■new conlusions■

Detroit, 11.05.2039

Uma, przebrana i po prysznicu, pomachała wesoło Lutherowi na pożegnanie.

-Będziesz jutro? - zapytał, odkładając na miejsce ciężarki, które ktoś zostawił na podłodze - Dawno nie ćwiczyliśmy razem.

-Będę, ale nie chce zajmować ci czasu. - uśmiechnęła się przepraszająco - Zresztą, ćwiczenie podnoszeń już nie jest mi aż tak bardzo potrzebne.

-Oho. - android się uśmiechnął - Powinienem ci gratulować? Nie boisz się już?

-Boję. Ale powoli nabieram pewności, że przełamanie tego lęku nie będzie jednak konieczne, wiesz? - uśmiechnęła się, odrobinę smutno - Nie sądzę, żebym wróciła do łyżwiarstwa.

-Szkoda. Jesteś w tym fantastyczna.

Wzruszyła ramionami.

-Może tak miało być. - odwróciła się - Do zobaczenia, Luther!

Wyszła. Miała sporo planów i trochę jej się spieszyło, ale czuła się gotowa na prawie wszystko, co mógł przynieść dzień. Poza tym czuła się prawie szczęśliwa, co biorąc pod uwagę ostatnie szalone tygodnie było bardzo dużym sukcesem.

Leciał jej drugi miesiąc w mieście, do którego planowała nigdy nie wracać. Drugi tydzień w nowym, maleńkim mieszkaniu. Drugi miesiąc prawie kompletnie bez sportu, bez którego jeszcze bardzo niedawno nie wyobrażała sobie swojej codzienności. Teraz na jej codzienność składały się zupełnie inne rzeczy,również dość niespodziewane, takie jak na przykład chłopak, w którym czuła się coraz bardziej głupio i beznadziejnie zauroczona, na dodatek prawdopodobnie z wzajemnością, sądząc po tym, jak się wobec niej zachowywał.

Czuła się nieco zagubiona, ale prawdę mówiąc, na akurat ten aspekt swojego życia nie miała zamiaru narzekać, szczególnie, że miała całkowitą pewność, że kiedy Connor otworzy drzwi, do których pukała pół godziny po wyjściu z siłowni, będzie miał dla niej gotową kawę, dokładnie taką jak lubiła, więc narzekać właściwie nie było na co.

-Dzień dobry. - pocałowała go w policzek - Straszny ruch, musiałam zaparkować pół kilometra dalej.

-Zasugerowałbym zmianę samochodu, ale chyba nie docenisz mojej sugestii.

-Nie doceniam twojej sugestii. Kocham moje auto. Jest fantastyczne.

-Tak, ale duże. A duża nie jesteś ani ty, ani miejsca parkingowe w Detroit.

-Życie to sztuka dokonywania poświęceń. - oznajmiła, zdejmując buty - Przynajmniej pogoda jest ładna i dobrze się spaceruje. Na którą masz do pracy?

-Na ósmą.

-Świetnie, w takim razie mogę wykraść ci mniej więcej czterdzieści minut twojej cennej samotności. Wybaczysz mi to?

-Myślę, że tak. Kawa?

-Zawsze. Jestem zaskoczona, że nie zrobiłeś jej z wyprzedzeniem, to do ciebie niepodobne.

-Oczywiście, że zrobiłem ją z wyprzedzeniem. Pytam z grzeczności.

Roześmiała się.

Lubiła spotykać się z nim rano. Chociaż zwykle nie mieli dla siebie bardzo dużo czasu przyjemnie zaczynała dzień, a to było dla niej ważne, bo jeśli początek dnia miała słaby, ciężko było jej się pozbierać i zmotywować aż do wieczora.

Wzięła od niego kubek z wdzięcznością i opadła na kanapę, siadając po turecku i rozglądając się po ścianach.

-Dlaczego mam wrażenie, że za każdym razem jak tu przychodzę masz jakąś nową roślinę?

-Bo prawie za każdym razem jak tu przychodzisz mam nową roślinę. Poza tym często je przestawiam, więc zawsze widzisz jakieś zmiany. Nie wszystkie lubią taką samą ilość słońca, albo ciepła i czasem potrzebują nowej lokalizacji, żeby ładnie rosnąć.

-Podziwiam, że chce ci się dbać o takie szczegóły.

-Wiesz, już je kupiłem, więc w pewnym sensie odpowiadam za ich życie. Chyba byłoby mi głupio ignorować ich potrzeby.

-Ja mam jedną paprotkę w mieszkaniu, ale nie trzyma się najlepiej i nie za bardzo wiem jak jej pomóc, więc obawiam się, że jej los jest przesądzony.

-A jaka to paproć?

-Jaka to... - zamrugała, z początku nie rozumiejąc pytania - Oh. Nie wiem. Wygląda na zwykłą.

Connor westchnął cicho.

-Jeśli chcesz, to przynieś ją do mnie. Postaram się ją odratować, a w zamian możesz wziąć stąd dwie, albo trzy doniczki z jakimiś niewymagającymi sadzonkami.

-A dlaczego od razu zakładasz, że z wymagającymi sobie nie poradzę? Może moja paproć to po prostu wyjątkowo trudny przypadek!

-Nie znam twoich zdolności ogrodniczych, wolę zastosować zasadę ograniczonego zaufania.

-Twój brak wiary we mnie głęboko mnie rani, Connor.

-Bardzo mi przykro, ale jednak nie aż tak, jak byłoby, gdybyś zabiła moją kolekcjonerską monsterę.

Zmarszczyła nos, udając oburzenie i odstawiła kubek na stolik, po czym wyciągnęła się wygodnie, kładąc mu nogi na kolanach i przymknęła oczy.

-Będę musiała przełknąć tą zniewagę. - mruknęła, czując jak chłopak obejmuje jej łydkę palcami i zaczyna lekko masować.

Ostatnimi czasy zaniedbała nieco rozciąganie, ale wciąż sporo się ruszała, a dodatkowo miała dużo stresu i teraz poczuła jak pod wpływem nacisku jego palców sztywne i obolałe mięśnie natychmiast się rozluźniają. Westchnęła z zadowoleniem.

-Nie mam pojęcia co to za magia, ale jesteś lepszy od każdego fizjoterapeuty do jakiego się w życiu wybrałam. - stwierdziła, podsuwając mu drugą nogę.

Nie patrzyła na niego, ale wiedziała, że się uśmiecha.

-Mogę ci powiedzieć dlaczego, ale to raczej mało magiczne.

-Śmiało, chcę wiedzieć.

-Cóż, kwestia analizy ludzkiego ciała. Mogę skanować organy, szkielet i mięśnie też, więc w zasadzie po prostu widzę w nich wszystkie napięcia. Nic szczególnego.

-Matko, dlaczego CyberLife uznało, że przyda ci się rentgen w oczach, skoro nawet nie jesteś androidem medycznym?

-Zazwyczaj używam tego na zwłokach, żeby ustalić przyczynę zgonu na przykład.

-Oh. - odrobinę się zmieszała - Dobrze, że przynajmniej można to wykorzystać też w bardziej codziennych sytuacjach.

Connor pomyślał, że jeszcze do bardzo niedawna zwłoki były dla niego czymś dużo bardziej codziennym niż ładna dziewczyna leżąca na jego kanapie, ale uznał, że nie będzie tego Umie uświadamiał, milczał więc.

-Zła wiadomość jest taka... - ciągnęła dziewczyna - ...że teraz będę cię dręczyć, żebyś zrobił to samo z każdą jedną komórką mojego ciała, bo nawet nie czułam jak mnie wszystko boli dopóki coś nie przestało.

-Obawiam się, że teraz nie wystarczy nam na to czasu.

-To wpadnij wieczorem. - podniosła się - Po pracy. Mógłbyś zobaczyć jak teraz mieszkam i w ogóle.

Wbił w jej twarz uważne, badawcze spojrzenie brązowych oczu i nie odzywał się na tyle długo, że aż trochę się speszyła.

-Analizujesz mnie? - zapytała, przechylając głowę.

-Tak. Nieustannie. - przyznał zupełnie otwarcie, nie odrywając od niej wzroku.

-I jakie wnioski z tego wyciągasz?

-To raczej ty powinnaś mi powiedzieć, jakie wnioski wyciągam, ale wydaje mi się, że prawidłowe, biorąc pod uwagę zaproszenie, które właśnie dostałem.

Roześmiała się ponownie i pochyliła lekko do przodu, żeby go pocałować, ale wciąż nie było jej zbyt wygodnie, wdrapała mu się więc na kolana i musnęła ustami jego usta, a następnie bok szyi i ucho.

-Przyjdź. - poprosiła cicho - Przyjdź do mnie dzisiaj.

-Obejrzeć mieszkanie? Czy po więcej wniosków?

-Po co będziesz chciał.

Przytuliła głowę do jego ramienia. Zauważył, że odkąd poczuła się z nim komfortowo bardzo poszukuje bliskości i dotyku i nie miał zamiaru jej tego odmawiać, ani teraz ani prawdopodobnie nigdy, bo chociaż okazywanie czułości w taki sposób było dla niego nie do końca intuicyjne i zupełnie nowe, jednocześnie okazywało się zaskakująco przyjemne.

Odgarnął jej włosy za ucho.

-Dobrze. - powiedział łagodnie - Przyjdę.

***

Kiedy Uma wreszcie weszła do kawiarni, w której Tina czekała już od kilkunastu minut, wydawała się radosna i rozluźniona bardziej, niż podczas któregokolwiek ich spotkania na komendzie.

Usiadła naprzeciw Chen i posłała jej uśmiech.

-Wybacz, straszny ruch, a ja jeżdżę dużym samochodem. W tym cholernym mieście naprawdę nie ma gdzie parkować.

-Już zaczynałam się bać, że mnie wystawiłaś po tym, jak poświęciłam na ciebie swój wolny dzień! To skandal, że jesteś tu już tyle czasu, a nam dopiero udało się spotkać poza moją robotą.

-Tak to chyba działa jak się jest dorosłym.

-Nawet mi nie przypominaj, że jesteś dorosła, bo staram się udawać, że dalej mamy tyle samo lat co wtedy, kiedy się poznałyśmy. Który to był rok, trzydziesty?

-Trzydziesty. Upiłaś się na panieńskim Violet i musiałam zajmować się wami obiema, więc szczerze nie jestem pewna, czy poznałaś mnie wtedy jakoś fantastycznie, ale jak ciebie owszem. Ty wtedy chyba nie mogłaś nawet legalnie pić!

-No, jeszcze nie mogłam. Brakowało mi chyba z pół roku. - Tina się uśmiechnęła - Fajnie było, chociaż chyba nie aż tak jak na kawalerskim Gavina.

-Ledwo go przeżył.

-No właśnie.

Uma parsknęła śmiechem. Zapomniała już, jak bardzo lubi starszą koleżankę. Zawsze starały się spotykać, kiedy przyjeżdżała do Detroit, ale to nie zdarzało się często, więc dawno nie rozmawiały.

-Z twoim bratem chyba teraz nie bardzo da się to wspominać, prawda?

Dziewczyna spoważniała i westchnęła.

-Prawdę mówiąc, ty chyba powinnaś mi mówić, co się dzieje z moim bratem. Przez lata nie wiedziałam, jak się czuje naprawdę, bo mnie wybitnie oszukiwał. Myślałam w sumie, że trzyma się całkiem nieźle dopóki nie przyjechałam na dłużej i nie pogadałam choćby z Hankiem, czy Connorem. Przez ostatni miesiąc wydaje się trzymać jakoś lepiej, ale to może dlatego, że nie ogląda już Roxanne codziennie w pracy.

-Gdybym wiedziała, napisałabym do ciebie. A Połówki bardzo mi szkoda. Nie zasłużyła sobie na to. - westchnęła smutno Tina, nie zauważając, że Uma odwraca wzrok. Charakterystyczna dla niej ekspresyjna buzia nie ułatwiała mówienia kłamstw, a przecież wiedziała coś, o czym Chen nie miała najmniejszego pojęcia.

Bardzo pomogła jej kelnerka, która w tym momencie podeszła, by przyjąć zamówienie, a potem udało jej się zręcznie zmienić temat.

-Jak już jesteśmy w temacie ślubów... - rzuciła, mrużąc psotnie oczy - To powiedz mi lepiej, jak tam wyglądają plany na twój.

-Jeszcze nijak, bo pierścionek noszę mniej niż trzy miesiące, ale mam już kilka pomysłów. Interesuje cię to naprawdę, czy pytasz, żeby nie było głupio? Bo tak szczerze - mega się jaram i mogę mieć problem z przymknięciem się, jak już zacznę o tym paplać, szczególnie że nikt w moim najbliższym otoczeniu nie chce już patrzeć na zdjęcia sukienek z Pinteresta.

-Pytasz a wiesz. Dawaj, pomogę ci wybrać.

-Dobra, ale najpierw musisz mi coś powiedzieć.

-Hmm?

-Co się dzieje z tobą i Connorem?

Uma obawiała się, że to pytanie padnie i wiedziała, że jej los jest przesądzony w momencie, w którym Tina wbiła wzrok w jej twarz, by przypadkiem nie przegapić żadnej, najmniejszej nawet reakcji.

-W jakim sensie? - zapytała, tak spokojnie jak była w stanie. Udało jej się nie uśmiechnąć.

-Jak to w jakim sensie? Sypiasz z nim?

To akurat było proste.

-Nie.

Nie musiała przecież uściślać, że być może ten fakt zmieni się w przeciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin.

-A robisz z nim inne rzeczy?

-Co masz na myśli przez inne rzeczy?

-Boże, Uma, nie denerwuj mnie, bo równie ciężko jest się dogadać z tobą co z nim, a ja umieram z ciekawości. Kręcisz z nim, czy nie?

-A mogę wiedzieć jak Connor odpowiedział na to pytanie?

-KRĘCISZ Z NIM COŚ CZY NIE?!

-Boże, uspokój się. - przewróciła oczami - Kręcę. Chyba. W sensie, spotykamy się. Praktycznie codziennie. Rozmawiamy, spędzamy razem czas. Trochę się całujemy. Takie tam.

Tina otworzyła szeroko oczy.

-Czyli jednak. W życiu bym się tego nie spodziewała!

-Dlaczego?

-No nie wiem, może dlatego że twój brat i on dosłownie się nienawidzą?

-Nie jestem moim bratem. Mnie lubi.

-W to nie wątpię, bo właśnie to mniej więcej mi powiedział, jak próbowałam wycisnąć z niego coś konkretnego. Dobrze dla was. Masz mi jakieś ciekawe szczegóły do opowiedzenia?

W zasadzie miała w zanadrzu wiele ciekawych szczegółów. Mogła opowiedzieć o tym jak się poznali, o szalonym bankiecie, na którym była przez chwilę pewna, że Connor nie żyje, albo o tym jak wyskoczył z ósmego piętra i jak wtedy była nawet bardziej pewna, że umarł, albo o mnóstwie innych rzeczy, przez które prawie doznała załamania nerwowego, ale poczuła, że zupełnie nie ma ochoty do tego wracać w tym momencie.

W tym momencie miała dobry humor.

-Nie. - pokręciła głową - Nie za bardzo. Więc jeśli twoja szalona ciekawość została już zaspokojona, to pokazuj te kiecki.

Widząc światło w oczach Tiny zrozumiała, że teraz będzie miała święty spokój od wszelkich pytań na bardzo, bardzo długo.

***

Gavin czuł się dość dziwnie, odkąd Uma przestała u niego mieszkać, bo przywykł już trochę do jej towarzystwa.

Z drugiej strony jeszcze dziwnie czuł się z tym, że wciąż jest blisko. W tym samym mieście. Wpadł na nią w sklepie parę dni wcześniej i doznał gwałtownego szoku, bo jego podświadomość cały czas powtarzała mu, że skoro nie jest na jego kanapie, to jest w kompletnie innym stanie, zajęta własną karierą, ale właściwie jedyne czym była zajęta, to próbami wymyślenia dla siebie pracy, która nie zakładałaby siedzenia za sklepową kasą, wcale nie dlatego, że dziewczyna uważała to za jakkolwiek uwłaczający zawód, a dlatego, że obawiała się śmierci z nudów i rutyny.

-Gav, ja zaraz kończę dwadzieścia cztery lata. I całe te dwadzieścia cztery lata spędziłam w ruchu, przecież ja się posram jak będę musiała siedzieć osiem godzin i robić to samo w koło macieju! - skarżyła mu się przez telefon - Korposzczurem też nie zostanę, choćbym chciała, bo nie mam studiów. Na razie pójdę gdzieś na bar, albo porobię chwilę jako kelnerka, ale docelowo to chyba nie to, czego bym chciała. Myślałam o prowadzeniu jakiś zajęć tanecznych, bo mam do tego dobrą bazę. Muszę poszukać jakiegoś studio.

-Mamy całoroczne lodowisko w mieście, wiesz? - rzucił - Z tego co wiem i tak planowałaś zostać trenerką. Mogłabyś zapytać, czy kogoś nie potrzebują i uczyć kaszojady jak się jeździ.

-Oh. Tak. Mogę to zrobić. - powiedziała wtedy, a on bezbłędnie wyczuł zmianę w jej głosie.

Mogła to zrobić. Ale nie chciała. Przynajmniej nie teraz.

-Nie musisz tego robić, kruszyno. - rzucił łagodnie - Nie musisz tu zostawać. Nie dla mnie.

-Daruj sobie ten dramatyzm. - parsknęła śmiechem - Przecież nie odrzucam kontraktu za miliony, bo planuję poukładać ci życie na nowo, tylko dosłownie nie mam lepszych perspektyw. Równie dobrze mogę się zakotwiczyć tutaj jak gdziekolwiek indziej. A że przy okazji mogę ci podrzucać wege obiady, to tylko wartość dodana, prawda?

Wartością dodaną z pewnością był też dla niej Connor, choć o tym raczej nie wspominała.

Reed go nie lubił, ale jedno trzeba mu było przyznać - sprawiał, że jego siostra znosiła całą sytuację zdecydowanie lepiej. A jeśli coś sprawiało, że jego siostra była szczęśliwsza to miał zamiar to znosić bez słowa skargi, czymkolwiek by to coś nie było i jak bardzo by go nie denerwowało.

Tego dnia wyszedł z pracy, jak zwykle ignorując wszystkich, którzy potencjalnie mogliby czegoś od niego chcieć i ruszył na parking po swój samochód, a potem do sklepu. Jakby nie było, musiał mieć w lodówce coś poza pudełkami, jakie przy okazji dostawał od Umy, a poza tym kończyła mu się kawa, co w połączeniu z jego silną bezsennością było absolutnie nie do zniesienia.

Znalazł miejsce parkingowe dopiero z tyłu, prawie za marketem, koło śmietników. Ludzie najwyraźniej postanowili zrobić sobie zakupy na weekend i już widział, że w środku jest tłok. Skrzywił się niechętnie.

Jeszcze mocniej skrzywił się widząc grupkę nastolatków palących albo nieudolnie skręcone papierosy, albo blanty, jeszcze nie był pewien.

Wysiadł.

Z całą pewnością grane było zioło, ale nie miał zamiaru się wtrącać. Ani nie musiał, ani nie miał ochoty, a poza tym to nie była jego sprawa. Przynajmniej do momentu, w którym rudy, zabiedzony kot nie wymknął się z pomiędzy worków z odpadami, próbując ominąć niechciane towarzystwo, bo wtedy jeden z wyrostków bez chwili wahania kopnął zwierzę w bok aż miauknęło i uciekło przerażone, prosto pod samochód Reeda.

-Hej! - warknął - Chodź no tu, gnoju! Ile masz lat?

-A co cię to obchodzi, z policji jesteś? - prychnął pogardliwie chłopak, zaciągając się dymem.

-A żebyś wiedział! - pokazał im odznakę - Gavin Reed, Detroit Police Department. Poproszę dowody tożsamości, sprawdzimy sobie, czy wolno już legalnie wam kupować to co sobie radośnie jaracie, czy jednak nie. - rozkoszował się widokiem przerażenia na ich twarzach - No, ruchy jeden z drugim!

Wzięli sobie jego ostatnie polecenie do serca, bo dawno nie widział, żeby ktoś uciekał w takim tempie, szczególnie zjarany.

Nie gonił ich, bo zupełnie nie o to mu chodziło, chciał ich głównie postraszyć w zemście za niepotrzebne okrucieństwo.

Chciał już sobie pójść, ale przyszło mu do głowy, że kopniak był silny. Na tyle silny, że spokojnie mógł wychudzonemu kotu złamać żebro lub dwa i zrobiło mu się szkoda zostawiać poszkodowane zwierzątko na pastwę losu.

Klęknął przed maską samochodu i zajrzał pod podwozie. Spojrzały na niego bystre, zielone oczy, błyszczące od lęku.

Wyciągnął rękę.

-Chodź. - powiedział cicho - No chodź. Kici, kici.

Odpowiedział mu ostry, ostrzegawczy syk.

-Nie to nie. - wzruszył ramionami i poszedł po zakupy, próbując przekonać samego siebie, że dalsze losy kota nie obchodzą go nic a nic, ale nie poszło mu zbyt dobrze, bo przy kasie wrzucił do koszyka saszetkę z karmą, którą kiedyś dostawał Prosiaczek, a po chwili zastanowienia jeszcze jedną.

Był prawie pewien, że korzystając z tego, że został sam, rudzielec już dawno umknął spod jego samochodu, a on właśnie zmarnował pieniądze na dobrej jakości kocie żarcie, z którym zupełnie niczego nie zrobi, ale nie. Wciąż tam był.

Tym razem nie syknął, rzucając Gavinowi jedynie nieufne spojrzenie.

Wysypał na ziemię trochę jedzenia, a następnie odsunął się kawałek i kucnął.

Kot musiał być głodny, bo zdecydował się na wyjście dość szybko, czując zapach mięsa. Jadł łapczywie, pozwalając się oglądać, choć do oglądania nie było wiele. Nie był już kociakiem, choć chyba nie był również całkiem dorosły. Nie miał kawałka rudego ucha, a kiedy skończył jeść i podniósł wyczekująco oczy, Gavin zauważył brzydką szramę przecinającą pysk i sam środek różowego nosa.

Uśmiechnął się pod nosem, dotykając własnej blizny.

-Ciężkie życie, co? - potrząsnął saszetką - Mam więcej.

Wysypał jeszcze trochę karmy bliżej siebie.

Nie wiedział ile czasu spędził na parkingu i właściwie po co, ale ostatnią część jedzenia kot zjadł mu prosto z ręki, a potem nawet dał się podrapać lekko po szyi.

-Było się tak kurwa wściekać? - zapytał pobłażliwie - Staram się pomóc.

Zawsze czuł niewyjaśnioną potrzebę wmawiania wszystkim, że wcale kotów nie lubi. Nawet o swoim własnym kocie, którego może nie kochał aż tak bardzo jak Violet, która przelewała na zwierzaka cały swój instynkt macierzyński, ale wciąż kochał niewątpliwie, mówił ,,kot mojej żony", albo ,,jebany futrzak". Tymczasem prawda była taka, że bardzo je lubił. Szanował ich niezależność i pewien brak pokory, doceniał to, że zazwyczaj nie jest bardzo trudno się nimi zajmować i (choć do tego szczególnie by się nie przyznał) uważał je za po prostu ładne.

Koty lubiły jego. A przynajmniej wszystkie, jakie do tej pory spotkał, włącznie z tym, którego obecnie próbował złapać.

Przesunął palec za zdrowe ucho rudzielca, by podrapać go również tam.

Zwierzę zmrużyło zielone oczy i zaczęło cicho mruczeć.

-Trochę tego, co tygryski lubią najbardziej i nagle nie jesteś wcale taki groźny, co? - roześmiał się.

I wtedy przyszedł mu do głowy pomysł.

***

Uma przez cały dzień miała fantastyczny humor, znalazła więc niezawodny sposób, by go sobie zepsuć.

Postanowiła odwiedzić swoją matkę.

Nie, żeby Antoinette Kamski ją poznała, co to to nie, bo nie nie poznawała już nikogo. Nie pamiętała nawet, jak sama się nazywa. W głębi duszy dziewczyna uważała, że kobieta swoją chorobę przyjęła z pewną ulgą, bo mogła wreszcie bezkarnie zapomnieć o własnych dzieciach i o wszystkim innym, co ją w życiu spotkało.

Kiedy przyjechała do Detroit, poprosiła Gavina, by wybrał się razem z nią, ale ostatecznie wszystko załatwiła sama. Nie chciała go zmuszać do oglądania macochy. Zresztą sama nie wiedziała, dlaczego właściwie wciąż zmusza do tego samą siebie, spędzając niezręczne, bolesne pół godziny przy łóżku osoby, która niczego od niej nie chciała i nie miała pojęcia kim jest za każdym razem, kiedy pojawiała się w mieście.

Dość powiedzieć, że zawsze kończyła te wizyty bardziej zmęczona i spięta, niż po całodziennym treningu, marzyła więc tylko o tym, żeby zjeść, przebrać się i zdrzemnąć, ale mogła wykonać jedynie dwa początkowe kroki tego planu, bo przecież miał przyjść Connor, któremu nie zamierzała wygłaszać żadnych smutnych historyjek.

Poszło jej bardzo niedobrze, bo zapytał co się stało, kiedy tylko stanął w drzwiach, jakąś godzinę później, a ona była pewna, że odpowiedź ,,nic" będzie brzmiała jeszcze żałośniej, niż jakiekolwiek wytłumaczenia.

-Byłam u mamy. - wzruszyła ramionami - Powiedzmy, że nie bawiłam się dobrze.

-Mogę jakoś pomóc?

-Wiesz, Connor... - roześmiała się, odrobinę smutno - Mam wrażenie, że nie robisz niczego innego odkąd postawiłam stopę w Detroit. Pomagasz mi na okrągło.

-To źle?

-Nie lubię mieć długów. - podniosła na niego spojrzenie - Może to rodzinne.

Uśmiechnął się krzywo, słysząc tą uwagę. Potrafił docenić odpowiednio dobraną ironię.

Chciał jej wytłumaczyć, że zupełnie nie musi czuć się głupio.

Dla niego najłatwiejszym sposobem okazania troski była właśnie pomoc. Przysługa. Dbanie o drobnostki, które dla kogoś innego mogły okazać się przydatne.

Najlepiej było to widać, gdy jeszcze mieszkał na Michigan Drive i zmywał naczynia, wyprowadzał psa, czy naprawiał domowe usterki bez pytania, czy proszenia. Każda jedna wycieczka po kilkunastu najbliższych barach, w celu sprowadzenia porucznika do domu, była dla niego najwyższym wyrazem przywiązania, bo szybko nauczył się, że jeśli zakomunikuje swoje emocje Andersonowi zbyt wprost, to ten jedynie się speszy i zirytuje.

Łatwiej było dokręcić uszczelkę, czy wypełnić tej jeden, dodatkowy raport i później poczuć czuły, choć szorstki gest na swoim ramieniu czy głowie.

Oznaczał coś w rodzaju niemego ,,widzę i doceniam."

To był cały, nieco dziwaczny system komunikacji, który trochę nieświadomie przeniósł na Umę, chcąc okazać jej sympatię.

A jeśli robił coś, by okazać swoją sympatię, to nie oczekiwał zapłaty.

Wziął jej twarz w dłonie i popatrzył poważnie w oczy.

-Nie masz u mnie żadnego długu. - przesunął kciukiem po jej policzku - Jesteśmy kwita.

-No nie wiem. Ciągle wiszę ci podziękowanie. To, które miałam wymyślić, jak się okazało, że nie pijesz kawy jako jedyny na świecie.

-To dalekie od prawdy, w samych Stanach żyje obecnie więcej androidów niż...

-Connor. - w jej głosie dźwięczało rozbawienie.

-Przepraszam. Mów.

-Chciałam powiedzieć, że wpadłam na parę pomysłów, które mogłyby ci się spodobać. - objęła go za szyję, stając na palcach - I na parę wniosków, które mógłbyś wyciągnąć.

Pocałowała go, a jego przeszył nagły niepokój, że to dla niej wyłącznie odwrócenie uwagi od codziennych problemów. Kolejna, miła rozrywka, mająca umilić jej czas w mieście, w którym nie chciała przecież być i chociaż do tej pory w pełni akceptował taki scenariusz (a przynajmniej tak mu się wydawało), podzielając jej chęć prostego spędzania razem czasu, bez jakiejkolwiek presji, nagle myśl, że mógłby nie być dla niej niczym więcej wydała mu się dokuczliwa.

I być może dlatego po raz pierwszy w życiu uznał, że nie chce wiedzieć. Nie chce zapytać, nie chce się zastanawiać i analizować, bo bał się - o ironio - wniosków, które mogłyby być tego efektem, więc wsunął dłoń w miękkie, ciemne włosy dziewczyny i oddał pocałunek, chwilę później przesuwając usta na jej szczękę i szyję.

Skanował jej organizm, sprawdzając jak zachowuje się w odpowiedzi na wszystko co z nim robi, zatrzymał się więc na moment, gdy tętno dziewczyny gwałtownie podskoczyło. Poświęcił miejscu tuż nad obojczykiem, którego pieszczota wywołała tak gwałtowną reakcję nieco więcej uwagi, przygryzając delikatnie jasną skórę i zapamiętując je na później, jednocześnie przyciskając Umę mocniej do siebie, a wtedy uderzyło go, jak bardzo do niego pasuje.

Każda krzywizna jej ciała układała się zgodnie z tym, jak sam był zbudowany, każde jej ciepło odpowiadało na jego chłód, każda jej miękkość na jego ostre krawędzie, jej życie na jego wszystkie mechanizmy.

Jej dusza na jego oszustwo.

Na moment się odsunął, chcąc zobaczyć, czy w jej oczach jest to samo zdumienie i fascynacja. Wystarczyłoby mu jedno spojrzenie w te znajome już rysy, przypominające otwartą książkę, żeby wiedzieć wszystko, ale nie udało mu się to, bo odwróciła gwałtownie głowę, przestraszona dźwiękiem telefonu.

-Szlag. - syknęła - Daj mi trzydzieści sekund, dobrze? Wyciszę ten badziew i za moment do ciebie wrócę.

Teraz w jej twarzy widział głównie irytację i wstyd.

-Spokojnie. - mruknął - Zawsze mogę obejrzeć twoje mieszkanie. W końcu po to tu przyszedłem.

Uśmiechnęła się i znikła. Wiedział, że tylko na moment, a jednak poczuł prawie bolesne fizycznie rozczarowanie.

Uma natomiast czuła coraz bardziej narastający gniew.

-Lecę na typa odkąd po raz pierwszy zobaczyłam go na oczy i zawsze w najważniejszym momencie ktoś mi się musi nagle wpierdolić z butami w sytuację! - mamrotała niewyraźnie pod nosem, nie chcąc ryzykować, że chłopak ją usłyszy.

Miała zamiar wyrzucić komórkę przez okno nawet nie patrząc kto dzwoni, ale leżał ekranem do góry i na widok numeru poczuła się tak zaskoczona, że aż przestała się złościć.

-Halo? - rzuciła do słuchawki - Kristy?

-Boże, jak dobrze, że odebrałaś! - w głosie managerki dziewczyny dźwięczała ekscytacja - Mam dla ciebie dobre wieści!

-Co się dzieje?

-Znalazłam dla ciebie partnera. 


Kaboom!

Mamy mały przeskok czasowy, moi drodzy, od czasu rozwiązania głównej zagadki minął miesiąc, moi bohaterowie trochę poukładali sobie żyćka i nawet zaczynali mieć nadzieję na nieco stabilności.

Wiecie co się dzieje, jak postacie zaczynają czuć się stabilnie?

Wkracza autor, cały na biało.

Ja to jeszcze wszystko pięknie poukładam tak, żeby się zgadzało. Obiecuję.

Tymczasem - wesołych świąt i serdeczne nawzajem, widzimy się już za tydzień w ostatni poniedziałek roku, z najbardziej depresyjnym rozdziałem w całym ficzku.

Trzymajcie się ciepło.

~Gabi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top