■plan for every letter■
Detroit, 15.03.2039
Gavin wbrew wszystkiemu czuł się przez moment całkiem szczęśliwy.
Wszystko było absolutnie do kitu, życie waliło mu się na głowę, brat go nienawidził, a siostrze upadł cały plan na karierę, ale choć było to dla niej trudne, na ten jeden wieczór zgodziła się zastosować jego strategię przetrwania.
Z minuty na minutę. Z momentu na moment.
Codziennie zwlekał się z łóżka tylko dlatego, że zapomniał o istnieniu czegoś takiego jak przyszłość. Wsadzał słuchawki do uszu, zaciskał zęby i powtarzał sobie, że musi przetrwać tylko do końca piosenki, a potem do końca następnej i jeszcze jednej.
I dokładnie to robili teraz.
Dopijali drugie piwo w środku nocy i istnieli od utworu do utworu, we dwójkę, co było wyjątkowo miłe.
Uma wykręciła piruet na środku jego salonu, nie przejmując się niezbyt dużą dostępną przestrzenią, nucąc refren ,,Material girl".
Była szczupła, ale jej ciało było ciałem sportowca w szczytowej formie, więc teraz, kiedy wzięła prysznic i przebrała się w krótkie, wygodne spodenki, pod jej skórą było widać pracujące mięśnie.
-Madonna? - uniósł brew - Ze wszystkiego, co tam miałem właśnie ona?
-Masz coś do Madonny? - zapytała ze śmiechem - Jakoś się znalazła na twojej playliście.
-Ona ma z pięćdziesiąt godzin, zdziwiłbym się, gdyby coś się tam nie znalazło.
Zignorowała go, przerzucając swobodnie ciężar ciała z biodra na biodro i dalej śpiewając pod nosem. To był rozczulający i kojąco znajomy widok, bo kiedy Uma była mała i jeszcze oboje mieszkali w domu często przychodziła do jego pokoju, ściągnięta dźwiękiem odkręconej na pełen regulator muzyki i kończyło się to zawsze mniej więcej w taki sposób jak teraz, minus alkohol i trwało, dopóki ich ojciec nie przychodził na górę, wściekły, każąc im wyłączyć ten przeklęty hałas, bo stara się pracować, lub prowadzi spotkanie w salonie.
Piosenka przeskoczyła na kolejną i oboje wydali z siebie pełne nostalgii westchnięcie, słysząc znajomy, gitarowy wstęp.
Dziewczyna opadła na kanapę, wyciągając nogi na jego kolanach i podnosząc butelkę jak do toastu.
-So close, no matter how far - couldn't be much more for the heart. Forever trusting who we are, and nothing else matters. - zaśpiewała, po czym napiła się.
-Z jakiegoś powodu wszyscy są zawsze zdziwieni jak im mówię, że usypiałem cię do Nirvany.
Wyszczerzyła do niego zęby. Zawsze podobnie się uśmiechali.
-Mamusie moich koleżanek z przedszkola pewnie by stwierdziły, że to niewychowawcze.
-Kogo to obchodzi, czy to wychowawcze? Byłaś najbardziej zajebistym dzieciakiem w okolicy.
-Bo do czwartego roku życia mówiłam, że chcę zostać Jonem Bon Jovim jak dorosnę?
-Między innymi.
-Nie wiem czy jesteś tego świadom, ale nie miałam pojęcia kim lub czym jest Jon Bon Jovi. Mówiłam tak, bo wbiłeś mi do głowy, że to coś super.
Ryknął śmiechem.
Wiedział, że to nie powinno tak wyglądać. Był czymś zdecydowanie więcej niż bratem, ale wciąż nie do końca rodzicem i radził sobie właściwie zupełnie sam, od momentu w którym wręczono mu półroczne niemowlę i oznajmiono, że ma się nim zająć do wieczora, bo macocha i ojciec mają coś do załatwienia w sprawie nauki Elijaha. Nie miał jeszcze wtedy skończonych nawet czternastu lat i już wcześniej zdarzało mu się wstawać do siostry w nocy i przyglądał się jak mama się nią zajmuje, bo nie umiał ignorować jej płaczu, ale to było coś zupełnie innego. Raczej średnio lubił dzieci, ale za to konkretne czuł się odpowiedzialny. Wcale nie pchało się na świat, a utknęło w tych samym, okropnym towarzystwie co on i nie za bardzo miało na kogo liczyć. Poradził sobie i tego dnia i każdego kolejnego.
Ich brat wydawał się małą szczerze przerażony i starał się trzymać jak najdalej od niej, dopóki nie stała się całkowicie komunikatywną istotą, więc właściwie mieli tylko siebie. Gavin zauważał, jak coraz większa ilość obowiązków zaczyna spoczywać na nim, ale nie narzekał. Buntował się przeciwko wszystkiemu, co kazano mu robić, chyba, że miało to związek właśnie z nią, co szybko zostało wykorzystane i do momentu wyprowadzki właściwie ciągle miał ją przy sobie. Zabierał ją na treningi hokeja, gdzie zerkały na nią matki jego kolegów obserwujące grę, a potem odstawiał ją i odbierał z jej własnych zajęć.
Kiedy skończył osiemnaście lat i przyjęto go do akademii, wyniósł się z domu.
Ale wracał. Wracał w każdy weekend, w każdej wolnej chwili, bo przeraźliwy wrzask Umy, czepiającej się jego nogi i gniewny syk ojca, który trzymał ją za rękę i powtarzał, by nie robiła scen, śnił mu się po nocach. Wracał, bo była jedynym człowiekiem na świecie, który się nim naprawdę przejmował.
I to jedno się nie zmieniło.
Podniósł się i pocałował ją w czoło.
-Idź spać. Nie mam ci do zaoferowania niczego lepszego niż kanapa, ale jest twoja na tak długo jak zechcesz.
-Dzięki. - przygryzła lekko usta - Jutro będę musiała posprzątać cały ten bałagan. - potrząsnęła głową - Tak sobie pomyślałam, że skoro już tu jestem, to wypadałoby odwiedzić mamę.
-Skoro tak mówisz.
-Poszedłbyś ze mną?
Skrzywił się. Nie widział macochy szmat czasu i nieszczególnie miał ochotę zmieniać ten stan rzeczy.
-Proszę... - posłała mu spojrzenie spod długich rzęs - Nie chcę tego robić sama.
Westchnął.
-Zastanowię się. - zgasił główne światło, zostawiając lampkę za jej głową - Dobranoc.
Tej nocy spał najlepiej od dawna.
***
Obudził go odgłos ekspresu do kawy i zapach jedzenia. Wyjrzał pół przytomny z sypialni i przyjrzał się Umie, całkowicie ubranej, z włosami związanymi w schludnego kucyka na czubku głowy, jak smaży coś, co wyglądało na omlet.
-Co ty robisz? - zapytał, masując bolące oczy.
-Śniadanie. Poszłam pobiegać i zaszłam do sklepu, bo masz pustą lodówkę. Czy ty w ogóle coś rano jesz?
-A kawa się liczy?
-Nie.
-To zwykle nie.
Rzuciła mu groźne spojrzenie, po czym wróciła do gotowania.
-Markus nie żyje.
-Zauważyłem. Tak jakby zajmuję się to sprawą. Poza tym byłem na tej imprezie, straszny burdel się tam porobił. Cud, że nikogo nie zadeptali na śmierć.
-Tak? - uniosła brwi, oglądając się przez ramię - Nie chwaliłeś się.
-Wczoraj mnie przydzielili. - mruknął, biorąc kubek spod ekspresu. Założył, że jest dla niego, bo Uma piła wyłącznie mrożoną z mlekiem.
-Dobrze. Znajdź gnoja.
Przyjrzał jej się podejrzliwie.
-Przejmujesz się tym?
-Zginął człowiek. - powiedziała tak, jakby to było oczywiste - Na dodatek ważny politycznie i robiący dużo dobrego dla wszystkich. Wiem, że masz uraz, ale błagam, nie wyjeżdżaj mi teraz z żadną rasistowską uwagą. Moja nowa managerka jest androidem.
-Kristy?
-Zaskoczonko? - wyłączyła kuchenkę i zaczęłą nakładać jedzenie- Będę musiała do niej zadzwonić i poprosić ją, żeby mnie jakoś wygrzebała z tego bajzlu. Tak samo do Josha i Olgi. Wydaje mi się, że najlepiej zrobiłby mi całkiem nowy start, z nowym partnerem i trenerem. O to drugie raczej się nie martwię, na pewno znalazłoby się parę osób, które chętnie by mnie poprowadziły, szczególnie po ostatnich mistrzostwach świata, więc jeśli nie znajdzie się nikt z kim mogłabym startować chyba spróbuję przerzucić się na jazdę solo. To raczej niepopularny ruch, ale powinnam sobie poradzić. Muszę to jeszcze przedyskutować ze wszystkimi, ale raczej zakończę współpracę z Joshem, mam wrażenie, że więcej czasu stracę starając się na nowo z nim dotrzeć, niż po prostu zaczynając na świeżo, nie mówiąc o tym, że raczej nie mam na to ochoty.
-Mhm... - uśmiechnął się - Ciekawe. Co się stało z ,,nie mam planu B i skończę na kasie w Walmarcie"?
-Jebło to jebło. Dzień na panikowanie był wczoraj, dzisiaj trzeba się wziąć do roboty i ograniczyć straty do minimum. - podała mu talerz - Jedz.
Usiadł bez protestów. Miał jeszcze sporo czasu do wyjścia, mógł więc sobie na to pozwolić i dzięki temu uchronić się od suszenia głowy przez cały dzień.
-Dziękuję.
-Nie ma za co, skoro już okupuję twoje mieszkanie mogę przy okazji zadbać o to, żebyś zjadł coś porządnego raz na jakiś czas. - usiadła naprzeciwko, przy niewielkim stoliku upchniętym w kuchni i przyjrzała mu się badawczo - Chodzisz na terapię?
Westchnął. A było tak miło.
-Jestem bardzo zajętym detektywem.
-No i? Ja jestem bardzo zajętą łyżwiarką. - na chwilę oderwała od niego groźne spojrzenie i sięgnęła po telefon, żeby coś zapisać - Właśnie, do terapeutki też muszę zadzwonić, żeby wiedziała, że na razie musimy przerzucić się na sesje online. - odłożyła urządzenie i ponownie skupiła się na nim, natychmiast przyjmując ten sam karcący wyraz twarzy - Masz się tym zająć, albo ja ci pomogę. Jasne?
To zabrzmiało bardziej jak groźba, niż obietnica wsparcia.
-Jasne.
Miał zamiar się tym zająć. Kiedyś. Może w następnym życiu. Był przekonany, że w tym nagromadził sobie zdecydowanie zbyt dużo bagażu, by podjąć próbę rozpakowania go, bez rozjechania własnej psychiki walcem. Po raz kolejny.
-Świetnie. - oparła policzek o swoją rękę - Co u Tiny?
-W porządku, zaręczyła się. Powiedziała, że będę jej sypał kwiatki, więc mam już ćwiczyć, czy coś takiego.
Uma zachichotała.
-Widzę cię w tej roli. Będę musiała jej pogratulować. - podniosła się, żeby nalać sobie wody -A Sissel?
Zesztywniał.
-Co z nią?
-No ja się ciebie pytam, co z nią. Wszystko u niej gra?
-Chyba tak. Dalej robi dziary.
Kłamał. Nie miał pojęcia co się dzieje u jego szwagierki. Nie wiedział nawet, czy ciągle pracuje jako tatuatorka. Nie rozmawiał z nią od koszmarnie długiego czasu, ale o tym jego siostra absolutnie nie mogła się dowiedzieć, dlatego zmuszał się, żeby od czasu przejrzeć social media Sissy, czy innych członków jej rodziny, bardzo dawno jednak tego nie robił i bał się, że palnie jakąś straszną głupotę.
Na szczęście Uma nie drążyła i pokiwała jedynie głową ze zrozumieniem.
-Podrzucisz mnie do miasta? Pozałatwiam parę rzeczy i zrobię ci większe zakupy, żeby było z czego zrobić jakąś kolację.
-Spoko. Wezmę prysznic i możemy się zbierać. - wstawił talerz do zlewu i ruszył do łazienki, czując jak żołądek mu się ściska na myśl o tym co go czeka, a o czym zdążył na chwilę zapomnieć.
Musiał powiedzieć siostrze o RK850, ale to mogło jeszcze chwilę poczekać. Najpierw musiał przeżyć interakcję z nią, najlepiej przy okazji nie miażdżąc jej gardła.
A to mogło okazać się wyzwaniem.
***
-Paniusiu, wydaje mi się, że się nie rozumiemy. - wybitnie zirytowany mężczyzna w średnim wieku wpatrywał się w dziewczynę przed sobą, jakby miał ochotę napluć jej w oczy - Ciebie tu w ogóle nie powinno być. Zjebiesz mi tą robotę, jeszcze zanim na dobre się zacznie.
Androidka skanowała jego twarz od paru sekund, zbierając wszystkie potrzebne jej informacje. Uśmiechnęła się półgębkiem.
-Niech mi pan powie, panie Perkins... - przechyliła niewinnie głowę - Jakie pan miał zadanie?
-Że co?
-W listopadzie ubiegłego roku. Co miał pan zrobić? Bo z tego co wiem, prowadził pan śledztwo w sprawie wymykających się spod kontroli defektów, którego głównym celem było powstrzymanie rewolucji. Tej rewolucji, która odbyła się jakiś tydzień później i odniosła spektakularny sukces. Tej, dzięki której androidy zaczęły pracować i zarabiać, na przykład jako policjanci.
-Do czego pijesz? - pozornie był niewzruszony, ale czuła jak rośnie mu tętno.
-Do tego, że jestem tutaj wyłącznie dlatego, że to pan zjebał swoją robotę jako pierwszy. - skwitowała bezlitośnie, obserwując z satysfakcją, jak twarz jej rozmówcy gwałtownie czerwienieje - Jeśli nie podoba się panu moja obecność tutaj, to już wie pan, do kogo mieć pretensje. Tymczasem naprawdę chciałabym się zabrać za coś pożytecznego.
Mierzyli się wyzywającymi spojrzeniami i dziewczyna uznała w duchu, że nawet jeśli zostanie w tym momencie zastrzelona na miejscu wyraz twarzy agenta był tego zupełnie warty.
-Można wiedzieć, co robicie?
RK850 uśmiechnęła się, słysząc znajomy głos.
-Dzień dobry, detektywie. - rzuciła zaczepnie - Staramy się współpracować, zgodnie z protokołem.
-Świetnie wam idzie, jak widzę. Dacie sobie buzi?
Była pewna, że spojrzenie Richarda Perkinsa nie może być bardziej pogardliwe, niż już było. Myliła się.
-Reed. - oznajmił, przymykając na moment oczy - Ty i ona. Przy delikatnej, politycznej sprawie krajowego, jeśli nie światowego kalibru.
-Ubaw po pachy, co nie? - uśmiechnął się kwaśno - Nie bój się, Perkins. Gorzej niż tobie ostatnim razem pójść nam chyba nie może.
Blondynka parsknęła cicho śmiechem.
Ani przez chwilę nie miała wątpliwości - Gavin nie chciał z nią pracować, bo ochodziła go jakkolwiek sprawa śmierci Markusa. Chciał z nią pracować, ponieważ jej szczerze nienawidził, a ona natychmiast się na to zgodziła, zawsze gotowa podjąć wyzwanie, choć była pewna, że z Connorem poradziliby sobie zapewne szybciej i w zdecydowanie lepszej atmosferze.
Teraz pomyślała, że być może będzie się bawić lepiej niż zakładała.
-Skoro jesteśmy już w komplecie, może pokazałby pan nam wreszcie miejsce zdarzenia? - założyła jasne włosy za ucho w swobodnym geście.
Perkins był wyraźnie wściekły, choć zdecydował, że nie będzie już z nimi dyskutował. Obrócił się jedynie i ruszył przed siebie, całkowicie zesztywniały, jakby zachowanie spokoju kosztowało go naprawdę dużo wysiłku.
Scena na środku Hazel Parku wciąż nie została rozebrana, a jedynie otoczono ją policyjnymi taśmami, choć oficerów już raczej nigdzie nie było, po okolicy kręcili się natomiast agenci federalni. Ciężko było Gavinowi stwierdzić, czym się dokładnie zajmują i właściwie nie bardzo go to obchodziło.
Z FBI łączyły go dość specyficzne stosunki, być może wynikające z tego, że Reed sporo czasu spędzał z Hankiem na początku swojej kariery i nasłuchał się potężnej ilości obelg, pod adresem biura śledczego. Miał wrażenie, że jego przedstawiciele traktują policję śledczą jak kompletnych amatorów, a na dodatek pojawiali się zawsze wtedy, kiedy byli najmniej potrzebni, zachowując się jak rycerzyki na białych koniach, pojawiający się by uratować wszystkim dzień.
Z drugiej strony, czasem faktycznie owy dzień ratowali, co zasługiwało na docenienie, a sprawa śmierci Markusa była na tyle poważna, że właściwie musieli się tym zająć.
Po prostu zdecydowanie wolałby, żeby sprawę prowadził ktoś inny. Najlepiej ktoś, kto nie jest nadętym bufonem.
Podskoczył i wciągnął się na podwyższenie, po czym przykucnął nad niewielką plamą krwi. Podskoczył, gdy usłyszał za sobą głos.
-Jakieś wnioski, detektywie?
Rzucił dziewczynie rozzłoszczone spojrzenie. Poruszała się cicho jak kot. Poza tym była niska, więc spodziewał się, że raczej przejdzie tyłem, po schodach, zamiast tą samą drogą co on.
-Słabo krwawicie. - mruknął.
-To prawda, androidy mają mniej tyrium, niż ludzie krwi, ale to raczej w niczym nam nie pomoże. - spojrzała na Perkinsa - Macie nagrania?
-Oczywiście, że mamy. Ale nic na nich nie widać.
-Jak to nic? - Gavin zmarszczył brwi - Chcesz mi powiedzieć, że w momencie strzału żadna z tego miliona kamer nie była wycelowana w cholerny tłum?
-Była nawet więcej niż jedna. Żadna nie uchwyciła sprawcy, więc strzał musiał paść z pierwszych rzędów, z lewej strony, bo tylko tamten obszar nie mieścił się w kadrze w tamtym momencie.
RK850 rozejrzała się wkoło, skanując otoczenie.
-I nikt niczego nie widział?
-Nie wiemy.
-To trzeba zapytać. - wtrącił się Reed, prostując się - Wystosować apel i parę ogłoszeń, najlepiej prosto do telewizji i prasy. Tu byli ludzie, jeśli ktoś strzelał spomiędzy nich to ktoś musiał coś zobaczyć, nie ma opcji, że nie.
-Będą się zgłaszać głodni rozgłosu oszuści.
-Będą. Ale być może przyjdzie też ktoś, kto faktycznie stał tuż obok mordercy i może nam powiedzieć coś przynajmniej o jego budowie, czy płci. Warto to przefiltrować.
-Chciałabym obejrzeć zwłoki. - androidka wydawała się nie zwracać szczególnej uwagi na słowa dwójki mężczyzn, rozglądając się uważnie dookoła, stojąc dokładnie w miejscu, w którym zginął Markus.
-Sekcja nie wykazała niczego wyjątkowo, strzał w głowę i tyle. - agent wzruszył ramionami - Ale jeśli bardzo ci zależy, polecam się pospieszyć. Pogrzeb jest pojutrze. - zerknął na zegarek - Jak macie ochotę jeszcze się tu poobijać, to proszę bardzo. Ja mam lepsze rzeczy do roboty. Powodzenia.
Kiwnął im głową i odszedł pozostawiając Gavina i dziewczynę samych.
Detektyw spojrzał na nią niechętnie.
-Po co chcesz go oglądać?
-Bo muszę sprawdzić, czy szukamy w odpowiednim miejscu. Mam wątpliwości, co do kompetencji Perkinsa. - uśmiechnęła się złośliwie - Przydzielili go do tej sprawy za karę, czy po prostu wykazuje podobne tendencje masochistyczne do twoich?
-Że co? - skrzywił się.
-Próbował zlikwidować Markusa na wszystkie możliwe sposoby, a teraz szuka jego zabójcy. Pytanie brzmi: czy mu kazano, czy próbuje coś komuś udowodnić, tak samo jak ty, pracując ze mną, detektywie.
-Nie próbuję niczego nikomu udowadniać.
-Więc czemu? Lubisz na mnie patrzeć? Normalnie zupełnie by mnie to nie dziwiło, ale wyglądam jak twoja martwa żona i absolutnie mnie nie znosisz, więc jednak to nie jest standardowa sytuacja.
-Nie ufam ci. - przyznał wprost - Nie wiem co właściwie tu robisz, ty twierdzisz, że też nie rozumiesz dlaczego wyglądasz w ten sposób, ale ci nie wierzę. Myślę, że jesteś szpiegiem mojego brata i prędzej czy później spróbujesz wpierdolić mi nóż między łopatki, więc wolę mieć cię na oku.
Uniosła brwi.
-Rozumiem.
Zapadła chwilowa cisza, w trakcie której zdezorientowany Gavin wbijał w nią spojrzenie szarych oczu.
-I tyle masz do powiedzenia?
-Znam pana Kamskiego. Twoja teoria brzmi dość paranoicznie, ale jest prawdopodobna i pewnie wysunęłabym podobną, więc nie mam o to pretensji. - wzruszyła ramionami - Jeśli obserwowanie mnie przynosi ci jakiś komfort psychiczny, to śmiało, o ile będziesz w stanie jednocześnie solidnie wykonać robotę. Lubię być w centrum uwagi.
Uśmiechnęła się, inaczej niż do tej pory, mniej cynicznie, trochę bardziej szczerze, a Gavina aż zgięło wpół, tak podobna przez chwilę była do Violet.
Przez większość czasu nie przypominała jej aż tak bardzo. Miała jaśniejsze włosy, oczy w intensywniejszym, bardziej lodowatym odcieniu niebieskiego, kompletnie inną mimikę i maniery, pomimo identycznych rysów twarzy, skórę bladą, idealną, pozbawioną charakterystycznego rumieńca, ciało bardziej umięśnione i zaokrąglone w biodrach i biuście. Inaczej chodziła, inaczej mówiła i do tej pory zupełnie inaczej się uśmiechała.
Jednym słowem, wyglądała jakby ktoś wziął Vi i wyciągnął z niej całe słoneczne ciepło i wszystkie ludzkie niedoskonałości, pozostawiając lód i perfekcję, a Reed miał wrażenie, że to najgorsza, najbardziej pozbawiona szacunku rzecz jaką można było jej zrobić.
Nie odezwał się, odwrócił jedynie wzrok, pozwalając jej odejść kawałek dalej i obejrzeć drugi koniec podwyższenia.
Pozostali na miejscu jeszcze przez niecałą godzinę, szukając czegoś, co mogłoby im przynieść jakieś informacje, ale niczego interesującego nie znaleźli.
-Chodźmy, detektywie. - rzuciła w końcu dziewczyna - Zobaczymy się z Markusem.
***
-Tak jak myślałam. - obwieściła, chodząc w koło stołu, w sterylnie białym pomieszczeniu. Zachowywała się jakby sytuacja nie zrobiła na niej większego wrażenia, chodź na moment się zawahała przed odsłonięciem ciała - Albo się nie przykładają, albo to kompletni idioci.
Gavin przyglądał się Markusowi z rękoma założonymi na klatce piersiowej. Czuł się w tym miejscu bardzo nieswojo.
Zwłoki androidów przechowywano aktualnie głównie w laboratoriach CyberLife, ze względu na to, że nikt nie wpadł na lepszy pomysł, Reed jednak nie był fanem tego pomysłu. I tak nie lubił androidów, a otoczenie w jakim się znalazł jeszcze bardziej utrudniało mu zaakceptowanie ich jako żywych osób, co i tak przecież musiał zrobić, ze względu na prawo i swoją pracę.
Starał się. Naprawdę. Z całego serca starał się nie lubić ich równie mocno, jak wszystkich innych, a nie bardziej, ale nic nie mógł poradzić na to, że mają wybitnie irytujące twarze, wszyscy jak leci a do tego miał wieczne wrażenie, że wszystko co mówią jest wyreżyserowane i zupełnie nieszczere.
-Kto konkretnie? - spytał zmęczonym tonem.
-Wszyscy. Spójrz. - pokazała na twarz Markusa - To czysty postrzał z naprzeciwka. Myślisz, że ktoś stojący tak bardzo z lewej strony i zdecydowanie niżej byłby w stanie trafić w ten sposób?
-Nie. - przyznał - Absolutnie nie.
-No właśnie.
-Każde inne miejsce w tłumie było nagrywane.
-W takim razie mordercy nie było w tłumie.
Prychnął pogardliwie.
-A niby gdzie indziej? Na drzewie?
-Tego jeszcze nie wiem. Będziemy musieli tam jutro wrócić, najlepiej jeszcze przed rozmową z przedstawicielami Jerycha.
Skrzywił się, ale nie zaprotestował. Jak na razie androidka odwalała większość brudnej roboty, a jemu to pasowało. Czasy jego słynnej ambicji już dawno minęły. Teraz był głównie zmęczony.
Wrócili na posterunek, by do końca dnia powypełniać i poprzeglądać akta sprawy, unikając niepotrzebnych rozmów ze sobą i głównie spędzając czas w milczeniu, z wyjątkiem tej krótkiej chwili, gdy pod koniec ich zmiany odnalazła ich Tina Chen, ciekawa postępów w śledztwie.
Widać było, że czuje się niekomfortowo w towarzystwie androidki, ale robiła wszystko, by tego nie okazywać, uśmiechając się i zagadując, co Gavinowi wybitnie się nie podobało, został więc na chwilę z tyłu, gdy RK850 pożegnała się już z nimi i wyszła.
-Znalazłaś sobie nową koleżankę? - mruknął, zbierając swoje rzeczy z biurka.
-Przestań. Staram się po prostu być miła. Jej też nie jest łatwo.
-Jej nie jest łatwo?
-Oczywiście. Ona żyje od paru miesięcy i trafiła do nowego miejsca pracy, co już jest stresujące, nawet jeśli ludzie nie zaczynają płakać, albo mdleć na twój widok.
-Nie wydaje się jakaś szczególnie wzruszona.
-Owszem. A ty wydajesz się zwykłym dupkiem na pierwszy rzut oka.
-A jestem czym?
-Jesteś strasznie biedny, Gavin. Po prostu. - Tina wydawała się szczerze smutna, a on natychmiast poczuł jak się w nim gotuje.
-Idź ze swoją litością do pani ,,Connor i pół". - warknął - Może ona bardziej ją doceni, skoro tak się polubiłyście.
-Właśnie o tym mówię. - wymamrotała, wyraźnie urażona, po czym odwróciła się i zniknęła, a on westchnął, czując się trochę winny.
Postanowił nie myśleć o tym w tym momencie. Przetrwał dzień i mógł wracać do domu. Ruszył przed siebie, przeszedł przez bramki i już miał kierować się do wyjścia, kiedy zamarł w pół kroku.
W poczekalni stała Uma, całkowicie stężała i wbijała wzrok w drzwi na komendę, obejmując się ramionami i łapiąc oddech w szybki, urywany sposób. Znał to. Widział to u niej nieraz po wyjątkowo nieudanych zawodach, czy po kłótniach z rodzicami i tylko on wiedział co się dzieje, tylko on był w stanie rozpoznać jej ciche, niepozorne ataki paniki i tylko on wiedział co robić. On i może jeszcze Josh.
Znalazł się przy jej boku w sekundę i złapał ją za barki.
-Hej, oddychaj. - wyszeptał, przyciągając ją bliżej, ale pokręciła gwałtownie głową, cofając się.
-Nie dotykaj mnie.
To go zdziwiło, bo zwykle ucisk i kontakt fizyczny to było coś, co bardzo pomagało jej się uspokoić, ale posłusznie się odsunął.
-Okej. W porządku.
-Nic nie jest w porządku! - podniosła głos, który gwałtownie się załamał. Wzięła głęboki oddech przez nos i wypuściła powoli powietrze ustami, po czym odezwała się ponownie, już zdecydowanie ciszej - Jak długo o niej wiesz?
-O kim? - spytał, naiwnie mając nadzieję, że nie chodzi o tą osobę, o której myślał.
-O dziewczynie, która wygląda jak Violet. - wpatrywała się w niego rozpaczliwie - Jak długo?
Westchnął głęboko.
-Ja ci wszystko wyjaśnię.
-Jak długo?
-Cztery dni.
Zapadła między nimi cisza, ciężka, przytłaczająca i bolesna.
-Wow. - westchnęła w końcu Uma - Ty się naprawdę niczego nie nauczyłeś od pogrzebu Violet.
-Miałem zamiar ci dzisiaj powiedzieć.
-Ale tego nie zrobiłeś i właśnie przeżyłam moment najgorszej paniki od wielu, wielu lat. - roześmiała się gorzko - Cholera jasna, nie chcę nawet myśleć co się działo, jak ty ją zobaczyłeś po raz pierwszy.
Przechodzący wokoło oficerowie i trzy dziewczyny w okienkach zaczynały im się ukradkiem przyglądać.
-Chodźmy stąd.
-Skąd ona się tu wzięła?
-Uma, później. Chodźmy stąd.
-Nie, Gavin, to już jest twoje później. Miałeś tysiąc lepszych momentów, których nie wykorzystałeś, więc diluj z tym co masz.
-Powiem ci wszystko, ale nie publicznie i na pewno nie w mojej robocie. Co ty tu w ogóle robisz?
-Nie kombinuj! - wycelowała w niego oskarżycielsko palec - Zaraz mi wmówisz, że to wszystko moja wina, bo przyszłam do ciebie do pracy kiedy nie powinnam i że planowałeś mi elegancko wszystko wyśpiewać od razu po powrocie do domu, nie?
Rozzłościł się, bo mniej więcej to chciał powiedzieć, może poza wywoływaniem w niej poczucia winy, bo tego nigdy nie robił.
-Starczy tego cyrku.
Złapał ją za ramię i pociągnął do drzwi, choć opierała się jak mogła.
-Puszczaj!
-To przestań robić sceny!
To był cios poniżej pasa, wiedział o tym i pożałował, że użył znienawidzonego zwrotu siostry w momencie w którym słowa opuściły jego usta, ale było już za późno, bo zatrzymała się i żeby dalej poruszać się naprzód, musiałby ją dosłownie ciągnąć za sobą.
-Puść mnie.
Nie patrzyła na niego. Odwracała twarz w bok, jak zawsze kiedy chciało jej się płakać.
-Ja...
-No puść.
-Detektywie, słyszał pan, co powiedziała.
Gavin podniósł raptownie wzrok i utkwił go w Connorze, który właśnie się odezwał i Hanku, który stał tuż obok.
-Nie wtrącaj się, ty plastikowy pajacu.
-Pani prosiła, żebyś ją zostawił. - android zmarszczył brwi - Zrób to.
Reed przeniósł wzrok na siostrę, która pokiwała lekko głową.
-Zrób to. - potwierdziła - I idź.
-Że co? - wykrztusił, otwierając szerzej oczy.
-Masz rację, nie powinniśmy rozmawiać tutaj, poniosło mnie. Idź do domu, ja się uspokoję, wrócę i pogadamy wtedy.
Zmierzył Connora wściekłym, rozżalonym spojrzeniem, po czym zaklął pod nosem, puścił ramię Umy i wypadł na zewnątrz, bojąc się, że jeśli zostanie w środku chodź sekundę dłużej to powie coś, czego będzie bardzo żałował.
-Niczego ci nie zrobił? - zapytał chłopak, mierząc dziewczynę łagodnym spojrzeniem. Miała duże, ciemne oczy, w podobnym odcieniu brązu co jego własne i długie rzęsy, mokre od łez, którym wciąż dzielnie nie pozwalała spłynąć po policzkach. Była ładna. I bardzo podobna do Gavina.
Przeskanował szybko jej twarz i uniósł brew. Nazwisko Kamski go zainteresowało.
-Nie, nie. - pokręciła głową - Nigdy by mnie nie skrzywdził.
-Nie byłbym tego taki pewien, z moich obserwacji wynika, że detektyw ma poważne problemy z panowaniem nad agresją.
-Naprawdę? - podniosła głowę, nagle jakby zaniepokojona, a wtedy jej wzrok padł na twarz Hanka, który do tej pory się nie odzywał, a jedynie stał z boku i obserwował.
Oboje patrzyli na siebie, jakby nie pewni, czy dobrze rozpoznają osobę przed sobą.
-Uma? - zapytał w końcu ostrożnie, marszcząc brwi.
-Pan porucznik! - westchnęła, robiąc krok naprzód i pozwalając się uściskać.
-Ależ ty urosłaś dziewczyno! - uśmiechnął się - Nie widziałem cię parę ładnych lat. Co u ciebie?
-Tak jak widać. - uśmiechnęła się smutno - Kryzys na kryzysie, ale bardzo się cieszę, że mogliśmy się znowu spotkać. - potarła twarz zmęczonym gestem - Może ma pan chwilkę? Albo wie, czy Tina Chen jest wolna? Nie chcę przeszkadzać w pracy, ale naprawdę chciałabym się dowiedzieć paru rzeczy, a w tym momencie obawiam się, że Gavin mimo wszystko nie będzie ze mną szczery. Panu zawsze o wszystkim mówi, więc może...- urwała, widząc jego wyraz twarzy - Właściwie nie ważne, na pewno jest pan zajęty. Nie będę panu zawracać głowy.
-Nie, nie, zupełnie nie o to chodzi! - Hank uniósł dłonie w uspokajającym geście - Po prostu... Po prostu twój brat już raczej nie mówi mi o niczym.
Zmarszczyła brwi.
-Nie?
-Wiesz co, wydaje mi się, że naprawdę ktoś musi z tobą porozmawiać. - westchnął - Akurat skończyliśmy pracę. Zabierzemy cię na kawę, bo Tina dopiero zaczęła zmianę. Musisz dać jej znać, że jesteś w mieście, ucieszy się. - rzucił spojrzenie androidowi, który nie spuszczał z nich badawczego wzroku - Jak chcesz, to możesz jechać.
-Nie. Pójdę z wami. - powiedział spokojnie, po czym wyciągnął rękę i uścisnął dziewczynie dłoń - Miło mi, panno Kamski.
-Uma wystarczy. - uśmiechnęła się - Interesuje się pan łyżwiarstwem, czy po prostu słyszał pan o mnie od Gavina? Rzadko ktoś mnie poznaje.
Z początku zupełnie nie zrozumiał pytania, ale szybko przejrzał bazę danych, w poszukiwaniu informacji o dziewczynie i wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Trochę się zmieszał.
-Prawdę mówiąc, ani jedno ani drugie. - przyznał - Po prostu jako detektywistyczny android mam pewne niestandardowe możliwości, takie jak dostęp do podstawowych danych i kartoteki większości obywateli.
Uniosła podejrzliwie brew.
-I co? Popełniłam według pana jakieś wykroczenia?
-Nie takie, na których ktokolwiek by cię przyłapał.- odpowiedział na jej uśmiech - Connor wystarczy.
Jak na siostrę wyjątkowo niepokojącego ekscentryka i niekompetentnego buca wydała mu się naprawdę sympatyczna.
***
Kiedy drzwi się otworzyły, Reed natychmiast poderwał się na równe nogi. Minęły prawie dwie godziny, podczas których Uma nie odbierała telefonu i zaczynał łazić po ścianach ze stresu, na jej widok jednak wcale nie poczuł się lepiej, bo była dosłownie zalana łzami.
-Boże, co się stało? - zapytał, przerażony i przekonany, że ilość nieszczęść w jego życiu powoli naprawdę przestaje być zabawna.
Patrzyła na niego z takim żalem, że aż nie wiedział co ma zrobić.
-Gavin, co ty narobiłeś? - wykrztusiła w końcu - Coś ty mi wmawiał przez tyle miesięcy?
Przełknął ślinę z wysiłkiem.
-Nie jestem pewien, o czym mówisz.
-Oczywiście, że nie jesteś pewien. Przy takiej ilości kłamstw każdy by się zgubił. Za każdym razem jak dzwoniłam, czy przyjeżdżałam odstawiałeś taki teatrzyk, że aż dziwne, że jeszcze nie masz oscara, naprawdę.
Wcześniej była rozzłoszczona. Teraz była bezsilna i smutna, a to było stukrotnie gorsze.
-Jeśli ci czegoś nie mówiłem, to znaczy, że to nie było ważne, a tylko by cię zmartwiło.
-Tylko, że ty mi nie mówiłeś kompletnie niczego! Przez ostatnie dwa lata miałam w swojej głowie wykreowany kompletnie fałszywy obraz twojego życia, Gavin. Mówiłeś mi radośnie, że wszystko jest w porządku, że dobrze się czujesz, że sobie radzisz, podawałeś mi ze szczegółami, co robisz i gdzie idziesz, a teraz się dowiaduję, że kompletnie to wszystko zmyśliłeś. Że zachowujesz się jak tak absolutnie chujowo, że ludzie boją się z tobą rozmawiać w pracy. Że człowieka, który wyciągnął cię z największego życiowego bagna i dał ci szansę jak nikt inny traktujesz jak kompletnego śmiecia, że siedzisz ciągle w mieszkaniu i że nasz brat zaprojektował cholernego androida, który wygląda jak Violet, chuj wie w jakim celu. Że dosłownie straciłeś przytomność na jej widok, ale że jak kompletny idiota uparłeś się, by z nią pracować. Porucznik powiedział mi, że ludzie robią zakłady o to, który z was szybciej się zabije i co najgorsze, to nawet chyba nie był żart!
-Anderson dramatyzuje. Jak zawsze.
-Dzwoniłam do Sissel.
Zrobił się blady jak kartka papieru.
-Żartujesz?
-Nie. Ryczałyśmy obie w słuchawkę przez ostatnie pół godziny.
Skoczył ku dziewczynie, złapał ją za ramiona i potrząsnął nią mocno.
-Ochujałaś zupełnie? Dlaczego w ogóle przyszło ci to do głowy?!
-Bo to rodzina Vi i ma pełne prawo wiedzieć! Wszyscy mają! - odkrzyknęła rozpaczliwie - I ja też miałam prawo o tym usłyszeć, bo była dla mnie jak siostra!
-Przecież to jest kompletnie poroniony pomysł! Ona tu przyjedzie!
-Oczywiście, że przyjedzie! Czy gdybym umarła, a ktoś zacząłby produkować androidy wyglądające jak ja bez twojej zgody, to nie chciałbyś zostać poinformowany? - spojrzała mu w twarz - Przecież nie ty jeden ją kochałeś.
Odsunął się, jakby ręce siostry zaczęły go parzyć. Chciało mu się krzyczeć.
-Powiedziała mi. - głos Umy znowu był cichy - Powiedziała mi, że nie odezwałeś się ani do niej ani do nikogo od prawie trzech lat.
Opadł ciężko na stołek w przedpokoju i wsunął palce we włosy, przekonany że jeszcze moment i zwariuje.
-Wiedziałam, że po pogrzebie przez chwilę nie mieliście kontaktu, że zmieniłeś numer, adres, że nie chciałeś z nimi rozmawiać. Dzwonili do mnie wszyscy, chorzy ze strachu, bo nie wiedzieli co się z tobą dzieje, więc im mówiłam. Potem kazałam ci się do nich odezwać, bo się martwią i myślałam, że skoro mi mówisz, że to zrobiłeś, to faktycznie to zrobiłeś. Nigdy nie byłam z nimi tak blisko jak ty, więc zostawiałam im komentarze w social mediach wysyłałam im życzenia świąteczne, oni odpowiadali, z dopiskiem, że wszystkiego najlepszego i dla mnie i dla ciebie, a ja zakładałam, że ty dostajesz takie same. Co jakiś czas pytali, jak się trzymasz, a ja sądziłam, że pytają, bo nie są pewni, czy jesteś z nimi szczery, podczas gdy oni nie mieli pojęcia co się z tobą dzieje! Wymyślałeś mi bajeczki o tym co porabiają i jak się trzymają, a ja to wszystko łykałam jak kretynka, bo od małego byłam przyzwyczajona, że mogę ufać w każde twoje słowo, a to chyba nie było odpowiednie. Sissi chciała przyjechać już dawno, szukać cię choćby na posterunku, ale pożerają ją wyrzuty sumienia, przez to co powiedziała i jest przekonana, że nienawidzisz ich wszystkich! Powiedz mi, czy gdybym tu nie przyjechała to w ogóle byś do kogokolwiek zadzwonił i przyznał się, że istnieje sobowtór Violet?
-Byłaś zajęta i byłaś szczęśliwa. - wymamrotał - Nie miałem zamiaru ci tego przerywać.
-Ja pierdolę. - jęknęła - Czy ty siebie słyszysz? Byłam pewna, że nie mówisz mi o wszystkich słabych rzeczach, które się u ciebie dzieją, nie znamy się od wczoraj, ale jednak wierzyłam, że o takich rewelacjach będę się dowiadywać od razu! Przecież to jest jakieś kompletne szaleństwo, ja już nigdy nie uwierzę nikomu, kto będzie mi mówił, że u niego wszystko w porządku, bo kto wie, może chowa w szafie klona zmarłego członka rodziny! - roześmiała się gorzko - Boże, a ja tu przyjeżdżam i opowiadam ci o swoich łyżwach i braku partnera. Kaszka z mlekiem, naprawdę. Jestem głupia jak but. Przecież ja powinnam tu być miesiące temu! Powinnam była coś zauważyć, domyślić się, że coś za dobrze wszystko idzie. Co wy wyczyniacie z Elijahem? Coś ty mu zrobił, że odwalił takie chore gówno?
-Nie wiem. - odparł rozpaczliwie - Nic już nie wiem.
Patrzyła na niego przez kilka długich, ciągnących się sekund, a następnie podeszła i objęła go mocno ramionami, głaszcząc dłonią jego ciemne włosy. Nie poruszył się, ale oparł mocniej głowę o jej ciało i przymknął oczy.
-Gavinie Reed, ty durny ośle, masz wielkie szczęście, że tak bardzo cię kocham. - wyszeptała, zdecydowanie łagodniejszym tonem niż jeszcze chwilę wcześniej - Pora wymyślić plan na każdą jedną literę alfabetu.
Kaboom!
Czy kogoś jeszcze dziwi drama i ból w moich rozdziałach? Bo ja mam wrażenie, że już wszyscy przywykli.
Also, zaczynamy powoli kręcić się ze śledztwem, i niedługo na poważnie zacznę udawać, że nadaje się do pisania zagadek kryminalnych.
Tymczasem, Uma przejmuje kontrolę. Miała być ZDECYDOWANIE mniej istotna, zresztą podobnie jak Elijah, wyszło zupełnie inaczej. Dajcie znać, czy wam się to podoba, czy raczej nie koniecznie, bo to panna która wcale nie ma najłatwiejszego charakteru ;)
Trzymajcie się ciepło.
~Gabi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top