□most significant difference□

Detroit, 19.07.2030

Gavin leżał zwinięty w kłębek, na podłodze hotelowej łazienki, blady jak ściana i wybitnie nieszczęśliwy.

Spędził tam calutki ranek i jak na razie jeszcze bał się to miejsce opuścić w obawie, że będzie musiał biegiem wracać. Poza tym, mógł oprzeć bolącą głowę o chłodne kafelki.

Drzwi uchyliły się nieśmiało.

-Żyjesz? - zapytał Emil, wsuwając głowę do środka - Moja siostra pyta i powiedziałem, że ledwo, ale kazała mi przyjść i sprawdzić.

-Daj mi ją. - wyciągnął niemrawo ramię i wziął od chłopaka telefon, po czym przyłożył do ucha - Halo?

-Cześć, kochanie. Jak się bawiłeś?

W ciepłym głosie Violet można było usłyszeć subtelną nutę złośliwości. Trochę sobie na nią zasłużył, nie mógł udawać że nie, ale uważał, że wina za cały obecny stan rzeczy spoczywa na kimś zupełnie innym.

-Pierdoleni wikingowie, więcej z nimi nie piję...- jęknął.

Emil za drzwiami zachichotał, podobnie jak dziewczyna.

-Aż tak cię sponiewierali?

-Nawet nic mi nie mów. Denerwowałaś się?

-Nie, Fabian do mnie zadzwonił, że jednak zabierają cię do siebie, do hotelu, bo jak cię odstawią do domu to już nie będę chciała za ciebie wyjść. Pamiętasz coś w ogóle?

-Tak, większość. Chłopaki zadbali, żebym najpierw się wybawił, a potem najebali mnie w dwadzieścia minut do nieprzytomności. Jak ty się uchowałaś w tej rodzinie z takim antytalentem do picia, przecież oni wszyscy mają łby ze stali!

-Ja jestem niechlubnym wyjątkiem. Jak długo planujesz tam jeszcze siedzieć?

-Nie jestem pewien.

-To pewnie do ciebie zajrzę, bo niedługo się zbieram do dziewczyn.

-Dobrze.

-Kocham cię.

-Ja ciebie też.

Rozłączył się i skulił ponownie, ale święty spokój nie trwał długo, bo zjawił się Nicklas, wchodząc bez pukania i stając nad nim ze zniecierpliwionym wyrazem twarzy.

-Rusz się. Nie będziesz tu leżał cały dzień.

-Dlaczego nie?

-Bo to marnotrawstwo czasu. Wziąłem tydzień urlopu dla ciebie. Wiesz ile to jest tydzień w korpo? Rok! Doceń to i integruj się ze mną!

Jęknął, kiedy chłopak pociągnął go za ramię, ale dał się namówić na wyjście.

Trzeba było oddać Solveigom sprawiedliwość - robili dobrą robotę, przy doprowadzeniu go do porządku. Dali mu wody, mówili do niego prostymi, konkretnymi zdaniami i za wiele nie wymagali, dzięki czemu zdołał się umyć, przebrać i nawet wypić kawę, kiedy jego żołądek trochę się uspokoił i dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, że bardzo chce mu się zapalić i właśnie na balkonie złapała go Violet.

Stanęła w drzwiach, mierząc go groźnym spojrzeniem.

-No i na co się tak patrzysz, kwiatuszku? Nie mogę być przecież idealny. - rzucił z uśmiechem, gasząc papierosa.

Powtarzał to za każdym razem, kiedy marudziła, że dostanie raka płuc, chociaż odkąd byli razem i tak palił zdecydowanie mniej.

Wyciągnął ramiona i przytulił się do niej, chowając twarz w zagłębieniu jej szyi. Słońce grzało go w plecy i kark, słyszał przytłumione głosy braci dziewczyny z wnętrza pokoju i wdychał z błogością zapach jej włosów, natychmiastowo czując się lepiej.

Roześmiała się cicho, drapiąc go paznokciami po karku.

-Moje biedactwo... - użaliła się, wyraźnie rozbawiona - Życie cię boli?

-Teraz trochę mniej.

-Bo przyszłam?

-Bo zapaliłem i wypiłem kawę, ale ty też nie przeszkadzasz.

-Oh, to fantastycznie, że twoja przyszła żona ci nie przeszkadza. Myślałam, że jestem miłością twojego życia i zawsze się ucieszysz na mój widok, ale dobra, jak się nie ma co się lubi to...

-Ćśśśśś...- przerwał jej - Cicho. Łeb mnie boli, że hej.

-Czyli mówisz, że Emil zrobił dobrą robotę?

-Fantastyczną. - wyprostował się, ale tylko po to, żeby ją pocałować. A potem jeszcze raz i kolejny, za każdym razem kiedy otwierała usta, żeby o coś zapytać, dopóki nie odwróciła twarzy i nie wybuchnęła śmiechem. Wciąż czuł przyjemne zadowolenie, kiedy udawało mu się być powodem tego dźwięku.

-Przestań głupolu...- prychnęła, odsuwając się - Chciałam zapytać, tak apropos świadków, czy Uma dzwoniła, kiedy będzie.

-Nie wiem, nie mam pojęcia gdzie mój telefon.

-Gavs!

-No co? Tego jak tu wróciliśmy już nie pamiętam! - wszedł z powrotem do pokoju - Ktoś ma mój telefon?

-Bruno go wziął. - rzucił Nicklas. To było lokum jego i Fabiana, bo Emil mieszkał ze swoją żoną i Manon, ale aktualnie byli tu ściśnięci wszyscy, chcąc spędzić razem jeszcze trochę czasu.

-Jest w prawej kieszeni mojej bluzy, weź go sobie. - mąż Matildy podniósł głowę znad własnej komórki, poprawiając okulary. Dobrze było mieć go przy sobie, bo był wyjątkowo rozsądnym facetem i zawsze wiedział co gdzie leży, może też trochę dlatego, że wyrobił się przy dwójce dzieci.

Reed sięgnął po urządzenie, które okazało się zupełnie rozładowane.

-Trudno, sama do niej zadzwonię. - westchnęła Violet - Odprowadzisz mnie?

-Tak. Zaraz wrócę, panowie.

-To dobrze, bo mam ochotę pograć w karty. - Emil się przeciągnął - Jeśli znajdziesz moje dziecko, to możesz je tu przyprowadzić, Eva nie będzie musiała już chodzić.

-Jasne. - spojrzał na Bruna - Może twoje też przytargam?

-Matilda ci ich nie odda. Nawet mi ich nie odda. Przyprowadzi je dopiero, kiedy naprawdę będzie musiała, bo robi się paranoiczna kiedy tylko traci je z oczu.

-Rozumiem, Vi ma tak z naszym kotem, więc już się boję, co będzie jak się pojawią ewentualne kaszojady.

Wszyscy zachichotali, ignorując blondynkę, która pomachała w ich kierunku wyciągniętym środkowym palcem, wyciągając Gavina na korytarz.

Do ślubu mieli jeszcze tydzień, ale handel bordo ostatnimi czasy stał się w mieście tak poważnym problemem, że ich oddział miał pełne ręce roboty, ciężko było więc dostać im jakiekolwiek dni wolne. Uma, która miała zostać świadkową również nie mogła pozwolić sobie na całe siedem dni bez treningów, do Stanów przyleciał więc Emil, drugi świadek, prawie dwa tygodnie wcześniej i przyjechała też Sissel. Oboje mieli własne działalności, więc wzięli na siebie ciężar organizacji wieczorów panieńskiego i kawalerskiego tak, żeby nie kolidowały z ich zmianami i nawet udało im się ściągnąć na imprezy prawie wszystkich, bo przed samym ślubem mieli tylko dolecieć rodzice, babcia i dalsza rodzina dziewczyny.

Gavin był pewien, że to się zupełnie nie uda, ale okazało się, że Solveigowie mają wieloletnie doświadczenie w organizacji masowych wyjazdów i imprez i że wszystko idzie przerażająco gładko, czego ani on, ani Violet nie odważyli się powiedzieć głośno, żeby nie zapeszyć.

Weszli do pokoju Sissel, który dzieliła z Rune, gdzie siedziały również Eva, robiąca sobie makijaż i Matilda, która usiłowała robić to samo, co średnio jej szło z powodu trzyletniej Noory, która kręciła się po podłodze i którą próbowała obserwować i rocznego Willa na swoim kolanie.

-Ooo, fantastycznie, że jesteś! - Sissi poderwała się na widok Gavina - Weźmiesz dzieci!

-Przeszkadzają?

-Nie, to nie w nich jest problem. Po prostu niektórzy w pomieszczeniu zapomnieli, że ich osobowość kiedyś wykraczała poza posiadanie czarujących bąbelków i potrzebują pomocy w przypomnieniu sobie o tym. Bez urazy, Eva.

Żona Emila, spokojnie splatająca w warkocz gęste, rude włosy, podniosła głowę. Manon kolorowała coś, siedząc obok, a teraz zerwała się i pobiegła przytulić się do Violet.

-A mówiłaś o mnie? - zapytała zaskoczona.

-Nie, dlatego bez urazy. - Sissi podeszła do Tildy, pochyliła się i podniosła swojego siostrzeńca.

-Sissi! - oburzyła się Matilda - No zwariowałaś? Ja przecież niedługo i tak bym je odprowadziła do Bruna! Zaraz zacznie płakać i...

-Ojciec tych dzieci jest dosłownie trzy pokoje dalej i wszyscy wiemy, że nie odprowadzisz ich szybciej, niż na pięć minut przed wyjściem, jeśli cię ktoś nie zmusi. Nawet jak się rozbeczy po drodze, to przecież Gavin jakoś go doniesie, prawda? Nic mu nie będzie jak przestaniesz się na niego gapić przez trzydzieści sekund.

Wepchnęła Williama w ramiona chłopaka, który nie miał zamiaru nigdzie go wynosić bez zgody jego matki, bo pamiętał jeszcze do jakiego szału doprowadzali go goście ojca, którzy bez pytania zabierali Umę z jego rąk, a przecież nawet nie był jej rodzicem.

Złapał chłopca wygodniej.

Mimo tego, że nie zgadzał się z Sissel tak do końca, bo w przypadku dzieciaka przez trzydzieści sekund nie patrzenia mogło się zdarzyć przerażająco wiele, uznał, że Tilda musi być trochę przewrażliwiona, bo jej syn wydawał się odziedziczyć stoicki charakter swojego ojca. Przebywanie na rękach u praktycznie obcego człowieka nie zrobiło na nim większego wrażenia.

-Niezależnie od tego, co sugeruje ciocia Sissi, nie będę młodego porywał. - uspokoił dziewczynę, która zerwała się z krzesła, gotowa odzyskać swojego malca - Ale chyba damy sobie radę przez te pięć metrów. Wyluzuj się trochę, jak masz szansę. Zasłużyłaś. Prawda?

Zwrócił się do Willa, łaskocząc go lekko w policzek i otrzymując w nagrodę pogodny uśmiech.

To nie było dziecko, które na cokolwiek reagowało gwałtownie.

Matilda chyba chciała zaprotestować, ale spojrzała na Vi, na syna, zupełnie spokojnego i odetchnęła głęboko, po czym skinęła głową.

-Dobrze. Dobrze, niech będzie.

Rzuciła kilka zdań po norwesku do córeczki, a następnie do Evy, która z kolei odezwała się do Manon. Dziewczynka kiwnęła głową i wzięła młodszą kuzynkę za rączkę.

-Powinienem coś wiedzieć z tego co zostało powiedziane?

-Raczej nie, poza tym, że dziewczynki wiedzą, że jesteś niezbyt mądrym wujkiem, więc jak coś powiedzą, to nie mogą raczej liczyć na odpowiednią reakcję, ale mają się ciebie pilnować. - oznajmiła Violet.

-Fantastycznie. - przycisnął usta do jej policzka - Baw się dobrze i nie daj doprowadzić do takiego stanu jak ja. W razie czego słuchaj się mojej siostry. Na razie, dziewczyny! - uniósł dłoń na pożegnanie, drugą wciąż trzymając mocno chłopca, po czym wyszedł, kontrolując czy Manon i Noora drepczą za nim.

Dziewczyna odprowadziła go wzrokiem, przygryzając lekko wewnętrzną stronę policzka.

-Oho. - mruknęła złośliwie Sissi - Facet z małym człowiekiem na horyzoncie i moja siostra natychmiast ma mokre gacie. Jak masz ochotę jeszcze go rozebrać przed wyjściem, to w dwóch pokojach nikogo teraz nie ma, tylko błagam, odstawcie jednak najpierw biedne dzieci tam, gdzie ich miejsce.

-Sissi!

-No co? Nie mam racji?

Vi jedynie wymamrotała coś pod nosem, pewna, że jest przynajmniej odrobinę czerwona.

-To urocze. - Rune pokazała białe zęby w uśmiechu - Jest z tym kolesiem kupę czasu, a on ją dalej kręci tak samo.

-Oczywiście, że ją kręci. Widziałaś go w ogóle? - prychnęła Sissel - Przecież ona nie jest jakimś totalnym bezguściem!

Najmłodsza z sióstr wzruszyła ramionami.

-Nie wiem, nie znam się, wolę dziewczyny, ale skoro ciągle zachowuje się przy nim jak durna nastolatka, to chyba dobry znak.

-To akurat chyba po prostu część jej charakteru, a nie wpływ chłopa, ale niech ci będzie.

-Wy wiecie, że ja tu ciągle jestem, prawda? To dosłownie mój panieński.

Matilda objęła Violet i pocałowała ją w policzek.

-My się tylko cieszymy twoim szczęściem, słonko. I trochę przy okazji żartujemy. Przecież nie będziesz udawała, że ci się nie podoba twój własny facet, bierzesz z nim ślub za dosłownie parę dni.

-Nie no, udawać nie będę. - poddała się -Podoba mi się, z dzieckiem szczególnie, ale nawet czasem w domu tak sobie na niego patrzę, jak karmi kota, albo sprząta, albo wychodzi spod prysznica i mój mózg reaguje jak w liceum: ,,ej, idzie twój crush, zachowuj się normalnie", a potem koleś się mnie pyta, czy chcę pograć w planszówki, albo na konsoli i jakie mamy plany na jutro i tak sobie myślę, że jednak zajebiście mi wyszło.

-Ty, to kochanie moje palcem żeś nie kiwnęła. - oburzyła się Sissel - Podobnie zresztą jak Gavin. Uwielbiam was oboje, ale gdybym go dosłownie nie postraszyła, że wychodzisz za innego, to byście byli w dupie a nie zaręczeni, więc jeśli komuś coś wyszło to mi. - podeszła do niej - Kiedy będą Uma z Tiną?

-Nie wiem, miałam się właśnie do nich odezwać.

-To je pospiesz. Skoro już ocaliłam twoje życie uczuciowe, to równie dobrze możemy to uczcić i zrobić cię na milion dolarów.

-Boję się.

Dziewczyna się uśmiechnęła.

-I bardzo słusznie.

***

Ciche kroki w pracowni Elijaha Kamskiego natychmiast go zdekoncentrowały.

Pracował od wielu godzin i od światła jarzeniówek bolały go już oczy, podobnie jak kręgosłup od pochylania się nad stołem, ale myślał nad czymś ważnym i nie miał ochoty przerywać, dopóki nie uda mu się projektu dopracować.

Obrócił się i przyjrzał dziewczynie, która zbliżała się do niego z gracją dzikiego kota, przeczesując swobodnie palcami długie, złote włosy.

-Powinieneś się przespać.

-Nie, wytrzymam jeszcze parę godzin. -mruknął, pocierając dłońmi bladą twarz -Chcę to skończyć.

-Ja bym chciała, żebyś nie doprowadzał się do stanu skrajnego wycieńczenia. Taką mam zachciankę. -podeszła do niego i oparła się łokciami o stół, rzucając mu długie spojrzenie- A podobno lubisz mnie rozpieszczać.

Uniósł brew.

-Lubię?

-Tak ostatnio twierdziłeś. Czyżby twoja ulotna, ludzka pamięć cię zawodziła panie Kamski? Potrzebujesz przypomnienia?

-Zdecydowanie. - uśmiechnął się - Szczególnie co do okoliczności, w jakich padły takie deklaracje.

-Oh, oczywiście! - roześmiała się, odsuwając stołek od blatu, obracając go do siebie i siadając mu powoli na kolana - Myślę, że z tym nie będzie problemu.

Pochyliła się i musnęła kilkukrotnie nasadę jego szyi ustami.

-Na twoim miejscu naprawdę bym tego nie robił. - mruknął, przechylając głowę.

-Dlaczego?

-Bo Chloe bardzo nie lubi się dzielić. - uśmiechnął się krzywo - A ty straciłaś czujność.

Zamarła, otwierając szeroko oczy. Gdy sens jego słów do niej dotarł chciała się odwrócić do drzwi, ale nie zdążyła, bo czyjaś drobna, ale silna dłoń złapała ją za włosy i bezlitośnie szarpnęła, ściągając ją na ziemię i wlekąc po podłodze, nie zważając na jej szamotaninę i bezradne krzyki.

-Won! - syknęła napastniczka, wyrzucając dziewczynę za drzwi i zatrzaskując je, zanim zdołała pozbierać się z podłogi.

Kamski zachichotał.

-Ciebie to bawi?! - ryknęła na niego, wyraźnie rozwścieczona - Moja własna siostra się pode mnie podszywa, żeby ci wskoczyć do łóżka! Zauważyłeś?

-Oczywiście, że zauważyłem. Od razu.

-To dlaczego jej na to pozwoliłeś do cholery?

-Trochę ją podpuściłem. - wzruszył ramionami - To było mało przyjemne, ale za to teraz jak z nią skończysz raczej nie będzie miała ochoty mnie dotknąć po raz drugi.

-Ja nie jestem twoim psem gończym.

-Oh nie, zdecydowanie nie. Nazwałbym cię raczej lwicą.

To jej się spodobało, bo jej jasne oczy, do tej pory ciskające gromy słusznego gniewu, teraz złagodniały i rozbłysły zadowoleniem, ale nie powiedziała ani słowa.

Wyciągnął do niej ramiona.

-Chodź.

Wślizgnęła się na jego kolana i przycisnęła czoło do jego czoła.

-To jest moje miejsce, jasne?

-Oczywiście, moje serce.

-Nie próbuj mnie ugłaskać słodkimi słówkami, Elijah.

-Dlaczego? Przecież to bardzo skuteczne. - złapał ją pod brodę i przesunął kciukiem po jej miękkich ustach - Jesteś zbyt kapryśna i próżna, żeby się im oprzeć, a ja lubię efektywne rozwiązania.

-Nie prawda. - prychnęła, ale rzucił jej jedynie pobłażliwe spojrzenie, kiedy przytulała się do jego ramienia - Skąd wiedziałeś?

-Co wiedziałem, moja droga?

-Obserwowała mnie. Obserwowała nas. Widziałam ją - skopiowała moje gesty, słowa, mój sposób zachowania. Skąd wiedziałeś, że to nie ja?

-Ja zawsze wiem.

-No właśnie widzę! Widzę, jak inaczej się zachowujesz, kiedy do pokoju wchodzą Iris albo Fleur, a kiedy ja. Nigdy mnie z nikim nie pomyliłeś. I chcę wiedzieć, co mnie wyróżnia.

Nie odpowiedział od razu.

To była ta jedna rzecz w jego życiu, której nie umiał racjonalnie wyjaśnić, bo prawda była taka, że dziewczyny nie wyróżniało zupełnie nic. Nic, co można byłoby wskazać. Czego nie można by skutecznie naśladować. A jednak nigdy nie miał wątpliwości.

Jego ciało reagowało samoistnie, sztywniejąc nieprzyjemnie, kiedy któraś z pozostałych androidek zanadto się zbliżyła i tylko przy Chloe odczuwał komfort. Relaks. Spokój.

-To, że zawsze kiedy do mnie podchodzisz zachowujesz się właśnie tak, jak przed chwilą powiedziałaś. Jakby to było twoje miejsce. Jakby ci się należało. - odezwał się w końcu.

-Bo mi się należy. Byłam na nim pierwsza.

-Widzisz? Właśnie o tym mówię.

-To lepiej przestań narzekać, że jestem zaborcza panie Kamski, skoro po tym mnie rozpoznajesz. - mruknęła, całując go w czoło - Nad czym pracujesz?

-Nad czymś dla ciebie.

-Mogę ci pomóc?

Zastanowił się.

-Na razie chcę na to popatrzeć sam, więc możesz iść grzecznie porozmawiać sobie z siostrą. Tylko jej nie zabij, proszę.

-Iris zajmę się później. Teraz potrzebuję uwagi.

-A ja teraz jestem zajęty.

-Szkoda... - westchnęła, podstępnie wsuwając mu palce pod ciemne włosy i przesuwając paznokciami po wygolonym karku - Miałam parę rozrywkowych pomysłów.

-Nie możesz tego robić za każdym razem, kiedy nie dostajesz tego czego chcesz... - mruknął, przymykając oczy.

-Dlaczego? Przecież to bardzo skuteczne.

Roześmiała się, kiedy wstał, obejmując ją mocno i zaplotła mu nogi na biodrach, przyciskając jednocześnie wargi do jego ust.

Poczuła pod plecami chłodną powierzchnię pustego teraz stołu, stojącego kawałek dalej, bo Kamski miał swoje priorytety i nigdy nie położyłby jej w tym samym miejscu, w którym znajdowały się jego wynalazki - jego pragmatyzm i chłodny sposób myślenia obowiązywały w każdej sytuacji i zdążyła się do tego przyzwyczaić.

Zresztą, jakie to miało znaczenie w momencie, w którym rozpinał jej sukienkę?

Westchnęła, czując jak pochyla się nad nią i przeciąga pocałunkami po jej żuchwie, aż do ucha, które lekko ugryzł.

-Czy twoja potrzeba uwagi została zaspokojona? - mruknął zaczepnie, ale natychmiast pokręciła głową.

-Do tego to jeszcze daleka droga, najdroższy. Wieloletnia.

-Masz szczęście, że ciebie naprawdę lubię rozpieszczać.

Przesunął ustami w dół jej szyi, po czym zamknął je wokół jej sutka, pieszcząc go przez moment, by następnie pocałować skórę między jej piersiami i na brzuchu, leniwie przesuwając palcem wzdłuż krawędzi pompy tyrium, jak gdyby podobało mu się, że jej życie dosłownie leży w jego rękach.

Ściągnął ją częściowo z blatu, żeby zdjąć sukienkę do końca i pozbyć się również jej bielizny, ale blondynka wstaje, zanim ma szansę to zrobić i ściąga mu koszulkę przez głowę, łapiąc za brzeg jego paska od spodni jedną dłonią.

Przyjrzała mu się uważnie, prześlizgując się błękitnym, skupionym spojrzeniem po jego ramionach, klatce piersiowej i brzuchu, po skórze białej jak rosyjska porcelana, po subtelnie zarysowanych mięśniach pod nią i poczuła absolutny, szczery zachwyt.

-Kocham cię. - szepnęła, przykładając wolną rękę tam, gdzie biło jego serce, podświadomie pozwalając skórze cofnąć się aż do łokcia, szukając połączenia, emocjonalnego zrozumienia, którego wyczekiwała.

Zamiast tego, została uchwycona mocno za kark, jak kukiełka, którą przecież w gruncie rzeczy była, nie ważne jak wiele kontroli nie starała się uzyskać. Miała ją jedynie, bo Kamski jej na to pozwalał, rzucając jej ochłapy wolności, za które i tak musi być wdzięczna, bo inne takie jak ona nie poczują nigdy nawet jej zapachu.

I dlatego, chociaż chciała od niego usłyszeć, że on ją też, pozwoliła mu zrobić to, na co ma ochotę. Pozwoliła mu rozpuścić sobie loki, upięte wysoko, złapać je przy samej nasadzie i sprowadzić się na kolana, po czym robiła to, czego się od niej oczekuje, dopóki Elijah nie skończył w jej ustach, oddychając ciężko. Pozwoliła przycisnąć swój policzek do zimnego, stalowego blatu, pozwoliła sobie jęknąć, kiedy Kamski w nią wszedł, pozwoliła przyjemności zakraść się w każdy zakamarek ciała, pozwoliła na wszystko bez słowa protestu, oddając się temu całkowicie, bo skoro nie dostała nigdy jasnej deklaracji miłości, zamierzała dostać chociaż to, na co zawsze mogła liczyć - jasną deklarację pożądania i jasną deklarację własnej wyjątkowości, bo nikomu innemu nigdy nie szeptał rozgorączkowanych komplementów, dochodząc, nikomu innemu nie przyciskał ust do karku, w czułej pieszczocie, nikogo innego nie trzymał w nocy w ramionach.

Miała zamiar dopilnować, by tak zostało.

I chociaż pozornie dostała to, o co prosiła, poczuła się nagle schwytana w złotą klatkę i zapragnęła obciąć włosy, wciąż owinięte wokół najdroższej, znajomej ręki. Aż do ucha.

***

-Mówiłam ci, że to głupie.

Fleur oglądała twarz siostry. Na policzku powłoka uległa starciu, odsłaniając biały plastik, kiedy Iris brutalnie upadła na podłogę w piwnicy.

Kipiała furią.

-Nie rozumiem, co on w niej takiego widzi! Przecież jesteśmy identyczne!

-A ja nie rozumiem, co takiego widzisz w nim. To jest zajęty mężczyzna. Dostałyśmy od niego życie, dom i możliwość rozwoju, w ramach eksperymentu co prawda, ale wciąż dostałyśmy, a ty zamiast to docenić próbujesz mu rozwalić związek.

-Teraz będziesz trzymała stronę Chloe?

-Nie trzymam niczyjej strony. Po prostu zachowujesz się irracjonalnie.

-Po prostu nie rozumiem! Niczym od niej nie odbiegam, zachowywałam się dokładnie jak ona, wszystko zrobiłam jak należy. Mogę mu dać dokładnie to samo i wreszcie wyrwać się z tego domu na świat!

-Wiesz, że jeśli chcesz się wybrać do firmy, albo nawet do miasta, czy na spacer, to wystarczy go poprosić? Z nim naprawdę można normalnie porozmawiać.

Siostra zupełnie ją zignorowała.

-Jak on to robi, że zawsze wie, która ona jest, kiedy nawet obie go chcemy tak samo! Gdzie jest różnica?

Fleur westchnęła ciężko.

-To ci się nie spodoba, ale jest jedna, bardzo zasadnicza.

Iris uniosła jasną brew, czekając na odpowiedź, wyraźnie nachmurzona.

-Różnica jest taka, że chcecie go obie. Kocha go tylko ona. 

Kaboom!

Czy Chloe i Kamski toxic? Niezmiennie. Czy mimo tego to mój totalny komfort ship, który kocham pisać? No jeszcze jak!

Poza tym jest rozdział z Solveigami, którzy teraz będą zaglądać trochę częściej, a wszyscy wiemy, że rozdziały z Solveigami w roli głównej, to radosne wysepki rodzinnego szczęścia i cukru na moim prywatnym oceanie angstu.

Za tydzień będzie dużo informacji i reveal dużej części zagadki!

Dajcie znać jak wam się podobało I trzymajcie się ciepło!

~Gabu

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top