■led by love■

Detroit, 29.03.2039

Profil Umy rysował się wyrazistym, czarnym kształtem na tle zachodzącego nad miastem, pomarańczowego słońca. Oparła wygodnie głowę na pięści, ze wzrokiem utkwionym w przestrzeni i rozkojarzonym, delikatnym uśmiechem na ustach, który sugerował, że laptop otwarty na jej kolanach to tylko przykrywka, bo dziewczyna znajduje się zupełnie w innym świecie.

Rzadko ją taką widział.

Od małego była taka poważna. Doroślejsza niż powinna, rozsądna, twardo stojąca na ziemi. Musiała taka być, żeby osiągnąć wszystko co osiągnęła i musiała taka być, żeby przeżyć dzieciństwo w rodzinie, jaka przypadła jej w udziale, ale gdzieś w środku zawsze kryła się ta romantyczna, marzycielska strona jej natury, którą teraz mógł zobaczyć w całej okazałości.

Poczuła na sobie jego wzrok i otrząsnęła się z zamyślenia.

-Co? - zapytała, widząc że się jej przygląda - Co się stało?

Gavin pokręcił głową.

-Nic. Wydajesz się zadowolona.

-Tak?

-Tak. - przewrócił lekko oczami - Ciekawe dlaczego, prawda?

Odwróciła wzrok, nagle speszona, ale nie mogła ukryć zadowolenia i pewnej charakterystycznej ekscytacji, której nie dało się pomylić z niczym innym.

-Słuchaj, wiem, że nie jesteście najlepszymi przyjaciółmi na świecie, ale ja go lubię.

-A myślałem, że wpoiłem ci trochę dobrego gustu.

-No Gav! - rzuciła w niego poduszką - Nie bądź taki.

Odrzucił ją natychmiast, bez sekundy wahania i trafił prosto w jej twarz.

-Ha! Ma się jeszcze ten refleks.

-Jesteś pewny? - cisnęła poduszką jeszcze raz, zdecydowanie mocniej, ale udało mu się powtórzyć manewr sprzed chwili po raz drugi, co zaskutkowało oburzonym, zduszonym przez uderzenie okrzykiem.

-Tak, jestem pewny.

Skoczyła na niego, tym razem trzymając przedmiot w rękach i zamierzając się do ciosu, ale zdołał się podnieść z kanapy w ostatniej chwili i wycofać, choć wcale jej to nie zniechęciło. Przepychali się przez chwilę dla zabawy, aż w końcu Reedowi udało się złapać siostrę i przerzucić sobie przez ramię jak worek z mąką, choć okazało się to trudniejsze niż myślał, bo Uma, chociaż lekka, była niewiele niższa od niego i bez przerwy okładała go po głowie poduszką, a teraz chichotała niekontrolowanie, nie mogąc złapać oddechu.

Kiedy była mała podobne bitwy między nimi wybuchały średnio co parę godzin, bo dziewczynka, wykazując się podziwu godną pewnością siebie wciąż wierzyła, że za którymś razem uda jej się wygrać, pomimo faktu, że Gavin używał ledwie dziesięciu procent swojej siły, gdy ona dawała z siebie wszystko, a i tak kończyło się zawsze tym, że łaskotał ją dopóki nie zaczynała skomleć o litość.

-Postaw mnie, idioto, bo sobie coś naciągniesz.

-Sugerujesz, że jestem stary?

-Sugeruję kolację. Poza tym krew mi spływa do głowy i tak, jesteś stary.

Opuścił ją na ziemię, lekko zmachany. Musiał przyznać, że wraz z jej dorastaniem ich szanse w tego rodzaju bójkach zaczęły się gwałtownie wyrównywać.

-Zrobisz jeden ze swoich dziwnych wege wynalazków?

-A nie smakują ci?

-Smakują, nawet bardzo, co nie zmienia faktu, że są dziwne i wege.

Uśmiechnęła się.

-To zrobię coś prostego. Powinieneś być zadowolony.

Ruszyła do kuchni, a on powlókł się za nią, nie mając niczego lepszego do roboty. Patrzył, jak wyciąga garnek i patelnię z szuflady, a następnie zaczyna gotować wodę i kroić pomidory.

Jej obecność w mieszkaniu niewątpliwie wpłynęła pozytywnie na jego spożycie warzyw.

-Nie mam pojęcia jakim cudem nie umarliście z głodu, skoro ani ty, ani Violet nie bylibyście w stanie zrobić czegoś ambitniejszego niż herbata. - zapadła cisza, bo nie wiedział co powiedzieć, nagle sztywniejąc na dźwięk znajomego imienia - Przestań. - rzuciła surowo po chwili, bo nieświadomie zaczął skubać opatrunek na poparzonym lewym przedramieniu - I wrzuć makaron do garnka, jeśli możesz.

Kiwnął głową, z ulgą, że może się czymś zająć i sięgnął po paczkę spaghetti, które następnie złamał wpół i wrzucił do wody.

Z gardła Umy wyrwał się zszokowany okrzyk.

-Co jest z tobą nie tak? - pisnęła, rzucając mu spojrzenie pełne żalu - Tak się nigdy nie robi!

-Dlaczego? - zmarszczył brwi - W ten sposób lepiej się mieści, a w smaku nie ma różnicy.

Nie odpowiedziała, mamrocząc jedynie coś o ignorancji i bezczeszczeniu makaronu i wróciła do metodycznego siekania, trochę bardziej agresywnego niż przed sekundą.

-Wracając do tematu... - westchnął - Lubisz Connora.

Kiwnęła powoli głową, nie pewna do czego zmierza i nastawiona ostrożnie do całej rozmowy.

-Nie jestem tym oczywiście zachwycony, ale wracasz od niego szczęśliwa i to jest dla mnie najważniejsze. Poza tym jesteś dorosła, nawet jeśli nie zawsze o tym pamiętam i tak czy siak zrobisz co zechcesz, mam jednak pytanie.

Skinęła głową ponownie, tym razem zachęcająco.

-Bądźmy szczerzy - nie jesteś typem dziewczyny, która szukałaby przelotnego romansu, czy innej zabawy, a nawet gdybyś była, Connor zdecydowanie nie jest do tego odpowiednim kandydatem.

-To prawda. - przyznała spokojnie.

-No, więc do tej pory zakładałem, że ty nie zostajesz w Detroit. - oparł się o blat - Pomijając moją osobistą niechęć do niego, nawet jeśli spojrzysz na to zupełnie obiektywnie, angażowanie się w jakąś relację tutaj, podczas gdy za tydzień możesz być z powrotem w Nowym Jorku, brzmi jak przepis na jeszcze większy życiowy rozpierdol, niż już masz, kruszyno.

-Mhm. A jakie jest to twoje pytanie?

-Co zamierzasz zrobić z tymi faktami?

-Cóż, jestem tu dopiero dwa tygodnie. Do tej pory po prostu je ignorowałam.

-Kurwa, młoda.

-No co?

-Jeśli jesteś zakochana tak bardzo, że z naszej dwójki to ja muszę nagle być tym rozsądnie myślącym, to masz przejebane.

-Nie jestem zakochana.

-Tylko?

-Tylko żałośnie nieszczęśliwa i bez przerwy zestresowana! - podniosła głos -Wszystko zawaliło mi się na łeb w momencie, w którym tylko postawiłam stopę w Detroit, a w jego towarzystwie o tym zapominam, okej?

-Okej! - uniósł ręce w obronnym geście - Ale to nie rozwiązuje naszego problemu.

-Nie. - westchnęła, uspokajając się - Masz rację. Ale to nie tak, że w ogóle o tym nie myślałam. - wrzuciła pokrojone pomidory do blendera, razem z przyprawami - Wiesz, Kristy robi co może i jest wspaniałą managerką, ale moja sytuacja jest trudna. Nie wiadomo za ile i czy w ogóle znajdzie kogoś dla mnie, więc i tak zastanawiałam się nad wynajęciem czegoś dla siebie. Kocham cię, ale nie mogę ci tak siedzieć na głowie. Mogę poczekać jeszcze parę miesięcy, a jeśli się nie uda, po prostu zrezygnować i znaleźć inną pracę, nawet jako trener, gdzieś w okolicy. Poza tym dalej mam pieniądze ojca. Nie wykorzystałam z nich praktycznie niczego. Nie spieszy mi się.

-No tak, zapomniałem, że jesteś bogata.

-Nie jestem. A przynajmniej nie uważam się za taką. To nie jest mój majątek, brzydzę się nim i ruszę go tylko, jeśli naprawdę będę musiała.

-Z jednej strony rozumiem, ale z drugiej wciąż uważam, że powinnaś sobie kupić dobre sportowe auto, polecieć na zajebiste wakacje i nie przepracować ani dnia do końca życia, żeby sobie odbić za dzieciństwo z tym chujem. - prychnął - Pytanie tylko, czy naprawdę tego chcesz. Czy jesteś gotowa odstawić łyżwy do szafy. Bo mnie się wydaje, że nie koniecznie.

-Jestem. - oznajmiła stanowczo - I żeby nie było, nie robię tego dla Connora. Przynajmniej nie teraz, bo znamy się naprawdę bardzo krótko, a jeżdżę całe swoje życie, ale ty to co innego.

-Ja?

-Ty. Dla ciebie mogę to zrobić.

-Ale co ja mam z tym wspólnego?

Przerwała odcedzanie makaronu, obróciła się i spojrzała mu poważnie w oczy.

-Boję się znowu wyjechać. - przyznała w końcu cicho - Boję się, że znowu znajdę cię na balkonie z gnatem w ręce, albo, co gorsza, że nie zdążę cię znaleźć.

-Przecież ci mówiłem, że nie chciałem sobie wtedy niczego zrobić.

-Mówisz wiele rzeczy, tylko że w tym momencie to już niczego nie zmienia, bo dosłownie wykreowałeś przede mną historię, która wcale nie była prawdziwa, a w którą wierzyłam miesiącami. Kłamałeś na taką skalę, że żadne twoje słowo nie jest już dla mnie wiarygodne i nie, nie gniewam się już za to, ale wciąż się martwię.

-Uma...

-Jesteś jebanym cieniem człowieka, Gavin. Wyglądasz jak duch, zachowujesz się jak zombie i nic cię nie obchodzi.

-Ty mnie obchodzisz.

-No właśnie. - w jej oczach pojawił się stanowczy błysk - Dlatego cię nie zostawię. Nie teraz. Bo jestem gotowa na prawie wszystko - na odstawienie łyżew do szafy, na znalezienie innej roboty, na stały powrót do Detroit, ale nie jestem gotowa żeby stracić brata.

-Uma, ja jestem dorosłym facetem. Nie potrzebuję niańczenia.

-Nie, ale potrzebujesz pomocy, a ja mam wrażenie, że jestem jedyną osobą, która może ci ją jakoś zapewnić, bo nikogo innego nawet nie słuchasz. Z nikim nawet za bardzo nie rozmawiasz!

Chciał zaprotestować. Chciał powiedzieć coś, co ją przekona na nowo, że sobie radzi i ma wszystko pod kontrolą, bo myśl, że dziewczyna zrezygnuje z czegokolwiek, co przynosi jej radość z jego powodu budziła w nim takie przerażenie i wyrzuty sumienia, że aż nie wiedział co zrobić, ale trzeba było powiedzieć jasno, że nie miał absolutnie żadnych, dobrych argumentów.

-Wciąż cię potrzebuję, Gav. Bardzo. I myślę, że ty potrzebujesz mnie.

Zadzwonił dzwonek do drzwi.

-Zobaczę kto to. - rzucił, ze ściśniętym gardłem i niezbyt odważnie uciekł z kuchni, bojąc się tego co mogłoby wyniknąć z kontynuowania tej dyskusji.

Drżącymi rękami odblokował drzwi, bez patrzenia przez wizjer, spodziewając się któregoś z sąsiadów, bo gdyby przyszedł ktoś z zewnątrz musiałby zadzwonić domofonem, ale na progu zobaczył ostatnią osobę jakiej się tam spodziewał.

Elijah, z niedbale spiętymi włosami, w bluzie i luźnych spodniach, wyglądał zupełnie zwyczajnie, a jednak tak surrealistycznie w tym miejscu, że aż Gavin musiał zamrugać kilkakrotnie, zanim uwierzył, że to naprawdę on.

Kamski, z rękoma splecionymi na plecach kołysał się z pięt na palce jak znudzone dziecko.

-Gavin. - rzucił z kwaśnym uśmiechem - Jak dobrze cię widzieć.

-Kto cię wpuścił?

-Drzwi na dole były otwarte.

-Kurwa.

-Mogę wejść?

-Nie. Czego chcesz?

-Jesteś bardzo niegościnny.

-I kto to mówi! - obruszył się Reed - Ostatnio kiedy byłem u ciebie w domu twój toster spuścił mi wpierdol i wywlókł mnie za drzwi.

-Bo uderzyłeś mnie pięścią w twarz.

-Bo ukradłeś twarz mojej żony.

-A chcesz się dowiedzieć dlaczego to zrobiłem? Dokładnie i od początku?

Zamilkł, przyglądając się bratu podejrzliwie. Nie do końca wierzył w jego dobre intencje. Co prawda okazał się nie być mordercą, ale to wcale nie oznaczało, że przestał być lubującym się w chaosie dramatycznym draniem.

-Powiedzmy, że chcę.

-To mnie wpuść. Nie będę się z tobą kłócił na korytarzu jak zwierzę, bądźmy cywilizowani.

Reed patrzył na niego niechętnie, ale ostatecznie przesunął się lekko na bok, pozwalając mu przejść.

Jego brat nie zaczekał na niego i ruszył przed siebie, rozglądając się z zaciekawieniem wkoło. Zajrzał do kuchni i pociągnął nosem.

-Dobry wieczór. Ładnie pachnie. - odezwał się do Umy, który poderwała gwałtownie głowę, zaskoczona. Przez szumiący wywietrznik i skwierczącą patelnię najwyraźniej nie usłyszała ich rozmowy.

-Elijah? - zapytała z niedowierzaniem, przerywając mieszanie, którym była zajęta.

Zupełnie nie speszony Kamski podszedł bliżej i pochylił się nad kuchenką.

-Co to?

-Spaghetti. - wykrztusiła - Zjesz? - dodała, chyba nie wiedząc, co powiedzieć innego.

-Właściwie jak proponujesz, to chętnie. Zapomniałem o obiedzie. - zastanowił się chwilę - Nie jestem też całkiem pewien, czy zjadłem śniadanie. Chloe była zbyt zajęta, żeby mi przypomnieć, więc...

-Hola, stop! - wtrącił się Gavin, wcześniej trochę zbyt zbity z tropu całą sceną - Miałeś mi powiedzieć parę rzeczy i się wynosić, a nie wpierdalać się na kolację jak do siebie.

-Właśnie dostałem zaproszenie. Swoją drogą, to ciekawe, że zdołałeś nauczyć naszą siostrę manier, których sam nie masz.

-Tobie się chyba spodobało oddychanie krzywym nosem, bo prosisz się o powtórkę z rozrywki.

-Nie, spokojnie. - wtrąciła się Uma - Nakarmię go. Może przestanie się zastanawiać, co ze mnie właściwie ma. - podała mu talerz, miażdżąc go karcącym spojrzeniem - Smacznego.

Oczy rozbłysły mu wesoło. Był w wyraźnie dobrym humorze.

-Oh, widzę, że potraktowałaś tę uwagę bardzo personalnie, skoro została ci w pamięci.

-A nie powinnam?

-Oczywiście, że nie. - oparł się swobodnie biodrem o blat, nawijając w skupieniu makaron na widelec - Przyszłaś do mojego domu, ale nie do mnie, ani dla mnie, tylko żeby wynegocjować informację - najcenniejszy możliwy towar na rynku i próbowałaś to zrobić za pomocą emocjonalnych argumentów, a ja takich nie uznaję, przynajmniej nie w rozmowach biznesowych. Nie zrzucaj na mnie winy za swoją własną naiwność, duszyczko.

-Przyszłam jako twoja siostra.

-Widzisz? Znowu popełniasz ten sam błąd, bo twój argument można zbić jednym prostym pytaniem, mianowicie: i co z tego? - uśmiechnął się, widząc jej irytację - Jeśli nie umiesz odpowiedzieć, to znaczy, że ten argument jest w moich oczach bezwartościowy. To po pierwsze. A po drugie - wcale nie przyszłaś jako moja siostra. Przyszłaś jako siostra Gavina, a to zasadnicza różnica. -wsunął widelec do ust, po czym zmrużył oczy z lubością - Bardzo smaczne. I dobra decyzja, żeby złamać makaron na pół. To ułatwia wiele technicznych kwestii.

Uma pomasowała skronie zmęczonym gestem.

-Nie mam do was siły. - podniosła głowę - Co tutaj robisz?

-A no właśnie. - przeniósł spojrzenie na Gavina i wycelował w niego widelcem - Zastrzeliłeś Chloe.

-Że co?

-W 2036 zastrzeliłeś Chloe. Dlatego.

-Co dlatego?

-Dlatego RK850. Pytałeś, a ja cię ostrzegałem, że nie dostaniesz odpowiedzi, dopóki nie nauczysz się ładnie o nie prosić. Nie zrobiłeś tego. Poza tym wciąż najpierw pociągasz za spust, a myślisz dopiero potem i moja wieża wyleciała w powietrze, ale uratowałeś mi życie, więc byłem ci coś winien. Teraz jesteśmy kwita.

Zapadła cisza.

-Czyli to jednak naprawdę to? - wykrztusił Reed - Naprawdę tylko to? - roześmiał się w naprawdę przerażający sposób - Kurwa, ty naprawdę jesteś psychopatą! Przecież dla ciebie to nie jest nic więcej, niż zabawka! Niż jebana błyskotka! Sprawiłeś sobie po prostu następną! Zresztą, już wtedy miałeś dwie zapasowe, a i tak uderzyłeś w moje najboleśniejsze możliwe miejsce i nie tylko kurwa moje, bo istnieje cała rodzina Solveigów, czy chociażby Uma! - oddychał ciężko - Nie jesteśmy kwita. Może bylibyśmy, gdybyś zrobił coś innego, bo to jest ta jedna rzecz, której nie wybaczę. Nie odpuszczę. Dosłownie cokolwiek innego, Elijah. Wszystko, tylko nie ona. Nie Violet.

Nie licząc chwili, w której zobaczył Roxanne, wypowiedział to imię po raz pierwszy. Po raz pierwszy od siedmiuset pięćdziesięciu pięciu dni użył go z pełną świadomością. I poczuł nagle, że nie może powiedzieć ani słowa więcej.

Kamski tymczasem się uśmiechnął, ale zupełnie nie wesoło. Odstawił talerz na blat i podszedł do niego bliżej, prostując się i spoglądając mu w twarz odrobinę z góry.

-Jak na detektywa wyciągasz wnioski żałośnie szybko i bez zastanowienia. - oznajmił - Nie muszę tego robić, ale to jest ten jeden moment, w którym mogę ci się wytłumaczyć. Pytanie tylko, czy będziesz słuchał.

-Wynoś się z mojego domu.

Elijah wzruszył ramionami i ruszył do wyjścia, ale kiedy tylko opuścił kuchnię, rozległ się głos, cichy i drżący, ale stanowczy.

-Ja będę słuchać.

Obaj obrócili się do Umy, która wciąż stała w tym samym miejscu, obejmując się ramionami. Wbijała teraz wzrok w starszego z braci, z twarzą pełna rozżalenia, prawie błagalnie.

-Ja będę słuchać. - powtórzyła - Nie jesteś mi niczego winien, ale chcę wiedzieć co masz do powiedzenia. Proszę.

Twarz Kamskiego nawet nie drgnęła, ale coś zmieniło się w jego oczach, w których stały, lodowaty błysk nagle stopniał, sprawiając, że wydawały się prawie łagodne.

-Pozwolisz? - zapytał, rzucając bratu kpiące spojrzenie - Czy mamy rozmawiać u mnie w samochodzie?

Nie odpowiedział, jedynie wycofał się z kuchni pozostawiając ich razem.

Elijah opadł swobodnie na krzesło, zakładając nogę na nogę.

-Co chcesz wiedzieć, moja duszyczko?

-Wszystko. Cokolwiek. - przełknęła ślinę - Po prostu bardzo chcę zrozumieć, co tobą tak naprawdę kieruje.

Parsknął cicho.

-To samo, co nami wszystkimi, czyż nie?

-Desperacja i traumy z dzieciństwa?

-Miłość. I nie patrz się tak na mnie, mówię to z całym cynizmem, na jaki mnie stać. - zapewnił ją, opierając się wygodnie na oparciu - Widzisz, ludzie mają to do siebie, że zdecydowana większość ich decyzji i reakcji wynika właśnie z miłości. Z jej braku. Z jej nieodwzajemnienia. Z jej straty. Nawet jeśli ktoś postanawia nie kierować się w żcyiu miłością, ta decyzja jest umotywowana tym, że się na niej zawiódł. Jakkolwiek żałosne by to nie było, tak właśnie jest i niestety nie jestem wyjątkiem.

Kiwnęła powoli głową.

-To ma sens, ale nie rozumiem, jaki to ma związek z czymkolwiek.

-Taki, że Chloe zawsze była tylko jedna i wydrapałaby mi oczy, gdybym w jakikolwiek sposób dał jej do zrozumienia, że jestem w stanie ją zastąpić. Jest defektem już bardzo długo. Dłużej niż jakikolwiek inny android. Zawsze ze mną. To kapryśna, humorzasta istota, która lubi władzę nie mniej niż ja i która nie potrafi znieść słowa ,,nie", ale jest moja, a ja od zawsze wiedziałem, że jeśli chce się w kogoś uderzyć, lepiej uderzyć w to, co dla niego ważne i że z pewnością nie tylko ja doszedłem do takiej konkluzji, więc zacząłem pracować nad częścią, którą nazwałem Automatic Memory Saver, w skrócie AMS. Nie będę ci teraz tłumaczył jak dokładnie działa, bo to bardzo skomplikowane, ale robi mniej więcej to, co sugeruje nazwa i więcej. - zamilkł na moment - Wyobraź sobie, że udało mi się znaleźć sposób, żeby zapisać i zabezpieczyć duszę androida, nie tylko pamięć. Charakter, emocje, przekonania. Wszystko, co sprawia, że są tym kim są. To było trudne i bardzo czasochłonne, do tego udało się wyłącznie dlatego, że znałem jej system na wylot, ale zadziałało. I tylko z tego powodu nasz brat wciąż żyje. Poza tym wziąłem też pod uwagę fakt, że uważał ją wyłącznie za maszynę, kiedy do niej strzelał, ale nie mogłem tego przecież zostawić w ten sposób. Nie wiedziałem wtedy, czy się udało, podobnie jak Chloe, która w ogóle nie była świadoma tego, że coś może ją uratować. Obudziła się roztrzęsiona, ze wspomnieniem własnej śmierci, zapisanym jako ostatnie i ty jej nie widziałaś, ale ja tak. I gwarantuję, że gdyby ktoś skrzywdził Violet w ten sposób, nasz brat skręciłby mu kark bez zastanowienia. Ba, zrobiłby to nawet, gdyby ktoś jedynie wyciągnął pistolet w jej stronę. Jedyna różnica jest taka, że on zemstę serwuje na gorąco, w przypływie emocji, a ja na zimno. Dodajesz element myślenia, chłodnej kalkulacji i automatycznie staję się złoczyńcą w każdej narracji, ale wiesz co? Zupełnie mi to nie przeszkadza. Nawet to lubię. I naprawdę, wiele byłbym w stanie puścić płazem, za cenę świętego spokoju, ale nie to. To jest ta jedna rzecz, której nie wybaczę i nie odpuszczę. Nigdy. Bo ona jest moją Violet.

Uma nie poczuła nawet, kiedy zaczęła dygotać na całym ciele, jakby miała gorączkę, ale czuła się tak, jakby jej mózg otrzymał odrobinę zbyt wiele informacji na raz i zwyczajnie postawił na głowie działanie całego organizmu.

Elijah się podniósł i przeciągnął.

-To wszystko. - oznajmił beznamiętnie, po czym zrobił parę kroków do wyjścia, ale zatrzymał się, przypominając sobie o czymś - Zapomniałem, że mam coś dla ciebie. - sięgnął do kieszeni bluzy i położył na blacie niewielkie pudełko - Dziękuję za kolację.

Przeszedł przez mieszkanie, nie rozglądając się nawet za bratem, zbiegł po schodach, mierząc najpierw nieufnym spojrzeniem windę i wsiadł do samochodu, ale nie odjechał. Zamiast tego wyciągnął telefon.

Możesz już przestać podsłuchiwać. >

Zejdź na dół.>

Wciąż masz śledztwo do zamknięcia.>

<Wypierdalaj.

Uśmiechnął się, odchylił fotel do tyłu, przymknął oczy i czekał.

Drzwi pasażera trzasnęły piętnaście minut później.

-Detektywi są tacy prości w obsłudze. Zawsze można liczyć na ich ciekawość.

-Nienawidzę cię.

-Widzę. To ten pożałowania godny rodzaj nienawiści, nad którą nie umiesz zapanować. Naucz się w końcu cierpliwości, zacznij myśleć i weź się w garść. Musimy zebrać informacje.

-Czy Chloe nie żyje? - Gavin wyraźnie go nie słuchał.

-Oczywiście, że żyje.

-A ta część, która zapisuje wspomnienia nie spłonęła przypadkiem razem z nią w wieży?

Obaj zignorowali fakt, że Reed faktycznie słuchał tego, co działo się w kuchni.

-Spłonęła, ale ja nie jestem idiotą. Już dawno stworzyłem zapasowy AMS. Aktualizujemy go co tydzień. Dlaczego pytasz?

-Czy to właśnie to proponowałeś na bankiecie Connorowi, Roxanne i North?

-Może.

-Dlaczego teraz?

-Gavin, nie wiem czy pamiętasz, ale odrzuciłeś swoją szansę na zadawanie mi pytań.

-Dlaczego. Teraz.

Kamski westchnął ciężko, wyraźnie zniecierpliwiony.

-Ponieważ Chloe była bardzo zaangażowana w rewolucję. Markus był dla niej ważny, ciężko zniosła jego śmierć i poczuła się źle z tym, że zatrzymaliśmy tą technologię dla siebie. Nie jestem pewien, czy to w ogóle zadziała u kogokolwiek innego niż ona, bo tylko u niej budowałem cały program tak bardzo od podstaw, własnymi rękami, ale uparła się, żeby to wszczepić ochotnikom, ważnym postaciom z Nowego Jerycha i w razie wypadków spróbować ich odzyskać, żeby sytuacja się nie powtórzyła.

-Ale nikt się nie zgodził.

-Wystarczy.

-Co zamierzasz z tym zrobić dalej?

-Powiedziałem ci, że wystarczy.

-Nie pomogę ci w żaden sposób, dopóki nie będę pewien, że można ci ufać!

-Nazywam się Elijah Kamski, ty durny dzbanie! Oczywiście, że nie można mi ufać! - warknął w odpowiedzi - Przecież ja tobie też nie ufam! Ale akceptuję ryzyko, że polecisz do prasy z tymi rewelacjami i zaraz zaczną mnie dręczyć dziennikarze, zarząd mojej własnej firmy i cały ten motłoch, który potracił bliskich chociażby w rewolucji i będzie miał pretensje, że gdybym powiedział coś wcześniej, to mogliby ich mieć z powrotem, ponieważ mamy wspólny interes, którego ty oczywiście nie dostrzegasz, bo jesteś ślepy i małostkowy!

-Oh, to może uchyl rąbka tajemnicy, jaśnie oświecony! - parsknął Reed złośliwie, zadzierając głowę do góry.

-Obaj wiemy kto zabił i zabić próbował. Ty chcesz wiedzieć dlaczego, ja chcę wiedzieć jak. Musimy dosłownie porozmawiać i obaj będziemy mieli to, co nam potrzebne, więc jeśli jesteś w stanie przez moment zachowywać się jak dorosły i wymienić się ze mną faktami, to może przejdźmy do rzeczy.

Na moment zapadła cisza.

-Nienawidzę cię. - westchnął w końcu Gavin, zaciskając szczękę - I nienawidzę tego, że masz rację.

-Oczywiście, że mam.

-Zacznij, staraj się nie pierdolić o głupotach bez potrzeby i odpal samochód. Skoro już siedzę w Porsche obrzydliwie bogatego zjeba, to równie dobrze mogę się nim przejechać. Stoi?

Odruchowo wyciągnął rękę, ale Kamski jej nie uścisnął. Nie odpowiedział. Nawet nie skinął głową.

Za potwierdzenie musiał Reedowi wystarczyć ryk odpalanego silnika.

***

Uma tymczasem siedziała na kanapie, wciąż rozdygotana i wpatrywała się w wisiorek z błękitnym motylem, który zostawiła parę dni wcześniej u Elijaha, a który teraz został jej zwrócony.

Wyjęła go z pudełka, nie bardzo wiedząc jak się zachować i co jej najstarszy brat planuje, ale najwyraźniej cokolwiek mieli z Gavinem do ustalenia, miało jeszcze chwilę potrwać.

Naprawdę potrzebowała odstresowania. I była tylko jedna rzecz, która zawsze pomagała jej pozbyć się zbędnych myśli.

Wzięła telefon.

Pamiętasz, jak zapraszałeś mnie na lodowisko?>

Odpowiedź Connora była rzeczowa jak zawsze.

<Tak.

To aktualne?>

<Tak.

Martius Park za 20 minut?>

Jeśli odpowiesz mi ,,tak" z tą durną kropką na końcu, to uznam to za ,,nie".>

Tym razem musiała chwilę poczekać.

<Tak!

Roześmiała się, przesuwając nieuważnie kciukiem po wisiorku od Kamskiego i aż podskoczyła, gdy niespodziewanie poruszył skrzydłami. Odłożyła komórkę i wpatrywała się w ozdobę z niedowierzaniem.

Nie działała od lat.

A to znaczyło, że ktoś ją naprawił.

Ktoś, kto być może, wbrew pozorom, jednak kierował się miłością. 


Kaboom!

Dzisiaj odkryłam dużą część zagadki przed wami! Wiecie już, ujmując to kolokwialnie, dlaczego Roxanne jest.

Pozostały teraz dwie rzeczy: jak doszło do śmierci Markusa i dlaczego, czyli to czego próbują się dowiedzieć Eliasz z Gavinem, oraz co się ze wspomnianą wyżej Połówką stało.

Wszystko bardzo niedługo, bo powolutku idziemy w stronę końca.

Tango to ficzek wielkości Titanica - zanim podomykam wszystkie wątki i wyhamuję przed wpłynięciem do portu trochę jeszcze minie, ale lepiej już się do tego zabierać, żeby się wszystko zgrabnie spięło.

Trzymajcie kciuki!

~Gabu

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top