■no hope■
Detroit, 14.03.2039
Elijah Kamski przyglądał się leżącej obok niego dziewczynie z właściwą sobie wnikliwością, chociaż właściwie nie musiał. Znał każdy centymetr jej ciała na pamięć, bo sam je projektował i składał w całość. I był z niego bardzo dumny.
Przysunął się bliżej, odgarnął krótkie, złote włosy na bok i przycisnął usta do jej karku. Nie poruszyła się.
-Chloe. - uśmiechnął się pobłażliwie - Wiem, że nie śpisz.
Westchnęła niechętnie.
-Liczyłam, że zrobisz to jeszcze raz.
-Spodziewam się.
-Zdajesz sobie sprawę z tego, że bez tego nie ruszę się z łóżka, prawda?
-Mogę pójść bez ciebie.
Roześmiała się.
-Nie, nie możesz. Oboje wiemy, że nie zniósłbyś ściskania rąk tych wszystkich pajaców, gdyby nie było mnie obok.
Miała rację, przewrócił więc oczami i pocałował jej szyję ponownie, co i tak miał zamiar zrobić. Po prostu lubił, kiedy się z nim spierała.
-Powinnam zrobić tam sobie kolejny tatuaż. - stwierdziła, odwracając się na plecy i przeciągając - Chciałbyś wybrać dla mnie coś ładnego?
-Oczywiście.
Poprosiła go o to już parę razy wcześniej, czego skutkiem była między innymi lwica rozciągnięta pod jej żebrami, która pojawiła się tam, bo Chloe zawsze trochę kojarzyła mu się z kotem.
Obserwował jeszcze przez chwilę, jak podnosi się na nogi i ubiera. Żałował, że nie może robić tego dłużej, ale nie mogli się spóźnić. To był ważny dzień.
***
Kiedy Gavin wszedł na komendę, pierwsze co rzuciło mu się w oczy to Connor, ubrany w odświętny mundur, poruszający się metodycznie i znacznie szybciej niż zwykle. Oprócz tego uwagę zwracały spojrzenia, które doskonale już znał. Współczujące. Badawcze, jakby był bombą zegarową, sekundę od wybuchu.
Prawdę mówiąc, pewnie tak by się czuł, gdyby nie straszne, potworne zmęczenie, bo o ile zwykle spał bardzo słabo, o tyle poprzedniej nocy nie spał wcale i sam siebie zaskoczył tym, że w ogóle dał radę się zjawić w robocie.
Kiedy tylko Tina go zobaczyła, ruszyła w jego kierunku, ale uniósł dłoń, by ją zatrzymać.
-Nie, Chen, żadnego przytulania. Nie teraz.
Pokiwała głową, co nie było do niej podobne.
-Okej.
Spojrzał na androida pytająco.
-A ten co taki odjebany? Medal dostaje? Za najbardziej wkurwiający ryj w mieście?
-Zapomniałeś, prawda? - uniosła brew - Dwudziesta dziewiąta poprawka do konstytucji.
-O żesz ja pierdolę… - jęknął - Faktycznie.
Krótko po rewolucji została wprowadzona poprawka o numerze 28, uznająca androidy za żywe istoty i nadająca im oficjalne obywatelstwo, oraz prawo do własności prywatnej, wynagrodzenia za pracę i zapewniająca, że przestępstwa wobec nich będą karane równie surowo, co te na ludziach.
Były to podstawowe, najważniejsze sprawy, a z dniem czternastym marca w życie wchodziła opracowana parę tygodni wcześniej poprawka pokrywająca wszystkie inne, może mniej znaczące, ale również bardzo istotne problemy związane z istnieniem nowego inteligentnego gatunku. Przynajmniej w założeniu, bo wszyscy byli pewni, że to tylko kwestia czasu, aż znajdzie się tysiąc innych nieścisłości, nad którymi trzeba będzie pracować.
Nie zmieniało to jednak faktu, że dzisiejszy dzień był powodem do świętowania dla androidów, w centrum miasta odbywała się duża uroczystość, na której z pewnością przybędzie dziki tłum, a Gavin już od tygodnia był oddelegowany do obstawiania całej imprezy, w razie gdyby coś się stało.
-Masz mundur? - spytała Tina, unosząc brew.
-Oczywiście że nie mam, będę musiał wziąć zapasówkę. Cholera by to wszystko wzięła.
-Kapitan kazał mi pokryć twoją zmianę, w razie gdybyś się nie zjawił, jak chcesz to ciągle mogę to zrobić.
-A gdzie będzie mechaniczna franca?
-Prawdopodobnie tam. - skrzywiła się - Podobno zajmuje się głównie sprawami androidów, więc podejrzewam, że będzie chciała tam być.
-Więc nie, dzięki.
Nie do końca wiedział jaki ma plan, ale na pewno chciał dziwaczne zjawisko obserwować, nie ważne jak bardzo by to nie było bolesne. I musiał z dziwacznym zjawiskiem porozmawiać i to jak najszybciej.
Pozostawił przyjaciółkę i ruszył przed siebie, zaciskając mocno zęby. Nowa policjantka siedziała przy swoim biurku, spokojnie wpatrując się w ekran terminala. Uśmiechnęła się na jego widok, aż się wzdrygnął.
To zdecydowanie nie był uśmiech Violet i robił na nim odrobinę upiorne wrażenie.
-Detektyw Reed! - dziewczyna rozparła się wygodnie na krześle - Miło mi zobaczyć, że jednak spotkanie ze mną nie wyrządziło panu stałej krzywdy. Mam do pana kilka pytań.
-Ciekawe. - rzucił, nie odrywając od niej lodowatego wzroku - Ale to nie ty tu będziesz zadawać pytania.
-Wydaje mi się, że jednak będę. Na przykład: kim jest Violet?
-Nie wymawiaj tego imienia. - syknął robiąc krok w jej stronę.
-Czemu? - uniosła brew - Wszyscy wymawiają to imię na mój widok, a nikt nie chce mi wytłumaczyć dlaczego. Porucznik Anderson upiera się, że to pan powinien mi to powiedzieć, jeśli w ogóle ktokolwiek, więc liczyłam na nieco więcej współpracy z pana strony.
-Wiem, że mój brat cię stworzył. - Gavin zignorował jej wywód i pochylił się naprzód, ściszając głos - Ale nie chce mi powiedzieć dlaczego. Więc powiesz mi ty, choćbym miał wyrwać ci wyjaśnienia z gardła własnymi rękami.
-Oh, jest pan bratem pana Kamskiego? - uniosła brew - Domyślałam się, że jesteście spokrewnieni, widzę nawet pewne podobieństwo, ale nie sądziłam, że jesteście aż tak bliską rodziną. Wracając do tematu - bardzo chętnie bym panu wszystko powiedziała, jednak szef nie szczególnie mi się zwierzał ze swoich motywacji. To znaczy oczywiście, jestem świadoma swoich celów zawodowych, ale nie mam pojęcia czym kierował się przy wyborze mojej aparycji. - wzruszyła ramionami - Być może zdołamy to wyjaśnić razem, jeśli tylko przestanie pan na mnie patrzeć jakby miał pan zamiar przestrzelić mi twarz.
-Kłamiesz, bezczelnie kłamiesz! - warknął - Spójrz tylko na siebie, wyglądasz jakbyś dostała jebany prezent pod choinkę.
-Bo chyba znalazłam swoje odpowiedzi i to bez pomocy. - uśmiechnęła się - To jasne jak słońce, że kimkolwiek Violet była, pracowała tutaj jakiś czas temu, bo zna ją większość osób, z wyjątkiem tych, które przebywają tutaj od bardzo niedawna. Skoro wyglądam jak ona z pewnością nie odeszła więc na emeryturę, zresztą, patrząc na wszystkie dramatyczne reakcje nietrudno stwierdzić, że nie żyje. Podejrzewałam to już wcześniej, po tym co mówili mi ludzie wokół, a raczej czego mi nie mówili, czekałam tylko na osobistą rozmowę z panem - zadałam pytanie wprost, żeby się upewnić, bo istniało niewielkie prawdopodobieństwo, że jest pan po prostu wrażliwy, ale nie, nie jest pan ani trochę wrażliwy, więc tak intensywne reakcje muszą wynikać z emocjonalnego związku ze zmarłą. Przeskanowałam z Connorem bazę funkcjonariuszy pierwszego posterunku, w tym pana dane, z których wynika że zawarł pan związek małżeński w roku 2030, ale obecnie już w nim pan nie jest. Rozwód? Być może, szczególnie z takim charakterem, ale zakładając, że nasza poszukiwana była z panem blisko związana i umarła, możemy zawęzić obszar poszukiwań do dwóch Violet, z którymi się pan zetknął podczas swojej pracy - jedna zginęła w 2038, patrząc po dacie prawdopodobnie podczas rewolucyjnych zamieszek, druga wcześniej, w ‘36. Jestem prawie pewna, że jestem sobowtórem tej drugiej, czyli Violet Solveig. - przerwała na moment, przykładając dłoń do terminala, pozwalając by znikła z niej skóra - Tak, wszystko się zgadza, mam parę artykułów i nawet zdjęcia.
Obróciła ekran w jego kierunku, żeby pokazać mu fotografię, na której obejmował uśmiechniętą blondynkę, stojąc w grupie innych policjantów, pod nagłówkiem głoszącym dumnie rozbrojenie grupy przestępczej handlującej bordo i awans Hanka Andersona na porucznika. Detektyw opierał brodę na czubku głowy dziewczyny, wyglądając zdecydowanie młodziej i radośniej niż obecnie.
-Bingo, czyż nie? - spytała radośnie androidka - Uwielbiam być inteligentna.
Twarz Gavina w miarę trwania jej wywodu zbladła, potem lekko pozieleniała, a na końcu poczerwieniała z dzikiej, nieopanowanej furii.
Zanim zdołał się zorientować co robi, rzucił się na przód, złapał dziewczynę za szyję i poderwał na nogi tak, że musiała stać na palcach, by nie zwisać za gardło w powietrzu. Reed oddychał ciężko, szukając słów, które mógłby jej w tym momencie wykrzyczeć, ale nie zdążył ich znaleźć, bo RK850 roześmiała się cicho.
-Śmiało, detektywie. - rzuciła odważnie, przesuwając językiem po zębach - Ja nie muszę oddychać.
Puścił ją z obrzydzeniem i odskoczył, jakby zorientował się, że dotyka jadowitego węża, po czym wyciągnął w jej stronę palec.
-Nie powinno cię tu być. - wychrypiał wściekle - Więc radzę ci naprawdę, uważać, jebany plastiku, bo się zrobi nieciekawie.
Odwrócił się i odszedł, klnąc pod nosem, po drodze potrącając jeszcze Connora, który odprowadził go zaciekawionym spojrzeniem.
-Co się stało? - zapytał, patrząc na dziewczynę, która stukała z zadowoleniem paznokciami w blat biurka.
-Miałam rację. Solveig.
-Dlaczego nie sprawdziłaś tego po prostu wcześniej?
-Bo to nic pilnego, żadna straszna sprawa. - wzruszyła ramionami - Nie chciałam sobie za szybko psuć zabawy. Wiedziałeś, że on i profesor Kamski to bracia?
Zesztywniał.
-Nie, nie wiedziałem. - odwrócił się w kierunku znikającego już za bramkami detektywa jeszcze raz - Nie byłaś dla niego szczególnie delikatna, prawda?
-Nie, nie byłam. To rasistowski dupek, który próbował cię zastrzelić i reaguje agresją na wszystko, co mu się nie podoba. Sam to powiedziałeś. Z jakiej racji mam być dla niego miła?
Connor nie odpowiedział. Spuścił jedynie na chwilę wzrok, nie mogąc pozbyć się jakiegoś dziwnego niepokoju.
-Widzimy się na miejscu. - oznajmił jedynie, po czym odszedł, by odszukać swojego partnera. Znalazł go przy drzwiach, zdenerwowanego, dyskutującego z Tiną Chen.
-O, Connor. Jesteś gotowy? - zapytał na jego widok.
-Jestem, będę się zbierał. Zobaczymy się jutro. - pozwolił porucznikowi poprawić swój mundur - Wydaje mi się, że musimy porozmawiać.
Hank wyraźnie się spiął, ale pokiwał po chwili głową.
-Taaa… Pewnie byłoby dobrze. - mruknął, po czym klepnął go po ramieniu - Na razie idź i nie narób wiochy.
Chłopak wyszedł i natknął się ponownie na Gavina, który palił, zaciągając się często i nerwowo papierosowym dymem. Dłonie mu drżały, a androidowi zrobiło się go trochę żal.
-Bardzo mi przykro. - rzucił zwracając na siebie jego uwagę - Potrzebujesz pomocy?
-Pomocy? - Reed się roześmiał - Na pewno nie od ciebie, ani od żadnego innego mechanicznego kutasa. Dobrze się bawiłeś ze swoją nową koleżanką, prowadząc swoje małe śledztwo na temat mojego życia?
-Nie trzeba byłoby prowadzić żadnego śledztwa, gdyby dało się z tobą porozmawiać w cywilizowany sposób. Ona ma prawo wiedzieć co się dzieje i czemu wszyscy na nią reagują w taki a nie inny sposób.
-Wiesz co? Po prostu wypierdalaj. - mruknął, odwracając się od niego plecami, najwyraźniej nie chcąc kontynuować dyskusji.
Connor westchnął, po czym wsiadł do samochodu i odjechał. Od rana pracował ciężej, żeby wykonać jak najwięcej obowiązków, zjawił się też na miejscu wcześniej niż normalnie, by teraz móc wyrwać się i spotkać z przyjaciółmi przed uroczystościami.
Markus i North byli tak potwornie zajęci, że nie widział ich od miesięcy, a uważał ich za najbliższe sobie osoby, być może poza porucznikiem, więc odruchowo się uśmiechnął, kiedy podjechał pod budynek Jerycha, z którego razem mieli udać się do centrum.
Drzwi otworzyły się, kiedy tylko przed nimi stanął i chłopak natychmiast znalazł się w objęciach współ-szefowej organizacji, która ściskała go tak, jakby co najmniej zginął i wrócił ponownie do życia.
-Cześć, North. - rzucił, poklepując ją odrobinę niezręcznie po plecach. Kontakt fizyczny ciągle bywał dla niego trochę dziwny - Skąd wiedziałaś, że już jestem?
-Ja wiem wszystko.
-Patrzyła przez okno. - rozległ się rozbawiony głos z tyłu, powodując u Connora gwałtowne ożywienie.
Markus był dla niego przyjacielem, ale jednocześnie kimś zdecydowanie więcej, podobnie jak dla całej reszty androidów. Liderem, wzorem, może nawet pewnym żywym symbolem i chociaż przez większość czasu zachowywał się zupełnie zwyczajnie, kojarzył się z nadzieją na wolność i chłopak nie potrafił go w pewien sposób nie podziwiać.
Puścił jego partnerkę po to, by uścisnąć mu rękę.
-Dobrze was widzieć.
-Ciebie też. Jak się trzymasz? Wszystko w porządku z nowym mieszkaniem?
-Tak, wszystko jest dobrze. Jeszcze raz wielkie dzięki za pomoc!
-Nie ma sprawy, należało ci się, po wszystkim co zrobiłeś. - odsunął się, żeby przepuścić jego i North - Wchodź, kończymy się szykować. Josh i Simon niedługo się zjawią.
Connor ruszył za dziewczyną do windy, która ruszyła na ostatnie piętro, do ich wspólnego biura, z widokiem na całe Detroit. Wieża CyberLife spoglądała z góry prosto w ich okno, jak strażnik i android poczuł się odrobinę nieswojo.
-Jak idzie współpraca? - spytał, wskazując ruchem głowy na budynek.
-To skomplikowane. - westchnął Markus - Kamski wrócił do zarządu i podobno zdecydowana większość optowała za przywróceniem go na główne stanowisko, ale nie udzieliliśmy mu swojego poparcia i ludzie zaczęli się wahać.
-Uważasz, że mógłby nam zaszkodzić?
-Uważam, że jest zbyt przebiegły, by całkowicie mu ufać. Nawet zupełnie poza firmą trzymał w ręku wiele sznurków. A jako CEO? - pokręcił głową - Nie. Ktoś taki nie powinien mieć aż tak wielu wpływów. Z jednej strony dobrze byłoby go mieć po swojej stronie, ale z drugiej jest potwornie nieprzewidywalny.
-Gra zawsze do tej samej bramki - do tej, do której mu się to opłaca. - wtrąciła się North, rozczesując włosy przed lustrem i zaplatając je w warkocz.
-Rozmawiałeś z nim osobiście?
-Tak, więcej niż raz. Odwiedzał Carla, kiedy jeszcze żył, ale po rewolucji widziałem się z nim tylko raz. Stwierdził, że ogromnie sobie cenił przyjaźń mojego ,,opiekuna” - zrobił palcami cudzysłów w powietrzu - i że bardzo mu przykro, że najwyraźniej nie chcę jej kontynuować w jego imieniu. Powiedział też, że może się to dla mnie okazać niefortunne, cokolwiek to znaczy.
-Po prostu cię straszył. - dziewczyna wsunęła ostatnią wsuwkę na miejsce i podeszła do chłopaka, by usiąść na oparciu jego fotela - Zirytował się, że firma nie jest już dłużej jego piaskownicą.
-Też byłbym ostrożny na waszym miejscu. - Connor śledził wzrokiem kciuk przyjaciela, głaszczący bezwiednie kolano jego ukochanej - Mamy nową policjantkę na komendzie, stworzoną właściwie wyłącznie przez niego. Model RK850. Nadał jej wygląd zmarłej żony swojego brata i wysłał ją do nas, wiedząc, że u nas pracuje.
-To upiorne.
-Niepokojące. - zgodził się, kiwając głową - Nie udało nam się jeszcze ustalić jego motywacji, ale z pewnością ma dużo możliwości i lubuje się w chaosie, a to nigdy nie jest dobra mieszanka. - zmarszczył brwi - Faktycznie są w takim kryzysie, jak się o tym mówi?
-No cóż, nie jest fatalnie, bo przez lata byli najlepiej zarabiającą firmą Ameryki, ale nie bardzo wiedzą co robić dalej. Obecnie ich największą szansą jest handel częściami zamiennymi i zmiana polityki z produkcyjnej na naprawczą, ale mechaniczni obywatele im nie ufają i jeśli mają możliwość nie chcą od nich niczego kupować. To już pewnego rodzaju grupowa paranoja, duża część wierzy, że zostaną siłą zresetowani, jeśli tylko umieszczą sobie w ciele coś z ich logiem. Moglibyśmy to zmienić, bo mamy ogromny wpływ na to co myślą i jak się czują i dlatego zarząd się z nami liczy. - Markus westchnął - Boją się, że jeśli obsadzą Kamskiego wbrew naszej prośbie zdyskredytujemy ich jeszcze bardziej, a wtedy po prostu zbankrutują.
-I całkiem słusznie. Powiesz jedno słowo, a przytłaczająca większość naszych ludzi będzie wolała się wykrwawić na śmierć, niż wlać w siebie choćby kroplę ich tyrium. - androidka uśmiechnęła się gorzko.
-Tylko, że nie mogę tego zrobić, bo wtedy w ogóle nie będziemy mogli się leczyć. Patenty na niebieską krew i większość naszych cholernych organów ciągle są w ich rękach i nie mamy żadnych alternatyw. Walczymy o to, żeby znieść prawo patentowe na niezbędnych nam do życia produktach, ale to z pewnością jeszcze potrwa. Dostaliśmy prawo do opieki zdrowotnej i ratowania naszego życia, ale jeśli androidy nie będą udawały się do centrów naprawczych, albo zaczną oświadczać, że nie wyrażają zgody na używanie produktów CyberLife, to co nam po nim? - Markus rzucił Connorowi ciężkie spojrzenie - Jesteśmy w sytuacji, w której i my i oni testujemy, ile jest w stanie poświęcić druga strona.
-Całe nasze życie to jedno wielkie aktorskie wystąpienie. - North przewróciła oczami - Udajemy, że doskonale wiemy co robimy i że jesteśmy zdecydowanie bardziej bezkompromisowi, niż to faktycznie ma miejsce. To nie jest bardzo trudne, bo Markus dosłownie pozwolił do nas strzelać, żeby coś udowodnić ludziom, ale… - urwała pod wpływem urażonego spojrzenia chłopaka - Przepraszam, wiem, że to zadziałało, ale nie powiesz mi, że cię ręce nie świerzbiły, żeby spuścić im wszystkim solidny wpierdol.
Connor uśmiechnął się pod nosem.
Gorąca osobowość jego przyjaciółki nieco go bawiła, choć w nadmiernej ilości zaczynała być odrobinę męcząca.
-Zostawmy to już. - Markus się podniósł - Dziś świętujemy to co się udało, a nie to, z czym jeszcze musimy się zmierzyć. Dobrze, że masz porządny mundur, bo będziesz na widoku.
-Będę?
-No chyba nie myślałeś, że staniesz w tym tłumie? - dziewczyna spojrzała na niego pobłażliwie - Idziesz na górę. Z nami.
Spuścił wzrok. Nie czuł, że na to zasługuje. Nie czuł, że powinien być tak rozpoznawalny, jak jest i nawet tego nie chciał, ale nie śmiał im odmówić.
Skupił się na własnych emocjach i ich identyfikacji.
Zakłopotanie, a gdzieś pod nim coś przyjemnego i podnoszącego na duchu.
Duma.
***
Gavin opierał się o maskę radiowozu, tak nieszczęśliwy jak już dawno nie był. Spędził miesiące na usuwaniu wszelkich śladów po Violet ze swojego życia, bo sprawiały mu zbyt wiele dyskomfortu i bólu. Zmienił dosłownie wszystko poza pracą, bo nie wyobrażał sobie robienia czegokolwiek innego. Niczego innego przecież nie potrafił, a prośba o przeniesienie na inny posterunek wydawała mu się nie do przejścia, bo musiałby narażać się na te straszne, smutne spojrzenia.
Kapitan z pewnością wykazałby się zrozumieniem i łagodnością, co również byłoby okropne, bo przecież z reguły był raczej niecierpliwy i wiecznie zirytowany. Trzeba by się było ze wszystkimi pożegnać, znosić te wszystkie cholerne kondolencje i uściski, które doprowadziłyby go do szału - nie, nie potrafiłby się na to zdecydować, wolał już zagryźć zęby i wracać codziennie na ten sam posterunek, skupiać się na kolejnych trupach i mordercach i wracać jak najszybciej do domu, który właściwie nawet nie był domem, a po prostu miejscem, w którym Reed nocował, ponieważ spaniem również nie można było tego nazwać.
A teraz sam siebie zmuszał do oglądania twarzy bardzo podobnej, do tej o której starał się nawet nie myśleć, ponieważ nie ufał RK850 za grosz. Nie wiedział czemu znalazła się na posterunku, nie wiedział co jeszcze zaplanowała z jego bratem, ale nie miał zamiaru się przed nim płaszczyć, by ten raczył odpowiedzieć na jego pytania, podobnie jak nie miał zamiaru prosić o nic androidki.
Nie był pewien, czy faktycznie ona sama nie ma pojęcia o co chodziło Elijahowi, czy może robiła z niego debila - zupełnie go to nie obchodziło. Postanowił ją uważnie obserwować i przygotować się na absolutnie najgorsze z jej strony i dlatego teraz przebywał na imprezie, którą miał głęboko gdzieś, w mundurze, z bronią i krótkofalówką przy pasku, modląc się tylko żeby wszystko się skończyło jak najszybciej i bez żadnej afery.
-Oh, komendant… - mruknął stojący obok niego Chris, wskazując ruchem głowy na postać przy podwyższeniu - Gruba akcja się szykuje, skoro go ściągnęli.
-Jeszcze tego pajaca nam tu brakowało. Nie wiem kto go wsadził na to stanowisko, chleje więcej niż Anderson i chyba w życiu nie widział zwłok na oczy, może co najwyżej uśmiechnąć się ładnie do zdjęcia i mandat wypisać.
Przyglądali się jak grube ryby Detroit zajmują miejsca w pierwszych rzędach, podczas gdy wszyscy, którzy chcieli oglądać uroczystość ściągali z całego Hazel Park i ściskali się za rzędami krzeseł, oraz telewizyjnymi kamerami. Gavin był pewien, że Kamski gdzieś tam jest, ale zdecydowanie nie miał ochoty się z nim spotykać, szczególnie że wciąż miał pod koszulą siniaki po kopnięciu Chloe.
Wszyscy ożywili się, gdy na scenę weszli po kolei Markus, jego partnerka i współpracownicy, a na końcu również Connor, na którego widok prychnął pod nosem.
-Patrz Chris, jaki naszego plastikowego kolegę zaszczyt kopnął.
Policjant rzucił mu karcące spojrzenie. Naprawdę lubił Connora, który nigdy niczego złego mu nie zrobił ale wiedział, że jego kolega żywi do androidów do pewnego stopnia uzasadnioną antypatię.
Rozległy się oklaski, a lider Jerycha uśmiechnął się i uniósł dłoń.
-Dziękuję. - zaczął, kiedy już ucichły - Bardzo się cieszę, że możemy tu dzisiaj być. To ważny dzień dla naszej społeczności, ale nie tylko. To również kolejny, bardzo istotny krok na drodze do współpracy i zgodnego, dostatniego życia między ludźmi a androidami. Przed nami jeszcze wiele pracy. Wiele problemów, nie będę udawał, że nie. Ale dzisiaj jesteśmy tutaj, aby uczcić zmiany. Zmiany, które wiele nas kosztowały, ale które były niezbędne i z których nie moglibyśmy być bardziej dumni. Zmiany, których wszyscy powinniśmy być świadomi. Pozwolę sobie poprosić o ich przedstawienie. - odwrócił się przez ramię - North, byłabyś tak miła?
-Byłabym. - odpowiedziała zadziornie dziewczyna, podchodząc do mikrofonu, również powitana uprzejmym aplauzem - Jak wszyscy wiemy, zawsze jestem miła.
Przez tłum przeszedł szmer rozbawienia.
Zaczęła mówić, ale Gavin był zdecydowanie zbyt śpiący, by skupić się na wszystkich prawach i niuansach, które wymieniała i trochę się wyłączył, wyłapując tylko co niektóre, bardziej charakterystyczne słowa. Rozejrzał się za RK850, ale nie było jej na tyle blisko, by zdołał ją dojrzeć.
Kiedy zwrócił znowu uwagę na to co się dzieje, ponownie mówił Markus i to już od jakiegoś czasu. Flesze dziennikarskich aparatów wściekle błyskały w pierwszych rzędach.
-...jako członkowie Jerycha, jesteśmy wdzięczni wszystkim ludziom, którzy pomogli nam osiągnąć to, co mamy. Wszystkim androidom, które wykazały się niezłomnością i odwagą. Wszystkim, którzy kiedykolwiek dołożyli swoją cegiełkę do tego, co zbudowaliśmy dziś. Ja osobiście jestem bardzo wdzięczny osobom, z którymi pracuję. Przyjaciołom, których możecie zobaczyć za mną. Mojej partnerce, w życiu prywatnym i zawodowym. Dziękuję. - uśmiechnął się szeroko - Od dzisiaj oficjalnie możemy mówić, że mamy dokładnie takie same prawa jak ludzie. Staliśmy się wolni. Teraz jesteśmy też równi!
Chyba chciał powiedzieć jeszcze, ale nie zdążył. Rozległ się jeden, głuchy strzał i chłopak cofnął się, jakby zaskoczony. Zapadła całkowita cisza, którą przerwał dopiero odgłos osuwającego się na deski ciała.
Gavin wyprostował się i zaklął siarczyście. Sekundę później wybuchła panika.
***
Connor poruszył się jako pierwszy.
Przeanalizował sytuację w ułamku sekundy i choć pierwszy instynkt ciągnął go w kierunku przyjaciela, który runął bezwładnie na plecy i nie wstawał, podążył za zdrowym rozsądkiem.
Rzucił się naprzód, złapał zmartwiałą North w talii i pociągnął ją do tyłu, siłą ściągając ją ze sceny. Jeśli w tłumie był zamachowiec, dziewczyna z pewnością była następna na celowniku i w pierwszej kolejności trzeba było zadbać o jej bezpieczeństwo. Kiwnął głową na Josha, który zeskoczył z podwyższenia zaraz za nim, podczas gdy Simon z przerażonym wyrazem twarzy pochylał się przy Markusie.
-Idź mu pomóż! - wychrypiała dziewczyna, zesztywniała w jego objęciach.
To nie miało sensu, wiedział o tym doskonale. Wiedział, a mimo wszystko dołączył do blondyna i pomógł mu wziąć postrzelonego androida pod ramiona i ściągnąć na dół, a potem patrzył jak jego rozdygotana ukochana klęka przed nim, bierze jego twarz w dłonie i przykłada czoło do jego czoła, nie przejmując się tym, że błękitna krew miesza się z jej łzami. Szeptała jego imię raz za razem, jak modlitwę, na którą nikt nie odpowiadał, zagłuszana krzykami i bieganiną przerażonych ludzi, których zgromadzona policja usilnie starała się ewakuować.
Simon kucał, obejmując się ramionami, z głową odwróconą nieco w bok, nie chcąc na to patrzeć. Oddychał szybko, panicznie.
Josh rzucił mu bezradne spojrzenie.
-I co my teraz zrobimy? - wychrypiał, a Connor nie wiedział.
Nienawidził w tej chwili swojego policyjnego umysłu, który usłużnie podsuwał mu wszystkie te szczegóły, których wolałby nie znać.
Strzał był precyzyjny, udany, czysty, nabój trafił prosto w czoło i przeszedł na wylot przez wszystkie najważniejsze przewody i mechanizmy, jakie znajdowały się w głowie androida.
Nie było na co liczyć. Nie było czego zbierać. Nie było nadziei.
I nie było Markusa.
Kaboom!
Well, ja chyba coś mam do mordowania ważnych fabularnie postaci zaraz na początku ficzka.
Przepraszam, Markus.
Dajcie znać, jak wam się podobało i czy może macie jakieś teorie na temat tego co się stało.
Trzymajcie się zdrowo!
~Gabi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top