.

Connor niósł doniczkę przez jej niewielki salon, kiedy zajrzała przez drzwi. Włosy opadły mu niesfornie na czoło, a on posłał jej uśmiech, trochę inny niż ten standardowy, psotny, który tak lubiła, bo nieco zakłopotany.

-Wybacz, pozwoliłem sobie to przestawić, bo ta paproć faktycznie ledwo zipie. One lubią dużą wilgotność, ale słabo tolerują zmiany temperatury, a ty najpierw ją ususzyłaś, a potem chyba podjęłaś próby reanimacji, wlewając w nią dwa litry na raz, co jeszcze nie byłoby takie złe, gdybyś nie postawiła jej jednocześnie na parapecie, tuż nad grzejnikiem. Cała ta woda spłynęła na dno donicy, więc właściwie ugotowałaś jej korzenie żywcem, jednocześnie pozwalając liściom stać w wiecznym przeciągu. To dość niesamowite, że ta roślina jeszcze funkcjonuje. Nie obiecuję, że coś z niej będzie, ale zobaczę co uda mi się zdziałać. - przyjrzał się jej - Coś się stało?

Nigdy nie sądziła, że będzie potrafiła zauroczyć się do tego stopnia. Wątpiła w istnienie motyli w brzuchu, w zawroty głowy i w rumieńce na twarzy. Wątpiła w piszczenie w poduszkę, głowę w chmurach, czy wszelkie tego rodzaju głupoty. Wątpiła w to wszystko, a jednak patrzyła na kogoś, kto w jednej sekundzie potrafił obcałować jej szyję w taki sposób, że kolana miękły po to by w następnej z prawie chłopięcą radością opowiadać jej coś o hodowli paproci i czuła się jak zupełnie zdurniała nastolatka, wpatrzona w kapitana drużyny koszykówki, czy coś równie stereotypowego, choć przecież ich relacji zwyczajną raczej nie można było nazwać.

Jednym słowem - zupełnie straciła głowę.

Jedna rozmowa. Jeden krótki telefon, jeden lot do Nowego Jorku i będzie mogła wreszcie zapomnieć o wszystkim poza nim i bratem.

Uśmiechnęła się łagodnie.

-Nie. - zapewniła, odwracając wzrok by nie zauważył w jej oczach resztek rozmywającego się właśnie zdenerwowania - Zupełnie nic.

***

Detroit, 13.05.2039

Connor nie wiedział o gotowaniu zupełnie niczego i nie miał żadnego interesu w tym, by się dowiadywać. Jak zdążył się przekonać nie wykazywał również ani odrobiny naturalnego talentu, czy wyczucia, ale trzeba było mu przyznać to, że fakty umiał łączyć szybko i wystarczył mu jeden rzut oka na przerażoną twarz Umy, by zrozumieć, że zrobił coś absolutnie niedopuszczalnego.

-Przepraszam. - rzucił, jeszcze zanim się odezwała - Przepraszam, chociaż naprawdę nie wiem, gdzie popełniłem błąd.

-Nie wiesz? - wykrztusiła - Złamałeś makaron na pół!

-No tak. - przyznał, nie rozumiejąc problemu - Nie mieścił się w garnku.

-Jak się nie mieści, to wsadzasz go do wody pionowo i czekasz aż jedna połowa zmięknie, żeby móc zanurzyć całość. Nigdy się tak nie robi!

-Dlaczego?

-Bo nie wolno!

-To zmienia jakoś smak?

-Nie. To jest po prostu taka zasada, której się nie ignoruje. Potem się tak dobrze nie owija na widelcu, źle wygląda i w ogóle jest do bani. Poza tym można stracić prawo wjazdu do Włoch.

-Nie prawda.

-No, może i nie prawda, ale jeśli potraktujesz w ten sposób spaghetti będąc już na miejscu, to z pewnością zostaniesz wygnany.

-To też nie prawda.

-Connor, jesteśmy tu, żebym cię czegoś nauczyła. Czy ja się z tobą kłócę na temat hodowania roślin doniczkowych? Przecież ty nigdy nawet nie jadłeś makaronu!

-Nie, ale to nie zmienia faktu, że to co mówisz zupełnie do mnie nie przemawia, potrzebuję jakiegoś logicznego ciągu przyczynowo - skutkowego. Przecież gotowanie go w pionie tylko po to, żeby był w całości jest zupełnie niepotrzebnie skomplikowane i długie, a owija się na widelcu dokładnie tak samo, niezależnie od długości, chyba że się go naprawdę posieka na krótko.

Wydawała się wstrząśnięta podobnym pomysłem.

-Jesteś taki sam jak moi bracia.

-Ale przecież mówię prawdę!

-Dobrze. - westchnęła - Skoro moje argumenty do ciebie nie trafiają, to czy możemy się umówić na to, że owszem, mówisz prawdę, ale i tak nie będziesz łamał makaronu w mojej obecności, bo razem z nim pęka moje serce?

-To było wyjątkowo dramatyczne, ale w porządku.

-W porównaniu z resztą mojej rodziny jestem zupełnie nie dramatyczna.

-Fakt, ale to nie jest wysoko zawieszona poprzeczka.

Przerwała siekanie warzyw.

-Powiedz mi, czy tobie spieranie się ze mną o zupełne głupoty sprawia frajdę?

-Oczywiście. - przyznał, zupełnie bez skrępowania - W końcu bardzo się różnimy.

-To źle?

-Wręcz przeciwnie. Lubię słuchać tego, w jaki sposób myślisz. To ciekawe. - zmrużył oczy - Poza tym przecież ty też się dobrze bawisz.

-Skąd wiesz?

-Uśmiechasz się.

Zamrugała, unosząc dłoń do policzka, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie co się dzieje z jej twarzą, po czym przygryzła lekko usta.

-Masz rację. Ostatnio jakoś częściej mi się to zdarza. - odłożyła nóż, słysząc dźwięk telefonu - Wiesz co to znaczy al dente?

-Nie, ale mogę się dowiedzieć.

-To dowiedz się i zrób w ten sposób to nieszczęsne spaghetti, zobaczymy jak ci pójdzie. Za moment wrócę.

Wytarła ręce o sweter i ruszyła do salonu, gdzie zostawiła komórkę. Podejrzewała, że to Gavin dzwoni, ale to był nieznany numer i zawahała się przez moment, podejrzewając kto to może być.

Minęło parę dni. Liczyła, że o niej zapomniał.

-Halo? - rzuciła, licząc, że jednak się pomyliła.

-Cześć, Uma. - nie pomyliła się - Wybacz tą zwłokę, chciałem odezwać się szybciej, ale bałem się, że mogę wyjść na jakiegoś zdesperowanego fana, choć prawdę mówiąc, jestem twoim ogromnym fanem.

-Cześć, Kai. - odpowiedziała, nie mogąc się nie uśmiechnąć.

Znali się odrobinę, na tyle, by przywitać się na wspólnych lodowiskach, albo uścisnąć sobie ręce na którymś podium i chłopak zawsze wydawał jej się sympatyczny, ale dopiero teraz mogła naprawdę z nim porozmawiać.

Głos miał ciepły, wesoły i schlebiało jej to co o niej mówił, choć podejrzewała, że to jedynie zwykła grzeczność, bo starszy od niej o dwa lata, reprezentujący Kanadę Lorens, w duecie z Florence Wright, a później Florence Wright-Lorens mógł się poszczycić największą ilością tytułów i medali w swojej kategorii wiekowej.

Choć stwarzali z żoną duże zagrożenie dla niej i Josha, mimo wszystko zawsze cieszyła się na ich widok, bo oglądanie ich jazdy było czystą przyjemnością, a konkurowanie z nimi - jeszcze większą, szczególnie, jeśli udawało się zwyciężyć.

-Podejrzewam, że wiesz w jakiej sprawie dzwonię?

-Tak, rozmawiałam z moją managerką. Ogromnie mi miło, że się odezwałeś, ale chyba będę musiała cię rozczarować.

-Z powodu mojego warunku?

-Tego ze startowaniem dla Kanady? Nie, zupełnie nie o to mi chodzi, to nie byłby dla mnie problem. Nie zależy mi wcale na reprezentowaniu Stanów Zjednoczonych. Od zawsze powtarzam, że jedyne co tak naprawdę reprezentuję to moje nazwisko, bo ma lepszą reputację niż mój kraj, a nazywam się Kamski, więc to o czymś świadczy.

Roześmiał się.

-Więc czemu tak szybko stawiasz na mnie krzyżyk? - usłyszała - Powinienem się obrazić?

-Oh, nie! Naprawdę, w normalnych warunkach byłabym zachwycona, mogąc z tobą pracować, ale nie jestem pewna, czy ja w ogóle planuję powrót do łyżwiarstwa. Mam teraz w Detroit istotne sprawy rodzinne i nie chcę marnować twojego czasu.

-Wielka szkoda, ale rozumiem to oczywiście. - brzmiał spokojnie, nie naciskał -Czy byłabyś mimo tego otwarta na wspólny trening?

Poczuła się zbita z tropu.

-W jakim sensie?

-Mógłbym przylecieć do Detroit. Zobaczyć, jak jest. Jeździsz bardzo dokładnie technicznie, nie zaniedbując artyzmu, a to rzadkie połączenie, ale - nie obraź się - zawsze miałem wrażenie, że przez dużą różnicę wzrostu między tobą a twoim partnerem odrobinę ograniczasz własną dynamikę, a to jest coś, czego ja mam pod dostatkiem. Prawdę mówiąc, mam jej spory nadmiar, przez co tracę na precyzji elementów. Po prostu myślę, że dobrze byśmy się uzupełniali i jestem ciekawy, czy mam rację. Nie mam zamiaru nakładać na ciebie żadnej presji, czy zmieniać na siłę twojego zdania, ale to mogłaby być dobra zabawa, a gdyby moja teoria się sprawdziła może moglibyśmy wypracować wspólnie jakieś skuteczne rozwiązanie.

Miał rację, Uma była silna i szybka, ale musiała dość mocno się ograniczać, bo wysoki, smukły Josh o długich kończynach wykonywał wszystkie elementy dwa razy wolniej i gdyby pozwoliła sobie na całkowicie swobodny, płynny ruch straciliby bardzo na synchronizacji.

-Dzięki dobrej zabawie nie wygrywa się medali.

-Nie, to się dzieje od ciężkiej pracy, ale od dobrej zabawy dobrze się bawisz. Czasem warto. Nawet kosztem jednego czy dwóch krążków. - umilkł na chwilę -Uwielbiam ten sport. Naprawdę. Poświęciłem mu całe życie i wciąż nic nie sprawia mi takiej radości i satysfakcji. Jeszcze nie. I mam wrażenie, że tak samo jest z tobą, dlatego bardzo mi zależało, żeby chociaż spróbować. Partner to nie może być ktokolwiek, byle umiejętności miał odpowiednie. To musi być ktoś, kto będzie rozumiał sposób, w jaki patrzę na łyżwiarstwo. Nie mam zamiaru na ciebie w żaden sposób naciskać, ale bardzo mnie korci, żeby przynajmniej raz stanąć z tobą na lodzie. Będzie mi bardzo miło, jeśli mi na to pozwolisz.

Czuła jak serce jej bije szybciej.

Nie powinna go słuchać. Nie powinna rozważać tej propozycji nawet przez sekundę. Nie powinna czuć się tak skonfliktowana.

A jednak nie umiała powiedzieć mu twardego ,,nie", bo powiedział dokładnie wszystko co powinien, by również chciała stanąć z nim na lodzie.

-Oddzwonię do ciebie, dobrze? - poprosiła słabo. Nie miała zamiaru ściągać go do miasta bez zapytania paru osób o zdanie - Najszybciej jak będę mogła, potrzebuję dosłownie dwóch - trzech dni.

-Oczywiście. - wciąż nie słyszała w jego głosie grama urazy, czy pretensji - Było mi bardzo miło, trzymaj się.

Rozłączył się, a ona poczuła, że ręce jej opadają.

Wpadła w niezłe bagno, z którego nawet nie postarała się wydostać.

Próbowała przypomnieć sobie wszystkie te momenty, kiedy szlochała po zejściu z lodu, kiedy wszystko ją bolało, kiedy miała dość i pytała samą siebie, po co do cholery dalej robi to co robi. Przywołała nawet w pamięci wypadek, ból i każdy atak paniki przy próbach podnoszenia.

Nie udało jej się zagłuszyć narastającej w środku ekscytacji.

-Uma? - Connor wsadził głowę do pomieszczenia - Wydaje mi się, że makaron jest gotowy. Odcedziłem go i... - przyjrzał jej się - Co się dzieje?

Nie mogła mu powiedzieć, że nic. Już nie.

Przysiadła niezręcznie na sofie, zastanawiając się jak mu wytłumaczyć całą sytuację.

-Moja managerka znalazła dla mnie potencjalnego partnera.

Patrzył na nią badawczo, jak gdyby usilnie, ale bezskutecznie starał się znaleźć powiązanie między jej niezbyt szczęśliwym wyrazem twarzy, a tym co do niego mówiła.

-Mhm. - mruknął zachęcająco - I?

-I powiedziałam jej, że nie mogę wyjechać z Detroit. Na pewno nie teraz, a prawdopodobnie nigdy, ale poprosiła mnie, żebym przynajmniej z nim porozmawiała.

-I to był on?

-Tak. - przygryzła usta - Zrozumiał.

-Ale?

Musiał widzieć każdą jej myśl jak na dłoni, bo podpowiadał jej dokładnie to, co należało.

-Ale zapytał, czy może pomimo tego przylecieć, zobaczyć jak nam się razem jeździ. Z ciekawości.

-I co powiedziałaś?

-Że oddzwonię.

Patrzył na nią, chyba odrobinę zmartwiony, ale raczej nie tym, co do niego mówi, a bardziej tym, jak się zachowuje.

Troszczył się. A ta świadomość wcale jej nie pomagała.

-Chyba nie rozumiem problemu. Masz ochotę z nim pojeździć?

-Tak. Bardzo. Ale boję się, że to tylko wszystko popsuje. Że mi się spodoba i że jeszcze trudniej będzie mi odmówić bo będę chciała się zgodzić i do tego wrócić, a przecież nie mogę się zgodzić! Nie mogę zostawić Gavina, nie mogę zostawić...! - przerwała, poderwawszy gwałtownie głowę i w wbijając w niego spojrzenie na krótki moment.

,,Ciebie."

Niewypowiedziane słowo zawisło między nimi, ciężkie od emocji.

Connor zachował spokój. Usiadł obok niej i milczał dłuższą chwilę.

-Mogę cię spytać o kilka rzeczy? - zapytał w końcu - Chciałbym trochę lepiej zorientować się w sytuacji.

Kiwnęła głową.

-Z tego co rozumiem, chcesz startować dalej, tak?

-Tak. Ale chcę też wielu innych rzeczy, a one się nieco wykluczają. Przede wszystkim chcę pomóc swojemu bratu. To jest dla mnie najważniejsze.

-Myślę, że świadomość bycia powodem, dla którego nie robisz tego co lubisz nieszczególnie mu pomoże w czymkolwiek.

-Ale moja obecność już tak. - stukała nerwowo stopą o podłogę - Boję się bardzo, że jeśli wyjadę to znowu zacznie kłamać, bylebym się tylko nie martwiła.

-Jeśli spojrzeć na sytuację statystycznie, to bardzo uzasadniony lęk, ale przecież możesz weryfikować informacje, które od niego dostaniesz, choćby u mnie. Poza tym to wcale nie jest twoja odpowiedzialność. On musi sam chcieć sobie pomóc.

-Mogę wiedzieć czemu tak ci zależy, żebym się stąd wyniosła? - mruknęła z przekąsem, spuszczając wzrok i nie bardzo wiedząc, co mu innego odpowiedzieć.

-Nie zależy mi. Po prostu zawsze rozsądniej jest podejmować decyzje biorąc pod uwagę wszystkie fakty. A faktem jest, że na siłę Gavina nie naprawisz, choćbyś nie wiem jak mocno go nie kochała.

To zabolało, ale miał rację.

-Rozumiem, że trenowanie w Detroit nie wchodzi w grę?

-Nie. - pokręciła głową - Nie ma warunków, to po pierwsze, a po drugie w przypadku Kaia trenowanie gdziekolwiek indziej w całych Stanach też nie wchodzi w grę. Musiałabym lecieć do Kanady.

Nie patrzył na nią. Zastanawiał się.

-Czy wyjazd z miasta zmieniłby w jakiś sposób twoje podejście, do tego, co się między nami dzieje?

To, jak rzeczowo zadał to pytanie zbiło ją z tropu i trochę zdenerwowało.

-Moje podejście nie ma znaczenia, Connor. Jeśli wyjadę to między nami nie będzie się działo już nic, bo takie relacje na odległość nie działają, jeśli żyje się tak jak ja i ty - wiecznie pracując albo trenując. Nie wierzę w to.

Teraz na nią spojrzał.

Nigdy nie zazdrościła mu umiejętności ukrywania własnych myśli tak bardzo jak teraz, bo w wyrazie jego twarzy nie mogła się dopatrzyć zupełnie niczego, jednocześnie mając pewność, że każda jej wątpliwości wymalowana jest na jej twarzy tak wyraźnie, jakby ktoś użył farby.

-Co ja powinnam zrobić? - zapytała cicho, przyciągając kolana do klatki piersiowej.

-Tego nie mogę ci powiedzieć. Ale mogę ci powiedzieć co ja bym zrobił na twoim miejscu.

Uniosła wyczekująco brwi.

-Zaprosiłbym go tutaj i spróbował.

-Tak?

-Tak. Może się okazać, że wcale ci nie odpowiada, a wtedy problem rozwiąże się sam. Uważam, że warto wiedzieć z czego się rezygnuje. Jeśli ci się spodoba, to wtedy będziesz myśleć nad dalszymi krokami.

-Muszę się jeszcze zastanowić... - mruknęła, nie chcąc podejmować żadnych pochopnych decyzji.

Wzruszył lekko ramionami.

-Dobrze. - podniósł się z kanapy i wyciągnął do niej dłoń - Na razie chodź. Zobaczysz czy nie popełniłem jakiejś kolejnej kulinarnej zbrodni.

Uśmiechnęła się i wzięła go za rękę.

Całe życie chciała tylko jednej rzeczy i na jednej rzeczy się skupiała.

Okazało się, że kiedy tak samo mocno chce dwóch, zupełnie przestaje sobie radzić.

***

Detroit, 19.05.2039

Kai Lorens wydał się Umie personifikacją słońca już w pierwszej sekundzie, w której go zobaczyła.

Siedział w kawiarni, w zwykłej bluzie i jeansach i wypatrywał jej, odgarniając sobie z oczu niesforne, jasnobrązowe włosy. Uśmiechnął się do niej, szeroko i szczerze, kiedy tylko dostrzegł, że dotarła na miejsce. Podobnie uśmiechał się do kelnerki, która właśnie odchodziła i w ogóle chyba zawsze się tak uśmiechał, bo radość wydawała się w nim aż kipieć.

Na zawodach zwykle nie było tego widać aż tak bardzo, bo wtedy był skupiony na tym, by zrobić dobrą robotę, ale teraz, kiedy znaleźli się w dość swobodnej sytuacji, nie było wątpliwości co do tego, że jego wewnętrzne dziecko ma się bardzo dobrze.

Na stoliku stała już dla niej kawa. Napisał do niej parę minut wcześniej, żeby zapytać jaką lubi.

Wstał.

-Cześć! - wyciągnął do niej rękę - Super, że jednak się zgodziłaś. Nie mogłem się doczekać.

-To bardzo miłe, ale obawiam się, że mogę cię zawieść... - usiadła naprzeciwko niego - Mówiłam ci: jestem zupełnie bez formy i zupełnie nie radzę sobie z byciem podnoszoną.

-Ja też jestem bez formy, a to drugie to nie problem, najwyżej ty będziesz podnosiła mnie. W końcu i tak robimy to dla zabawy, prawda?

Roześmiała się.

-Podziwiam, że chciało ci się tu lecieć specjalnie dla mnie.

-Drobiazg. Od razu zahaczyliśmy o moich rodziców w Londynie, to rzut beretem od Detroit. Dobrze się złożyło.

-Kai, Londyn zdecydowanie nie jest rzut beretem od Detroit. Ile wydałeś na bilety lotnicze?

-Ten kanadyjski Londyn. 200 kilometrów stąd.

-Oh. - zamrugała - Czy wyszłam teraz na stereotypową, głupią Amerykankę, która nie rozumie podstawowej geografii?

-Nie, spokojnie, ten brytyjski Londyn jednak łatwiej przychodzi na myśl. - zastanowił się chwilę - Czy wyszedłem teraz na stereotypowego Kanadyjczyka, który jest tak miły, że to aż niepokojące?

-Nie. - roześmiała się - Jest okej.

-Ekstra. Już się bałem, że zrobiłem fatalne wrażenie, a jednak chciałbym, żebyśmy zostali chociaż przyjaciółmi, jeśli nie partnerami.

-Nie zrobiłeś. - czuła się zaskakująco swobodnie w jego towarzystwie, już na starcie - Zrobiłeś dobre wrażenie już tym, że nie chciałeś się spotkać od razu na lodzie. Nie miałabym o to pretensji, tak jak powiedziałam, nie chcę marnować twojego czasu, ale zaproszenie na kawę to coś, czego prawie nigdy nie odmawiam.

Pomyślała o innym zaproszeniu na kawę, które również zaakceptowała i z którego wynikła połowa jej obecnych problemów, a którego mimo wszystko nie potrafiła żałować.

-Dobrze wiedzieć. Tak jak ja z kolei powiedziałem, nie mam zamiaru zmieniać na siłę twojego zdania, ale będzie mi miło, jeśli jednak to zrobię, więc staram się niczego nie popsuć. - upił łyk kawy - W moim wieku i na moim poziomie ciężko znaleźć odpowiednią partnerkę niestety, szczególnie jeśli wcześniej jeździło się z kimś takim jak Flo.

-Wielkie dzięki, właśnie uświadomiłeś mi, że będę porównywana z Florence Wright-Lorens, więc to chyba byłoby na tyle z nie nakładania presji. - zażartowała, przewracając oczami.

-Wybacz, ale na to nic nie poradzę. Jest fantastyczna.

-A mogę spytać dlaczego właściwie postanowiła zrezygnować ze sportu?

Kai milczał przez chwilę, stukając palcami o stolik.

-Wiesz, nie chwaliliśmy się tym publicznie, bo to dopiero początek. Dużo może się zdarzyć i wolimy to zatrzymać dla siebie, więc byłbym wdzięczny za twoją dyskrecję. Media to jedno wielkie gniazdo sępów, trzeba uważać co się mówi.

-Oczywiście.

-Flo jest w ciąży.

Zamarła, w nieco niezręcznym milczeniu. Trochę bała się okazać entuzjazm, bo nie wiedziała, czy to sytuacja w rodzaju: ,,jestem w ciąży i bardzo się cieszę", czy raczej: ,,jestem w ciąży i jestem załamana, bo żyję ze sportu zawodowego".

Ostatecznie postanowiła nieco lepiej wybadać teren, zanim coś powie.

-I jak się z tym czuje?

Kai wybuchnął śmiechem.

-Przepraszam, po prostu wyjątkowo utożsamiam się z paniką w twoich oczach. Też nigdy nie wiem co powiedzieć. - zmrużył wesoło oczy - Cieszy się. I ja też.

Ulżyło jej.

-W takim razie gratulacje.

-Dzięki. Głównie dlatego nie mogę pozwolić sobie na przeprowadzkę z Kanady. W Ottawie są rodzice Florence, którzy na pewno będą dla niej dużą pomocą, szczególnie w sytuacji, w której ja pracuję dalej. Nie chcę jej tego odbierać. Planowałem z początku zrezygnować razem z nią, ale mi nie pozwoliła.

-Dlaczego?

-Bo widziała, że to jeszcze nie jest mój moment. - spoważniał na chwilę - Wiesz, moja żona powiedziała mi kiedyś, że urodziła się po to, żeby być matką, a ja po to, żeby jeździć na łyżwach i chyba coś w tym jest. To nie znaczy, że będę złym ojcem, albo że Florence była słabą łyżwiarką, bo zupełnie nie. Ona jeździła niesamowicie, a ja zrobię wszystko, żeby być najlepszym ojcem jak to możliwe, po prostu to kwestia... pewnego powołania, jak głupio by to nie brzmiało. Dlatego w ogóle do ciebie zadzwoniłem, kiedy dowiedziałem się, że szukasz partnera. Bo Flo powiedziała, że ty też urodziłaś się do jazdy na łyżwach i że to bardzo widać. I że kogoś takiego właśnie potrzebuję.

Speszyła się.

Nie wiedziała, czy ma rację, ale bardzo się bała, że tak.

***

Kiedy Uma zapytała, czy chciałby ją odebrać, Connor wcale nie był pewien, czy faktycznie ma na to ochotę.

Doradził jej zgodnie z własnym sumieniem i nie żałował, że to zrobił, rozumiał w pełni jej dylematy i głównie jej współczuł, ale choć tego nie okazywał, czuł się również nieco rozżalony.

Miał dosyć bycia lepszym niż nic.

Pamiętał, że nawet powiedział o tym dziewczynie, siedząc w samochodzie po bankiecie w CyberLife i że zapewniła go wtedy, że nie musi bać się, że nie ma sobą niczego do zaoferowania i tego właściwie się nie bał, bo wiedział, że ma do zaoferowania całkiem sporo, najwyraźniej jednak wciąż nie dostatecznie dużo.

Lepiej było się z nim przyjaźnić, niż skazać na całkowitą samotność i grę w rosyjską ruletkę z whisky w ręce.

Lepiej było współpracować z nim, niż z dziewczyną, która wyglądała jak zmarła bliska osoba.

Lepiej było się z nim spotykać, niż marnować czas, czekając aż pojawią się nowe perspektywy zawodowe.

Niby miło, ale z drugiej strony jeśli był w stanie przeskoczyć tylko jedną poprzeczkę - tą, która leżała na ziemi - to wcale miło nie było.

I dlatego nie wiedział, czy chce wiedzieć jak poszło, czy jej się podobało i co zamierza zrobić.

Zwyczajnie obawiał się usłyszeć, że pojawiła się lepsza od niego alternatywa i że będzie musiał znieść tą informację z godnością i spokojem, bo co innego miałby zrobić? Nie mógł przecież mieć do Umy pretensji, bo właściwie nie robiła niczego złego. Zjawiła się w Detroit w bardzo nieoczywistej sytuacji, w bardzo nieoczywisty sposób się poznali i przez to cała ich relacja dalej pozostawała bardzo nieoczywista aż do teraz.

Przecież mówiła mu od początku, że szuka nowego partnera, więc czemu miałby być na nią zły, że takowy się pojawił?

Poza tym zdecydowanie bardziej niż opuszczenia przez Umę obawiał się scenariusza, w którym zostaje z nim i jest nieszczęśliwa.

Nie powiedziałaby mu tego, podobnie jak teraz nie mówiła, że wcale nie chodzi wyłącznie o Gavina, ale przecież doskonale wiedział co myśli, wystarczyło na nią spojrzeć. I gdyby musiał na nią patrzeć i widzieć, że wiecznie zastanawia się nad tym ,,co by było gdyby" to chyba by nie wytrzymał.

Wolał być już drugim wyborem, niż tym niewłaściwym.

Myślał o tym wszystkim, powtarzał sobie, analizował, starając się poszufladkować własne uczucia, ale w tym samym czasie odpisywał dziewczynie, że już jedzie, wstawał, ubierał buty i schodził do auta, bo gdzieś w całym tym chaosie, który go otaczał opuściła go chęć nauki nowych interakcji społecznych.

Nie chciał już po prostu spędzać czasu z dziewczyną, która wpadła mu w oko i nic więcej. To było miłe, ale na trochę.

Teraz problem polegał na tym, że Uma najwyraźniej zupełnie nie wiedziała czego chce, a on wiedział czego chce doskonale. Chciał właśnie jej. Na poważnie. A jeśli chciał jej na poważnie, to musiał się z nią zobaczyć.

Kiedy podjechał na parking przy centrum sportowym, które mieściło w sobie całoroczne lodowisko, Uma żegnała się z niezbyt wysokim, muskularnym chłopakiem, który wsiadał do taksówki i który uśmiechał się do niej pogodnie.

Ona z kolei wcale się nie uśmiechała, kiedy obróciła się w jego kierunku. Wyglądała jakby poczucie winy dosłownie pożerało ją od środka.

-Hej. - rzuciła, starając się panować nad głosem i wyciągając ramiona, żeby go objąć.

Pozwolił jej na to. Wtuliła twarz w jego bluzę, szukając komfortu w znajomy już dla niego sposób, a on nie miał sumienia by protestować.

-Podobało ci się, prawda? - zapytał, opierając ciężko policzek na czubku jej głowy.

Poczuł, że kiwa głową.

-I co ja mam zrobić, Connor?

-Tego nie mogę ci powiedzieć. - odezwał się cicho - Nie mogę ci nawet powiedzieć, co sam bym zrobił, bo nie wiem.

Mógłby jej powiedzieć co chciałby żeby zrobiła, ale na to również się nie zdecydował. Za bardzo się bał, że go posłucha, a potem będzie żałować.

***

Detroit, 20.05.2039

-Gavin. - dziewczyna stojąca w drzwiach łazienki wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi oczami - W twoim mieszkaniu jest kot.

W jego mieszkaniu był kot.

Już pierwszego dnia wyjątkowo upodobał sobie zlew w łazience jako miejsce do spania. Lubił też chować się w stercie ciepłego prania, albo pod kołdrą, przez co Reed kilka razy prawie umarł ze strachu, kiedy wyskakiwał spomiędzy ubrań wprost na niego. Poza tym lubił też jeść, obserwować gołębie na balkonie i przytulać się w nocy i właśnie ta ostatnia kwestia zadecydowała o tym, że Gavin nie oddał go nigdzie na drugi dzień po tym jak go znalazł.

Do najbliższego weterynarza miał daleko, więc postanowił przetrzymać rudzielca przez noc i następnego dnia po drodze do pracy zostawić go w miejscu, gdzie ktoś się nim zajmie. Zorganizował prowizoryczną kuwetę ze starego kartonu wyłożonego folią i wysypanego piaskiem, licząc, że kot kiedyś do kogoś należał i będzie wiedział jak z niego skorzystać, dał mu jeść i nawet chwilę pobawił się z futrzakiem wyciągniętą z buta sznurówką, ale raczej nie planował robić wiele więcej.

A potem położył się do łóżka, spodziewając się leżenia przez najbliższe parę godzin i wpatrywania w ciemność, ale po dwudziestu minutach poczuł jak materac delikatnie się ugina, a następnie miękkie, ciepłe stworzenie umościło się wygodnie koło jego szyi, bezczelnie wciskając mu nos do ucha i ocierając się głową o jego policzek.

-Szybko się przyzwyczaiłeś do dobrego, co? - prychnął, przekręcając głowę - Nie możesz być taki łatwy, bo ci życie sprzeda kolejnego kopa.

Kot nie przejął się dobrą radą. Zamiast tego wcisnął się szczelniej w zagłębienie jego ramienia i zaczął mruczeć jak traktor.

Spał całą noc. Mocnym, zdrowym snem, który przerwał dopiero budzik, nastawiony bardziej z przyzwyczajenia, niż po to by faktycznie go budzić, bo oczy miał zazwyczaj otwarte już godzinę przed nim. Poprzedni raz kiedy otworzył oczy czując się wypoczęty nastąpił trochę ponad trzy lata wcześniej i był to ostatni dzień, który zaczął z Violet przytuloną do własnych pleców, więc trochę czasu minęło i poczuł tak ogromną ulgą, że aż prawie się roześmiał.

Sen. Osiem godzin bez huczących w głowie myśli.

Tyle mu było trzeba, żeby poczuć się przynajmniej odrobinę bardziej jak człowiek.

Tamtego dnia faktycznie zawitał do weterynarza. Wyszedł z odrobaczonym, zaszczepionym i zaczipowanym kotem, którego nie miał zamiaru oddawać już absolutnie nikomu.

-No jest.

-Tyle masz do powiedzenia? - Uma uniosła brew - Co on tu robi?

-Mieszka.

-Adoptowałeś go?

-Nie, dobiłem z nim interesu. On dzięki mnie ma co żreć, ja dzięki niemu mogę spać i każdy jest zadowolony.

-Trzeba się było chwalić.

-Zapomniałem, bo jebaniec potrzebował tylu rzeczy, że byłem trochę zajęty. Poza tym, nie jestem wcale pewien czy jest czym się chwalić.

Jego siostra uśmiechnęła się powoli, po czym obróciła i kucnęła.

-Kici, kici! - wyciągnęła ostrożnie dłoń do zwierzaka, który trochę się jej przestraszył i uciekł w kąt łazienki, ale teraz, zachęcony, podszedł i dał się pogłaskać, prężąc rudy grzbiet - Jak ma na imię?

-Tygrys.

-Jak ten z Kubusia Puchatka?

Vi miała obsesję na punkcie tej bajki kiedy była mała i na cześć jednego z bohaterów nazwała swojego kota, a on z jakiegoś powodu uznał, że zrobi coś podobnego dając w ten sposób wyraz własnej tęsknocie za Prosiaczkiem.

Prawdę mówiąc nawet nie czuł się źle myśląc o nim, choć nieuchronnie zaraz po tym przychodziła mu do głowy jego właścicielka.

Odwrócił wzrok, lekko zażenowany i wzruszył ramionami. Teraz wydało mu się to głupie, ale imię przylgnęło. I pasowało do jego nowego towarzysza.

Uma wyglądała na rozczuloną.

-Cieszę się. To dobry pomysł, żebyś miał zwierzę.

Ponownie wzruszył ramionami, nie mając pomysłu, jak zareagować inaczej.

-O czym chciałaś porozmawiać?

Westchnęła, prostując się.

-Może usiądźmy, bo to dłuższa historia.

Znał ten wyraz twarzy. Tak samo wyglądała zawsze kiedy chciała go o coś poprosić, albo coś było nie tak, ale głupio jej było przyznać się na głos o co chodzi i nauczył się rozpoznawać w niej tą niewypowiedzianą potrzebę pomocy w ułamku sekundy.

-Znalazł się dla mnie partner. - rzuciła w końcu - Kai Lorens. Fantastyczny łyżwiarz, jeden z lepszych w historii. Jeździł ze swoją żoną, ale zaszła w ciążę i wycofała się ze sportu. Z początku nie chciałam nawet z nim porozmawiać, ale Kristy mnie o to poprosiła. Zaproponował, że przyjedzie do Detroit, sprawdzić jak nam się razem jeździ. To tak w dużym skrócie.

Patrzył na nią w przerażeniu, trawiąc otrzymane informacje.

-Jak mi teraz kurwa powiesz, że się nie zgodziłaś z mojego powodu, to cię wyrzucę oknem.

Westchnęła.

-Zgodziłam się. Był tu już. Jeździliśmy razem wczoraj. Nie chciałam ci mówić, bo wiedziałam, że bardzo namawiałbyś na to, żebym podjęła tą współpracę, a chciałam zastanowić się sama, ale teraz już naprawdę musimy pogadać. - wbiła w niego wzrok - Musimy pogadać, bo jestem przerażona, Gavin. I rozdarta.

-Nie odpowiadał ci?

-Nie. Wręcz przeciwnie - jest jakby skrojony na miarę. - wstała, nie mogąc usiedzieć na miejscu - Nie robiliśmy niczego wyjątkowego. Żadnego programu, czy trudnych elementów - nic. Zapytał tylko jaką muzykę lubię i zaproponował improwizację. Nigdy nie bawiłam się tak dobrze na lodzie. Nigdy nie miałam z tego takiej radochy. Japa mi się cieszyła okrągłe dwie godziny, a na koniec spróbowaliśmy jednego, bardzo prostego podnoszenia. Sama to zaproponowałam. Chciałam się przestraszyć, przekonać, że mam powód, by dalej w to nie iść, bo i tak nie sklecimy sensownego programu i tylko ugryzło mnie to w tyłek, bo się udało. Nie było pięknie, byłam sztywna jak kołek i przerażona, ale udało się. Wcale nie jest wysoki i w życiu bym się tego nie spodziewała, ale jest bardzo silny. I może właśnie dlatego, że mam bliżej do tafli, kiedy mnie trzyma, czuję się względnie bezpiecznie. A może to moje ćwiczenia na siłowni coś dały? Nie wiem, w każdym razie - straciłam swoje argumenty. I coraz trudniej mi go odrzucić.

-To go nie odrzucaj! - patrzył na nią z niedowierzaniem - Nie odrzucaj go do ciężkiej cholery, przecież to jest dokładnie to czego chciałaś! Nie musisz zostawać korposzczurem, ani w ogóle niczym, możesz wracać do swojej roboty i jeszcze się zastanawiasz?

-Oczywiście, że się zastanawiam! - krzyknęła załamana - Zastanawiam się, bo jesteś ty i piekielnie się boję, że jak zniknę, to się wydarzy powtórka z rozrywki. Już raz wykazałam się naiwnością i uwierzyłam w twoje obietnice - nie widzi mi się taki błąd drugi raz. To po pierwsze. A po drugie jest Connor.

-Oh. - przygrzył policzek od wewnątrz - Zapomniałem na moment, że ty z nim coś tam kręcisz. To był bardzo miły moment.

-Gavin, to już nie jest tak, że my ,,coś tam kręcimy". To zaszło za daleko. Na za wiele sobie pozwoliłam i teraz nie mogę sobie tego darować! Nie powiedziałam ani ,,a" ani ,,b" i teraz utknęłam zupełnie. Trzeba było albo od razu rzucić łyżwy w cholerę, albo się nie angażować w żadne relacje, bo teraz nic ze mnie nie zostanie, czegokolwiek bym nie postanowiła.

-Co, oświadczył ci się?

-Nie!

-To nie ma tragedii.

-To nie jest śmieszne! - warknęła - Przecież ja jestem tak głupia, że to się w głowie nie mieści i wyszło tak, że potraktowałam go absolutnie fatalnie! Odkąd tylko się poznaliśmy ten biedny chłopak staje na głowie, żeby mi pomóc w każdy możliwy sposób, a ja bez pomyślenia dwa razy brałam co dają. Bo było mi wygodnie. Bo chciałam komfortu, a on dawał mi go bez żadnych pytań. I co teraz? Powiem mu, że było fajnie, ale hasta la vista, wypierdalam do Kanady?

-Kanady?

-A, bo zapomniałam ci powiedzieć - musiałabym przerzucić się do reprezentacji Kanady, gdybym chciała jeździć z Kaiem, bo nie będzie ściągał ciężarnej żony do Stanów, z dala od rodziców. Jeszcze weselej, co nie?

-Uspokój się. Connor to nie jest jakiś przesadnie emocjonalny typ, myślę, że pozbiera się do kupy.

-A ja?! - rozłożyła ręce - Co ze mną?

-Co z tobą?

-Boże, czy ty naprawdę myślisz, że ja bym już była w połowie drogi, gdyby nie poczucie przyzwoitości? - złapała go za ramiona i potrząsnęła lekko - Ja jestem zakochana! Głupio, beznadziejnie, szczeniacko zakochana! I kocham też ciebie - nad życie! A poza tym, mimo wszystko, kocham też Elijaha! Mam was zostawić tutaj wszystkich trzech razem, żebyście w końcu się nawzajem pomordowali?

-Nie pomordowalibyśmy się.

-Każda wasza interakcja kończy się tym, że ktoś próbuje kogoś zastrzelić, pobić albo skoczyć z okna, opcjonalnie czyjaś dziewczyna ginie albo zmartwychwstaje - ja wam nie mogę ufać!

Umilkł, zmartwiony. Kiedy się odezwał, ton miał łagodny.

-Nie chcę się wtrącać między ciebie a Connora. Wiesz co o nim myślę. Nie mogę też poręczyć za niego, ani tym bardziej za Elijaha, ale mogę za siebie. I jeśli zdecydujesz się odrzucić tą szansę, to muszę wiedzieć, że nie miałem na to absolutnie żadnego wpływu.

-Gav...

-Gdyby puszki i Elijaha nie było, co musiałbym zrobić, żebym wyjechała?

Milczała.

-No dalej. Co musiałbym zrobić, żebyś wyjechała, nie oglądając się na mnie?

-Nie wiem, naprawdę. Chyba musiałabym widzieć, że przynajmniej starasz się być funkcjonującym człowiekiem. Że próbujesz coś dla siebie zrobić. Mógłbyś zacząć od pójścia na terapię i odezwania się do Solveigów.

Nie mógł powiedzieć, że , te warunki go zaskoczyły, a jednak poczuł natychmiast, jak żołądek zaciska mu się w supeł na samą myśl.

Spuścił oczy.

-Tak myślałam. - mruknęła, a on przełknął ciężko ślinę.

-W porządku. - wykrztusił.

Uniosła brwi.

-Że co?

-W porządku. Jeśli wyjedziesz to to zrobię. Obie te rzeczy. Nie w tydzień, nie w dwa, ale zrobię i udowodnię tak, że nie będziesz miała wątpliwości, że faktycznie je zrobiłem.

-Nie, Gavin. Zrobisz je niezależnie od tego, czy wyjadę czy zostanę. I nie chcę, żebyś się tym zajął wyłącznie dla mnie i świętego spokoju. Chciałabym, żebyś faktycznie spróbował sobie pomóc. Ale wezmę to co powiedziałeś pod uwagę, przy podejmowaniu decyzji. - opadła ponownie na sofę obok niego -Jesteś najważniejszą osobą, jaką w życiu mam. - szepnęła - Nie chcę ryzykować, jeśli wchodzisz w grę. W żaden sposób.

-A pamiętasz co ci mówiłem? - zapytał - Żebyś nie zmieniała swoich planów dla żadnego chłopaka, ze mną włącznie. - pogłaskał ją po policzku - Starałem się zawsze żebyś była szczęśliwa, a na ten moment bez tego nie będziesz. Nie do końca. - widział, jak mruga szybko, starając się odpędzić łzy - Urodziłaś się, żeby to robić.

Przytuliła się do jego ramienia. Czuł, że dygocze.

-Wiem.

***

Detroit, 28.05.2039

Connor nigdy, w całym swoim życiu, nie przeżył równie długiego tygodnia.

Jego ostatni kontakt z Umą wyglądał mało przyjemnie, bo kiedy po raz setny próbowała mu wyjaśnić, że nie wie jak się zachować, zniecierpliwił się w końcu i powiedział mało sympatycznym tonem, żeby dała mu znać, jak już się dowie.

To chyba był błąd, bo z tego co zdążył ją poznać, mogło to trochę potrwać, a on był pewien, że jeśli Gavin nie przestanie rzucać mu w pracy pobłażliwych, prawie współczujących spojrzeń, to po raz pierwszy w życiu straci nad sobą panowanie.

Hank tylko wodził za nim oczami, bo najwyraźniej widząc jego minę trochę obawiał się zapytać o co chodzi, a android czuł się coraz bardziej i bardziej rozdrażniony, między innymi dlatego, że lubił stabilność i pewną rutynę, a towarzystwo Umy już zaczęło do niej należeć.

Błyskawicznie adaptował się do zmian - z nimi nie miał problemu, ale bardzo niedobrze radził sobie z sytuacją, kiedy znajdował się pośrodku, nie wiedząc, czy powinien te zmiany już procesować i układać sobie w głowie, czy jeszcze nie, bo nie nastąpią.

Był dobry w analizowaniu i nazywaniu własnych emocji. Lubił je. Ale odkrył, że za nic nie potrafi ich przeżyć na zapas, a stan, w którym spodziewał się, że nastąpi coś mało miłego, a to coś nie następowało i tylko odwlekało się w czasie przypominał trochę uczucie nieznośnego swędzenia w miejscu, którego nie da się dosięgnąć.

I może dlatego zaproszenie na kawę chwilę po piątej rano, zupełnie już dla nich standardowe, sprawiło mu taką ulgę.

Cokolwiek miała mu do powiedzenia, z pewnością było to lepsze niż paskudny impas, w którym utknął.

Wyglądała jak cień i była wyraźnie zmęczona.

W ręce trzymała kubek z kawiarni.

-Cześć. - przywitała się, potrząsając nim lekko - Kupiłam sobie po drodze. Pomyślałam, że oszczędzę ci czasu. Zmarnowałam go już wystarczająco dużo.

Nie bardzo wiedział co odpowiedzieć.

-Kai został na parę dni w Detroit. Chciałam pojeździć z nim jeszcze kilka razy. - zaczęła, po czym natychmiast się skrzywiła - Przepraszam, nie bardzo wiem, jak zacząć.

-Nie przejmuj się, podobno to jak się kończy, to istotniejsza kwestia. - zabrzmiał odrobinę uszczypliwie, ale nie miał złych intencji.

-Nie jestem pewna, czy to w czymkolwiek mi pomaga, wiesz? -roześmiała się smutno - Chodzi o to, że naprawdę mi się podobało. Lecę pojutrze razem z nim do Ottawy, zrobić parę treningów z jego trenerem. Prowadzi go Scott Moir i też mogłabym z nim pracować, a to jest ogromne nazwisko. Inspiracja. Chcę z nim przynajmniej porozmawiać, jeśli mam taką szansę. Sprawdzić, czy sobie to wyobrażam na dłuższą metę. - zrobiła niepewny krok do przodu - Słuchaj, wiem, że miałam się odezwać, jak już będę wiedziała co zrobię i czego chcę, ale utknęłam. Po prostu. Nic na to nie poradzę. Ale ta cała sytuacja zaczyna być po prostu szkodliwa i nie możemy jej tak ciągnąć dalej. Moje dylematy nie powinny się na tobie odbijać.

Nie zaprzeczył.

-Chciałam cię przeprosić. - widział, że usta jej drżą - Czuję się okropnie, bo zachowałam się jakbym zjawiła się na moment, wykorzystała cię w każdej możliwej sprawie, a potem się znudziła, ale to nigdy nie było tak. Nigdy nie traktowałam tego jak jakiejś płytkiej zabawy.

-Wiem, że nie. - wcisnął ręce w kieszeń bluzy - I nie musisz mnie przepraszać. Nie jestem zły, a przynajmniej nie na ciebie. Bardziej zirytowany tym, że nie wiem na czym stoję. Nie lubię tego.

-Rozumiem. I wcale ci się nie dziwię. Jeśli już, to dziwię się, że jeszcze mnie jakkolwiek znosisz. Sama dla siebie jestem w tym momencie nieznośna. - westchnęła - I czuję się jak oszustka. Bo niby jestem świetnie zorganizowana, niby wiem co robię, a tak naprawdę to jest wszystko gówno prawda. Okłamuję wszystkich, ze sobą na czele, że mam wszystko pod kontrolą, a kiedy plan mi się rozlatuje, to ja się rozlatuję razem z nim, nie potrafię pozbierać się z powrotem i jestem jednym wielkim emocjonalnym chaosem. I dalej nie wiem co mam zrobić, ale takie trzymanie cię na krawędzi nie jest w porządku, więc myślę, że powinniśmy na razie odpuścić.

Kiwnął powoli głową.

Jego nigdy nie oszukała. Zawsze wiedział, że za dużo się dzieje w tych oczach, żeby mogły należeć do kogoś o spokojnych myślach. Zawsze wiedział, że choć stara się być rozważna z wyboru, instynktownie jest romantyczna. I że rozpaczliwie poszukuje ukojenia, bo nikt nigdy jej nie powiedział, że to wszystko jest w porządku.

A było w porządku. Taka mu się przecież spodobała.

Nie powiedział żadnej z tych rzeczy. W tym momencie mogło to tylko namieszać jej w głowie.

-Wybacz, że nie udało mi się podziękować. Za wszystko co dla mnie zrobiłeś.

-Nie jesteś mi nic winna.

Nie była. Dała mu wszystko, czego oczekiwał - szczere wyjaśnienie.

-Tak czy siak, jestem wdzięczna.

-Mogę ci coś doradzić?

Pokiwała głową.

Nie chciał wcześniej tego robić. Nie czuł, że powinien i nie chciał brać na siebie tej odpowiedzialności. To, co chciał, żeby zrobiła i to co uważał, że powinna zrobić, to były dwie różne rzeczy i do tej pory nie miał zamiaru mówić jej żadnej z nich, bo paradoksalnie w obu przypadkach bał się, że posłucha, ale chciał jej pomóc. Jak zawsze.

-Leć do Kanady.

Wydawała się zdziwiona i chyba z początku nie wiedziała jak zareagować. Spojrzała nerwowo w bok.

-Dlaczego?

-Bo masz ochotę to zrobić.

-Skąd wiesz?

Przesunął wzrokiem po jej twarzy i uśmiechnął się lekko. Trochę krzywo. Jak zawsze.

-Widzę.

-Nie chcę cię już o nic prosić, naprawdę, ale... - urwała na moment - Czy gdybym to zrobiła, miałbyś oko na mojego brata? Nie oczekuję, żebyś cokolwiek robił, po prostu gdyby coś się działo...

-Nie proś, skoro nie chcesz. - przerwał jej - Nie musisz. Jeśli coś będzie z nim nie tak, dam ci znać.

Patrzyła na niego długie parę sekund, a następnie podeszła do niego, położyła mu dłoń na karku i przycisnęła usta do jego ust. Na krótko. Na pożegnanie.

Kiedy się odsunęła, oczy miała pełne łez, ale nie odwróciła wzroku i uśmiechnęła się. Naprawdę szczerze.

-Nie powinieneś nigdy więcej wątpić w swoją duszę, Connor. Bo nie spotkałam lepszej.

Nie czekała aż coś odpowie, tylko uniosła dłoń i pomachała mu, w uroczym, niewinnym geście, po czym zniknęła za rogiem.

Później napisał do niej jeszcze wiadomość.

Znalazłaś najlepszy sposób na podziękowanie jaki mogłaś.>

Powodzenia. >

Odpowiedź przyszła natychmiast.

<Gdybyś kiedyś miał ochotę na kawę, to napisz.

Często, kiedy spotykało go coś, co wzbudzało dużo emocji, poświęcał całą noc na ich przeprocesowanie. Dokładną analizę, kawałek po kawałku, aż przestawał czuć się przytłoczony i teraz też tak zrobił.

Do rana została mu już tylko jedno uczucie. Nowe, którego wciąż nie mógł dopasować do przyczyny.

Udało mu się to dopiero wiele tygodni później. Tygodni, podczas których nigdy nie znikał do końca pewien dziwaczny dyskomfort i ucisk, na który dopiero wtedy znalazł nazwę.

Tęsknota.

Tęsknota oznaczała, że już nie lubił być sam. 


Kaboom.

Oficjalnie kochani skończyliśmy jedną linię czasową, ale w praktyce jeszcze  nie tak do końca, bo został epilog, w którym dzieje się sporo, szczególnie jeśli chodzi o Gavina i jego sytuację.

Kończymy fanfik.

Dajcie znać, na co liczycie i jak wam się podobało, a ja zapraszam za tydzień, na ostatni rozdział retrospekcyjny, jeden z moich ulubionych!

Trzymajcie się ciepło!

~Gabi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top