□she said yes□
Detroit, 29.09.2029
Korek strzelił z głośnym hukiem, a Gavin natychmiast przystawił usta do butelki, żeby szampan nie spłynął na podłogę.
-Poszło! - oznajmił radośnie, unosząc butelkę do góry - Komu polać?
Hank uniósł obronnie dłonie.
-Ja pasuję.
-Ciebie, to ja się nawet nie pytam, staruszku. - prychnął, szczerząc zęby po czym wziął pierwszy z brzegu kieliszek, nalał do pełna i podał porucznikowi - Pij, póki możesz. Ostatnio taka okazja do świętowania była w lutym dwudziestego ósmego.
-Tak, a pamiętasz, szczylu zafajdany, co się wtedy stało?
-Pamiętam.
-A ja przez ciebie nie. Opijaliśmy mój własny awans i jedyne co mi się przypomina, to bura od żony, którą zebrałem rano.
-Na podstawie tego, co opijamy dzisiaj, możemy wszyscy z łatwością stwierdzić, że zdołała ci wybaczyć. - rozlał resztę szampana rozbawionym kolegom i koleżankom, po czym uniósł własny - Zdrowie małego Andersona! Niech się ładnie chowa!
-Jesteś kurwa niemożliwy.
Violet, stojąca nieco na uboczu patrzyła z uśmiechem jak Hank obejmuje mocno Gavina, tarmosząc go przyjaźnie po włosach. Drobna, ciemnowłosa dziewczyna o azjatyckiej urodzie, stojąca obok niej, pociągnęła ją za dłoń.
-Dlaczego mi nikt nie nalał?
-Bo masz dziewiętnaście lat, słońce. To nielegalne.
-Jestem cholerną policjantką!
-A co to zmienia?
-Przecież to nie ma żadnego sensu! Mam pracę, zarabiam, aresztuję ludzi, a nie mogę nawet się napić na imprezie?
-Tak to wygląda, jak się nie idzie na studia, tylko pcha się do policji od razu po liceum.
-Ale przecież jestem dobra!
-Tego nikt nie kwestionuje. Wygrałaś sparing z Gavinem, na oczach mniej więcej wszystkich.
Specjalnie o tym wspomniała. Wiedziała, że przypominanie nowicjuszce Chen o tym wydarzeniu zawsze poprawia jej humor i teraz również natychmiast się rozpogodziła.
Co zabawne, Reed od tamtego momentu absolutnie ją uwielbiał, chociaż równie mocno uwielbiał dokuczać jej przy każdej okazji.
-Czyżbym cię pominął? - zapytał, zjawiając się przy nich i patrząc na dziewczynę, wyraźnie w dół, chociaż wcale nie należał do najwyższych - Wybacz, głowa ci z tłumu nie wystaje. Zaraz ci przyniosę.
-Gavin, ona nie ma dwudziestu jeden lat.
-To zadzwoń po policję. -rzucił zadziornie, kładąc jej dłoń na biodrze i pochylając się, żeby pocałować ją w policzek - Sama piłaś jak byłaś młodsza.
-Owszem, ale nie przed przełożonym.
-Przełożony nie będzie miał nic przeciwko temu, a jak będzie, to ja to załatwię. Od jednego toastu nic się jej nie stanie. - odwrócił się - Za moment do was wrócę.
Ruszył z powrotem do stolika, na którym stał szampan, w miłej klubokawiarni którą wynajęli sobie na spotkanie.
Większość zebranych była pracoholikami, duża część miała rodziny, więc jakiekolwiek imprezy służbowe odbywały się rzadko, ale Hank był na tyle lubiany, że kiedy Gavin, zawsze gotowy żeby się bawić, rzucił hasło, wszyscy chętnie na to przystali.
Zjawił się cały oddział specjalny do spraw handlu bordo, który na co dzień współpracował z Andersonem najbliżej i paru najlepszych przyjaciół. Kapitan Fowler miał przyjść, ale zapowiedział już, że się spóźni, mogli więc póki co czuć się nieco swobodniej.
Wziął butelkę i jeden z wolnych kieliszków.
-Niezłe tempo narzucasz, Reed. - skomentował złośliwie Gilbert Orson, który razem z siedzącym obok niego Paulem Gerartem należał do członków oddziału najdłuższych stażem - Uważaj, żebyś nie skończył pod stołem.
-Jakbym chciał skończyć pod stołem, to bym kupił wódkę. - przewrócił oczami - To dla małej Chen, bo mi umknęła.
-Mała Chen niech nie będzie taka do przodu, bo jej z tyłu zabraknie. - odezwał się ponownie, niechętnym tonem - Pcha się gdzie nie trzeba. Ledwo skończyła kursy, a już płacze, że chce do nas.
-No i fajnie. Jest zdolna.
-Chcesz robić za niańkę, czy łapać dilerów?
-Za jej niańkę to robi Vi, chociaż Tina wcale tego nie potrzebuje. Skoro Fowler ją przyjął, to znaczy chyba, że się nadaje, tak?
-A od kiedy ty się tak słuchasz Fowlera?
-A od kiedy ty jesteś taki marudny? -odpowiedział pytaniem na pytanie - Jak jesteś zmęczony, to możesz przecież powiedzieć i wrócić do domu.
-Dzięki za troskę, ale brzmisz teraz zupełnie jak twoja dziewczyna. Wolę siedzieć tu, niż u siebie z Ashley.
-Pokłóciliście się?
-Nie. Po prostu jak ma się wymówkę, żeby wyjść i mieć chwilę święty spokój od baby, to się z niej korzysta.
Paul roześmiał się, po czym pokiwał głową.
-Coś w tym jest. Jak jeszcze spotkanie jest ,,służbowe”, to w ogóle super, bo potem nie dostajesz po głowie.
Gavin uniósł brwi, przyglądając się kolegom z pewnym niezrozumieniem i na chwilę przerywając nalewanie alkoholu.
-Boże, po co mieszkać z kimś, kogo się tak nie znosi? Przecież to już lepiej samemu. - zapytał w końcu, kręcąc głową.
-E, no bez przesady, że ,,nie znosi”. Po prostu na dłuższą metę każda laska zaczyna trochę denerwować. Tu się czepnie, tam się przypierdoli i tak jakoś idzie, ale człowiek też się przecież przyzwyczaja. - Gerart się przeciągnął - Violet cię nie wkurwia czasem?
-Czasem tak, wiadomo. - przyznał - Ale nie tak z zasady. Jak mamy się dość, to ona idzie poczytać książkę, albo pogadać z siostrą, a ja idę pograć na konsoli i tyle, ale z reguły to wygląda tak, że w jej towarzystwie bawię się lepiej niż bez niej. Dlatego w ogóle z nią jestem. To nie tak powinno działać? Co wy macie za laski?
Gilbert pokręcił pobłażliwie głową.
-Wam to się chyba przez te dwa lata jeszcze faza miesiąca miodowego nie skończyła. Miałeś wcześniej kogoś?
-Pod koniec liceum, przez parę miesięcy, ale tak na poważnie to nie. - wzruszył ramionami - Jeśli ominęło mnie życie z panną, przed którą chce mi się uciekać, to chyba niewiele straciłem.
-Poczekaj tak jeszcze z rok, to będziesz wiedział o czym mówimy. - rzucił jeszcze Orson, kiedy Gavin odchodził.
Nie wierzył w to. Faza miesiąca miodowego zdecydowanie minęła w jego związku już dawno i nawet za długo nie trwała. Znał wszystkie wady Violet na wylot. Wiedział, że jest zapominalska, średnio zorganizowana, że często nie planuje swoich działań na przód, a potem zaskakują ją konsekwencje i że ciężko jest się jej skoncentrować. Wciąż na nowo przekonywał się, że fatalnie gotuje. Nie miał motylków w brzuchu, za każdym razem kiedy widział ją w drzwiach.
Kochanie jej przypominało mu oddychanie.
Zwykle nie myślał o tym, że to robi. To się po prostu działo, naturalnie i samo. Było oczywiste, łatwe i pozbawione wszelkiego filmowego, szalonego entuzjazmu.
Różnica między nim, a jego znajomymi, była chyba po prostu taka, że on nie tylko Violet kochał. On ją również dalej szczerze lubił, jak wtedy, kiedy byli wyłącznie kumplami i chodzili razem na imprezy. Jak wtedy, gdy była jego najlepszą przyjaciółką.
Uśmiechnął się na tę myśl, idąc z powrotem w stronę jej i Tiny. Podał Chen szampana.
-Proszę. Masz dziś dzień dobroci dla dzieci.
-Uważaj na słowa, bo znowu cię poskładam, Reed.
-Teraz już wiem co potrafisz. Nie dam ci się.
-Nie znasz nawet połowy moich sztuczek.
-Oh, naprawdę? - roześmiał się - Umiesz zrobić siad i aport?
Chen zakrztusiła się szampanem, po czym połknęła go z trudem i roześmiała się.
-Ale ty jesteś głupi, o Boże.
-A myślisz, że dlaczego się kolegujemy? - klepnął ją w ramię - Pij szybciej, zanim Fowler tu wbije, bo przed nim alkoholizować nieletnich to już jednak ryzykownie. My idziemy usiąść.
-Tak, tak. Idźcie, staruszkowie. Ja mam zamiar się bawić.
Co do tego nie mieli wątpliwości.
Tina była asbolutnym promyczkiem słońca na komendzie i obdarzona była takimi pokładami energii, że trochę przypominała królika miniaturkę który przesadził z kofeiną. Violet nie była pewna, czy kiedykolwiek widziała ją siedzącą w bezruchu dłużej niż dziesięć sekund, ale skłonna była stwierdzić, że nie.
Podążyła za Gavinem na jedną z kanap i usiadła, pozwalając mu objąć się ramieniem.
-Ładnie wyglądasz. - powiedział, przyglądając się jej z uznaniem - Lubię te spodnie na tobie.
-No co nie? Zajebiste są, mogę w nich poudawać, że mam przynajmniej trochę tyłka.
-I myślisz, że się nabiorę?
-Nie, no co ty. Przed tobą udawać już nie ma sensu, wiesz doskonale, że nie ma tam niczego poza kośćmi.
-Dosłownie mam siniaka po tym, jak ostatnio usiadłaś mi na kolanach.
-No właśnie. - założyła nogę na nogę - Bardzo mi przykro, na nic lepszego liczyć nie możesz.
Wzruszył ramionami.
-Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma, czy jak to tam szło.
-Super. Pożartowane, teraz musisz mi podnieść samoocenę.
-Jesteś najpiękniejsza, a twój tyłek jest super, podobnie jak wszystko inne.
-No. Grzeczny chłopiec. - poklepała go po nodze, zadowolona - Robi się z ciebie pantoflarz jak się patrzy. Starzejesz się?
-Nieuchronnie. Dwadzieścia siedem lat to już prawie pora na kryzys wieku średniego - za rok kupię sobie drogie auto, zrobię tatuaż i znajdę laskę młodszą od siebie o dziesięć lat.
-Masz laskę młodszą o dwa. Wystarczy. Co do samochodu i tatuażu - droga wolna. - przyjrzała mu się z namysłem - Tak, zdecydowanie jestem za, wyglądałbyś seksi z dziarami.
-Wezmę twoje zdanie pod uwagę.
-Apropo starzenia się - co chcesz zrobić na swoje urodziny?
-Pracujemy wtedy, ale miałem taki jeden plan na wieczór…
-Czy on zakłada to, co mi się wydaje, że zakłada?
-A podobno to ja myślę tylko o jednym! - prychnął - To również może zakładać, aczkolwiek nie tylko. Myślałem, żeby wyrwać się kawałek za miasto. Co myślisz?
-Jasne, czemu nie. A na weekend impreza?
-Można. Jak będzie nam się chciało.
Gwizdnęła.
-Widzę, że to starzenie się to tak nie ironicznie, kochanie. Coś mało w tobie entuzjazmu.
-Imprezuję co roku. Zawsze spoko, ale to już nie robi na mnie wrażenia. Zresztą podobnie jak same urodziny. Trochę mi wszystko jedno, co będę robić, byleby coś z tobą.
Uśmiechnęła się.
-Potrafisz być uroczy, jak się postarasz.
-Teraz się akurat nie starałem. - uśmiechnął się do niej - Po prostu z nikim nie będę się bawił lepiej.
-No ba.
Wyciągnęła pięść w jego stronę. Przybił jej żółwika.
Pracowali razem w jednym oddziale. Nigdy na wspólnych akcjach, ale jednak. Mieszkali razem. Razem wychodzili. Robili razem wszystko, a on wciąż chciał więcej i dokładnie w momencie, w którym o tym pomyślał, do głowy wpadł mu pewien pomysł.
***
Detroit, 1.10.2029
Kiedy wszedł do sklepu dwa dni później, nabrał przekonania, że świat właśnie mści się na nim, za wszystkie głupie żarty jakie kiedykolwiek komukolwiek wyciął.
Za ladą stała dziewczyna, na której widok zatrzymał się wpół kroku i zaczął niezręcznie dreptać w miejscu, zastanawiając się, czy się nie wycofać póki go nie widzi. Prowadziła rozmowę z klientem, skupiona i przyjaźnie uśmiechnięta, dokładnie tak samo, jak zawsze się uśmiechała. Kręcone, jasne włosy wymykały jej się z upięcia, otaczając drobną, zaokrągloną twarz.
Rozstali się w dość przyjaznych stosunkach, krótko po tym, jak wyjechała do college’u , a on stwierdził, że zamiast bawić się w związki na odległość woli bawić się na żywo z koleżankami z akademii.
Wyrwał się z domu, mógł przestać zajmować się w kółko siostrą, zaczął robić coś, w czym okazał się dobry i miał ochotę się wreszcie wyszaleć, pokorzystać z życia i otworzyć trochę, bo chociaż maska tajemniczego outsidera w szkole nigdy mu nie przeszkadzała, to rola wygadanego imprezowicza okazała się jednak bardziej rozrywkowa.
A Amy to zaakceptowała.
Czy ją kochał? Raczej nie, nie tak naprawdę, ale przez jakiś czas byli blisko i wspominał ją miło, nie był jednak pewien, czy ona może powiedzieć to samo, szczególnie, że przez lata nie odezwał się do niej ani razu i teraz trochę się speszył. Nie spodziewał się takiej sytuacji.
Już miał się poddać i jednak naprawdę uciec, kiedy podniosła na niego wzrok i również zamarła. Za późno, teraz musiał sobie radzić.
Uniósł dłoń z niepewnym uśmiechem.
-Cześć.
-O mój Boże! Przepraszam pana na sekundę, zaraz podejdzie koleżanka, dobrze? - powiedziała, odwracając się do klienta, po czym wypadła zza kontuaru i ku kompletnemu zaskoczeniu Reeda podbiegła do niego z wyciągniętymi ramionami i objęła go mocno za szyję, roześmiana - No nie wierzę własnym oczom, Gavin u mnie w pracy! Strasznie się cieszę, że cię widzę! Co u ciebie?
-Powoli do przodu, wszystko dobrze. - cofnął się i przyjrzał jej - Nic się nie zmieniłaś od liceum.
-A ty tak. Wyglądasz zdecydowanie lepiej, ćwiczysz coś?
-Robię w policji. Trochę muszę.
-Aaa, czyli udało ci się. - pokiwała głową z aprobatą - Cieszę się. - spoważniała -Ale nic nie przeskrobaliśmy, co nie?
-Nie, nie! - uspokoił ją - Zaszedłem po drodze z pracy. Jak się trzymasz?
Próbował przypomnieć sobie, czy widział cokolwiek na jej temat w social mediach, ale nic mu nie zaświtało. Wciąż miał ją w znajomych, ale zawsze była raczej prywatną osobą, więc nie dziwiło go, że raczej nie dzieli się swoim życiem.
-Całkiem nieźle, o ile tak można powiedzieć z dwójką dzieci.
-No co ty? - uniósł brwi - Gratulacje!
-Dzięki. Theo i Tessa. Bliźniaki.
-Dają w kość?
-Trochę, ale należą na szczęście jednak do tych grzeczniejszych. Denerwują mnie głównie tym, że nosiłam je dziewięć miesięcy, rodziłam dziewięć godzin, a one mają czelność wyglądać jak małe kopie mojego chłopaka.
Parsknął śmiechem.
-Przesada.
-To samo im mówię. - przechyliła głowę - A ty jak tam? Masz kogoś?
-Mhm. - kiwnął głową - Trochę dlatego to tu jestem.
Zamilkła na chwilę, procesując to co powiedział, po czym rozpromieniła się i cała i pisnęła z ekscytacji.
-Ale super! Proszę, powiedz, że mogę ci pomóc.
-Na to liczyłem.
-Ekstra! Opowiedz mi o niej coś, to wybierzemy coś ładnego. A najlepiej zacznijmy od podstaw - jaki ma rozmiar palca?
Zapadła cisza.
To był moment, w którym Gavin uświadomił sobie, że jest zupełnie nieprzygotowany. I że uratować go może wyłącznie Sissel Solveig.
***
Okolice Detroit, 7.10.2029
Kiedy wyjeżdżali z domu, Violet nie spodziewała się, że skończy siedząc na dachu ich starego sedana audi, czekając na pomoc drogową, ale musiała przyznać, że bawi się mimo wszystko całkiem nieźle.
Gavin był poirytowany i krążył nerwowo po poboczu, z rękami wciśniętymi w kieszenie bluzy.
-Chodź tu! - zawołała do niego - Nudzi mi się samej!
-Mogę wgnieść dach.
-No i? - wzruszyła ramionami - Nie oszukujmy się kochanie, nasz grat wyzionął ducha, jedno wgniecenie w tą czy w tamtą nie zrobi mu już różnicy.
Auto psuło się regularnie już od roku, za każdym razem zbliżając się do nieuchronnej śmierci, bo wiekowym można było je nazwać już wtedy, kiedy Gavin je kupił, za swoje pierwsze zarobione pieniądze. Teraz było już praktycznie antykiem, na dodatek niedziałającym i dziewczyna szczerze wątpiła, by opłacało się podejmować próby jego reanimacji.
Chłopak westchnął ciężko, po czym podszedł do boku auta, otworzył drzwi i odbił się od progu, po czym podciągnął na miejsce obok niej.
-Dlaczego ty w ogóle tu wlazłaś? - zapytał, siadając po turecku - Zaraz zmarzniesz.
-A myślisz, że po co cię wołam? - odpowiedziała, przysuwając się do niego bliżej i wciskając głowę w zagłębienie jego ramienia - Jesteś ciepły. A stąd wszystko ładnie widać, plus fajnie wyglądam.
-Przydałby się teraz awans. Albo chociaż premia. - mruknął - Będziemy musieli kupić nowy samochód.
-Spodziewaliśmy się tego przecież. Ostatnio z kasą nie jest źle, stać nas na to. - wskazała ruchem głowy na autostradę przed nimi - A tak przynajmniej się nie nudzimy.
-Niby konkretnego planu na to gdzie jedziemy nie było, ale spodziewałem się, że jednak dotrzemy… gdziekolwiek.
-To jest całkiem niezłe gdziekolwiek. Jakby się nad tym zastanowić, to jest nawet romantycznie, chociaż nie powiem - chętnie ograłabym teraz twój prezent.
Uśmiechnął się.
-Ja widzę, co ty robisz. Tu na rocznicę planszówka, która ci wpadła w oko, tu gra na konsolę, o której gadamy od miesiąca, tu jakaś bluza, którą mi kupiłaś, dałaś i podpierdoliłaś dzień po tym jak ubrałem ją po raz pierwszy. - przyjrzał jej się - Dosłownie masz ją na sobie. Nie jestem pewien, kiedy ostatnio udało mi się ją założyć.
-No słuchaj stary, ja z tobą planuję jeszcze chwilę pobyć. Ten związek mi się musi przynajmniej trochę opłacać! - zażartowała, opierając się o niego mocniej.
-Jeszcze chwilę? - uniósł brew - A ja z tobą już planowałem tak do końca życia najlepiej.
-Skoro tak, to gdzie mój pierścionek Reed?
-Mam go w kieszeni.
Parsknęła śmiechem, ale ku jej zaskoczeniu, Gavin pozostał poważny. A potem wyjął pudełko, otworzył i wyciągnął w jej stronę.
Podniosła dłoń do ust.
-Jaja sobie robisz.
Przewrócił oczami.
-Mogłem się spodziewać tej reakcji po tobie.
-Nie wierzę. Ty tak na serio?
-Na serio.
-Chcesz się hajtnąć?
Gavin pomasował zatoki zmęczonym gestem.
-Violet, kurwa, proszę cię.
-Jezu, dobra, poczekaj. Daj mi sekundę, to zaczniemy jeszcze raz. - odsunęła się i obróciła tak, żeby siedzieć przodem do niego. Poprawiła włosy, wyprostowała się i kiwnęła głową - No, już, teraz możesz się mnie zapytać, tak ładnie, jak trzeba.
Reed patrzył na to z rosnącym rozbawieniem i tak ogromnym ładunkiem czułości, że aż nie wiedział co z nim zrobić. Dziewczyna potrafiła być cudownie dojrzała, jeśli było trzeba, komunikowała swoje emocje i potrzeby w zdrowy, otwarty sposób, czego on powoli się od niej uczył, a jednocześnie w chwili takiej jak ta, która w teorii powinna być ważna i uroczysta, przypominała zupełnego dzieciaka.
-Jesteś grubo odklejona. I kocham cię jak wariat.
-Tak, wiem, obie te rzeczy, ale miałeś mi zadać pytanie, Gavin. Zrób to, bo nie mogę się doczekać.
Parsknął śmiechem, po czym również obrócił się tak, żeby patrzeć jej w twarz.
-Wyjdziesz za mnie?
Pokiwała radośnie głową.
-Wyjdę.
Wyjął pierścionek z pudełka i wsunął jej na palec. Była to prosta, srebrna obrączka, z dwoma małymi kryształami i jednym większym, białym opalem między nimi. Nic szczególnie rzucającego się w oczy, ale coś co do niej pasowało.
-Podoba ci się?
-No pewnie. Jest piękny. -uniosła dłoń tak, by w kamieniu odbiło się uliczne światło - Stresowałeś się?
-Nie za bardzo. Przynajmniej wcześniej nie. Teraz trochę, może dlatego, że warunki nie są idealne. Wybacz za to.
-Przestań, są właśnie perfekcyjne. Przecież to do nas pasuje jak nic innego! Bez przypału się nie liczy. - podjęła próbę wpakowania mu się na kolana, choć było to dość ryzykowne - Już się ode mnie nie uwolnisz nigdy. Będziemy mieć koty i dzieci i wnuki i dużo innych fajnych rzeczy też będziemy mieć. Co myślisz o tym?
-Myślę, że to brzmi jak niezły plan, ale jak sama powiedziałaś, w naszym przypadku rzeczy raczej rzadko idą zgodnie z tym co postanowimy, więc może nie bądźmy tacy do przodu.
Dziewczyna ucichła na moment, przytulona do niego i przez chwilę słyszał tylko przejeżdżające obok nich samochody i jej stłumione bicie serca.
-Kocham cię. - szepnęła w końcu, nieco poważniej - I nie mogę się doczekać.
-Czego?
-Ciebie. Wiesz, pierścionek nie ma aż takiego znaczenia, wszystko można i bez niego i bez wszystkich innych papierków i formalności, ale to jest takie miłe. Trochę jakbyś zaklepał dla mnie miejsce obok siebie na zawsze, a mi na nim bardzo wygodnie. Ty się bardzo zmieniłeś, odkąd cię poznałam. Uspokoiłeś. I pewnie będziesz się zmieniał nadal, więc tak, nie mogę się doczekać ciebie. Ciebie z przyszłości. Aż go poznam.
-A co jak będzie skończonym chujem?
-Ze mną? W życiu, dostanie wpierdol i zaraz mu się przestawi.
-Boże, będę się żenił z kompletną wariatką.
-No pewnie, dokładnie w twoim typie. Apropos tego, myślę, że biorąc pod uwagę okoliczności powinniśmy do ślubu pojechać lawetą.
Wybuchnął śmiechem, po czym odchylił się nieco, żeby spojrzeć na jej twarz. Na te oczy, ufne, jasne i pełne miłości. Na nos i policzki, które już zdążyły się zaczerwienić od wrześniowego chłodu. Na usta, rozchylone w uśmiechu.
Znał te rysy lepiej od własnych, znał ją całą, wiedział o niej wszystkie złe rzeczy, a i tak był pewien, że nikogo lepszego nie mógł na swojej drodze spotkać.
Złapał ją pod brodę i pocałował jeszcze raz. Uważnie, z rozmysłem i dokładnie, bo nigdzie mu się już nie spieszyło.
Miała rację, zmienił się i uspokoił, bo czuł się bezpiecznie i stabilnie, po raz pierwszy w życiu. Miał swoją osobę. Swojego ulubionego człowieka. Swoją narzeczoną. I o ile tak miało zostać, to on też nie mógł się doczekać przyszłego siebie.
***
Chloe wpatrywała się w dwie dziewczyny przed sobą z zainteresowaniem i pewną ekscytacją.
Elijah był do tej pory jedyną osobą w jej życiu. Jednym człowiekiem, z którym mogła normalnie porozmawiać.
Z początku prześmiewczy, złośliwy pożegnalny prezent od Alberta Pollsa w postaci dwóch androidek go rozzłościł, ale wtedy dziewczyna wpadła na pomysł. Chciała towarzystwa. Wyzwania. Czegoś nowego.
I wszystko wskazywało na to, że stało się to, co działo się zawsze. Kamski spełnił jej życzenia.
-Moja droga… - zaczął z dumą - Poznaj swoje siostry. Oto Iris i Fleur.

Kaboom!
Dziś milusio, uroczo, ogółem wszyscy udajemy, że to się nie skończyło tak jak się skończyło i że Gavin dostał swoje szczęśliwe zakończenie.
Czuję się z tym co mu robię coraz gorzej, not gonna lie, ale jesteśmy coraz bliżej końcówki, więc trzeba się zebrać i dokończyć co się zaczęło.
Dajcie znać jak wam się podobało!
~Gabi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top