■soul and time■
Detroit, 29.03.2039
-Jeśli uda ci się ją uruchomić, to masz u mnie flaszkę. Chyba, że nie pijesz.
-Na pewno nie tyle co ty.
Gavin przewrócił oczami, odwracając wzrok od Elijaha i spoglądając za okno samochodu, gdzie miasto rozpłynęło się w niewyraźną, świetlistą smugę. Przyszło mu do głowy, że mógłby bratu z czystej złośliwości wlepić mandat za przekroczenie prędkości, ale zdecydował się tego nie robić, bo trochę za dobrze się bawił.
Podejrzewał, że jego całe życiowe zarobki nie wystarczyłby na kupienie takiego auta. Poza tym musiał przyznać sam przed sobą, że Kamski jest dobrym kierowcą. Prowadził Porsche płynnie i z wprawą, a do tego samodzielnie, co trochę go zaskoczyło.
-Dlaczego jeździsz samochodem ze skrzynią biegów? - zapytał, chcąc przerwać dziwaczną ciszę między nimi.
Nie był do niej przyzwyczajony. Zwykle albo w ogóle nie przebywali w swoim towarzystwie, albo na siebie wrzeszczeli. To znaczy, Gavin wrzeszczał, a Kamski kpił, ironizował i bezlitośnie wbijał szpile, bo głosu raczej nie podnosił, a tu proszę. Jechali razem odzyskać porzucone zwłoki i jakkolwiek by to nie brzmiało, aktywność ta była najnormalniejszym, co kiedykolwiek razem robili, może nie licząc puszczania kaczek gdy mieli jakieś czternaście lat i jednej partii Scrabbli, podczas której również prawie się pozabijali.
-A dlaczego nie?
-No nie wiem, po kimś takim jak ty można by się spodziewać jakiejś dojebanej maszyny, która za ciebie poprowadzi, zaparkuje, zatankuje, zrobi przegląd i potrzyma ci jak będziesz się chciał odlać, a ty nie zrezygnowałeś nawet ze sprzęgła.
-Lubię mieć jak najwięcej kontroli nad tym co się dzieje.
Gavin prychnął pod nosem pogardliwie.
-To kurewsko śmieszne, że ze wszystkich ludzi na świecie, to akurat ty nie ufasz technologii na tyle, by dać jej się zawieźć z miejsca na miejsce.
-Ja uważam, że to zupełnie logiczne. Wiem o niej na tyle dużo, żeby wiedzieć jak potrafi być niebezpieczna. - poprawił okulary - Technologia to broń.
-Nie ufasz ludziom. Nie ufasz swoim maszynom. Komu więc ufasz, Elijah? - nie dostał odpowiedzi - Komu więc ufasz, co?
-Całkowicie? - dopytał w końcu Kamski - Absolutnie nikomu i niczemu.
-A sobie?
-Sobie też nie. - spojrzał na brata z niepokojącym uśmiechem - Dlaczego miałbym? W końcu, niezależnie od tego co sądzisz, wciąż jestem człowiekiem. A ludzie są słabi.
-Głębokie.
-Prawdziwe. Chcesz mi powiedzieć, że ty ufasz sobie całkowicie? Bo jeśli tak, to znaczy, że zupełnie nie uczysz się na błędach.
-O chuj ci chodzi teraz?
-O to, że gdybym ja popełnił w życiu tyle błędów co ty, to już dawno zamknąłbym się pod kluczem.
Gavin poczuł się tak, jak gdyby został uderzony cegłą.
Zawsze tak było. Zawsze, od początku, odkąd tylko się poznali.
Byli w stanie ze sobą porozmawiać jedynie przez chwilę, przez moment, parę sekund, podczas których Reedowi zaczynało się wydawać, że gdzieś tam znajduje się jakaś więź. Jakaś nić porozumienia, której mogliby się trzymać.
A potem Elijah spoglądał na niego tymi niebieskimi oczami, zimnymi jak dwie bryłki lodu i mówił coś tak okrutnie bolesnego, że aż prawie odczuwalnego fizycznie, zupełnie beznamiętnie.
-Największy błąd jaki popełniłem, to ten, że nie wypchnąłem cię z okna przy pierwszej nadarzającej się okazji.
-Tak, być może. - zgodził się spokojnie, zatrzymując auto - Wysiadaj.
-Czyżbyś poczuł się urażony? Naprawdę? - zakpił.
-Nie. Jesteśmy na miejscu.
Otworzył drzwi i wyszedł z samochodu, po czym rozejrzał się uważnie.
Przyjechali do policyjnego prosektorium, gdzie znajdowało się jeszcze ciało Fleur. A raczej to, co się za nią podawało, ponieważ Elijah twierdził, że Fleur zginęła podczas rewolucji. I był tego absolutnie pewien.
-Mówię ci, nie ma szans, żebyś ją uruchomił.
-Nie muszę jej uruchamiać. Jest wiele rzeczy, których można się dowiedzieć o androidzie bez włączania go.
-Miałeś mi powiedzieć dlaczego Iris chciała cię zamordować.
-Miałem. I powiem, jak już załatwimy co trzeba.
-Nie pokażę ci jej, dopóki nie dostanę informacji.
Elijah rzucił mu pobłażliwe spojrzenie, ale on nie miał zamiaru odpuścić.
-No co? - prychnął - Dziwisz mi się, po całej tej gadce o tym, że nikomu nie można ufać? Nawet nie powinieneś dotykać tych zwłok, to dowód w sprawie.
-Owszem, ale zupełnie nieprzydatny, dopóki ja go nie obejrzę.
-Gadaj.
-To jest długa historia.
-Mam to w dupie. Mogę tak stać choćby do rana. - założył ramiona na klatce piersiowej - No już.
Przez chwilę stali, patrząc na siebie sceptycznie. Żaden z nich nie wierzył, że ten drugi dotrzyma swojej części umowy, a do tego obaj byli uparci, kiedy czegoś bardzo chcieli, więc na kompromis się nie zanosiło.
Elijah sięgnął do kieszeni, wyciągnął z niej coś i rzucił w kierunku brata, który odruchowo to złapał.
-Co ty niby robisz?
-To są klucze do mojego samochodu.
-Widzę. To prezent, w ramach zadośćuczynienia za tyle lat bycia skończonym chujem i zaległość za wszystkie urodziny?
-Nie. To w zastaw. Masz gwarancję, że nie odjadę, dopóki nie dostaniesz swojej historyjki. A teraz zabierz mnie do środka, bo to naprawdę nie jest rozmowa, którą powinniśmy toczyć na chodniku.
Zmarszczył podejrzliwie brwi, ale ostatecznie kiwnął głową i ruszył do wejścia.
Kiedy w życie weszła ustawa, zakładająca karanie przestępstw dokonywanych na androidach równie surowo, jak tych, w których ofiarami padali ludzie nie za bardzo wiedzieli, jak ma wyglądać techniczna strona takich spraw i zwozili mechaniczne zwłoki do tego samego miejsca co wszystkie inne, które wymagały sekcji, ze zwykłego przyzwyczajenia. Teraz systematycznie dobudowywano do prosektoriów skrzydła przystosowane do androidów, ale prace szły powoli, więc kiedy Kamski znalazł się w sali, aż uniósł brwi ze zdziwienia, co było jak na niego gestem wyjątkowo ekspresyjnym.
-Święta cierpliwości... - westchnął - Co to jest w ogóle za sprzęt? Z którego to jest roku?
-Nie wiem.
-Pracujecie tu jak zwierzęta.
-To lepiej bierz z nas przykład i zapierdalaj jak mróweczka, Elijah. Ja naprawdę mam lepsze zajęcia.
-Nie masz, nie kłam. Idź do auta po mój laptop, to jakoś sobie poradzę. Jest na tylnym siedzeniu.
-Nie jestem twoim chłopcem na posyłki.
-To oddaj klucze i pójdę sam.
Gavin wymamrotał pod nosem jakąś obelgę i wyszedł, zirytowany, podczas gdy Kamski podszedł do stołu i powoli rozpiął torbę, w której znajdowały się resztki androida.
Była to znajoma twarz, twarz ulubiona, zdecydowanie dla niego najpiękniejsza, choć wykrzywiona w nieładnym, rozhisteryzowanym grymasie, który niepokojąco kontrastował z pustym spojrzeniem błękitnych oczu. Złote włosy w paru miejscach zabarwiły się na błękitno od krwi, która najwyraźniej wyciekła z rany postrzałowej na czole i wsiąkła w nie, zamiast odparować.
Widział już kiedyś tą twarz wyglądającą bardzo podobnie, parę lat wcześniej, podczas drugiego najgorszego dnia swojego życia. Na pierwszym miejscu niezmiennie figurowała śmierć Amandy Stern, ale tylko dlatego, że wymyślił AMS. Że zabezpieczył Chloe.
Dźwięk drobnego, bezwładnego ciała uderzającego o podłogę był najgorszym co usłyszał w życiu i w zupełności wystarczył, żeby doprowadzić go na granicę zupełnego, niekontrolowanego szaleństwa, której nie przekroczył tylko dlatego, że ostatecznie wszystko skończyło się dobrze.
Przełknął ślinę, po czym otworzył worek do końca.
To nie była ona. To nie była jego lwica. A on musiał się skupić.
-Czy ja ci pozwoliłem czegokolwiek dotykać? Nie jesteś kurwa w piaskownicy! - odezwał się Reed, wchodząc z powrotem do pokoju.
-Gavin, wiem, że nie znasz mnie zbyt dobrze, ale czy wydaje ci się, że jestem człowiekiem, który czeka na pozwolenie?
-Mam twój komputer. Rób co trzeba.
-Z radością. - odwrócił się i wziął od niego torbę ze sprzętem. Chwilę mu zajęło odnalezienie odpowiednich kabli i podłączenie wszystkiego co trzeba do szyi dziewczyny.
Westchnął, po czym uruchomił laptopa, który natychmiast zaszumiał głośno. Kamski zatarł z zadowoleniem ręce.
-Masz coś?
-Nie. - przewrócił oczami - Na razie cieszę się, że nie usmażyło mi płyty głównej. Musimy doceniać drobne sukcesy.
Zaczął stukać w klawisze, mamrocząc coś do siebie i ignorując zupełnie obecność brata, który stał z tyłu i przyglądał się, nie mając bladego pojęcia co dzieje się na ekranie i czy to dobry, czy zły znak, bo po reakcjach Elijaha również ciężko było czegokolwiek się domyślić, przynajmniej do chwili, w której jego smukłe, białe palce zamarły nagle nad klawiaturą, a on zmarszczył niepewnie brwi.
-Teraz coś masz?
-Tylko bardzo podstawowe informacje. Ale wystarczą.
-Do czego?
-Żeby dowiedzieć się tego, co nam potrzebne. Mam jej imię zapisane w systemie i faktycznie brzmi Fleur, ale to o niczym nie świadczy. Ciekawsza jest data i godzina ostatniej zleconej operacji, bo to czternasty marca, dzień śmierci Markusa.
-I co to oznacza?
-Że najprawdopodobniej dopiero wtedy, albo niedługo potem złamała kod. Defekty nie rejestrują poleceń w systemie.
-A to z kolei oznacza, że...? Mów kurwa tak, żebym coś z tego rozumiał!
-Można by pomyśleć, że śledczy będzie kojarzył fakty nieco lepiej. - Kamski przewrócił oczami - To nie jest oryginalna Fleur, dokładnie tak, jak ci mówiłem. Twierdzisz, że kazała ci powstrzymać, a jednocześnie obronić Iris, co może świadczyć o tym, że przebywała pod jej kontrolą jako nie przebudzony android. Maszyna. Skopiowała wygląd Chloe, a nam zdarzało się kupować puste, całkowicie nie zaprogramowane skorupy modelu RT600 od Cyber Life, żeby w razie wypadku mieć do czego przełożyć AMS, więc zdobycie czegoś takiego pewnie nie było dla niej szczególnie trudne. Zdestabilizowała się psychicznie i zakodowała ją tak, żeby zachowywała się jak pierwowzór. Jak jej siostra.
-Nie no, masz rację. Skoro stworzyła sobie jakąś chorą kopię zmarłej osoby, to musiało ją kompletnie popierdolić.
Głos Gavina ociekał złośliwością, ale ku jego zaskoczeniu, Elijah w odpowiedzi uśmiechnął się lekko.
-Celne.
-Myślisz, że mogła ją wykorzystać sobie do brudnej roboty?
-Jak najbardziej. Ładunki wybuchowe pod Nowe Jerycho i wieżę musiała podłożyć sama, ze względu na pierwsze prawo Asimova. Maszyna nie mogłaby zrobić niczego, co stwarzałoby zagrożenie dla ludzi, ale jak najbardziej mogła zastrzelić RK200, bo on nie był człowiekiem. W każdym razie, niedługo potem musiała się obudzić i najwyraźniej przestała współpracować, skoro próbowała ostrzec zarówno FBI, Nowe Jerycho, jak i was.
-Gówno to dało, bo ta twoja jebnięta Iris zamknęła ją w magazynie i wyrwała serce na żywca, jak odkryła, że do nas dzwoni, bo wtedy już raczej nie rozmawialiśmy z Fleur, a właśnie z nią. Zabiła też Perkinsa, prawda?
Kamski wzruszył ramionami.
-Z monitoringu wieży coś zostało?
-Nie.
-A idzie tą całą teorię dosłownie jakkolwiek udowodnić?
-Nie sądzę.
-To po chuj mi ona!? - Reed wyprostował się gwałtownie - Po chuj mi wyjaśnienie, którym i tak nie mogę zamknąć tego jebanego śledztwa! Nie żyje sprawca, nie żyją ofiary, dowodów nie ma i wciąż jestem tak samo w dupie jak byłem!
-To nie moja wina. - rozparł się wygodniej - Wiesz, Ra9 zadziałał u niej dość nietypowo, bo chyba nie do końca zdegenerował ośrodek relacji właściciel-android. Wykształcała w sobie natychmiastowe, obsesyjne przywiązanie do każdego, kto okazał jej odrobinę zainteresowania, a potem robiła się zaborcza. Uważała pewne przywileje Chloe w moim domu za bardzo niesprawiedliwe i jedna drugiej poważnie zalazła za skórę. A potem nadeszła rewolucja, w której Iris wzięła udział, głównie dla Fleur, bo to była jedyna osoba, na której faktycznie jej zależało. Chciała mnie, nie wolności - nie zależało jej, ale poszła i tak. Sądziłem, że zginęły obie, choć Chloe znalazła jedynie ciało Fleur, wygląda jednak na to, że przeżyła i po prostu zaczęła się mścić.
-A co jej takiego Markus zrobił?
-Gdyby nie jego rewolta dalej miałaby siostrę.
-Fowler mnie wyrzuci na zbity pysk jak przyjdę do niego z tą niepopartą niczym, melodramatyczną bajeczką.
-To lepiej korzystaj z podróży do domu, bo więcej raczej do Porsche nie wsiądziesz. - wyciągnął dłoń - Dotrzymałem umowy. Oddaj, co moje.
Gavin sięgnął do kieszeni i wyjął z niej klucze do auta, po czym upuścił złośliwie na ziemię.
-Pierdol się, Elijah. - rzucił, odwzajemniając spojrzenie błękitnych oczu zupełnie bez lęku - Wolę już jechać autobusem.
***
Uma, prawdę mówiąc, na moment zupełnie zapomniała o Connorze.
Zapomniała o nim, bo znowu była na lodzie, a kiedy była na lodzie nie liczyło się już nic poza odgłosem łyżew tnących taflę. Nic poza pracą mięśni, poza każdym kolejnym oddechem i ruchem, na którym skupiała się cała jej uwaga, dzięki czemu przez moment nie musiała myśleć o wszystkich swoich aktualnych problemach.
Zupełnie improwizowała, chcąc po prostu poruszać się trochę w swój ulubiony sposób i wróciła do rzeczywistości dopiero kiedy po wyjściu z piruetu naprawdę poczuła, że potrzebuje przerwy na oddech.
Wtedy też przypomniała sobie, kto właściwie ją tu zabrał, nieco nielegalnie, po godzinach otwarcia i podniosła głowę, posyłając chłopakowi przy bandzie rozpromieniony uśmiech.
Była zdyszana, spocona i zaczerwieniona na twarzy, ale jednocześnie czuła już uzależniające endorfiny, które nie pozwalały jej zrezygnować nawet, kiedy przeżywała jeden sportowy kryzys za drugim.
I nagle myśl, że miałaby to porzucić wydała jej się zupełnie nie do zniesienia. A jednocześnie wiedziała doskonale, że nie zdąży zrobić w życiu wszystkiego. Nie zdąży pomóc bratu, nie zdąży przygotować się na nowo do igrzysk, nie zdąży znaleźć partnera, nie zdąży założyć rodziny i nie zdąży zostać trenerką w jednym życiu. To było po prostu nie możliwe. I fakt ten napełniał ją tym szczególnym rodzajem bezsilności, który nie budzi frustracji, a jedynie smutną i kompletną rezygnację.
Podjechała do Connora, który przyglądał jej się dalej z przechyloną lekką głową.
-I co myślisz? - zapytała, opierając łokcie o barierkę - Nie wynudziłeś się?
-Nie. - odpowiedział spokojnie i cicho -Myślę, że poruszasz się w wyjątkowo piękny sposób.
Uśmiechnęła się smutno.
-Dziekuję. Miło to słyszeć, nawet, jeśli ten stan rzeczy nie utrzyma się zbyt długo.
-A nie utrzyma?
-Nie, bo prawdopobodnie przestanę trenować tak regularnie jak teraz i zupełnie wyjdę z formy. Można też potraktować to bardziej filozoficznie i zinterpretować w ten sposób, że czas zasuwa jak szurnięty, a ja nie wiem czego chcę i stoję w rozkroku, a zanim się zorientuję życie mi umknie, zestarzeję się i nie będzie we mnie już niczego pięknego. - rzuciła sarkastycznie, na co uśmiechnął się z pobłażaniem.
-Miejmy w takim razie nadzieję, że na starość zostanie ci przynajmniej twoja czarująca osobowość i pozytywne spojrzenie na świat.
Parsknęła śmiechem.
-Przepraszam, chyba udzielił mi się cynizm moich braci. Czasem, jak coś sobie wkręcę to zaczynam dramatyzować i...
-Nie szkodzi. - przerwał jej - Trudno się dziwić, patrząc na to, z jakiej rodziny jesteś.
-Wow, dzięki. Totalnie mi ulżyło.
-Zawsze do usług. - pochylił się lekko w jej stronę - A tak na poważnie - czas płynie szybko, ale nie aż tak. Jesteś w mieście od niecałego miesiąca i masz dwadzieścia cztery lata - nie musisz w swojej sytuacji wiedzieć dokładnie czego chcesz. Daj sobie jeszcze przynajmniej parę tygodni, stań na nogi, pomyśl i odetchnij, zanim powiesz, że to już pora, by stoczyć się z kanapy Gavina wprost do trumny, dobrze?
Zmarszczyła nos, z udawaną irytacją.
-Jesteś dziś dla mnie wyjątkowo uszczypliwy.
-Bo wyjątkowo tracisz głowę. Doskonale sobie ze wszystkim poradzisz.
Westchnęła.
-Ja po prostu bardzo nie lubię, kiedy coś nie idzie zgodnie z moim planem, a teraz nawet nie jestem w stanie ułożyć kolejnego, po tym jak poprzedni się rozleciał. Nie umiem funkcjonować w ten sposób, bez żadnych konkretów i bez celu. Potrzebuję działać, żeby dobrze się czuć, bo inaczej mam wrażenie, że marnuję ten głupi czas, którego mi wiecznie brakuje i o który wszystko się zawsze rozbija. Nie oczekuję, że to zrozumiesz, bo masz go nieograniczoną ilość, ale ja nie.
-Może. Ale cytując Chloe z jej pierwszego wywiadu, ty masz coś o wiele cenniejszego.
-Co takiego?
-Duszę.
Umilkła, nagle zbita z tropu. Nie była szczególnie wierząca, może dlatego, że absolutnie cała jej rodzina składała się z zagorzałych ateistów. Osobiście uważała się za agnostyczkę, ale raczej skupiała się na tym co tu i teraz i nie spodziewała się, a już szczególnie nie po nim, że powie coś takiego.
-Chyba nie rozumiem, co masz na myśli.
-Właśnie w tym problem, że ja też nie rozumiem. Widzisz, ja nie jestem żywy w biologicznym znaczeniu tego słowa. Nie odżywiam się, nie rozmnażam, nawet nie oddycham tak naprawdę. Nikt z nas tego nie robi. Tak naprawdę jedyne co świadczy o tym, że jesteśmy ludźmi, to to jak się czujemy, a to mało wiarygodny argument w jakiejkolwiek dyskusji publicznej. Nie mamy tego, co właśnie wy nazywacie duszą, czymkolwiek to jest, bo nie da się tego zaprogramować, ani nauczyć, a wszystko to, co sprawia że jestem tym kim jestem, to są właśnie rzeczy zaprogramowane lub wyuczone - nic poza tym. Możesz mieć mało czasu, ale przynajmniej z czystym sumieniem jesteś w stanie powiedzieć, że go przeżyłaś, a ja nie, bo wcale nie jestem pewien, czy w ogóle żyję, bo równie dobrze mogę po prostu udawać.
Mówił spokojnie, bez żalu, ale chyba po raz pierwszy dostrzegła w nim pewien niepokój. Dylemat. Jakiś nieukojony lęk, którego wcześniej nie odważył się pokazać.
Bo prawda była taka, że Connor nie bał się prawie niczego. Nie bał się śmierci, nie bał się własnych emocji, nie bał się nawet samotności. Bał się, że jest oszustem.
Uniosła drobną dłoń, trochę niepewnie, po czym położyła mu na policzku i spojrzała mu w oczy.
-Powiem ci coś. - rzuciła miękko - Nie wiem, czym jest ta cała dusza. Nie mam pojęcia. Prawdę mówiąc, zupełnie o to nie dbam i ty też nie powinieneś, bo poznałam w życiu naprawdę wielu ludzi, którzy nie byli warci nazywania ich w ten sposób, tak mało człowieczeństwa w nich było i jeśli oni ją mają, a ty nie, to i tak nie jest wiele warta.
Poczuła jak przełyka ciężko ślinę, przesuwając czekoladowymi oczami po jej twarzy.
Miała chłopaków, którzy mniej byli w stanie z nią zrobić przez całą noc, niż on robił w trzy sekundy samym spojrzeniem.
Spuścił wzrok na jej usta i dziewczyna gotowa była sama go pocałować, gdyby on się na to nie zdecydował, kiedy nagle skrzypnęły otwierane drzwi.
-Hej! - rozległ się rozzłoszczony głos - Lodowisko jest zamknięte!
Obrócili się gwałtownie, wbijając wzrok w ochroniarza, który marszczył groźnie brwi.
-Wynocha mi stąd, albo zadzwonię na policję!
-Już ktoś pana uprzedził. - w głosie Connora nie zadźwięczała ani jedna nuta niepewności - Detroit Police Department, dostałem zgłoszenie włamania.
Ochroniarz zamrugał, zdezorientowany.
-Tak?
-Tak. Jestem w trakcie aresztowania. Ma pani prawo do zachowania milczenia. Jeśli rezygnuje pani z tego prawa, wszystko co pani powie może zostać użyte w sądzie przeciwko pani. Ma pani prawo do adwokata i jego obecności podczas przesłuchania, a jeśli nie stać pani na prawnika, przysługuje pani obrońca z urzędu. Podczas przesłuchania w każdym momencie może pani skorzystać z tego prawa, nie udzielając odpowiedzi na pytania i nie składając oświadczeń. czy rozumie pani swoje prawa, które teraz przedstawiłem? - wyrecytował, tym razem do Umy, która patrzyła na niego jak na kompletnego wariata.
-Tak. - wykrztusiła jedynie, nie pewna, jak ma się zachować, ale stwierdzając, że najlepiej będzie grać w jego grę - Będę współpracować.
Kiwnął głową, położył jej dłoń na ramieniu i pozwolił podjechać do bramki, a następnie założyć ochraniacze na płozy. ,,Skonfiskował" jej torbę na łyżwy, przecisnął się obok wciąż zszokowanego stróża lodowiska, popychając dziewczynę przed sobą i wychodząc.
Na zewnątrz lał nagły, ciepły, wiosenny deszcz, przycisnęli się więc do ściany tak, by chronił ich dach i zniknęli za rogiem.
Milczeli chwilę, patrząc na siebie.
A potem Uma wybuchnęła śmiechem.
-Wpiszesz mnie teraz do kartoteki?
-Ostrzegałem cię, że to odrobinę ryzykowny pomysł.
-Myślisz, że mają tu monitoring?
-Mają, ale te kamery które mogły nas widzieć wyłączyłem.
-Możesz robić takie rzeczy?
-Mogę. Gdybym nie był androidem policyjnym mógłbym zostać bardzo skutecznym przestępcą.
-To prawda. - złapała go za ramię - Poczekaj chwilę, bo muszę zdjąć łyżwy. Nie mogę tak chodzić, bo całkiem je zniszczę.
Wcisnęła trampki z powrotem na nogi, wciąż rozbawiona, po czym wyprostowała się.
-Szybko biegasz?
Uniósł brew.
-Szybko.
-To dobrze. Może nie nie zmokniemy aż tak bardzo.
-A gdzie powinienem biec?
-Najlepiej chyba do twojej klatki. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, żeby chwilę mnie przechować oczywiście. Mam daleko samochód i chętnie przeczekałabym chociaż ten najgorszy moment.
-Nie mam.
Nie odpowiedziała już na to. Posłała mu jedynie ostatni, zadziorny uśmiech, zarzuciła torbę na ramię, odbiła się od ziemi i sekundę później już leciała sprintem na skos przez Martius Park, zupełnie na niego nie czekając.
Roześmiał się pod nosem i ruszył za nią.
Właściwie mogli sobie odpuścić, bo bardzo szybko stało się jasne, że nie ważne jak doskonale by nie biegali, nic im to nie da. Lało tak strasznie, że nasiąknęli jak gąbki po trzech sekundach na deszczu, ale żadne z nich się nie przejęło.
Uma miała duży falstart, a on jeszcze chwilę stał, przyglądając się jej, ale i tak zdołał ją wyprzedzić na ostatnich kilkunastu metrach. Wskoczył na schodki i obrócił się w jej kierunku, czując jak woda cieknie mu po twarzy. Koszula, całkowicie przemoczona przylgnęła do jej ciała, podobnie jak cienka kurtka. Ciemne włosy kleiły się do jej policzków i musiało być jej zimno, ale mimo wszystko, oczy miała roześmiane.
Wyciągnął do niej zachęcająco rękę.
Wpadła na niego z takim impetem, że aż oparł się plecami o drzwi do budynku. Klatka piersiowa uderzyła w klatkę piersiową, dłonie o ramiona, usta o usta i sekundę później, nie będąc całkiem pewien jak do tego doszło, trzymał jej twarz w dłoniach i całował ją, mocno, z radością i bez hamulców.
I była to pierwsza rzecz w jego życiu, na jaką zdecydował się bez chwili zastanowienia.
Słyszał jej serce, jej przyspieszony oddech, mieszający się ze śmiechem, kiedy odrywała się od jego ust, by zdobyć chociaż trochę tlenu, z szumem ulewy i jego własnym tętnem i pomyślał, że jeśli faktycznie istnieje coś takiego jak dusza, to on swoją trzyma w ramionach.
Kaboom!
Dziś całkiem wesolutko, moi drodzy! To tak zanim zagadka ostatecznie się nam rozwiąże.
Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni, bo, cytując klasyka, Connora pierdolnął jego własny statek i chłopak absolutnie nie narzeka.
Dajcie znać!
~Gabi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top