□laugh under her skin□
Detroit, 20.07.2030
Uma była pewna, że jeśli nie wkroczy do akcji, siostry Violet rozszarpią Gavina na strzępy. Biedny stał w progu, kompletnie zdezorientowany, z krawatem w dłoni, a one napadły na niego jak stado sępów, krzycząc coś o pechu i o tym, że ma się wynosić, ale ona nie wierzyła w tego rodzaju bzdury.
Poza tym spojrzała na Violet, która przecież powinna być w tym momencie najważniejsza, a która wyraźnie zestresowana i zmęczona, rzucała w kierunku drzwi tęskne spojrzenia, nie mając nawet siły na protesty.
Wyglądała jakby zdecydowanie potrzebowała chwili oddechu i komfortu, a dziewczyna wiedziała, co, a raczej kto uspokoi ją najlepiej.
Podniosła się, przecisnęła między dziewczynami i wypchnęła brata na korytarz.
-Już, spokojnie. - rzuciła - Jeśli chcecie możecie powoli jechać na miejsce, bo Emil jest tam sam, dobrze byłoby się upewnić, że wszystko jest na swoim miejscu. W razie gdyby coś było nie tak, to dzwońcie, tu sytuacja jest pod kontrolą.
-Jesteś pewna? - Rune uniosła złośliwie brew - Bo mi się wydaje, że Vi nie lubi się z czymkolwiek, co kontrolowane. Spójrz tylko, za kogo wychodzi.
-Tak, jestem pewna. - wcięła się, widząc, że Gavin już bierze wdech, by zaprotestować - Dzięki.
-Ona ma rację. - Tilda pokiwała głową - Tu i tak jest za dużo ludzi.
Uma uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością, poprawiając ramiączko od sukienki. Była tak zabiegana, że nie miała nawet czasu upewnić się, że sama wygląda przyzwoicie.
Pomachała im na pożegnanie, dyskretnie oddychając z ulgą.
Były cudowne i nie mogła się bardziej cieszyć, że już za moment będą rodziną, ale miały bardzo wyraziste charaktery i dosłownie buchały entuzjazmem, każda chcąc pomóc w trochę inny sposób, co momentami wywoływało efekt odwrotny od zamierzonego i odrobinę przytłaczało i tak zdenerwowaną pannę młodą.
Poczekała, aż znikną za rogiem, po czym wyjęła krawat z ręki Reeda i bez słowa zaczęła go wiązać.
-Niezła z ciebie kierowniczka, kruszyno. - mruknął, uśmiechając się pod nosem -I bardzo ładnie wyglądasz.
-Ładnie, to wygląda twoja prawie żona. - zacisnęła węzeł - Chcesz zobaczyć?
-Z tego co zrozumiałem, to nie mogę, bo mnie piorun pierdolnie.
Zachichotała.
-Przestań, przecież one same w to nie wierzą. Po prostu muszą na coś spożytkować energię i koncentrują się na głupotach. - przygładziła klapę jego marynarki - No idź.
Spojrzał na nią jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale ostatecznie zrezygnował i po prostu nacisnął klamkę do swojej własnej sypialni, która tego popołudnia zamieniła się z jakiegoś powodu w pomieszczenie, do którego nie wolno mu się nawet zbliżać.
A w środku była Violet, która przez moment wpatrywała się w niego w milczeniu, a następnie zebrała sukienkę ręką, podbiegła do niego, zarzucając mu ramię na szyję i wtuliła twarz w jego klatkę piersiową, w geście pełnym ulgi.
-Boże, co one ci tu robiły? - roześmiał się, przygarniając ją do siebie i głaszcząc uspokajająco po plecach - Wszystko okej?
Pokiwała słabo głową.
-Na pewno?
-Tak. - odetchnęła głęboko - Po prostu... Dużo ludzi wokół, dużo rzeczy do zrobienia, nic nie idzie całkiem gładko i bardzo potrzebowałam się do ciebie przytulić, ale jest dobrze. Wpuściły cię tu?
-Nie, Uma się ich pozbyła i pozwoliła mi wejść.
-Kocham Umę.
-Wiem. Ona ciebie też. - cofnął się o krok - Pokaż się!
Odsunęła się i obróciła, jakby przypominając sobie, co właściwie ma na sobie i jaka jest okazja. Sukienka była prosta, w stylu boho, przylegająca ciasno na górze, z kilkoma nie przesadzonymi falbanami na dole, otoczonymi nieskomplikowaną koronką, o szerokich rękawach ściągniętych przed łokciem. Pasowała do jej filigranowej postaci i dobrze współgrała z luźnym, złotym warkoczem opadającym na plecy.
-I co myślisz? - zapytała, a w jej oczach pojawił się radosny błysk ekscytacji.
Nigdy w życiu nie widział niczego piękniejszego
-Wciąż wolę tą zieloną, ale ujdzie w tłoku.
Roześmiała się, odrzucając głowę do tyłu, a on jak zwykle poczuł się z siebie dumny. Zbliżył się i wziął jej twarz w dłonie.
-Myślisz, że mogę cię pocałować, czy za to już jest jakieś specjalne miejsce w piekle?
-Jeśli się boisz to wezmę to na siebie. - mruknęła, wspinając się na palce i muskając lekko jego usta.
-Cholera, a miałaś jeszcze szansę. Ja i tak raczej nie dostałbym się na górę.
-Tym lepiej. Pójdziemy na dół razem.
Oparła się czołem o jego czoło, zamknęła oczy i westchnęła błogo, pozwalając mu spleść dłonie z tyłu jej talii. Stali tak przez moment, krótką chwilę, jaką dostali na oddech, w przyjemnym, komfortowym milczeniu.
-Boisz się? - mruknął w końcu.
-No co ty. Trochę się obawiam, że zapomnieliśmy o czymś super istotnym podczas organizacji, bo nie oszukujmy się, to brzmi jak my, ale poza tym głównie nie mogę się doczekać.
-To dobrze. - zauważył, że złoty sandałek na obcasie wystający spod sukienki się rozpiął, więc przykląkł na jedno kolano, żeby poprawić pasek wokół jej kostki, po czym wyprostował się i cmoknął ją w czubek nosa - Idę. Będę na ciebie czekał.
-No ja mam nadzieję.
-Dobrze, że cię tata poprowadzi, to może się nie zgubisz.
-Póki masz na sobie ten garniak, znajdę cię choćby na końcu świata.
-Bo tak dobrze w nim wyglądam?
-Nie, kazałam wszyć nadajnik GPS pod podszewkę, w razie gdybyś spierdolił sprzed ołtarza.
Parsknął śmiechem, po czym ruszył do drzwi, przy wyjściu mrugając do niej jeszcze raz psotnie.
Uma czatowała po drugiej stronie, niecierpliwie tupiąc stopą. Nie chciała im przeszkadzać, ale czasu mieli niewiele i nie mogła pozwolić im na siedzenie w sypialni za długo.
Uśmiechnęła się pobłażliwie na widok brata.
-I co? - zapytała - Miałam rację? Ładnie wygląda?
Pokiwał głową, nie mówiąc ani słowa, ale nawet nie musiał. Umie wystarczyły jego oczy, lśniące radością.
-Dzięki, młoda.
-Nie ma za co.
-Nie, poważnie. Dzięki za wszystko.
-Poważnie, nie ma za co. Ja tylko zapięłam jej suwak.
Wiedziała, że uśmiech, który jej posłał, jest dokładnie taki sam jak jej własny.
***
Oscar Solveig okazał się zupełnie nieoceniony i wbrew pozorom wcale nie dlatego, że bez niego jego córka zgubiłaby drogę, a dlatego, że bez niego z pewnością by się przewróciła, bo kiedy tylko zrobiła pierwszy krok jasne się stało, że coś jest nie w porządku.
-Boże... - Uma usłyszała niewyraźny pomruk brata obok siebie - Czy ona już zdążyła sobie zrobić jakąś krzywdę?
Faktycznie, na pierwszy rzut oka Violet wyglądała trochę jakby skręciła kostkę, ciągnąc za sobą jedną nogę, uwieszona na ramieniu ojca z lekko przerażoną miną, ale na szczęście przyczyną okazał się być jedynie odpięty pasek od buta, który teraz wyraźnie spadał jej ze stopy.
Ostatecznie sytuacja zrobiła się na tyle ciężka do zniesienia, że blondynka postanowiła przestać udawać, że wszystko ma pod kontrolą i pochyliła się, by poprawić sandał, ale to pomogło jedynie chwilowo, bo dosłownie metr dalej puścił ponownie i wtedy już zupełnie się poddała.
Zdjęła oba buty, wzięła je w rękę i z całą godnością na jaką było ją stać dotarła do Gavina na bosaka, po czym złapała brzeg sukienki i dygnęła przed zgromadzonymi, wywołując tym samym szmer rozbawienia.
-Pamiętaj, kwiatuszku, bez przypału się nie liczy. - szepnął do niej Reed, który szczerzył radośnie zęby.
-Przyznaj się, to ty zepsułeś ten jebany pasek jak majstrowałeś przy nim wcześniej.
-To tak w razie gdybyś chciała spierdolić sprzed ołtarza.
Parsknęła śmiechem, najwyraźniej trochę za głośno, bo urzędniczka, która już otwierała usta, by zaczynać, rzuciła jej skonsternowane spojrzenie.
-Proszę się nie przejmować. - rzucił pogodnie Reed - Jeśli nie będzie można jej uciszyć zawsze możemy trochę zmienić kolejność i zacząć od tej części z całowaniem - powinno pomóc.
Uma chciała wierzyć, że gdyby nie Emil, który roześmiał się w głos dałaby radę nad sobą zapanować, ale kiedy on pękł, niekontrolowany chichot wyrwał się z jej ust, podczas gdy Violet usilnie starała się nad sobą zapanować, co nie było łatwe, bo już bardzo potrzebowała odreagować.
Dziewczyna podejrzewała, że nawet w pierwszym rzędzie krzeseł nie bardzo dało się usłyszeć, co Gavin powiedział, więc wyglądali z pewnością jak gdyby dobrali się do weselnego alkoholu wcześniej od reszty i nie udało im się tego wrażenia zatrzeć aż do końca ceremonii, ponieważ Reed kiedy już zaczął doszedł do wniosku, że rozbawianie Violet wszelkimi możliwymi idiotyzmami, jakie przychodzą mu do głowy, to świetny pomysł.
Przestał dopiero w kluczowym momencie całego przedsięwzięcia, bo uznał, że jeśli nie uda jej się wykrztusić z siebie słowa ,,tak" to zrobi się nieciekawie, a potem miał do powiedzenia coś trochę ważniejszego i musiał się skupić.
-Ja, Gavin Reed, biorę ciebie, Violet za żonę. - zaczął - I przysięgam ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską w szczęściu i w rozpaczy, w dostatku i w biedzie, w zdrowiu i w chorobie, w dostatku i w biedzie, od tego dnia, dopóki śmierć nas nie rozłączy.
Oczy jej się zaszkliły, więc uszczypnął ją lekko w nadgarstek.
-Nie rycz. - rzucił bezgłośnie, patrząc jak mruga szybko kilkukrotnie, ale kiedy powtarzała jego słowa w jej głosie dźwięczał śmiech, nie łzy. Wymykał się między słowami, kiedy wsuwała mu obrączkę i nawet kiedy wreszcie pozwolono mu ją pocałować i nie mówiła już niczego, czuł ten śmiech w całym jej ciele, jakby jej serce pompowało go zamiast krwi do błyszczących, niebieskich oczu, do ramion, którymi objęła go za szyję, do bosych stóp i do ust - miękkich i znajomych- i to właśnie on był powodem tej całej radości. Parę jego słów, krążek na serdecznym palcu i muśnięcie jego warg - tyle wystarczyło, żeby kobieta, którą kochał, była szczęśliwa. A skoro kogoś takiego jak ona cieszyła perspektywa spędzenia z nim reszty życia, to chyba nie mógł być taki zły i ta myśl była wyjątkowo przyjemna.
Zresztą, to nie była tylko ona. Cała rodzina przyjęła go tak, że aż nie wiedział jak się zachować w odpowiedzi.
-Skąd ta rozpacz, przecież nie zamknę jej w piwnicy! - powiedział żartobliwie na widok kompletnie zapłakanej Isli Solveig, która rzuciła się by wyściskać córkę- No chyba, że naprawdę bardzo mnie zdenerwuje, to wtedy może.
-Jakie rozpaczanie, przecież ja się cieszę! - zaprotestowała, ocierając oczy i posyłając mu uśmiech - Bardzo się cieszę! Zajmuj się dalej ładnie naszą Violcią, dobrze? Pilnuj, żeby jadła coś!
-Boże, mamuś, nie używaj tego zdrobnienia, błagam. - wtrąciła się dziewczyna, przewracając oczami, ale wyraźnie nie miała prawdziwych pretensji.
-Dobrze, będzie jadła. Obiecuję.
Isla pochyliła mu się do ucha, podczas gdy Violet została napadnięta przez swoje rodzeństwo, przekrzykujące się nawzajem po norwesku.
-Posłuchaj mnie przez moment, dobrze? - pokiwał grzecznie głową - Jesteś członkiem naszej rodziny teraz. Już oficjalnie. I jeśli będziesz miał kiedykolwiek chęć, żeby mówić do mnie ,,mamo" to będę zaszczycona, ale wiem, że to może być dla ciebie trudne, więc nie czuj się do czegokolwiek zobowiązany. Tak naprawdę jest mi wszystko jedno, jak będziesz do mnie mówił, byle byłoby ci komfortowo. Po prostu zależy mi, żebyś wiedział, że jesteś ,,nasz". Swój, jak to się u nas mówi. Rozumiesz?
Przełknął ślinę, zupełnie zakłopotany.
Nie mówił do nikogo ,,mamo", odkąd skończył dziesięć lat i nie był pewien, czy to słowo kiedykolwiek jeszcze przejdzie gładko przez jego gardło, ale jeśli ktoś na nie zasługiwał z jego strony, to na ten moment jedynie Isla.
Była dla niego dobra. Wszyscy byli dla niego dobrzy, a on nie był do tego przyzwyczajony, ale był wdzięczny, choć nie rozumiał dlaczego to dla niego robią.
Pokiwał głową powoli, nie mogąc wykrztusić z siebie słowa, po czym wyciągnął ramiona aby kobietę objąć. Była drobniejsza nawet od Violet. Krucha i niepozorna, ale tak naprawdę trzymała na barkach ciężar całej rodziny i Reed uważał, że ktoś powinien postawić jej pomnik.
-Mamma! - wrzask Nicklasa im przerwał - Zostaw go już! To ja jestem ulubionym synem!
-Nie mam ulubionego syna!
-Bzdura, nie wmówisz mi, że jedyne twoje dziecko podobne do ciebie nie jest wyjątkowe! Puszczaj go! I gdzie jest Emil, tak właściwie, co z niego za świadek?
Świadek tymczasem poszukiwał świadkowej, która kiedy tylko wszystko się skończyło wymknęła się niezauważona i teraz grzebała rozpaczliwie w samochodzie Nicklasa, którym przyjechała ona i Violet. Szukała torby, do której schowała zapasowe, płaskie buty dla dziewczyny, bo zdążyła nabrać pewności, że biedny, złoty sandałek jest straconym przypadkiem, a przecież nie mogła pozwolić pannie młodej biegać boso do końca wieczoru, nie powiedziała jednak o tym Emilowi, który teraz stanął tuż za nią.
-Wszystko w porządku?
Podskoczyła, przestraszona, kładąc dłoń na piersi. Obróciła się przez ramię i odetchnęła głęboko, starając się uspokoić walące serce.
-Boże, ale się zakradłeś! - skarciła go - Wszystko okej. Szukam drugich butów. Dlaczego pytasz?
-Cóż, znikłaś nagle. Pomyślałem, że może źle się poczułaś. Wiesz, Gavs jest dziś trochę zajęty, więc muszę mieć na ciebie oko.
Nastolatka się uśmiechnęła.
Rozumiała, dlaczego jej Gavin i Emil tak dobrze się dogadują. Obaj mieli w sobie tą charakterystyczną, opiekuńczą energię starszych braci, która przejawiała się między innymi w takich chwilach, a jej zrobiło się miło. Spotkała całą rodzinę Vi po raz pierwszy dopiero na jej wieczorze panieńskim i od razu wszystkich polubiła, a fakt, że od razu wzięli ją pod swoje skrzydła również był bardzo miły.
-Nie musisz. Zazwyczaj daję sobie radę sama ze wszystkim.
-Wiem, słyszałem trochę o tobie. - otworzył bagażnik i wyciągnął z niego właściwą torbę, a następnie jej podał - Czasem czyjaś pomoc może się okazać miłą odmianą od codzienności, liten sjefsdame. Nie sądzisz?
-Co to znaczy? - zapytała rozbawiona, dziękując mu skinieniem głowy.
-Nie powiem ci.
-No ej! - oburzyła się, wyciągając nogi, by za nim nadążyć, bo ruszył z powrotem do reszty gości - Nie bądź taki! Chcę wiedzieć!
-Chcesz? - wyraźnie się z nią droczył, co również było dla niej zachowaniem znajomym i kojącym.
Posłała mu spod rzęs nadąsane spojrzenie.
-Wszystkie siostry są takie same. - roześmiał się, podając jej grzecznie łokieć - Niech ci będzie. To znaczy coś w rodzaju... - zastanowił się chwilę nad odpowiednim angielskim słowem - ...mała szefowa. Mówiłem tak na Rune, kiedy była malutka.
Uma parsknęła śmiechem.
Rune robiła na niej naprawdę piorunujące wrażenie. Była wysoka, pewna siebie i piękna a kontrastowa mieszanka ciemnych włosów, brwi i rzęs, z elektryzująco niebieskimi oczami sprawiała, że nie dało się od niej oderwać wzroku, szczególnie, że spojrzenie tych oczu było zawsze odrobinę uszczypliwe i przenikające na wylot.
Przy bliższym poznaniu okazywała się też wyjątkowo charyzmatyczna, choć raczej nie można było powiedzieć, o niej, że jest przyjacielska czy sympatyczna. To można było powiedzieć o jej bliźniaku, który jednak zazwyczaj w ogóle się nie odzywał.
-W porównaniu z nią chyba nie najlepsza ze mnie szefowa, chociaż Gavin dziś już nazwał mnie czymś w tym rodzaju.
-I bardzo słusznie. Świetnie sobie radzisz. - pochwalił ją, wchodząc z powrotem do sali.
Miejsce było jasne, urządzone w rustykalnym drewnie, z dużymi oknami wpuszczającymi światło dzienne. Ceremonia odbyła się na tarasie, bo specjalnie wybrali taką lokalizację, by po samym ślubie nie trzeba było już nigdzie jeździć i organizować setki transportów dla wszystkich i na tym tarasia wciąż rozmawiała cała reszta, z której niektórzy już zdążyli się zorientować, że nie ma wśród nich świadków, ale w ogólnym chaosie nie mogli jeszcze niczego w związku z tym zrobić.
-Siadaj! - poleciła Uma Violet, dopadając do niej w końcu - Przyniosłam ci te płaskie buty. Dzień dobry, sierżancie! - odezwała się, orientując się z kim rozmawiają państwo młodzi.
Widywała wcześniej Hanka Andersona, bo była to postać dla Gavina wyjątkowo ważna i cieszyła się, że się zjawił, choć bez żony, która zupełnie Reeda nie kojarzyła i została, by zająć się ich małym synkiem, dla którego nie udało się znaleźć opieki.
Dziewczyna uważała, że może to i dobrze, bo Vi i tak nie mogła się odkleić od dzieci już obecnych.
Poza tym to właśnie podpisy Hanka i Oscara Solveiga widniały pod aktem małżeństwa. Uma nie miała osiemnastu lat, więc oficjalnie, w świetle prawa, nie mogła być świadkiem, podobnie zresztą jak Emil, który nie miał amerykańskiego obywatelstwa, postawili więc na ojca i na kogoś, kto w życiu Gavina był najbliżej tego tytułu. Żaden z mężczyzn nie palił się wcale do spraw organizacyjnych, tu więc na scenę wkraczała ona i najstarszy brat Violet, biorąc funkcję reprezentacyjną na siebie.
-Dobry Boże, Uma, jaka ty się zrobiłaś już duża! Ile ty masz lat?
-Piętnaście.
-W życiu bym cię nie poznał na ulicy.
-Za to pan się w ogóle nie zmienia.
Policjant roześmiał się, słysząc jej słowa.
-Czarujesz nie gorzej niż braciszek. - objął Gavina za ramiona - Komuś trzeba było przekazać dobrą gadkę, nie?
-No ba. Mnie młoda jeszcze nie przegada, ale może za parę lat, jak trochę mi refleks siądzie.
-Siadły, to sandały Violet. - mruknęła, opadając obok blondynki na krzesło - Pasują? Wszystko gra?
-Tak. -dziewczyna cmoknęła ją w policzek - Wyluzuj trochę.
-Powiedziała ta, co rano prawie umarła ze stresu.
-Rano to było co innego, teraz to już z górki. Możemy się bawić. Prawda? - zapytała, łapiąc przebiegając obok niej Noorę i podnosząc do góry.
Dziewczynka, która uciekała przed goniącą ją Matildą pisnęła radośnie, kiedy ciocia podniosła ją w powietrze. Była śliczna i ciemnowłosa, podobna raczej do Bruna, niż do swojej mamy, chociaż Isla upierała się, że to jej geny, mimo, że biologicznie z wnuczką nie miała nic wspólnego.
-Chodź, maleńka. - rzuciła do dziecka Violet - Idziemy na imprezę.
Wszyscy powoli spływali do sali, odnajdując swoje nazwiska na liście gości i siadając do stolików, toczyły się wesołe rozmowy i zawierały nowe znajomości, a Uma szukała wzrokiem głównie jednej osoby, z którą złapała wyjątkowo dobry kontakt podczas wieczoru panieńskiego.
Tina Chen, dobra koleżanka Gavina i Violet z pracy stała kawałek dalej i rozmawiała z wysokim, ciemnowłosym chłopakiem, który odrobinę zaczerwieniony na twarzy i speszony, słuchał jej trajkotania z prawdziwym zaangażowaniem.
Nadejście Umy najwyraźniej trochę go spłoszyło, bo przeprosił policjantkę i ulotnił się w poszukiwaniu własnego krzesła, ale dziewczyna miała wrażenie, że zrobił to z pewnym żalem.
-Napadłaś Fabiana? - zapytała, obejmując koleżankę na przywitanie - To dobry rozmówca dla ciebie, bo on potrafi tak słuchać bez przerywania, w nieskończoność.
-Wcale go nie napadłam, sam mnie zagadnął.
-Fabian cię zagadnął?! - Uma otworzyła szeroko oczy - To musisz mu się chyba strasznie podobać, jak się na tyle zebrał w sobie.
-Myślisz? - Tina przygryzła usta - Jest uroczy, ale tak jakby mieszka na innym kontynencie, więc pewnie potańczę z nim dziś trochę i podam mu instagrama, żeby miał, jeśli faktycznie wpadłam mu w oko. - przyjrzała się jej - A twój partner gdzie?
-Że Josh? Nie zabrałabym go tutaj, kiedy tyle rzeczy mam do zorganizowania, tylko by przeszkadzał. A chłopaków do tańczenia przecież nie brakuje.
-Apropos tego, będzie jakiś ambitny pierwszy taniec?
-Z tego co wiem, to nie. Jakieś wyuczone choreografie nie za bardzo do nich przemawiały, a...
Wstęp do ,,Don't stop believing" ryknął z głośnika tuż nad jej głową tak głośno, że prawie się przewróciła. Rozejrzała się po sali, starając się zrozumieć, o co chodzi i zobaczyła jak Gavin wchodzi na stół i szuka wzrokiem Violet, która kucała przy swojej babci i rozmawiała z nią w drugim końcu pomieszczenia, chwilowo z nim rozdzielona.
-Co on do cholery robi? - zapytała,spoglądając na chichoczącą Tinę.
-Zobaczysz.
-Hej, Solveig! - zawołał - Just a small town girl, living in a lonely world!
Paru zaproszonych policjantów zaczęło się śmiać i klaskać, a Hank nawet gwizdnął przenikliwie, rozbawiony, chociaż reszta, która nie wiedziała o co chodzi, wydawała się głównie zdezorientowana.
Vi zrobiła się cała czerwona z zawstydzenia, ale nie mogła powstrzymać uśmiechu.
-Just a city boy, born and raised in south Detroit! - odśpiewała, starając się jednocześnie zamordować go wzrokiem, ale zupełnie jej to nie wychodziło.
Zeskoczył ze stołu i wyciągnął do niej rękę w zachęcającym geście, czekając aż do niego przyjdzie, po czym pocałował dłoń, którą mu podała i zakręcił nią w kółko.
Kiedyś Uma zapytała Violet, czy ta dobrze tańczy i wtedy dziewczyna zastanowiła się i zamiast odpowiedzieć, spytała czy z Gavinem czy bez niego. Wtedy się roześmiała, myśląc, że to niewinna złośliwość skierowana w stronę jej brata, ale okazało się, że jest zupełnie przeciwnie, bo o ile była w stanie stwierdzić, nawet podczas wspólnych wygłupów ,,Just Dance", że Vi tancerką jest bardzo przeciętną, o tyle z Reedem sprawa wyglądała zupełnie inaczej, bo on tańczył bardzo dobrze, dobrze ją prowadził i był z nią zgrany na tyle, że mogła poczuć się swobodnie, przez co nawet szalona improwizacja, którą właśnie odstawiali była całkiem przyjemna dla oka.
Zresztą nawet gdyby nie była, raczej nikogo by to nie obeszło, a już na pewno nie ich dwoje.
-Ja chciałam tylko powiedzieć... - odezwała się Vi, kiedy piosenka się skończyła, a jej udało się zdobyć mikrofon -... że bardzo kocham mojego męża, ale nie będę wypełniała jego raportów. Nigdy. Kto ma wiedzieć ten wie! - zasalutowała dyskretnie, wzbudzając kolejną salwę śmiechu znajomych policjantów.
Uma pomyślała, że to może być odpowiedni moment, żeby coś powiedzieć, póki nikt nie zaczął jeść. Wiedziała, że toastów będzie sporo, ze względu na norweskich gości, u których była to tradycja, ale chciała być pierwsza, wzięła więc kieliszek z szampanem i podeszła do Emila, który szeptał coś żonie na ucho, podbijając jednocześnie córkę na kolanie.
-Idziemy? - zapytała go cicho, pochylając się.
Skinął głową, postawił Manon na podłodze, po czym wziął swój kieliszek i wyszedł z nią na środek sali, a następnie postukał w niego kilkukrotnie, żeby zwrócić uwagę wszystkich, po czym odchrząknął.
-Panie i panowie, witam wszystkich, a dla tych, którzy mnie nie znają - jestem najstarszym bratem naszej cudownej panny młodej. - zaczął - Obiecuję, nie zajmę wam wiele czasu. Chciałem tylko powiedzieć w imieniu nie tylko swoim, ale też reszty naszego rodzeństwa, że Violet jest i zawsze będzie jedną z dziwniejszych osób, jakie poznałem. - rozległ się szmer rozbawienia - Nie, mówię poważnie, z nią zawsze było coś nie tak. Nie ma za grosz orientacji w terenie, brakuje jej świadomości przestrzeni, która ją otacza, wiecznie jej zimno, od małego ma dziwną obsesję na punkcie czapek, które zupełnie nie pasują na jej głowę i ciężej upić moją siedmioletnią córkę, niż ją. I nie pytajcie, skąd to wiem. Moja żona słucha. - ponowne szmery rozbawienia - Tak, Violet jest dziwna. Ale w najlepszym tego słowa znaczeniu. Bo jest prawdziwa, jest szczera, jest radosna i wspierająca. Łatwo jest z nią przebywać, bo mówi szczerze o tym co myśli i czuje. Łatwo jest z nią przebywać, bo nie odczuwa się przy niej żadnej presji. To promyczek słońca w samym sercu tej rodziny, nasze światełko, nasza ofiara losu i królowa przypału i będę już kończył, bo jeszcze się popłaczę, jak nasza mama Isla. Dodam tylko, że Gavin jest najlepszym człowiekiem, jaki mógł stanąć na jej drodze. I najlepszym nowym nabytkiem w licznej kolekcji Solveigów. Ty wiesz, brat! - uniósł kieliszek w stronę Reeda, który przesłał mu całusa - Kocham was oboje, piję wasze zdrowie i oddaję głos młodej damie.
Uma poczekała aż ucichną oklaski i wzięła oddech, nie chcąc niczego pominąć.
-Część z was zna mojego brata, jako kolegę. - rozpoczęła - Część jako podwładnego. Współpracownika. Znajomego. Część po prostu jako narzeczonego Violet. Część nie zna go wcale. I dlatego chciałam wam o nim opowiedzieć. Bo nikt z was, nie poznał go od tej strony co ja. - uśmiechnęła się - To jest człowiek, który mnie wychował. Który zmieniał mi pieluchy, nosił mnie na rękach, kładł spać, budził i zabierał do przedszkola. Który nawet kiedy wyjechał na studia, codziennie, o tej samej godzinie, dzwonił, żeby porozmawiać zanim zasnę. Który chciał być gdziekolwiek, byle nie w domu, ale wracał do niego tak często jak mógł, bo ja tam byłam. Który zabierał mnie na swoje treningi hokeja, dzięki czemu odkryłam swoją największą pasję. Powtarzał mi zawsze, że jestem mądra, ładna i dzielna. Nie pozwalał mi mówić o samej sobie złego słowa, groził wszystkim szkolnym dręczycielom i cieszył się z każdego mojego medalu, chociaż w nosie ma łyżwiarstwo. Robił to wszystko, a jednocześnie dalej był po prostu bratem, który złapał mnie pod pachy i wystawił przez okno na drugim piętrze, kiedy powiedziałam mu, że nie podoba mi się piosenka Nirvany. To jest człowiek, który się mną zajmował odkąd tylko pamiętam. Który stawiał mnie zawsze na pierwszym miejscu i dbał, żebym czuła się kochana, bo dla niego nikt tego nigdy nie zrobił. Nikt przed jego żoną. Dlatego dzięki, Vi. Dzięki, za to, że mój brat wreszcie ma osobę, na której może polegać. Osobę, dzięki której jest szczęśliwy. Jesteś mądra, jesteś piękna i jesteś dzielna i mam nadzieję, że tobie również to codziennie powtarza. Jesteś siostrą, której do tej pory nie miałam. I pozwolę sobie powtórzyć, po Emilu - kocham was oboje i piję wasze zdrowie. Dziękuję.
Burza oklasków nawet do niej nie dotarła. W ogóle niewiele do niej docierało, poza reakcją Gavina, która była dokładnie taka, o jaką jej chodziło, bo był wzruszony, chyba po raz pierwszy życiu i w momencie, w którym skończyła mówić zerwał się od stołu, podszedł do niej i porwał ją w ramiona. Obejmował ją gorączkowo, tak, że jej stopy zwisały parę centymetrów nad podłogą, trzymając ją w pasie jedną ręką, drugą trzymając z tyłu jej głowy w czułym, opiekuńczym geście.
-Kocham cię. - szepnął w końcu - Kocham cię nad życie.
Pokiwała głową, nie chcąc się rozpłakać.
-Wiem, Gavs. Wiem.
***
Ostatnia na sali została Sissel.
Do końca wieczoru tańczyli tyle, że Gavin dosłownie ledwo stał na nogach. Poza tym był trochę pijany i schodził z niego cały stres, więc miał wrażenie, że uśnie na którymś z krzeseł, jeśli zaraz nie znajdzie się w swoim łóżku.
-Wiesz, że w teorii mogłabym cię teraz pocałować? - odezwała się Sissi, która zaoferowała, że odwiezie ich do mieszkania, bo i tak nie mogła pić po niedawnej operacji wycięcia wyrostka.
-Że co?
-Taki zwyczaj norweski. Jak panna młoda wychodzi do łazienki, to wszystkie gościnie mają prawo skraść buziaka panu młodemu i na odwrót, jeśli to on wychodzi.
-Dosłownie teraz to wymyśliłaś.
-Nie, naprawdę, możesz spytać Violet, albo sprawdzić to w internecie. W każdym razie, nie będę tego robić.
-To zaskakująca decyzja z twojej strony.
-Wiem, sama się sobie dziwię. W końcu jesteś hot.
-Dzięki.
-Nie ma sprawy. Wracając do tematu, nie będę cię całować, ale chciałam poprosić o coś innego, okej?
Dziwnie spoważniała.
-Okej.
-Dbaj o nią. - jej głos brzmiał teraz inaczej - Dbaj o moją Violet. Bo jesteś teraz członkiem rodziny, ale to mnie nie powstrzyma przed wydrapaniem ci oczu, jeśli ją zranisz. Jeśli pozwolisz na jakąkolwiek jej krzywdę. Rozumiesz mnie?
Ktoś inny może by się obraził, ale dziewczyna wypowiadała słowa łagodnie, bez żadnej prawdziwej wrogości. Poza tym rozumiał ją. I sam w jej sytuacji zachowałby się tak samo.
-Rozumiem.
Zapadła między nimi cisza, przerwana dopiero powrotem Violet z łazienki.
-Jestem. Całowaliście się już?
-No stara. Myślisz, że przepuściłabym taką okazję? - Sissel się uśmiechnęła, wstając - Było fajnie. A teraz chodźcie do domu. Przyda wam się trochę snu.
O niczym innym nie byli w stanie już myśleć, prawie odpływając w samochodzie i kiedy w końcu pożegnali się z blondynką i wtoczyli do swojej sypialni, nie mogli zebrać sił nawet na to, żeby się rozebrać.
-Chyba powinienem był cię przenieść przez próg, ale prędzej bym się przewrócił. - mruknął z twarzą w poduszce.
-Jak sobie myślę o tym, że muszę zmyć jeszcze cały makijaż, to robi mi się słabo.
-Mam nadzieję, że nie jesteś nastawiona na jakąś szaloną noc poślubną, bo prędzej się z tobą rozwiodę, niż zgodzę na seks w tej chwili.
-A no tak. - roześmiała się - Przecież w teorii powinieneś się jeszcze ze mną przespać. Zapomniałam o tym. Spoko, w ogóle nie mam na to ochoty, zasnęłabym w trakcie, a to chyba nie wpłynęłoby dobrze na twoją samoocenę.
-Ja uważam, że ten koncept to jest jakieś totalne oszustwo. Przecież my nawet nie mieliśmy bardzo hucznego wesela, więc jak ktokolwiek po takiej imprezie, albo jeszcze większej, miałby mieć jeszcze siłę się nawet na szybki numerek?
-Spoko, nadrobimy. W końcu jakby nie patrzeć, teraz każda kolejna noc będzie poślubna.
-Kocham cię.
-Udowodnij.
-Jak konkretnie?
-Rozepnij mi kieckę.
Sięgnął dłonią do zamka na jej plecach i pociągnął go na dół.
-Dzięki, mężu.
Uśmiechnął się.
-Zawsze do usług.
***
Miesiąc później pojechali w podróż poślubną, starym kamperem rodziców Violet, który Oscar specjalnie wyremontował, dla swojej ulubionej córki. (W przeciwieństwie do Isli raczej się z tym wyborem nie krył.)
Siedziała za kierownicą aż podskakując z ekscytacji, z jasnymi włosami związanymi w kucyk, w krótkich, jeansowych spodenkach i zwykłym t-shircie.
To już nie była Vi w sukni ślubnej. I bardzo dobrze, bo najbardziej kochał właśnie tą codzienną. Patrzył na nią, jak mości się na swoim miejscu, z dumną miną i macha ostatni raz na pożegnanie mamie i tacie przez okno i miał takie wrażenie, jak gdyby faza motyli w brzuchu i ślepego zakochania, która, jak do tej pory sądził, w większej części ich ominęła dzięki ich wcześniejszej bliskiej przyjaźni, zjawiła się teraz z opóźnieniem, bo przez ostatnie tygodnie był kobietą obok siebie coraz bardziej bezwarunkowo zachwycony.
-To co? - zapytała, patrząc w jego kierunku - Pokazać ci mój kraj?
Dałby sobie pokazać każdą głupotę świata, za przebłysk znajomego śmiechu w tych oczach; tego śmiechu, który siedział jej pod skórą i tylko czekał, aż Gavin wydobędzie go na powierzchnię. Dałby sobie wcisnąć każdy kit za odrobinę tej wewnętrznej radości, która przeznaczona była wyłącznie dla niego.
Pokiwał głową bez wahania.
-Pokaż mi wszystko.
Kaboom.
Przelałam w ten rozdział całe swoje serce i miłość.
Jeśli chcecie, to możecie uznać, że tu jest koniec i nie czytać dalej. Nie obrażę się. Gdyby nie to, że odczuwam wewnętrzną potrzebę opowiedzenia tej historii do końca, to sama bym to zrobiła XD
Poza tym Gavin i Vi to idealny przykład trope'u: she fell first, but he fell harder, proszę się nawet z tym nie kłócić.
Dajcie znać jak wam się podobało.
~Gabi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top