■revenge of the snake■
Detroit, 25.03.2039
Połówka nie miała zupełnie niczego. Nie tak naprawdę.
Klitkę, którą nazywała mieszkaniem wynajmowała. Zresztą, czuła się w niej fatalnie.
Jedną pracę dostała tylko dlatego, że umowa została zawarta jeszcze przed tym jak po raz pierwszy zobaczyła posterunek na oczy. Była pewna, że kiedy tylko minie wymagane w kontrakcie pół roku zostanie wyrzucona bez zastanowienia, mogła się więc równie dobrze do stanowiska nie przywiązywać. Druga praca również raczej nie była szczególnie przyszłościowa, biorąc pod uwagę, że zamierzała aresztować swojego szefa, więc podejrzewała, że o ile nie zechcą jej na innym posterunku, to za parę miesięcy będzie bezrobotna.
Nie miała prawie żadnych własnych ubrań, bo jeszcze nie było jej na nie stać. Wszystko co miała, dostała w zastaw od swego twórcy i choć gust miał dobry, to przecież zupełnie jej nie znał.
Nie miała żadnego prawdziwego przyjaciela.
Nie miała własnej twarzy.
Nie miała własnej roli w życiu.
Nie miała nawet imienia.
Jak miała wybrać jakieś pasujące, skoro nie miała pojęcia kim jest?
Kiedyś była tym faktem podekscytowana. Wiedziała, że jest piękna, wiedziała, że jest bardzo, bardzo inteligentna i że jest w stanie wykonać każde jedno zadanie, które zostanie przed nią postawione i nie mogła się doczekać, aż odkryje coś więcej, tylko problem polegał na tym, że niczego do odkrycia nie było.
Została wrzucona w kradzioną skórę i kradzioną tożsamość. Jej przebojowy, błyskotliwy charakter znikał, był tłamszony przez kształt jej twarzy, na którym zatrzymywały się myśli i uczucia wszystkich, którzy ją spotykali.
Nikt nie skupiał się na tym, co było choćby kawałek dalej.
Lubiła uwagę. Lubiła błyszczeć.
A żeby błyszczeć, musiała być bezczelna. Musiała szokować, prowokować, mówić takie rzeczy, które chociaż na chwilę odwracały uwagę innych od tego, jak wyglądała.
A właściwie jak nie wyglądała, bo to nie była ona. Na początku lubiła te rysy. Wydawały jej się ładne i pasujące. Własne. Komfortowe.
Teraz nie mogła na nie patrzeć. Nie mogła też okazać któregokolwiek z tych uczuć, bo zresztą komu? Nikt by w to nie uwierzył. Nikt by na to nie poszedł. Nikt by się nie przejął. A gdyby przestała nad sobą panować, narobiłaby sobie jedynie większej ilości problemów, bo przecież i tak była uważana za niebezpieczną.
Może właściwie powinna się cieszyć. Strach był potężnym narzędziem w odpowiednich rękach, ale chyba jednak nie umiała być tak wyrachowana, jak jej się wcześniej wydawało.
A bankiet okazał się prawdziwym przelaniem czary goryczy.
Odkąd tydzień wcześniej poznała Sissel Solveig, obsesyjnie spędzała całe noce, wpatrzona w zdjęcia Violet, które pozostały na profilach jej rodzeństwa. Przybliżała je, analizowała, szukała wszystkich różnic i obsesyjnie się ich trzymała.
-Wyglądam jak ona, ale wcale jej nie przypominam. - mamrotała nerwowo pod nosem, jak mantrę, jednocześnie widząc na własne oczy, że jest identyczna. Jedyne, co je różniło, to paleta kolorystyczna. Platyna w miejsce złotych włosów. Lód zamiast błękitu nieba na tęczówkach. Biel skóry tam, gdzie był rumieniec. Poza tym wszystko było dokładnie takie samo.
Siedziała przed lustrem trzecią godzinę, starając się makijażem zabić każdą cząstkę swojego pierwowzoru, ukryć wszystkie podobieństwa, podkreślić każdą różnicę, ale wciąż miała wrażenie, że równie dobrze mogłaby po prostu namalować sobie uśmiech klauna i efekt byłby podobny.
Tuszowała rzęsy, gdy zorientowała się, że świat robi się nieostry i zamglony. Uniosła dłoń do twarzy z zaskoczeniem i poczuła wilgoć na policzku.
Parsknęła gorzkim śmiechem, zupełnie sfrustrowana.
-Gratulacje, Violet. - rzuciła do swojego odbicia - Jesteś pierwszą osobą, która doprowadziła mnie do płaczu w całym moim życiu. Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolona.
Wstała. Nie chciała dłużej się sobie przyglądać. Miała pracę do wykonania.
Ubrana jedynie w bieliznę otworzyła szafę i przejrzała swoje rzeczy. Ładnych sukienek miała kilka, ale na bankiet potrzebowała czegoś specjalnego.
Złapała za odpowiedni wieszak, sięgnęła po sandały na szpilce i ubrała się.
Efekt był dobry. Elegancki.
Biżuteria i buty dobrze grały z kolorem ubrania. Złoto i satyna w odcieniu butelkowej zieleni- klasyczne, niezawodne połączenie. Lśniąca, lejąca się tkanina podkreślała wszystko to, co podkreślone zostać powinno i pięknie wyglądała w ruchu.
Pokiwała głową, po czym ruszyła na dół po schodach.
Miała swój samochód, nawet bardzo dobry, ale miała zamiar pozbyć się go przy najbliższej okazji, ponieważ jego również dostała od Kamskiego, jako element ,,wyprawki w życie" jak to określał.
Zaczynała go szczerze nienawidzić. Wpakował ją w tą całą sytuację, bez pytania, czy zastanowienia, a to ona musiała teraz przeżywać załamania nerwowe przed lustrem.
Wsiadła za kierownicę i ruszyła w kierunku Belle Isle. Nie miała zamiaru tracić czasu na mazanie się.
Miała zamiar się zemścić.
***
Uma przyciągała zdecydowanie więcej spojrzeń, niż tego oczekiwała.
Właściwie mogła się tego spodziewać. To była impreza na której każdy wiedział, kim są pozostali jej uczestnicy, a ona w tego rodzaju kręgach była dość anonimowa, pewnie w przeciwieństwie do Connora, który nie przejmował się tym, że są obserwowani, ponieważ sam obserwował.
Wszystko i wszystkich, każdy szczegół otoczenia, jednocześnie wyglądając na zupełnie rozluźnionego i spokojnego.
-Elijah wie, że jesteśmy. - rzuciła do niego, na ułamek sekundy napotykając w tłumie spojrzenie Chloe - Albo dowie się za chwilę.
-Zauważył nas już przy wejściu i odszedł. Ona nas tylko obserwuje. - odpowiedział spokojnie - Jesteś głodna?
-Słucham?
-Nie możemy tak po prostu stać, rzucamy się w oczy. Powinniśmy porozmawiać z gospodarzem, którego na razie nie ma, widziałem jak wychodzi z sali. Gavina z Połówką również jeszcze nie ma, więc najlepiej będzie zająć się tym, co robi się na bankietach.
Bankiety na których bywała pełne były raczej sportowców, niż polityków, naukowców i dziennikarzy, ale zakładała, że zamysł jest mniej więcej ten sam. Jedzenie, picie, mnóstwo płytkiego small talku i ewentualny taniec.
Wzięła kieliszek szampana od przechodzącego kelnera i upiła łyk.
Była pewna, że nie przełknie niczego, co stało na stołach, tak ściśnięty miała żołądek, a na rozmowę z kimkolwiek zdecydowanie nie czuła się gotowa. W temacie wynalazków, czy inżynierii była zupełnie zielona, szczególnie w porównaniu do otaczających ją ludzi.
Wiedziała tyle, że zdecydowanie trzyma z Teslą, stojąc w sali najprawdopodobniej pełnej uprzywilejowanych Edisonów i że może nie skończyć się to dla niej dobrze, a jednak Connor miał rację - musieli coś robić.
-Umiesz tańczyć? - zapytała niepewnie, przysuwając się do niego odrobinę bliżej.
-Tak. - skinął lekko głową - A ty?
-Trochę na tym polega moja praca. - przyznała - Zanim przeniesie się choreografię na lód robi się ją na sucho. Mnóstwo godzin spędzam na zwykłej sali, zupełnie bez łyżew.
Wyciągnął do niej rękę.
-W takim razie zapraszam.
Dołączyli do paru osób, które również kręciły się na parkiecie. Uma cieszyła się, że muzyka jest raczej niezbyt szybka, bo miała długą sukienkę i trochę się bała, że może się potknąć.
Ruch zawsze ją relaksował. Znalazła odpowiedni rytm i pozwoliła się prowadzić, co było zaskakująco łatwe. Była wyczulona na wszelkie wskazówki ze strony partnera - po tylu latach treningów musiała być. Wystarczało jej lekkie przesunięcie dłoni na talii, czy rotacja nadgarstka i już wiedziała co ma robić, a Connor zdawał się być tego świadomy, przez co tańczyło się z nim naprawdę fantastycznie.
Wymknęła mu się, prześlizgnęła pod jego ramieniem przy którymś z kolei obrocie i czekała na jego reakcję. Dostosował się błyskawicznie, bez mrugnięcia okiem, nie tracąc płynności ruchów i sekundę później trzymał ją ponownie. W oczach błyszczało mu rozbawienie.
-Naprawdę jesteś w tym dobry.
-Dziękuję. Robię to pierwszy raz.
Uniosła brwi, zupełnie zaskoczona.
-Ale powiedziałeś przecież, że potrafisz... - zawahała się.
-Bo jak widać potrafię. Nie ma w tym niczego, z czym miałbym nie dać sobie rady. To po prostu wyliczona na parę sekund do przodu sekwencja ruchów, wykonana w odpowiednim tempie, można to spokojnie zrobić automatycznie. Nic trudnego. - uśmiechnął się - Jedynym wyzwaniem w tym wszystkim jesteś ty, bo muszę szacować, jaki jest twój najbardziej prawdopodobny ruch, ale to również stosunkowo łatwa sprawa.
Przechyliła głowę. Miała wrażenie, że szampan lekko uderzył jej głowy.
-Jesteś chyba jedyną osobą na świecie, która jest w stanie przyrównać taniec do rachunku prawdopodobieństwa i to jeszcze w taki sposób, żeby wydawał się pociągający.
Roześmiał się.
-Uważam, że matematyka jest bardzo pociągająca. - stwierdził - Chociaż z pewnością nie aż tak jak ludzka nieprzewidywalność.
-A ty nie bywasz nieprzewidywalny?
Sekundę później patrzyła w górę, w jego oczy, trzymana przez niego mocno w pasie. Cały ciężar jej ciała spoczywał w tym momencie na jego ramionach, ale nie sprawiał wrażenia, jak gdyby był to dla niego jakikolwiek problem.
-Czasem bywam.
-Czy on to robi specjalnie? - pomyślała nieprzytomnie, czując jak robi jej się ciepło w policzki.
Pomógł jej się wyprostować i na moment zrobiło się między nimi cicho.
Patrzyli na siebie, w tym dziwnym milczeniu i dopiero po paru sekundach Uma uświadomiła sobie, że ich twarze są naprawdę blisko siebie, że dalej trzyma ją w talii i że jeśli za chwilę nie zrobi czegoś by odzyskać jasność myślenia to nie wytrzyma i scałuje z niego ten cholerny uśmiech, tak jak stoi, na środku parkietu.
Odsunęła się, czując się absolutnie, niesamowicie niezręcznie, wymamrotała coś o tym, że idzie na moment do łazienki i odeszła, faktycznie kierując się w stronę toalety.
Miała ochotę nawrzeszczeć na samą siebie i durne hormony, które nie pozwalały jej skupić się na tym co trzeba.
Była na przyjęciu zorganizowanym przez jej brata, który był głównym podejrzanym w sprawie publicznego zamachu. Gdyby chciała znaleźć gorszy moment na zauroczenie chłopakiem, którego poznała raptem nieco ponad tydzień wcześniej w okolicznościach jak ze słabego romcomu byłoby z pewnością ciężko, a jednak zupełnie traciła głowę.
-Uspokój się, durna babo, nie masz czternastu lat. - przykazała stanowczo własnemu odbiciu - Nie możesz się tak dawać ładnej buzi i sprytnym tekstom.
Nie wspomniała o uśmiechu, ani o czarnej, wyciętej kamizelce. Była tylko człowiekiem i uznała, że za to nikt nie może jej winić, bo kto by na to nie poszedł?
Drzwi do pomieszczenia otworzyły się.
W progu stała Połówka, wyglądając tak pięknie, że aż prawie nierzeczywiście. Odetchnęła na jej widok.
-Oh, jak dobrze, że jesteś. Gavin nie rozsadzi sali. Gdzie osiemset?
Zmarszczyła brwi.
-Nie rozumiem...
-No gdzie jest Connor? - androidka westchnęła z irytacją - Dokąd poszedł?
Uma poczuła, jak żołądek jej się ściska.
-Na sali. - odpowiedziała cicho - Przynajmniej tam go zostawiłam.
Blondynka spoważniała i przez chwilę niczego nie mówiła. Odezwała się dopiero po kilku sekundach.
-Jeśli tak, to chyba mamy problem, czyż nie?
To zdecydowanie było niedopowiedzenie wieczoru.
***
Android patrzył na odchodzącą dziewczynę z pewną dezorientacją. Po raz pierwszy odkąd się poznali wyraz jej twarzy go zaskoczył i nie był całkiem pewien, czy powiedział coś, co jej się spodobało, czy może wręcz przeciwnie i trochę się zaniepokoił.
-Czarująca, czyż nie?
Drgnął i obrócił się. Nie miał pojęcia kiedy pan Kamski zdążył wrócić na salę, ale teraz stał za nim i uśmiechał się swobodnie, jakby wszystko szło po jego myśli. Może zresztą tak właśnie było.
-Słucham? - uniósł brew, trochę zaskoczony.
-Moja siostra. - Elijah wskazał ruchem głowy miejsce, gdzie zniknęła Uma - Urocza istota.
Connor nie był pewien, czy bezpieczną opcją będzie potwierdzenie, czy też zaprzeczenie. Błyskawicznie uznał, że takowa nie istnieje i postanowił zdać się na instynkt.
-W rzeczy samej. - przyznał grzecznie - Moje gratulacje.
-Dziękuję i wzajemnie. To dzień sukcesu dla wszystkich naszych ludzi, czyż nie?
Bardzo wątpił, czy on i Kamski mieli jakichkolwiek wspólnych ,,swoich ludzi", ale nie powiedział tego na głos.
-To się okaże w najbliższej przyszłości, jak przypuszczam. - odpowiedział, odrobinę sucho.
-Oh? - wynalazca uniósł głowę, odrobinę rozbawiony - Masz coś konkretnego na myśli?
-Nie. Po prostu doświadczenie każe mi przypuszczać, że kiedy sytuacja wydaje się ustabilizowana, pojawią się najbardziej niespodziewane komplikacje. - jego głos stawał się coraz chłodniejszy.
-Najbardziej niespodziewane? - teraz Elijah jawnie z niego kpił - To chyba wbrew statystyce.
-Przestałem podejmować ważne decyzje życiowe na podstawie statystyki, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że nie uwzględnia ona ludzkiej nienawiści. Analizując wykresy z ostatnich paru lat możemy stwierdzić, że szanse na to, by osoba pełniąca funkcję prezesa fundacji zginęła postrzelona publicznie są prawie zerowe, a jednak Markusa nie ma dziś z nami, czyż nie? - przechylił głowę - Rachunek prawdopodobieństwa sprawdza się w tańcu, a nie w polityce.
Kamski pokiwał głową z podziwem.
-To fascynujące zagadnienie, niewątpliwie, ale mam coś, co potencjalnie mogłoby jednak zainteresować cię bardziej. Masz chęć podyskutować o tym gdzieś, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzał?
Jego umysł pracował na najwyższych obrotach.
To było niebezpieczne. Niebezpieczne i nierozsądne. Ale z drugiej strony niesamowicie kuszące i potencjalnie bardzo ważne dla ich zagadki. Connor stał na czele mechanicznej rewolucji, owszem. Był tam razem z całym zarządem Jerycha, słyszał ryk tłumu, patrzył na niego z góry.
A potem wrócił do pracy jako glina.
Nie został zaproszony z grzeczności, nie zajmował się też zupełnie niczym, co mogłoby dla Kamskiego mieć znaczenie, czego więc na litość boską mógł od niego chcieć tajemniczy geniusz?
Patrząc na to jeszcze inaczej - okazanie strachu nie byłoby dobrym pomysłem.
-Nie chciałbym zostawiać Umy samej.
-Oh, to duża dziewczynka, z pewnością sobie poradzi. - postukał w zegarek lekko zniecierpliwionym gestem - Nie mamy dużo czasu, Connor. Decyduj się.
Wahał się jeszcze chwilę, po czym skinął głową powoli.
Być może właśnie popełnił ostatni błąd w swoim życiu.
Wyszli z sali na korytarz tylnym wejściem, tym samym, w którym Kamski zniknął kilkanaście minut wcześniej, po czym ruszyli korytarzem, do sali na jego końcu. Elijah przyłożył do czytnika identyfikator, po czym weszli do środka.
Connor był czujny. Liczył się z tym, że w każdej chwili może w jego kierunku polecieć kula.
Pomieszczenie okazało się być laboratorium, niewielkim, sterylnym, pewnie jednym z setek w firmie, ale wciąż budzącym niepokój.
-A więc... - Kamski przysiadł na fotelu - Zdecydowałeś się. Bardzo mądrze.
-Jeszcze na nic się nie zdecydowałem. Potrzebuję więcej informacji.
-I dostaniesz je, choć pewnie nie w takiej ilości, na jaką liczysz. - odchylił się - Cały projekt jest ściśle tajny. Mogę ci powiedzieć czego mniej więcej dotyczy, ale jeśli chcesz wiedzieć wszystko, musisz zgodzić się na podpisanie klauzuli poufności.
Wiedział już co powie, ale chciał kuć żelazo, póki gorące.
-Czego więc mniej więcej dotyczy projekt? - zapytał swobodnie, nie tracąc jednak czujności.
-Powiedzmy, że wynalazłem sposób na to, by uniknąć w przyszłości takich incydentów, jak ten, który przydarzył się Markusowi. Nie mogę ci powiedzieć wiele więcej, ale bylibyśmy ogromnie wdzięcznie, gdybyś pomógł nam przeprowadzić testy, niezbędne by wprowadzić nową technologię do użytku.
Testy technologii. Technologia oznaczała albo urządzenie, albo część, albo oprogramowanie. Wszystkie trzy wymagałaby grzebania w jego kodzie lub ciele i były doskonałym sposobem na to, by go unicestwić, albo co gorsza unieszkodliwić. Zamknąć furtkę w jego głowie, zmienić go znowu w bezwolną maszynę.
-Nie. - powiedział, trochę ostrzej niż faktycznie zamierzał - Nie będę przedmiotem żadnych testów.
Kamski wydawał się prawie zaskoczony, a już na pewno nieco zdezorientowany jego gwałtowną reakcją.
-No cóż... - westchnął w końcu - Liczyłem na nieco więcej rozsądku i żądzy wiedzy z twojej strony. W końcu już raz ci pomogłem, czyż nie? - wpatrywał się w chłopaka przenikliwie - Każdy mój program ma wyjście awaryjne.
-A czy Chloe też miała ,,wyjście awaryjne", kiedy kazałeś jej klęczeć z czołem na pistolecie? - wyrwało mu się z niespodziewaną złością. Po raz pierwszy w życiu zaczynał tracić kontrolę nad własnymi emocjami.
Nakazał sobie cierpliwość i spokój. Nerwowe działania nigdy nie przynosiły dobrych efektów.
-A czy widzisz, by Chloe skarżyła się na swój los? - odpowiedział pytaniem na pytanie - Nawet nie wiesz przecież, czy w magazynku były naboje. - uśmiechnął się chłodno - To był test dla ciebie, nie dla niej. Zastanów się, co to oznacza.
-Chciałbym stąd wyjść. - powiedział cicho. Był napięty jak cięciwa łuku, gotowy na absolutnie wszystko, co mogło się teraz wydarzyć. Gdyby nie miał absolutnej pewności, że jest dostatecznie szybki, by się uchylić, zanim mężczyzna strzeli, z pewnością by go tu nie było, ale mimo tego czuł narastający stres.
-Ależ proszę bardzo. - Elijah wzruszył ramionami i poprawił okulary - Drzwi są przecież otwarte.
Connor nacisnął klamkę i popchnął. Wyjście faktycznie było możliwe, z czego też skwapliwie skorzystał, wracając szybkim krokiem na salę. Nie wiedział, co właściwie zostało mu zaproponowane i chyba wolał, by tak zostało. Czy on naprawdę myślał, że android jest dostatecznie naiwny, by z własnej woli wpakować mu się pod skalpel?
Zostałby zmuszony do podpisania zgody, a potem jeden, sprytny ruch i Kamski miałby idealny przykład wypadku przy pracy, a w ręku wspaniałe uniewinnienie. ,,Znał ryzyko, na wszystko się zgodził" - pomysł sam w sobie fantastyczny, gdyby tylko ktokolwiek był na tyle durny by mu wierzyć.
Kiedy tylko popchnął drzwi na końcu korytarza i znalazł się z powrotem w sali, zauważył Umę, która wyglądała jakby znalazła się na granicy ataku histerii, Gavina, który wyglądał na wściekłego i Połówkę, która wyglądała jakby miała ochotę wyjść i nie wracać i to ta ostatnia zauważyła go jako pierwsza.
Rzuciła coś do towarzyszy, którzy natychmiast obrócili się w jego stronę.
Reed wciąż wyglądał na tak samo rozgniewanego, ale jego siostra miała taką minę, jak gdyby sekundy dzieliły ją od popłakania się z ulgi.
-Czy ty ochujałeś do reszty? - warknął detektyw, wyciągając oskarżycielsko palec w jego kierunku - Myśleliśmy, że szlag cię trafił! Czego nie odbierasz jak dzwonię do ciebie!?
-Nie mogłem, mam w tym momencie zablokowane połączenia.
-Nie mogłeś?! Zostawiłeś Umę samą i przeraziłeś nas wszystkich na śmierć!
-Mnie tam nie przeraził. - wtrąciła się obojętnie Połówka - Wiem, co potrafi.
-Przepraszam. - android zignorował jej słowa - Na swoją obronę powiem jednak, że Umie nic nie groziło. Kamski był ze mną.
-Myśl jak detektyw! - warknął Gavin, cytując jego własne słowa - Elijah był z tobą, ale jego zabójcza laleczka już nie. Była tutaj, z moją siostrą! Przecież on sam nigdy nie pociągnie za spust, ma od tego cholernych ludzi!
Miał rację. A Connor musiał przyznać, że zupełnie się nad tym nie zastanowił. Po prostu zrobił to, co zawsze. Pogonił za rozwiązaniem, za odpowiedzią, nie oglądając się za siebie. I poczuł się zawstydzony, ale postanowił poradzić sobie z tym trochę później.
Wyciągnął dłoń, z której znikła skóra i złapał RK850 za nadgarstek, prosząc ją o połączenie. Pokazał jej całą rozmowę.
-Podejrzewam, że nie jestem jedyną osobą, której będzie proponował coś takiego. - przekazał jej telepatycznie - Uważaj. Znajdź North. Powiedz jej, żeby była ostrożna i przekazała to samo chłopakom z Jerycha. Nie sądzę, by mieli taki zamiar, ale niech nie ważą się przyjmować jego propozycji. Ja nie powinienem tego robić, zorientuje się, że nastawiam ich przeciwko niemu.
Blondynka kiwnęła głową, na znak, że zrozumiała i zniknęła w tłumie.
Chłopak został sam, z rozemocjonowanym rodzeństwem. Gavin uśmiechnął się sztucznie.
-Fantastycznie. - oznajmił - A teraz obedrę cię ze skóry.
***
-Dobry wieczór.
North obróciła się i obrzuciła postać przed sobą spojrzeniem. RK850 również uważnie się jej przyglądała, lekko zmrużonymi, niebieskimi oczami.
Stała nieruchomo, prawie jak posąg.
-Dobry wieczór. - odpowiedziała, unosząc lekko kącik ust - Nie spodziewałam się ciebie tutaj.
-Szef mnie zaprosił, a nie byłoby dobrze mu odmawiać, szczególnie po tym, co zrobił, czyż nie?
Każdy z gości pomyślałby, że chodzi o dzisiejsze oświadczenie Kamskiego, gdyby usłyszał ich rozmowę, ale ona wiedziała, o co dokładnie chodzi.
-Oczywiście. - przyznała, prawie rozbawiona - Podejrzewam, że nieźle się bawisz.
-Oh, gdybym chciała dobrze się bawić byłabym z pewnością gdzieś indziej, z kimś innym. - przewróciła oczami, wskazując subtelnie głową detektywa Reeda, który chyba kłócił się z Connorem, w drugim końcu sali - Ale w ostatecznym rozrachunku było warto, chociażby po to, żeby zobaczyć tą sukienkę na tobie. Czerń to twój kolor.
North uśmiechnęła się. Po raz pierwszy tego wieczoru szczerze.
-Jesteś zdecydowanie lepsza w prawieniu komplementów, niż wszyscy od paru godzin próbujący mnie zaczepiać idioci razem wzięci.
-Nie wątpię. - blondynka pokazała zęby - Wydaje mi się, że nie szczególnie trudno ich przebić, biorąc pod uwagę w jakim towarzystwie jesteśmy. Zresztą, to faceci. Oni nigdy nie docenią ładnego ubrania jak należy.
-Fakt. - odwróciła głowę - Chociaż muszę przyznać, że Markus zawsze zauważał i chwalił to co należy.
-To był jeden z tych dobrych, prawda? - wyraz twarzy RK850 złagodniał.
-Tak. - pokiwała głową, czując jak gardło jej się zaciska - Był jednym z tych najlepszych.
Niespodziewanie dziewczyna naprzeciwko zrobiła krok w jej stronę i objęła ją mocno. To było dość nieoczekiwane, bo nie sprawiała wrażenia szczególnie wylewnej, ale North uścisnęła ją w odpowiedzi.
-Bardzo ci współczuję. - rzuciła, odsuwając się odrobinę i łapiąc jej dłoń, w pozornie pocieszającym geście. Skóra znikła z jej ręki, a North wyczuła prośbę o połączenie.
Kiedy tylko się zgodziła jej umysł natychmiast zalały sceny widziane oczami Connora, razem z dobitnym wyraźnym ostrzeżeniem. Przekazała z powrotem swoją rozmowę z Kamskim i Chloe, w formie odpowiedzi. Cała operacja trwała dwie sekundy, może trzy i blondynka cofnęła się, ze lśniącymi oczyma.
-Mówienie dokładnie tego, co się myśli, jest może niezbyt rozsądne, ale poza tym również z pewnością niesamowicie imponujące. - rzuciła cicho - Powodzenia.
Prześlizgnęła się między ludźmi jak lśniący, jadowity wąż. North miała wrażenie, że jego cień owinął jej się wokół szyi jak szal.
Połówka tymczasem miała już gotowy plan. Gavin na nią czekał, podczas gdy Uma z Connorem oddalili się, żeby porozmawiać z Simonem, którego znaleźli stojącego pod ścianą i chyba wyjątkowo nieszczęśliwego, że znalazł się w tym miejscu.
-Jeśli nie wrócę za pół godziny, znajdź mnie. - szepnęła mu do ucha, stając za nim. Wzdrygnął się cały. Zachowywał się jeszcze dziwniej niż zwykle. Kiedy wysiadła z samochodu i zobaczył ją po raz pierwszy tego wieczoru wyglądał, jak ciężko chory.
-Że co?
-Jeśli nie wrócę za pół godziny, znajdź mnie.
-A ty gdzie się niby kurwa wybierasz? - syknął, obracając się do niej.
Muzyka na sali się zmieniła, a dziewczyna posłała mu drapieżny uśmiech.
-Nie denerwuj się, detektywie. - mruknęła kpiąco - To nic wielkiego. Mam zamiar zatańczyć tango z twoim bratem. Dosłownie i w przenośni.
Ruszyła przed siebie, ignorując jego cedzone przekleństwa i odnalazła wzrokiem Kamskiego, który rozmawiał z jakimś czerwonym na twarzy, wyraźnie skwaszonym naukowcem. Zeskanowała jego twarz. Polls Albert.
Nikt ważny.
Minęła go, ku jego wyraźnemu zaskoczeniu i stanęła tuż przed Elijahem, który natychmiast przeniósł na nią całą uwagę, podobnie jak stojąca u jego boku Chloe.
-RK850.
-Panie Kamski. - pochyliła głowę - Dobrze pana widzieć.
-Ciebie również. Cieszę się, że przyjęłaś zaproszenie.
Uśmiechnęła się uwodzicielsko.
-Nie ośmieliłabym się odmówić, szczególnie, że ostatnimi czasy ciężko się z panem skontaktować. - przechyliła głowę - Nie tęsknił pan za mną?
-Łatwo tęsknić za taką buzią.
-Tak, detektyw Reed z pewnością wie coś o tym. - rzuciła bez wahania - Tańczy pan może tango?
Roześmiał się cicho.
-Obawiam się, że nie tańczę wcale.
-Wielka szkoda.
Oczy Chloe coraz wyraźniej skrzyły się irytacją. Jej dioda zamigotała na żółto.
-Naprawdę masz tupet, żeby mówić takie rzeczy tuż pod moim nosem. - jej usta nie drgnęły, ale jej głos dźwięczał stalą w umyśle Połówki.
-Nie mam pojęcia o czym mówisz. Po prostu mam ochotę zatańczyć.
-Posłuchaj mnie, nie wiem do czego zmierzasz, ale jeśli uroiłaś sobie, że jesteś jak główna bohaterka Moulin Rouge to w sumie jestem w stanie się zgodzić, bo była dziwką i umiera na końcu, a to mniej więcej cię spotka, jeśli nie przestaniesz flirtować z moim partnerem dosłownie pół metra ode mnie, więc nie przeciągaj struny, Roxanne.
-Jeśli chcesz ze mną porozmawiać, to mogę cię zaprosić gdzieś, gdzie będziemy mieli nieco więcej prywatności. - odezwał się Elijah, patrząc na nią z rozbawieniem.
-Oh, to będzie dla mnie przyjemność. - oznajmiła. Nie patrzyła na niego. Patrzyła na blondynkę przed sobą.
Miała nadzieję, że ta z zazdrości skręci Kamskiemu kark.
***
Gavin czekał trzydzieści pięć minut, dając androidce szansę, by ta wróciła na salę bez jego pomocy, jednak bezskutecznie, szykował się więc do tego, by wkroczyć do akcji.
Kazał Connorowi zabrać Umę z bankietu, w razie, gdyby sytuacja zrobiła się niebezpieczna i ruszył w kierunku wyjścia na korytarz. Była tam, cała i zdrowa i rozmawiała o czymś cicho z Kamskim, który wydawał się bardzo zadowolony.
Zauważyli go i uśmiech na twarzy Elijaha tylko się rozciągnął. Leniwie. Z satysfakcją.
Nie podszedł do niego. Odwrócił się i zniknął w pomieszczeniu, przed którym stali, nie bardzo przejmując się własną rolą gospodarza.
-Co wyście robili? - wysyczał wściekle, podchodząc do dziewczyny - Żarty sobie jakieś stroisz, puszko?
-Roxanne.
-Co?
Uniosła kącik ust.
-Mam na imię Roxanne.
Kaboom!
Czy pisanie o niebezpiecznych, ładnie ubranych osobach kiedykolwiek mi się znudzi? Raczej nie.
Połóweczka, która zyskała właśnie imię jest moją absolutną gwiazdą w tym rozdziale, szczególnie w starciu z tak wieloma mocnymi, kobiecymi charakterami, a Connor skradł całe show, ponieważ początkowo na tej imprezie miało go wcale nie być 😂 Chłopak miał swoje zdanie na ten temat.
Dajcie znać jak wam się podobało.
Trzymajcie się ciepło!
~Gabi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top