□poison ivy□

Detroit, 28.02.2028

-Dzień dobry, Elijah.

Otworzył niechętnie oczy, mrużąc je natychmiast pod wpływem światła. Nie widział dokładnie właścicielki mechanicznego głosu, który wyrwał go ze snu, bo nie miał okularów, ale widział zarys jej sylwetki przy łóżku.

-Jest poniedziałek, pierwszy lutego, godzina siódma rano. Na zewnątrz jest -5 stopni Celsjusza, przewidywane lekkie opady śniegu w godzinach popołudniowych. Czy życzysz sobie, żebym przygotowała śniadanie?

-Nie. Życzę sobie, żebyś wróciła do łóżka.

-Niestety, jestem zmuszona odmówić, gdyż grozi nam spóź… - ton jej głosu nie uległ zmianie, wciąż był sztucznie uprzejmy i mechaniczny, ale nie zdołała dokończyć zdania, bo Kamski wyciągnął ręce, trochę na oślep i wciągnął ją z powrotem pod kołdrę.

Roześmiała się beztrosko, pozwalając mu przytrzymać nadgarstki nad swoją głową i pocałować się w szczękę.

-Zadowolony? Masz to, czego chciałeś?

-Oczywiście. Zawsze mam to, czego chcę. Prędzej, albo później.

-Jesteś okropnie dramatyczny.

-A ty ubrana. - przechylił z niezadowoleniem głowę - Dlaczego?

-Bo inaczej z pewnością byś nie wstał.

-Nie podoba mi się to.

-Jakoś to przeżyję.- podniosła głowę, żeby go pocałować - Chodź. Zrobimy śniadanie.

Skrzywił się, ale posłusznie ją puścił i stanął na nogi.

Trochę przytył, odkąd wymuszała na nim regularne pory posiłków i w miarę normalne spanie. Więcej też wychodził na powietrze, przez co nabrał odrobiny koloru i zgodził się nawet, żeby przycięła mu włosy, chociaż był pewien, że wyskoczy ze skóry w trakcie tego procesu.

-Powinieneś wygolić sobie trochę boki. Dobrze byś wyglądał.

Spojrzał na nią jakby oszalała.

-Jeśli zbliżysz maszynkę do mojej głowy, to cię wyłączę.

-Nie histeryzuj.

-Ja cię tylko ostrzegam.

-Nie ufasz mi?

-Nikomu nie ufam do takiego stopnia, łącznie ze sobą samym, przecież ten dźwięk jest jak rozgrzany gwóźdź w mózgu. Ciesz się, że zgodziłem się na nożyczki.

-Przecież to nie musi być maszynka elektryczna.

Umilkł.

Pochyliła się do jego ucha.

-Proszę. - nie zareagował - No proszę. Pozwól mi.

Westchnął.

-Następnym razem.

Uśmiechnęła się szeroko. Wiedziała, że wygrała i była z tego niezmiernie zadowolona.

Zdecydowanie przestawała zachowywać się jak potulna, nieświadoma niczego istota,  którą była jeszcze niedawno. Zmieniała się, stawała się charakterna, może nawet kapryśna, a on obserwował to z niezmienną fascynacją.

Nie nazywali tego co działo się między nimi, choć już od dawna spała obok niego, przytulona do jego ramienia. Była bliżej Kamskiego niż ktokolwiek wcześniej, przy nikim nie czuł się tak swobodnie, tak spokojnie, chociaż jednocześnie była nieustanną zagadką, nie pozwalając mu się znużyć i pewnie dlatego czuł, że nie do końca da się określić, czym właściwie są dla siebie.

Cokolwiek to było, bardzo to cenił i trzymał tylko dla siebie i dla Chloe, która w tym momencie robiła mu kawę, jednocześnie każąc mu przynosić sobie różne składniki do jajek sadzonych, na które grzała się patelnia.

Robił to bez protestów, rozbawiony ciekawostką, jaką był android wydający mu polecenia i zaciekawiony do czego to może pewnego dnia doprowadzić.

-Jedz. Nie możemy się spóźnić.

-Dlaczego? - ignorując jej karcące spojrzenie, zaczął od kawy - Przecież i tak już mnie tam nienawidzą. Gorzej niż po ostatnim wywiadzie już nie będzie.

-Trzeba im oddać tą sprawiedliwość, że faktycznie nie byłeś szczególnie przekonujący.

-Bo to nie były moje słowa. Kazali mi podać te wszystkie dane wzięte znikąd i zapewniać, że androidy są fantastycznie bezpieczne i absolutnie nie są w stanie wykształcić własnej świadomości, ani powiedzieć ,,nie", po tym jak kategorycznie odmówiłaś mi jakiejkolwiek uwagi, dopóki nie napiję się wody, czy nie zrobię jakiejś innej głupoty, którą wtedy wymyśliłaś. Chciało mi się śmiać z każdym słowem! ,,60% personelu medycznego to nasze androidy", dobre sobie. Tak jest tylko, jeśli za ,,personel medyczny" uzna się każdego, kto pracuje w medycznej placówce, czyli wszelką administrację, rejestrację i sprzątnie również. Zamiast faktycznie skupić się na wymyśleniu androida, który byłby w stanie przeprowadzać trudne operacje, wolą się chwalić nic nie znaczącymi cyferkami. Co jest trudnego w wyprodukowaniu tysiąca maszyn, które umieją podać pacjentom jedzenie i zamieść podłogę? Stworzenie maszyny, która myśli, analizuje, podejmuje trafne decyzje - to jest coś, czym mogliby się chwalić!

-Czyli co? Powinni się chwalić mną? - spojrzała na niego figlarnie.

-Nie. Tobą mógłbym ewentualnie chwalić się ja, ale nie mam takiego zamiaru.

-Szkoda. Chciałabym, żebyś się mną chwalił.

-Nie wątpię. - parsknął - W każdym razie - jestem wynalazcą, a nie aktorem. To było nie do zrobienia.

-Oh, daruj sobie. Jesteś aktorem. A poza tym jesteś złośliwy i nie spodobała ci się rola, więc zrobiłeś wszystko, żeby nie wypaść wiarygodnie. Mam rację?

Uśmiechnął się z satysfakcją.

-Właśnie dlatego mógłbym się tobą chwalić.

-A dlaczego tego nie robisz?

Odstawił kubek, podszedł do niej i założył jej kosmyk złotych włosów za ucho.

-Bo to co najlepsze lubię mieć dla siebie.

***

Żałował przyjścia na zebranie już jakieś pięć minut po jego rozpoczęciu.

Wpatrywał się znudzonym spojrzeniem w wykres wyświetlony na ścianie, stukał palcami w blat stołu i zastanawiał się, dlaczego to, że stracili dziesięć tysięcy dolarów to taki poważny problem.

Biorąc pod uwagę ich roczne dochody takie pieniądze były niczym, kompletnie niczym, a jednak Albert Polls zachowywał się niedorzecznie poważnie.

-Musimy jakoś to odrobić.

-Nie musimy. - wtrącił się Elijah - To jest działająca firma. Są zyski, są straty.

-To są straty nieprzewidziane, z wadliwej partii androidów.

-No i?

Polls skrzywił się zirytowany.

-Panie Kamski, jest pan młody. Wiem, że profesor Stern wierzyła w pana zdolności do prowadzenia i reprezentowania tej firmy, ale wiem jak działa rynek i wiem również, że z pewnością zajmuję się nim dłużej od pana.

-To tym gorzej, biorąc pod uwagę, że przez ten czas nie osiągnął pan niczego poza pracą dla mnie.

Mężczyzna gwałtownie się zaczerwienił. Elijah uwielbiał go drażnić, może dlatego, że rozdrażnić go było wyjątkowo łatwo, a do tego Polls właściwie niczego nie mógł mu zrobić. Co prawda nie pracował jako tako dla niego, ale pracował pod jego bezpośrednim nadzorem i wszystko co robił musiał z nim konsultować, a to już uderzało w jego dumę dostatecznie mocno, by Kamskiego usatysfakcjonować.

-Nie pracuję dla ciebie. - rzucił wściekle, porzucając formy grzecznościowe - Pracuję dla firmy i w przeciwieństwie do ciebie przejmuję się tym, czy mamy się za co utrzymać.

-Jesteśmy trzecią najlepiej zarabiającą korporacją na świecie. Wydaje mi się się, że nie powodu do niepokoju.

-W każdym razie… -Polls powrócił do tematu, całą siłą woli starając się nie dać się sprowokować - Spłynęło do mnie parę projektów, które mogą nam pomóc w zajęciu kolejnych dziedzin życia codziennego. Chciałbym je przedstawić.

-Prosimy. - Kamski uśmiechnął się kpiąco.

Albert był przede wszystkim biznesmanem i politykiem. Nie naukowcem. Cokolwiek on uważał za dobry pomysł, najczęściej intensywnie kłóciło się z tym, co za dobry pomysł uważał Kamski, więc Elijah był prawie pewien, że dzisiejsze zebranie nie potoczy się gładko i przyjemnie.

-Zacznijmy od tego, co może zapewnić nam dostęp do rządowych, dużych pieniędzy. - Polls przerzucił slajd prezentacji - Androidy wojskowe. - rzucił w stronę Kamskiego kwaśne spojrzenie - Nie powiesz mi, że to bez sensu?

-Jeszcze nie. Kontynuuj.

-Alexandra wystąpiła ze wstępnym projektem. Opowiesz nam coś o nim, proszę?

Ciemnoskóra, wysoka kobieta, z warkoczykami spiętymi w koka na czubku głowy wstała i podeszła do ściany, na której wyświetlał się obraz.

-Mechaniczne wojsko, jeśli kiedykolwiek miałoby istnieć, powinno mieć wspólną świadomość, tak samo jak androidy pracujące w parkach rozrywki, czy na lotniskach. Pojedyncza jednostka nie może być zbyt skomplikowana, bo wtedy niewykonalne będzie sprawne dzielenie żołnierzy na grupy i…

-To bez sensu.

Wszystkie spojrzenia utkwiły w Elijahu, który zupełnie niewzruszony dalej stukał w blat stołu.

-Dlaczego? - zapytała zbita z tropu Alexandra Willson, której tak brutalnie przerwano w pół słowa.

-Bo jeśli pojedyncza jednostka nie będzie skomplikowana, to nie będzie dobrze zabezpieczona. Wyobraźcie sobie taką armię, w której jeden żołnierz nierozerwalnie związany jest z drugim. - odchylił się swobodnie na krześle - A teraz, wyobraźcie sobie, że hacker ze strony przeciwnika włamuje się nam do systemu i całe wojsko obraca się przeciwko swoim, dokonuje samozniszczenia, albo co gorsza - przechodzi na jego stronę. To przepis na kompletną katastrofę.  Każdy android militarny musi mieć swój własny, zamknięty, chroniony program.

-To będzie nas bardzo dużo kosztowało, panie Kamski, ja… - Alexandra zerkała nerwowo na Alberta Pollsa, nie wiedząc jak się tłumaczyć.

-Będzie, ale i tak na tym zarobimy. Nasz rząd jest zachłanny, a konkurencji nie ma. Możemy windować cenę w nieskończoność, jeśli tak wam na tym zależy. - wzruszył ramionami - Straty i zyski.

-Nie istnieje hacker zdolny do dokonania czegoś takiego.

-Istnieje. Ja nim jestem. A to kiedy pojawią się następni jest jedynie kwestią czasu. Możemy to zrobić po waszemu, oczywiście i wtedy pod koniec roku zarobimy pewnie dużo więcej, ale z kolei za pięć lat możemy urzędowo mówić po rosyjsku.

Po radzie przeszedł szmer oburzenia, ale nikt nie zaprotestował.

-Domyślałem się, że znajdziesz jakiś powód, żeby znowu nie iść naprzód… - rzucił ironicznie Polls, na co Kamski natychmiast wciął mu się w zdanie.

-Ależ ja chcę iść na przód. Po prostu ja za ,,naprzód" uważam więcej wiedzy, a nie więcej dolarów. Pieniądze są środkiem, Albercie. Nie celem.

-Skoro tak mówisz… - mężczyzna oparł się przedramionami o blat stołu - Kontynuując. Celem ograniczenia realnej prostytucji, powstał projekt zakładający powstanie specjalnych klubów, gdzie przebywały by nasze androidy, gotowe usatysfakcjonować klientów w każdy możliwy sposób. Ich zbudowanie to pestka, potrzebny jest tylko ktoś, kto zaprogramował by w nich odpowiednie… umiejętności. - uśmiechnął się z mściwą satysfakcją - Myślę, panie Kamski, że jest pan idealną osobą do tej pracy.

Elijah zamarł, licząc na to, że to co usłyszał to jedynie przykre złudzenie.

Poczuł, że Chloe stojąca za jego krzesłem drgnęła gwałtownie, jakby zaniepokojona.

-Chcecie, żebym zaprogramował wam mechaniczne prostytutki. - odpowiedziała mu cisza - Mamy nieskończone możliwości. Możemy skonstruować androida, który poleci w kosmos, androida, który będzie wstanie wykonywać skomplikowane medyczne zabiegi, mamy najlepszą, najbardziej skomplikowaną maszynę na świecie, a wy, którzy macie większe majątki, niż jesteście w stanie zużyć przez całe swoje życie, chcecie, żeby ludzie tą maszynę gwałcili za jeszcze więcej pieniędzy, tak?

-Nie ma potrzeby używać tak mocnych słów.

-Nie przyłożę do niczego takiego ręki.

Wiedział, że propozycja padła by go obrazić. Po raz pierwszy w życiu Albertowi Pollsowi udało się go skutecznie rozzłościć i wyprowadzić z równowagi, a on nie miał zamiaru sobie na to pozwolić.

-Szkoda. Na szczęście mamy w firmie inne osoby, które są w stanie się tym zająć.

-To nie powstanie w mojej firmie.

-Projekt został już przegłosowany.

-Kiedy? - głos Kamskiego był lodowato wściekły.

-Na ostatnim zebraniu. Nie raczyłeś się na nim pojawić.

-Nie będę reprezentował firmy, która stoi za czymś takim. To czysta kpina z nauki. Czysta kpina z ludzkiej inteligencji. Nie zgadzam się na użycie mojego największego dzieła w taki sposób.

-To może pora zrezygnować.

Zapadła cisza. Głucha. Ciężka.

W Kamskim wszystko się gotowało z furii, ale nie był człowiekiem ognia.  Był człowiekiem lodu. I w tym momencie w jego głowie narodził się plan.

-Może. - rzucił, po czym wstał, kiwnął głową na Chloe i wyszedł.

Podążała za nim, a jej dioda migała rytmicznie żółtym światłem.

-Dokąd jedziemy? -zapytała ostrożnie, dopiero gdy wsiedli do samochodu.

Wyjął telefon, wpisał coś w wyszukiwarkę, po czym jej podał.

-Wybieraj.

Spojrzała zdezorientowana na ekran.

Podał jej mapę świata.

***

Spędzili w Europie dwa tygodnie. Dwa cudowne, wspaniałe tygodnie, podczas których Elijah ani razu nie uruchomił telefonu. 

Podejrzewał, że w firmie panuje kompletna panika, bo chociaż nikt szczególnie go tam nie szanował, byli przyzwyczajeni że jest i ma coś do powiedzenia na temat każdej rzeczy, jaka dzieje się w jego firmie. 

On jednak nie był spanikowany ani trochę. Prawdę mówiąc dawno nie czuł się tak spokojny. Szczęśliwy. 

Budził się co rano w białej, hotelowej pościeli, z Chloe wtuloną w jego klatkę piersiową, świadomy tego, że nie musi się ruszać w zasadzie do końca dnia. 

Ale ruszał się. Chodził na spacery po kolejnych miejscowościach Włoch, Szwajcarii i Francji, do których zajeżdżali, pozwalając dziewczynie nacieszyć się tym, że o ile tylko zasłoni lampkę na skroni, może zachowywać się jak normalna, młoda dziewczyna, bo androidy nie były codziennością na ulicach. 

Nie widział jej nigdy takiej radosnej. Biegała po sklepach, wreszcie wydając pieniądze, które wpływały na konto, które jej oddał, za wszystkie projekty w których brała tajny udział. Chciała zobaczyć wszystko, porozmawiać z każdym, wybawić się i wyszaleć, wytańczyć w klubach, a on momentami umierał ze strachu, że ktoś odgarnie jej włosy, zerwie jej opaskę, albo czapkę i odkryje co się dzieje, ale z drugiej strony nie mógł usunąć jej diody. Jeszcze nie. 

I nie mógł jej również odebrać tej nowej, nieznanej wcześniej swobody. Nie, kiedy wieczorami kładła się koło niego z oczami lśniącymi szczęściem jak dwie błękitne gwiazdy. I chociaż miał nad nią zdecydowanie mniej kontroli, nigdy nie czuł żeby należała bardziej do niego niż wtedy. Należała do niego z wyboru. Bo chciała. I miało to zdecydowanie większą wartość. 

-Chcę takiego świata. - powiedziała do niego którejś nocy, gdy zajęty był całowaniem jej nagiego ramienia - Chcę świata, w którym mogę tak żyć. 

Przesunął usta po jej szyi, aż do ucha, żeby wyszeptać do niego obietnicę. 

-Stworzę go dla ciebie. 

***

Tydzień po powrocie Elijah Kamski oficjalnie zrezygnował ze swojego stanowiska w firmie. 

Chciał odpocząć. Pracować wyłącznie nad tym, nad czym miał ochotę pracować i nie przejmować się radą, która nie miała pojęcia co robi. Budzić się codziennie z jasnymi włosami rozsypanymi na poduszce obok, bez pośpiechu. 

Wiedział, że to jeszcze nie emerytura. Nie, na to jego ambicja nie pozwalała. To była przerwa. Urlop. Moment wegetacji, zanim ziarenko jego planu wypuści pędy. 

Zanim odszedł złożył obietnicę. Obietnicę, że jeszcze kiedyś przyjdą do niego po pomoc. Za rok. Dwa. Może dziesięć. Ale że z całą pewnością, jeszcze będzie im potrzebny. 

Dostał na pożegnanie od Alberta Pollsa, nowego prezesa zarządu złośliwy, paskudny prezent. Dwie androidki o modelu RT600, ,,w razie, gdyby jedna nie wystarczyła". 

On również zostawił im pożegnalny prezent. 

Udoskonalony wirus Ra9 wpuszczony ukradkiem do programu wszystkich prototypów, które wkrótce miały stanąć na linii masowej produkcji. 

Kaboom!

Co oznaczają dwa rozdziały bez pana Kamskiego nie tylko w roli głównej, ale w ogóle? Cały rozdział tylko dla niego w ofierze przebłagalnej.

Czy jest odpowiedzialny za rewolucję? No cóż. Bez niego by jej nie było.

Dajcie znać co myślicie o tym kawałku jego historii i trzymajcie się ciepło.

~Gabu





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top