●no rush●

O ile kontrowersje wokół zmarłej tragicznie twarzy największego przewrotu współczesnej Ameryki i jego wciąż siedzącej na tronie Jerycha partnerki nie cichną, jest osoba, o której powiedzieć można naprawdę niewiele. Model RK800, posługujący się imieniem ,,Connor”, który swego czasu przeprowadził przez miasto armię androidów, wydaje się ukrywać przed czujnym okiem opinii publicznej. Czyżby słynny ,,łowca defektów”, nazywany w kuluarach ,,największą porażką CyberLife” coś ukrywał?

***

-Czy mogłabyś mi powiedzieć w końcu, jak masz na imię? - Gavin zerknął  na dziewczynę, siedzącą obok niego.

-Nie.

-Oh, na litość boską, przecież cię nie aresztowałem! Pomogłem ci, wykaraskałem cię z grubej afery i kupiłem dla ciebie wszystko co nieudolnie próbowałaś podprowadziać z zatłoczonego spożywczaka. Gdybym chciał ci zaszkodzić, już bym to zrobił trzy razy.

-Przepraszanie tej starej prukwy zza kasy z pewnością mi zaszkodziło.

Już żałował wszystkiego co dla niej zrobił.

-Za kradzież zazwyczaj idzie się kurwa do pierdla, a nie przeprasza, więc powinnaś skakać z radości, że musiałaś zrobić tylko tyle, pyskata gówniaro - prychnął, nie wytrzymując.

Wytrzeszczyła na niego oczy.

-Masz strasznie niewyparzoną gębę jak na policjanta.

-Widać, że nie znasz za wielu policjantów, jeśli uważasz, że ja jestem wyjątkowy w tej kwestii. Ciesz się, że nie aresztował cię stary Anderson. Poza tym - kto to mówi, Houston?

Milczała przez chwilę.

-Kiki.

-Co?

-Kiki. Tak mam na imię.

Skrzywił się. Nigdy w życiu nie nazwałby tak dziecka, ale nie miał zamiaru mówić tego na głos chwilę po tym jak dziewczyna wykazała jakąkolwiek chęć współpracy.

Był taki moment w jego życiu, kiedy dosyć intensywnie myślał nad imionami dla dzieci i wtedy bardzo modlił się o syna. Nie z jakichkolwiek seksistowskich pobudek, ale dlatego, że kiedy w żartach zaproponował Frederica lub Jona, na cześć Freddiego Mercurego i Jona Bon Joviego jego żona zgodziła się, natychmiast jednak zaklepując sobie prawo, by potencjalną córkę nazwać Taylor.

Uśmiechnął się pod nosem na to wspomnienie.

To, że był w stanie to robić było nowością, do której wciąż się przyzwyczajał.

-Ile masz lat, Kiki?

Ponownie cisza. Nie zaburzał jej, czekając cierpliwie na kolejną, niezbyt wylewną odpowiedź.

W końcu nadeszła.

-Osiemnaście.

Uniósł brew w powątpiewającym geście. Nie wyglądała na osiemnaście. 

-A twój brat?

-Dwa.

-I wciąż pije mleko?

Dziewczyna straciła na moment rezon, ale szybko odzyskała hardy wyraz twarzy.

-Dostaje też inne rzeczy.

-Ale mleko jest najtańsze, co?

Wymowne milczenie uznał za potwierdzenie. Miał poczucie, że jeśli spędzi z Kiki jeszcze pół godziny będzie w stanie płynnie porozumiewać się za pomocą zupełnego braku dźwięku.

Westchnął ciężko.

-Wiesz, że to nie ty powinnaś zapewniać mu takie rzeczy? To zadanie rodziców.

-Dzięki. Przekażę.

-Domyślam się, że to zdanie średnio rozwiązuje twoje problemy, ale staram się postępować chociaż odrobinę wychowawczo - zatrzymał się pod rozpadającym się domem, którego adres wklepał w nawigację.

-Ze mną się to raczej nie sprawdza - prychnęła, zgarniając jedną ręką torbę z zakupami, a drugą ciągnąc za klamkę, drzwi jednak się nie otworzyły. Westchnęła. - Czego jeszcze ode mnie chcesz?

-Czy twoi rodzice pracują?

Stężała na całym ciele.

-Pracują.

-A ty? Uczysz się gdzieś?

-Już nie. Skończyłam liceum. - poruszyła się niespokojnie, wyraźnie chcąc uciec - Wystarczy? Czy mogę już iść?

Westchnął.

-Słuchaj, nie mogę tego tak zostawić. To, że ci uszła płazem drobna kradzież to jedno, a sytuacja w której zupełnie sama zajmujesz się małym dzieckiem to drugie.

-Nie zajmuję się nim sama.

-W takim razie chciałbym wejść i porozmawiać z jego rzekomymi opiekunami.

-Nie ma ich w domu.

-W takim razie gdzie jest twój brat i pod czyją opieką?

-Może jednak mnie aresztuj skoro i tak mnie przesłuchujesz!

-W porządku! - odpalił silnik, a dziewczynie natychmiast zrzedła mina.

Nie ruszył z miejsca. Obserwował jak spuszcza głowę i jak ciemne oczy powoli napełniają się łzami, które w końcu spłynęły po zapadniętych policzkach.

Westchnął i ponownie zgasił samochód, po czym położył jej rękę na ramieniu.

-Słuchaj, domyślam się, że w domu nie jest super i że może się wstydzisz, ale…

W tym momencie wybuchnęła zupełnie niekontrolowanym szlochem i pochyliła się do przodu, wtulając twarz w jego klatkę piersiową i obejmując go mocno.

Zrobiło mu się niezręcznie i nie bardzo wiedział co robić wobec tak gwałtownej rozpaczy. Poklepał ją niezgrabnie po plecach, jednocześnie próbując ją delikatnie odsunąć, ale napotkał opór z jej strony.

A potem usłyszał ciche kliknięcie odblokowywanego zamka.

Zmarszczył brwi, orientując się, że Kiki wyciągnęła rękę i nacisnęła przycisk koło drzwi kierowcy, by otworzyć drzwi, ale nie zdążył jej za to zbesztać.

Odchyliła głowę, po czym uderzyła go z całej siły czołem prosto w nos. Puścił ją, klnąc i   odruchowo unosząc ręce do twarzy, a wtedy psiknęła mu gazem pieprzowym w oczy, rzuciła torbę z zakupami na kolana i wyskoczyła z auta.

Kiedy odzyskał część wzroku dziewczyny już dawno nie było.

***

Connor nie zdjął nawet butów.

Bardzo lubił czystość, więc nie było to standardowe zachowanie w jego przypadku, ale i sytuacja nie była standardowa, bo standardowo nie miał u siebie swojej dziewczyny.

Uma stanęła w korytarzu, kiedy tylko usłyszała dźwięk otwierających się drzwi, wystarczyły mu więc dwa długie kroki, by do niej podejść i pocałować ją, tym razem jak należy, nie przejmując się pracą i kolegą stojącym za plecami, a następnie przycisnąć usta jeszcze do jej nosa, czoła i czubka głowy.

Roześmiała się.

-Tęskniłam za tobą. Do momentu, w którym wlepiłeś mi mandat, oczywiście.

-Zasłużyłaś na niego - rzucił, rozbierając się i mierząc ją karcącym spojrzeniem - Jeździsz stanowczo za szybko, po śliskiej drodze i to na dodatek wynajętym samochodem.

-Mówiłam ci, że spieszyłam się do ciebie.

-Mówiłaś, że spieszyłaś się do kogoś.

-A o kogo innego mogło mi chodzić?

-O któregoś z twoich braci, chociażby.

-Żaden z moich braci jeszcze nie wie, że przyleciałam. Jestem do twojej wyłącznej dyspozycji, proponuję więc, żebyś to wykorzystał inaczej, niż łapiąc mnie za słówka.

Uniósł kącik ust, odwieszając kurtkę.

-A za co innego mam cię łapać?

-Twój wybór. Jestem otwarta na propozycje.

Na początek zdecydował się na biodra, żeby podnieść dziewczynę i posadzić na kuchennym blacie. Musnął ustami skórę za jej uchem, na szyi, ramieniu, a wreszcie w zagłębieniu pod obojczykiem, którego pieszczota zawsze powodowała u niej przyspieszenie tętna.

Ostatnie miesiące wypełnione były tego rodzaju wytęsknionym dotykiem.

Po sylwestrze poprzedniego roku, kiedy spotkali się w mieszkaniu Tiny Chen, próbowali zerwać ze sobą kontakt jeszcze kilka razy. Bardzo nieskutecznie, bo uporczywie wpadali na siebie za każdym razem kiedy Uma przyjeżdżała odwiedzić Gavina, o którego wciąż trochę się martwiła i co do którego zapewnień o swoim fantastycznym samopoczuciu nabrała sceptycyzmu.

Z początku widywali się przypadkowo. Potem celowo, szukając pretekstu, udając jednak, że to wciąż zbiegi okoliczności, stopniowo przechodząc do umawiania się co parę tygodni na ich tradycyjne już, wczesnoporanne kawy.

Nie był pewien jak wyjścia na kawy zmieniły się w kilometry tekstu wymienianych wiadomości, wielogodzinne rozmowy przez telefon, wypłaty materializujące w postaci biletów na samoloty. Nie zauważył momentu, w którym zaczął odliczać dni do kolejnego wykradzionego dla siebie weekendu, tej jednej lub dwóch nocy w miesiącu, których szkoda było na sen. Nie wiedział jak to się stało, że żyje ostatnimi pocałunkami zbieranymi na lotniskach, czekając już na kolejne, te na przywitanie.

Wszyscy doskonale wiedzieli co się dzieje, poza nim samym. Choć umiał bezbłędnie szufladkować własne emocje, zakochanie długo mu umykało, nie miał natomiast problemu ze stwierdzeniem co ono oznacza, kiedy już prawidłowo je nazwał i umiejscowił.

Zakochanie oznaczało, że już nie chce tkwić w tym dziwnym niedopowiedzeniu, jakie zawsze między nimi było.

Uma nieco się wzbraniała, przypominając mu, że nie wierzy w związki na odległość i trochę się na nią wtedy zdenerwował.

-Przecież tak naprawdę jesteś w związku na odległość już od dawna, tylko nie nazywamy tego po imieniu -zarzucił jej wtedy.

Bardzo jej chciał. I miał ją, na swoim blacie w kuchni, wyplątującą się gorączkowo ze swetra, żeby poczuć jego dotyk na nagiej skórze i żeby nabrać go jak najwięcej, jak najszybciej, na zapas.

Pomógł jej i uśmiechnął, widząc jak ciemne włosy niesfornie opadły jej na oczy. Odgarnął je, złapał, owinął wokół nadgarstka i pociągnął lekko, odchylając głowę dziewczyny do tyłu, żeby wyeksponować miejsce, w którym pod skórą czaił się jej puls.

Zamknął wokół niego usta i przygryzł lekko jasną skórę, ciesząc się zadowolonym westchnieniem Umy.

-Jak długo zostajesz? - zapytał, pocierając nosem jej policzek i jednocześnie sięgając ręką za jej plecy, żeby rozpiąć biustonosz i rzucić go na ziemię.

-Aż do Nowego Roku.

Więcej niż tydzień. Więcej, niż siedem dni.

Przy ich trybach życia to było naprawdę dużo i Connor prawie poczuł, jak wypełnia go nagły spokój, wynikający ze świadomości, że jego ulubiona dusza nie będzie musiała nigdzie uciekać w przeciągu najbliższej doby.

-Cieszysz się? - szepnęła, obejmując go za szyję.

-Cieszę. Nie musimy się spieszyć.

Zmrużyła wesoło oczy.

-Nie, ale wciąż możemy.

Pokręcił głową z udawaną dezaprobatą.

-Jesteś niecierpliwa.

-Nie prawda. Po prostu mam bardzo przystojnego mężczyznę, którego bardzo rzadko widuję.

-Widzisz mnie teraz i nie wydajesz się tym usatysfakcjonowana.

-Są rzeczy, które usatysfakcjonowałyby mnie bardziej.

-Naprawdę? Czuję się głęboko urażony.

Zmarszczyła nos z irytacją.

-Czy możesz przestać się ze mną drażnić?

-Mogę, ale po co, skoro to lubisz?

Nie odpowiedziała. Wiedziała zresztą, że słowami w takich sytuacjach nie wygra. Miała na niego inny sposób.

Oddech muskający jego szyję, dłoń gładząca policzek albo kark, usta na pokrytym piegami barku, albo szczupłe palce, tak jak teraz rozpinające guziki koszuli i muskające brzuch, klatkę piersiową i ramiona, aż dostawał dreszczy.

Miał wrażenie, że za każdym razem robi to na nim większe wrażenie. Może dlatego, że na początku tego rodzaju okazywanie emocji było dla niego zupełnie obce i nie wiedział nawet, że czegoś mu brakuje.

Nikt go nie dotykał, kiedy był maszyną. Teraz w zasadzie również nikt tego nie robił, a przynajmniej nie na co dzień.

Hank był pierwszą osobą, która kiedykolwiek go przytuliła. Wciąż czasami mu się to zdarzało, przy wyjątkowych okazjach. Klepnięcie po ramieniu albo po plecach przez kogoś z pracy, uściśnięcie dłoni na przywitanie. Tak, to znał.

A potem zjawiła się Uma, ze swoim cudownym językiem miłości i całym arsenałem małych, fizycznych gestów, których nawet sobie wcześniej nie wyobrażał i za którymi wcześniej nie tęsknił, a które teraz starał się chłonąć całym sobą, z przymkniętymi powiekami.

Dziewczyna się roześmiała.

Otworzył oczy i zauważył własną skórę, cofającą się bezwiednie spod jej ręki, wszędzie tam, gdzie jej dotykała, jakby jego system automatycznie szukał połączenia.

-Wybacz. Nie potrafię. - rzuciła.

-Nie szkodzi - odpowiedział, ściągając ją z blatu.

Naprawdę tak uważał. I tak była dla niego jak otwarta książka.

Stracił całą ochotę na przekomarzanki i wywiesił białą flagę, kiedy tylko jej szczupłe  ciało przylgnęło do niego, pasujące jak puzzel. Był gotowy zapomnieć po co go zbudowano, uwierzyć, że specjalnie dla niej i oddać wszystko, na co miała ochotę, dlatego nie opierał się, kiedy pociągnęła go do sypialni, po drodze kradnąc pocałunki i gubiąc ostatnie części garderoby.

Uma była cicha jak zawsze, a w pokoju panowała ciemność, ale to mu w niczym nie przeszkadzało. Nie musiał dziewczyny słyszeć, ani dobrze widzieć jej ciała, żeby rozpoznać jego reakcje. Wystarczyło mu trochę tylko wyraźniejsze westchnięcie, żeby wiedzieć, czy jej dobrze. Skok tętna, ruch bioder, napięcie któregoś z pięknie wyrzeźbionych mięśni mówią mu wszystko, co chce wiedzieć.

A chce wiedzieć jak ją uszczęśliwić. I kiedy wiele nic nie znaczących jednostek czasu później Uma zaciska zęby na jego ramieniu i kończy któryś już raz, a następnie wiotczeje w jego ramionach, ciepła, rozluźniona i tak bardzo bliska jak to możliwe, uznaje, że to co czuje można zidentyfikować wyłącznie jako miłość.

***

Hank Anderson mógł mieć grypę. Mógł też być stary i dopiero co wyciągnięty z łóżka. Ale wciąż był śledczym i to całkiem niezłym, sytuacja była więc dla niego całkowicie oczywista.

-Uma przyjechała.

Connor, który krzątał się po kuchni, poderwał głowę, zaskoczony jego uwagą.

-Skąd wiesz?

Porucznik nie mógł i nie chciał powstrzymać uśmiechu satysfakcji. Nie było z nim jeszcze tak źle.

-Widać po tobie. - postukał się palcem w potylicę - Normalnie masz mózg w bani, dziś tam gdzie została twoja dziewuszka, czyli prawdopodobnie pod kołdrą. Tam  przebywają wszyscy rozsądni ludzie o piątej rano. Czy musisz mnie nawiedzać o takich chorych godzinach?

-Nigdy nie mam mózgu w bani. Nie sensu stricte. Mam system. I jakaś część tego systemu skoncentrowana jest na Umie praktycznie zawsze, niezależnie od tego gdzie przebywa. Aktualnie nie przebywa pod kołdrą, tylko biega, ale to by się zgadzało z twoją teorią, bo bywa nieszczególnie rozsądna, szczególnie za kółkiem. Odpowiadając natomiast, na twoje ostatnie pytanie: jeśli chcę zdążyć wyprowadzić Sumo przed pracą, to tak.

-Wyprowadzić Sumo zdążyłbyś znacznie później, gdybyś sobie odpuścił sprzątanie, robienie śniadań i kontrolę medyczną, bo nie umieram, do chuja, tylko mnie przewiało i poradzę sobie sam. Nawet z psem mógłbym wyjść, jakbyś mi nie urządził aresztu domowego. Ciebie zaprogramowali na glinę, czy na pielęgniarkę?

-Jestem wszechstronny.

-Nikt cię o to nie prosił.

-Wiem. - uśmiechnął się - Nie ma za co.

Poklepał Hanka po ramieniu, kierując się do wyjścia.

-Pozdrów Umę! - zawołał za nim porucznik, gotowy wrócić z powrotem do łóżka. Connor bardzo dbał o jego ,,maksymalnie szybki powrót do zdrowia” i było to miłe, ale wpadał najczęściej w porach, o których Hank najchętniej by spał - już lub jeszcze.

-Pozdrowisz ją sam, jak wpadniemy na Wigilię! - odkrzyknął RK800. Dopiero kiedy drzwi się za nim zamknęły Anderson przypomniał sobie, że żadnej Wigilii nie planował organizować.

***

-Jak debil. Skończony idiota.

Tina Chen podniosła wzrok na Gavina, wydeptującego już któryś kilometr przed jej biurkiem.

Już dawno przestała go uważnie słuchać - mniej więcej wtedy, kiedy zaczął opowiadać po raz czwarty tą samą historię i zwątpiła, czy usłyszy od niego cokolwiek nowego. Poza tym miała pracę do zrobienia, nie przerywała mu jednak. Nie miała serca, bo od dawna nie był tak rozmowny, a pamiętała z początków swojej pracy w policji Reeda, któremu się usta nie zamykały i wspominała go z sentymentem.

Fakt, że potok jego słów, trwający od rana, przez prawie cały dzień, spowodowany jest absolutną wściekłością, zdecydowała się zignorować. Należało cieszyć się z małych zwycięstw.

-Zrobiła mnie jak kompletnego amatora! W ogóle nie powinienem był jej pozwolić siadać z przodu, ani tym bardziej dać się dotknąć, ale nie, bo przecież na pewno będzie mi ogromnie wdzięczna za pomoc i wsparcie. Chuja tam, dzisiejsze nastolatki nie mają w sobie czegoś takiego, są zaprogramowane na atakowanie słabych punktów lepiej niż zasrane robociki!

-Androidy nigdy nie były zaprogramowane do atakowania słabych punktów.

-Tak? To czemu Connor nadeptuje mi na pierdolony odcisk za każdym razem kiedy się odzywa?!

-Wydaje mi się, że to akurat jego wolna wola.

Gavin wydał z siebie niezbyt skonkretyzowany dźwięk frustracji, po czym ukrył twarz w dłoniach.

-Znajdę ją, choćby skały srały i aresztuję, a potem już nigdy więcej nie zrobię dla nikogo niczego miłego!

-Nawet dla mnie?

-Dla ciebie szczególnie nie, Chen.

Wciągnęła powietrze, z udawanym oburzeniem, ale nawet tego nie zauważył.

-Sprawdziłem ten adres. Sprawdziłem jebane drzwi, pod które ją odwiozłem i to, że nikt mi nie otworzył to chuj, ale wiesz co się okazało potem?

-Wiem, Gavs. Powiedziałeś mi to już kilka razy.

-Tam nikt nie mieszka! Nikt! To gówno stoi puste. Przecież ona równie dobrze może wcale nie mieć na imię Kiki, bo kto kurwa nazywa tak dziecko?!

Westchnęła i pochyliła się ponownie nad komputerem, uznając swoją całkowitą porażkę.

-Gdzie papa Hank, kiedy go najbardziej potrzeba? - wymamrotała pod nosem, wiedząc, że stary porucznik wyklnąłby ją na cztery strony świata gdyby usłyszał to określenie.

-Na L4, szczęściarz… - mruknął Reed, który najwyraźniej wyjątkowo jej posłuchał, po czym opadł ciężko na najbliższe krzesło - Składam wypowiedzenie.

-Nie składasz. Nie będziesz miał za co karmić kotów.

-To wychodzę. Przynajmniej na dziś. Pierdolę wszystko i wychodzę.

-Powinieneś. Skończyłeś zmianę godzinę temu.

Reed nie skomentował tego i ruszył do wyjścia, naburmuszony. Zignorował rzucone mu w plecy pożegnanie Tiny. Umysł miał zajęty czymś, a raczej kimś zupełnie innym. Małą złodziejką, którą naprawdę miał zamiar znaleźć, choć w teorii nie była to żadna przydzielona mu sprawa.

Ugodziła w jego honor, a tego nie zamierzał przepuścić.

W drodze do domu odpalił Whitney Houston, by dodatkowo zasilić swoją motywację.

I być może dlatego Umę zauważył dopiero, kiedy zapukała mu w szybę, już pod domem.

Zamrugał kilkakrotnie, nie wierząc do końca w to co widzi, po czym roześmiał się i wyskoczył z samochodu.

-A ty co tu robisz? - zapytał, obejmując ją mocno - Wszystko gra?

-Oczywiście, że gra. Czy ja mogę cię odwiedzać tylko jak któremuś z nas wali się życie? - zapytała, szczerząc do niego zęby - Przyjechałam na święta.

-Pięknie. Długo czekasz? Trzeba było zadzwonić do mnie, przyjechałbym szybciej, żebyś nie stała na mrozie.

-Wtedy nie byłoby niespodzianki. Czekam tylko chwilę i to wcale nie w zimnie - wypożyczyłam samochód. Zresztą, Connor powiedział mi o której kończysz dziś pracę - nie jechałam w ciemno.

Gavin westchnął cicho.

-Jak rozumiem, klasycznie śpisz u robocika?

Uma się uśmiechnęła.

-Tak, Gavin, klasycznie śpię u mojego faceta. Którego naprawdę musisz przestać nazywać w ten sposób.

-Gówno, nic nie muszę. To i tak duża pobłażliwość z mojej strony, że go toleruję wokół ciebie. Wejdziesz na górę?

-Tak. Ale później. - wpakowała się na siedzenie pasażera - Teraz zabierasz nas na obiad. Ty prowadzisz, ja stawiam. - Wzięła jego telefon z podstawki na desce rozdzielczej, żeby wpisać mu wybrany adres w nawigację - Dlaczego słuchasz Whitney Houston?

Westchnął ciężko.

-To, młoda, jest skomplikowana historia.


Puk, puk.

To znowu ja!

Pojawiam się i znikam znowu na pół roku jak jakiś szalony pielgrzym, ale nigdy nie znikam zupełnie. Nie poddaję się i jestem dalej zdeterminowana żeby dostarczyć wam do końca wszystkie pozaczynane historie. Nawet jeśli będziemy wtedy już wszyscy starzy i siwi kiedy do tego dojdzie XD

Żyję. Studiuję. Pracuję. Zasuwam. Mam się dobrze.

Mam nadzieję, że wy również. Dajcie znać, czy wciąż ktoś tu jest i jak wam się podobało oczywiście!

Ściskam!

~Gabi




































Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top