■intention of suffering■
Detroit, 17.03.2039
Gavin odziedziczył oczy po Rachel Reed. Szare, bystre i zadziornie błyszczące, obserwujące wszystko uważnie i z nieufnością.
Uma miała oczy jak Richard Kamski. Duże, pociągłe, w kolorze ciemnego brązu. Żywe, łagodne, trochę zbyt poważne, jak na dziewczynę w jej wieku.
Elijah oczy przejął od Antoinette Kamski. Błękitne, niewzruszone, inteligentne. Zimne jak lód i równie przenikliwe.
Choć z zewnątrz byli do siebie wszyscy dość podobni, oczy mieli zupełnie inne. I może to dlatego tak bardzo różnie patrzyli na świat i tak bardzo się nawzajem nie rozumieli.
Kiedy Uma spoglądała na swojego starszego brata nakładały jej się na siebie dwa obrazy.
Obraz chłopca, którego zawsze potajemnie podziwiała. Który był skryty, cichy, ekscentryczny, który nie zwracał na nią uwagi zbyt często, ale którego jednak kochała i obraz obcego, strasznego człowieka, który napawał ją niepokojem.
-Dawno nie rozmawialiśmy. - rzuciła kwaśno, siadając naprzeciwko niego przy stoliku do kawy - Trochę liczyłam, że może zadzwonisz, kiedy leżałam w szpitalu z rozbitą czaszką, ale nie martw się, nie nastawiałam się na to jakoś szczególnie.
-Rozsądnie z twojej strony. - uśmiechnął się, nie odrywając spojrzenia od panoramy Detroit - Piękna blizna.
-Dziękuję, też mi się podoba. - mruknęła, muskając kciukiem łuk brwiowy i oczodół. Rzuciła spojrzenie Chloe. - Niezła metamorfoza.
Na usta blondynki wypełzł leniwy uśmiech. Odkąd widziały się z dziewczyną po raz ostatni zdążyła obciąć włosy, zgolić na krótko bok głowy, zrobić sobie dwanaście tatuaży i sześć kolczyków w uszach, więc Uma mogła być zaskoczona.
-Twoja też. Urosłaś.
-Zostawisz nas na chwilę z Remmy'm?
-Ona zostaje.
Głos Elijaha był spokojny, ale surowy i nie znoszący sprzeciwu, a blondynka wzruszyła ramionami.
-To nie ma żadnego znaczenia. - rzuciła łagodnie - I tak będę znała każde twoje słowo. Jak nie teraz, to chwilę po tym jak zamkną się za tobą drzwi.
Uma uniosła ciemne brwi, zaskoczona.
Chloe towarzyszyła jej bratu, odkąd dziewczyna tylko pamiętała. Zawsze trzymała się gdzieś w okolicy, na uboczu, w tyle, obserwując, gotowa zbliżyć się na każde jego skinienie. Zawsze na zdjęciach w gazetach, zawsze w telewizji, zawsze podczas ich rzadkich spotkań. Cicha, uprzejma, słodko uśmiechnięta.
Zmieniła się. I to nie tylko zewnętrznie, bo wcześniej była pokorną owieczką - teraz zachowywała się jak pani domu.
-W porządku. - postanowiła tego nie kwestionować - Przejdźmy w takim razie do rzeczy.
-Moja krew. - zakpił Elijah - Mów, co cię sprowadza, duszyczko.
-Nie co, a kto. - poprawiła go, czując jak żołądek jej się ściska - RK850.
Oczy mu się zaświeciły.
-Ah. - pokiwał głową, nalewając whisky do szklanki - Więc o to chodzi. Napijesz się?
-Nie, jestem samochodem. Dziękuję.
-Ależ nie ma problemu. Nie chciałbym okazać się niegościnny wobec siostry. - upił łyk - Wciąż masz zbyt dobre serce i za dużo wiary w ludzi, czyż nie?
Spojrzała na niego nieufnie.
-A ten wniosek wysnułeś ponieważ...?
-Ponieważ przyszłaś mnie umoralniać. - wydawał się bardzo z siebie zadowolony - Mała Uma ciągle wierzy, że wyprowadzi mnie na ludzi.
Poczuła jak czerwienieje na policzkach. Nienawidziła tego. Nienawidziła tego, jak traktował ją z góry, jakby była naiwnym dzieckiem i jakby nie miała pojęcia o życiu. Jakby żadnego jej ruchu ani słowa, nie powinno traktować się poważnie.
-Nie przyszłam cię umoralniać. - oznajmiła twardo - Przyszłam po odpowiedzi. - pochyliła się do przodu - Dlaczego? Dlaczego miałbyś zrobić coś takiego?
-Zapomniałem, że wychowywał cię Gavin. - prychnął - Próbuj dalej. Nie po to mu odmówiłem, kiedy się przyczołgał pytać o to samo, żebyś ty teraz mogła do niego polecieć i podać mu wszystko na tacy.
-To nie są odpowiedzi dla Gavina. Ani nawet nie dla mnie. - odpowiedziała cicho - To odpowiedzi dla niej. Dla RK850. I dla paru innych osób.
Przez chwilę się nie odzywał, jakby nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Zastanawiał się.
-Nie. - oznajmił w końcu - Za bardzo mi zależy, żeby sam do tego doszedł, a nie wierzę, że mu nie powiesz. Jesteś lojalna wobec niego, nie mnie, a nie masz mi do zaoferowania niczego, na co skłonny byłbym wymienić informację.
Nie wierzyła w to co słyszy. On to wszystko traktował jak negocjacje biznesowe.
-Jestem twoją siostrą. - wymamrotała, czując, jak żałośnie w jej ustach brzmi ten argument, była jednak zdesperowana.
-No i? - zapytał bezlitośnie - Przecież nie przestaniesz nią być, jeśli zatrzymam swoje motywacje dla siebie. Poza tym, co ja właściwie mam z tego, że nią jesteś?
Zabolało. I on o tym wiedział, bo z jakiegoś powodu każdy kto na nią spojrzał widział jak na dłoni to, co się dzieje w jej wnętrzu. To była absolutna klątwa, która prześladowała ją od dzieciństwa, gdy rodzice krzyczeli, grozili i szeptali jej do ucha, żeby przestała wyglądać tak nieszczęśliwie w towarzystwie, a ona mimo uśmiechu od ucha do ucha wciąż wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać.
Zabolało, a on o tym wiedział i najwyraźniej zupełnie się nie przejął.
-Cóż... - zaczęła -Pewnie nic. Ale niektórzy bardziej sobie cenią posiadanie rodzeństwa.
-Mianowicie?
-Mianowicie Sissel Solveig, która zjawi się tu jutro. - założyła nogę na nogę - Nie pomyślałeś o niej? O całej reszcie rodziny?
-Nie. Nie znam ich.
Odetchnęła głębiej i pokiwała głową.
Poczuła się jak głupiutkie dziecko, które naiwnie ufało , że poruszy zimne serce Kamskiego. W obecnej sytuacji przypominało to swoją niedorzecznością co najmniej wiarę w świętego Mikołaja, a w wieku dwudziestu trzech lat trochę już jednak nie wypadało.
Podniosła się.
-Nie wiem, co zrobił ci Gavin i czy w ogóle zrobił cokolwiek, ale to potwornie okrutne, Elijah. Nie tylko wobec niego.
Sięgnęła do kieszeni, wyciągnęła z niej naszyjnik, z pięknym, błękitnym motylem na łańcuszku i położyła przed nim na stoliku. I po raz pierwszy od początku całego spotkania udało jej się go zaskoczyć. Zrobić coś, czego się nie spodziewał. Odnieść jedno, małe zwycięstwo.
Zmiażdżył, ją wyśmiał, odrzucił wszelkie jej prośby i było po wszystkim w trzydzieści sekund, ale w tej jednej chwili, dosłownie przez moment była górą, bo wytrąciła go z tej nieznośnej, nienaruszalnej obojętności.
-Możesz o mnie myśleć co chcesz. - powiedział, zaciskając zęby - Że jestem mściwy i zły. Że brakuje mi kręgosłupa moralnego. Może nawet będziesz mieć rację. Prawda jednak jest taka, że gdyby role się odwróciły, nasz wspaniały braciszek, którego tak ci szkoda, wpakowałby mi kulkę w łeb bez chwili zastanowienia. Gdybym był na jego miejscu, jakiekolwiek konsekwencje przestałyby się dla niego liczyć, zwyczajnie by mnie zamordował i wszyscy przyznaliby mu rację, bo to ja jestem złoczyńcą w tej historii. A wiesz co to znaczy? - uniósł brew - To znaczy, że mogę robić co chcę. A chcę, żeby myślał. Chcę, żeby siedział i zastanawiał się, może po raz pierwszy w życiu, nad własnym zachowaniem. Chcę, żeby sobie przypomniał wszystkie sytuacje, w których źle mnie potraktował. Prawdę mówiąc, gdyby był tak dobrym detektywem, jak wszyscy twierdzą, że jest, już dawno by się domyślił dlaczego, jak to oboje nieustannie pytacie. - spojrzał jej twardo w oczy - Chcę żeby cierpiał za to co zrobił.
Serce jej waliło w piersi jak oszalałe. Nie wiedziała, czy bardziej jest przerażona, rozżalona, czy zwyczajnie smutna, ale wiedziała, że nie poznaje osoby przed sobą.
-A co ja zrobiłam? - szepnęła, czując łzy cisnące jej się do oczu - Co ja ci zrobiłam, Elijah?
Na jego twarzy ponownie odbiło się zaskoczenie, jakby zupełnie nie oczekiwał tego pytania, podczas gdy dla niej było zupełnie naturalne.
-Niczego mi nie zrobiłaś.
-A ja też ją kochałam, wiesz? Jak siostrę. - uśmiechnęła się gorzko - Pewnie to tak samo jak z Solveigami. Nie pomyślałeś o tym. W końcu właściwie przecież mnie nie znasz.
Odwróciła się i znikła, nie czekając aż ktoś ją odprowadzi.
Chloe śledziła przebieg całej rozmowy z pewnym napięciem, a teraz przyglądała się Elijahowi z ciężkim sercem.
Był kompletną odwrotnością siostry, pod tym względem, że po niej widać było każde uczucie, nie ważne jak głęboko starała się je schować. W nim wszystko siedziało szczelnie zamknięte i cokolwiek by to nie było, nie szczególnie potrafił to okazać, nawet jeśli chciał.
Siedział jak skała, zupełnie niewzruszony, przesuwając jedynie między palcami wisiorek z niebieskim motylem, ale ona wiedziała. Wiedziała wszystko.
-Naprawdę o niej nie pomyślałem. - odezwał się, marszcząc brwi z irytacją - Umknęła mi. Nie wiedziałem, że była blisko z Violet, nie wziąłem jej wcale pod uwagę. To... To nie było częścią planu.
-Co konkretnie? - zapytała miękko.
Milczał przez parę sekund.
-Unieszczęśliwienie jej. - powiedział w końcu cicho, chowając naszyjnik do kieszeni - Tego nie chciałem.
Podniosła się z kanapy i podeszła do jego fotela, po czym usiadła mu na kolana, obejmując go ramionami i wsuwając jedną dłoń pod jego włosy, by podrapać go paznokciami po podgolonym na krótko karku. Natychmiast pochylił z westchnieniem głowę.
Zawsze kiedy to robiła żartowała sobie, że powinna kiedyś nagrać i wrzucić do sieci wielkiego pana Kamskiego, jak nastawia się, niczym spragniony pieszczot kot kanapowy.
-Może to poszło za daleko, Elijah. - mruknęła.
-Może.
-Nic już z tym nie zrobimy, prawda?
-Ja już nic z tym nie zrobię. - poprawił ją - Jestem tym złym, jak wspomniałem.
-Sam mówiłeś, że ta rola bardziej do ciebie pasuje, niż bohater. I że jest bardziej interesująca.
-Podtrzymuję to. - podniósł na nią wzrok - Z ciebie też nie byłoby dobrej głównej postaci.
-Dlaczego?
-Przeze mnie. - złapał ją pod brodę i musnął kciukiem jej usta - Ludzie nienawidzą tych, którzy stają u boku złoczyńcy, najdroższa.
-Nie obchodzi mnie to. - spojrzała mu hardo w twarz - Naprawdę. Nie interesuje mnie zdanie ludzi. Nie interesuje mnie żadna rola, którą sobie wybrałeś, żadna maska, żaden teatrzyk, który odstawiasz dla brata, siostry, dla mediów i w zarządzie. To nie jest dla mnie, tylko dla nich. - pochyliła się i przesunęła nosem wzdłuż jego szyi aż jej usta znalazły się przy jego uchu- Dla mnie jesteś ty.
Poczuła jak przechodzi go dreszcz.
Przesunął dłońmi wzdłuż jej ciała i przyciągnął ją bliżej do siebie, aż położyła mu złotą głowę na ramieniu, całkowicie wtulona w jego ciało.
Miała rację. Prawdziwy Elijah Kamski należał wyłącznie do niej.
***
Kiedy Gavin wrócił z pracy i spojrzał na twarz Umy nabrał przekonania, że coś jest nie tak.
Zawsze wiedział, kiedy coś się dzieje, wystarczyło, że spojrzał w jej oczy, a teraz była wyraźnie bardzo nieszczęśliwa.
-Co się stało? - zapytał, czując jak żołądek mu się kurczy na myśl o tym, co musi jej przekazać, bo wiedział, że humoru raczej jej nie poprawi.
Skrzywiła się. Nie lubiła tego, jak łatwo było dostrzec u niej wszelki dyskomfort, ale nie miał zamiaru udawać, że nie widzi tego, że coś ją dręczy.
-Byłam dziś u Elijaha.
Zrobiło mu się zimno.
-Co? - wykrztusił - Dlaczego?
-Chciałam z nim porozmawiać. Dzisiaj w nocy przylatuje Sissi, liczyłam na to, że dowiem się czegoś więcej niż ty i będę mogła jakoś wyjaśnić jej całą tą sytuację. Jakby na to nie patrzeć mamy jednak trochę lepsze relacje, niż wy dwaj. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Normalnie pewnie tym, co przeraziłoby go najbardziej, byłaby wzmianka o Sissel, ale tym razem zrobiło mu się zimno z innego powodu.
-Ja pierdolę. - zaklął - Dlaczego mi nie powiedziałaś?
-Bo zrobiłbyś aferę. - zmierzyła go chłodnym spojrzeniem - Jeśli w tym momencie zaczniesz mi robić wyrzuty, że coś przed tobą zataiłam, to oficjalnie wręczę ci złotą kukurydzę Donalda Trumpa za największą hipokryzję dekady.
-Nie powinnaś była tego robić.
-Jestem dorosła. Nie możesz...
-Boże, przecież w ogóle nie chodzi mi o to, że ja próbuję cię w jakiś sposób kontrolować, tylko o to, że on jest niebezpieczny!
-Ale co on mógłby mi zrobić, przecież...
-Uma. - przerwał jej znowu, nie zważając na jej rosnącą irytację - On jest naszym głównym podejrzanym.
Umilkła. Wyglądała jakby nie do końca dotarło do niej to, co powiedział.
-Jeszcze nie mamy dowodów i właściwie nie powinnaś tego wiedzieć, ale istnieje szansa, że to on stoi za zamachem na Markusa. Jeśli jesteśmy na dobrym tropie, to Chloe pociągnęła za spust. - patrzył na nią poważnie - Chcę, żebyś trzymała się od niego z daleka.
Dziewczyna podciągnęła powoli kolana pod brodę i złapała się za głowę, wpatrując się w przestrzeń, z coraz większym przerażeniem w oczach, w miarę jak jej mózg trawił otrzymane informacje.
-Nie, ja zwariuję. - szepnęła i faktycznie wyglądała jakby bardzo niewiele dzieliło ją od popadnięcia w obłęd - Po prostu oszaleję. Dlaczego miałby to robić?
-A kto wie, dlaczego Elijah robi cokolwiek? - prychnął - Lubi się pastwić, nade mną i nad wszystkimi innymi jak widać, a szczególnie, jeśli może przy tym coś dla siebie ugrać.
-Powiedział, że chce żebyś się zastanowił nad swoim zachowaniem. - wymamrotała - Że go skrzywdziłeś. I że RK850 to zemsta. Kara, za to co zrobiłeś.
-Błagam cię, Uma, on mnie nienawidzi za sam fakt, że istnieję!
-Powiedział, że powinieneś się domyślić. Że zabiłbyś go, gdyby role się odwróciły. - dłonie jej się trzęsły - Skup się, Gavin. - wbiła w niego rozpaczliwe spojrzenie - Co się stało między wami?
Zastanowił się. Przychodziła mu do głowy tylko jedna, jedyna rzecz, która mogłaby tak bardzo zdenerwować Kamskiego. Tylko że tego nie zrobiła.
Widział jego reakcję. Widział jak zachował się potem, jakie podejmował decyzje i co mówił. Nie przejął się, nie przejął się ani trochę i teraz kłamał, bezczelnie udawał, żeby dobić Reeda jeszcze bardziej i zabrać mu ostatnie, na czym mu zależało.
Siostrę.
-Poszedłem do niego niedługo po tym jak... - imię zawisło mu na końcu języka, bolesne i długo niewypowiadane -... po tym jak Violet zginęła. - dokończył w końcu przez zęby - Wtedy jeszcze nikomu nie przyszło do głowy, że robociki mogłyby być czymkolwiek więcej, niż tylko robocikami właśnie. To długa historia, ale pokłóciliśmy się tak, że ja pierdolę i zniszczyłem jednego z jego androidów. To jedyna rzecz, za którą mógłby chcieć się mścić. Popsułem jego błyskotkę.
Uma zachłysnęła się gwałtownie.
-Chloe? - wykrztusiła, bladozielona na twarzy.
-Nie wiem. Miał je trzy. Trzy kurwa identyczne. - roześmiał się - To było straszne i chore, szczególnie, że potem zwyczajnie kupił sobie nową. Rozmawiałem z Andersonem. Tuż przed wybuchem rewolucji byli u Elijaha z Connorem w ramach śledztwa. Znowu miał ich tyle samo, wszystkie jak cholerne klony. Wcisnął tosterowi klamkę w łapę, przystawił blondynie do czoła i kazał mu strzelać, w ramach jakiegoś potwornego testu. Teraz pałęta się za nim tylko jedna, obstawiam, że albo ta najnowsza, albo ta oryginalna. Poprzednie dwie pewnie spierdoliły, po latach oglądania jego psychozy, kiedy tylko zyskały szansę, więc jeśli myślisz, że jakoś szczególnie mu zależało, to nie. Miał w dupie ich życie, a teraz udaje ofiarę i próbuje zmanipulować ciebie i twoje dobre serce, żeby do reszty zmieszać mnie z błotem.
Trochę żałował, że jej powiedział, bo wyglądała jakby za chwilę miała zemdleć albo zwymiotować.
Wstała, na miękkich nogach i ruszyła do drzwi, przepychając się koło niego.
-Uma? - rzucił niepewnie, patrząc na jej plecy - Gdzie idziesz?
-Nie wiem. Muszę się przewietrzyć.
Faktycznie nie wiedziała. Miała zupełny mętlik w głowie, chaos w sercu i bardzo nieprzyjemne uczucie w żołądku, które dawało jej znać o tym, że od zwrócenia wszystkiego, co zjadła tego dnia dzieli ją tylko jeszcze jedna, szokująca wiadomość i nic więcej.
Nie za bardzo miała gdzie pójść i nie za bardzo miała również siłę na długie spacery, więc skończyła na ławce, z oszałamiającym widokiem na ulicę, którą leniwie toczyły się samochody, przekonana, że zostanie tam już do rana i rozpłakała się, po raz już nie wiadomo który w ciągu tych paru dni, które spędziła w mieście, ze zmęczenia, rozżalenia i dezorientacji.
Wszystkiego było zdecydowanie za dużo jak na jej jedną, małą głowę i bardzo zatęskniła za okresem przed paroma dniami, kiedy to martwiła się kłótniami z Joshem, a nie tym, że obaj jej starsi bracia kogoś zamordowali, mniej lub bardziej celowo i świadomie.
Może Chloe wcale się nie zmieniła. Może po prostu nie była tą samą Chloe, którą Uma widziała te parę lat temu, kiedy ostatnio odwiedziła Detroit. Może było zupełnie na odwrót, niż powiedziała Kamskiemu wychodząc. Może to wcale nie on nie znał jej, tylko ona nie znała jego i zaplanował cały cholerny zamach, na Markusa, którego zresztą sam stworzył.
Czy była w stanie w to uwierzyć?
Z przykrością stwierdziła, że tak.
Zdążyło się zrobić ciemno i dość zimno, a ona dalej się nie ruszyła. Z apatii wyrwał ją dopiero telefon, który czuła się zobowiązana odebrać.
-Tak? - rzuciła, pociągając nosem, tak zachrypnięta, że pewnie ledwie dało się ją zrozumieć.
-Udało mi się porozmawiać z RK850. Zgodziła się. - Connor wydawał się zadowolony - Jeśli tylko twojej koleżance to odpowiada, to jak najbardziej możemy się spotkać jutro rano.
Zmusiła się do powstrzymania jęku rozpaczy, choć przypomnienie o tym, co sobie zorganizowała na następny dzień sprawiło, że zrobiło jej się słabo. Nie chciała tam iść, ale po całym zaangażowaniu, jakie wykazał zarówno on jak i jego koleżanka musiała stanąć na wysokości zadania.
-Oh, tak. - rozpaczliwie szukała chusteczki po kieszeniach - Bardzo ci dziękuję.
-Mogę ci pomóc jeszcze jakoś? - zapytał łagodnie - Brzmisz jakbyś tego potrzebowała.
Uśmiechnęła się gorzko przez łzy.
-W tym przypadku raczej nikt nie może mi pomóc.
-Chcesz o tym porozmawiać?
-Nie. - znowu pociągnęła nosem, ponieważ misja znalezienia chusteczki zakończyła się niepowodzeniem - Zupełnie nie chcę już dziś o tym rozmawiać. Wystarczy, że o tym myślę od paru godzin.
-A co w takim razie chciałabyś robić?
Pytanie było nietypowe, ale trochę już przywykłą do tego, w jaki sposób wyraża się mechaniczny detektyw. Poza tym skutecznie zajęło jej uwagę, bo naprawdę zastanowiła się przez chwilę, czy jest coś, na co faktycznie ma w tej chwili ochotę.
Była jedna taka rzecz. Jej ulubiona rzecz na świecie, która zawsze pozwalała jej uwolnić emocje i uspokoić myśli.
-Chyba najbardziej chciałabym pójść na lód, ale na to już dziś za późno.
Przez chwilę się nie odzywał.
-Wiesz gdzie jest Campus Martius Park?
-Wiem... - odpowiedziała niepewnie - Jeździłam tam setki razy.
-Jeśli tam przyjedziesz z łyżwami, to nie jest za późno.
-Nie?
-Nie, jeśli też tam będę. A wróciłem już do siebie i mieszkam dosłownie obok, więc to nie będzie trudne.
Otarła załzawione oczy.
Nie mogła tego zrobić. Musiała wracać do mieszkania, do łóżka, przynajmniej trochę odpocząć i przygotować się na kolejny dzień, który wcale nie zapowiadał się lepiej od tego. Powinna skupić się na tym co ważne i przestać wykorzystywać dobroć Connora, który i tak robił dla niej zdecydowanie za wiele, ale kusiło. Nie tylko dlatego, że naprawdę tęskniła za lodowiskiem, ale też dlatego, że przez te dwa dni wyłącznie przy nim zdarzało jej się poczuć na moment zwyczajnie i beztrosko.
Mogła wyobrazić sobie, że wcale nie ma jednego brata podejrzanego o zabójstwo, drugiego, który pracuje z klonem zmarłej żony i rozlatującej się kariery. Potrzebowała pomocy, owszem, ale kiedy z nim rozmawiała, mogła również przez chwilę samolubnie udawać, że jest tylko młodą dziewczyną, która poznała sympatycznego chłopaka i daje mu się zapraszać na kawy.
-Nie mogę. Nie dziś. - mruknęła, z autentycznym żalem, ale nie mogła sobie darować drobnej zaczepki - Nie masz lepszych planów na wieczór niż nielegalne łyżwiarstwo?
-Nie mam żadnych planów na wieczór. Ja w ogóle rzadko mam na swój czas wolny plany, które zakładałaby towarzystwo kogokolwiek innego.
-Dlaczego?
-Bo dobrze mi samemu ze sobą.
Uniosła brew.
-A wydajesz się taki towarzyski.
-Jestem towarzyski. Ludzie są fascynujący, ale skomplikowani i męczący na dłuższą metę, zresztą tak samo jak i androidy. Skuteczne interakcje społeczne wymagają sporo energii, więc po całym dniu raczej ich już celowo nie szukam. Lubię być sam. To odprężające.
-Więc skąd ta propozycja?
-Stąd, że nie jesteś męcząca ani skomplikowana, a fascynująca nawet bardziej od reszty.
Miała twarz opuchniętą od płaczu, była wykończona, załamana i zrezygnowana, ale nie mogła się nie roześmiać.
-O niech cię szlag, jak wszystkie twoje interakcje społeczne są tak trafne, to faktycznie nie dziwne, że jesteś zmęczony.
-Staram się. - słyszała uśmiech w jego głosie - Jak znajdziesz więcej czasu, to propozycja jest nadal aktualna. Do zobaczenia rano.
Rozłączył się, a ona wybrała numer Sissel i pomyślała sobie, że jego obecność jest jedynym, co może uczynić zaplanowane spotkanie przynajmniej nieco mniej okropnym.
Kaboom!
Uma potrzebuje przytulenia, z całą pewnością.
Tajemnice i motywacje Elijaha trochę się zagęszczają, ale nie martwcie się, jeśli myślicie, że wszystko rozwiązuje się za szybko,nasz ulubiony socjopata zapoda nam jeszcze parę plot twistów 😂
Dajcie znać, jak wam się podobało, a ja zostawiam was z memem, który ostatnio wysyłałam Konstancja-L:
Trzymajcie się ciepło!
~Gabi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top