□i don't want tommorow to come□

Oslo, 23.09.2026

Po niemal osiemnastu godzinach podróży Gavin doskonale już rozumiał dlaczego Violet nalegała, by z okazji ślubu Matildy wziął sobie pięć dni urlopu.

Był pewien, że gdyby spędził w samolocie choć piętnaście minut więcej, jego kręgosłup wypadłby na ziemię. Na dodatek potwornie się wynudził, bo jego przyjaciółka była absolutnie beznadziejnym towarzystwem lotu. Już wcześniej zapowiedziała mu, że szum silników jest w stanie ją uśpić w dosłownie dziesięć minut i zgodnie z własnymi słowami zdecydowaną większość czasu drzemała oparta o szybę, albo beztrosko wtulona w jego zdrętwiałe ramię.

Nie znał drugiej osoby, która tak bardzo kochałaby spanie. Dziewczyna nie potrzebowała go dużo, po sześciu godzinach była w stanie zupełnie dobrze funkcjonować, ale miał wrażenie, że nic nie sprawia jej większej radości niż drzemki. Była w stanie zwinąć się w kłębek w dowolnym miejscu, o dowolnej porze i odpłynąć, nie ważne jak nie byłoby głośno wokół niej, kładła się wcześniej kiedy tylko mogła i wstawała później w każdy weekend, dla samej tylko radości odpoczywania i robiła się marudna, kiedy się ją budziło, teraz jednak to był jego najmniejszy problem.

-Solveig. - wymamrotał zmęczonym tonem, szturchając ją w ramię - Wylądowaliśmy.

Mruknęła coś niezrozumiale.

-No rusz się, zanim trzeba mi będzie amputować rękę... - jęknął, potrząsając nią mocno - Nie będę cię stąd wynosił.

Westchnęła, wyprostowała się i przeciągnęła niechętnie.

-To już Oslo? - zapytała półprzytomnie - Coś szybko.

-Nie wkurwiaj mnie. - rzucił ostrzegawczym tonem - Powinnaś się zbadać na narkolepsję. Jestem prawie pewny, że to fizycznie niemożliwe, by człowiek tyle spał.

-Masz mnie, jestem jaszczurem z kosmosu. - odparowała, odpinając pas i zbierając swoje rzeczy - Ziemskie powietrze mi nie służy.

Wzięli podręczne bagaże i ruszyli do wyjścia, zbyt wykończeni, żeby droczyć się dalej.

Uderzyło ich w twarze zimne, norweskie powietrze i wilgoć. Wszędzie unosiła się gęsta, ciężka mgła, którą później miał rozpędzić silny wiatr znad zatoki, a nad miastem wschodziło słońce, powoli, jak onieśmielone dziecko czające się za drzwiami, niepewne czy może wejść do pomieszczenia.

Violet wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się sennie.

-Czujesz? - spojrzała na Gavina.

-Sól? - upewnił się, nie do końca rozumiejąc o co pyta.

Pachniało morzem, ale trochę inaczej, niż na Rhode Island, gdzie rodzice zabrali go raz na wakacje, głównie po to, by miał oko na małą Umę.

Mimo wszystko, wspomnienie było dobre. Elijah, z początku wybitnie niezadowolony, że został zmuszony, by również pojechać, ze względu na zalecenia lekarza, który zdiagnozował u niego poważny niedobór witaminy D, ostatecznie okazał się całkiem znośnym towarzystwem. Odcięty od swoich ukochanych, skomplikowanych mechanizmów i nie mając niczego lepszego do roboty, przyglądał się znad książki jak jego brat, trzymając jednocześnie roczną dziewczynkę na biodrze, puszcza kaczki.

Woda była spokojna, bo nie było wiatru, a Reed niespodziewanie usłyszał głos tuż obok siebie.

-Zrób to jeszcze raz.

Rzucił drugiemu chłopcu nieprzyjazne spojrzenie. Pamiętał, że w letnim słońcu jego skóra wydawała się prawie przezroczysta.

-Po co?

-Chcę zobaczyć dokładnie jak to działa w praktyce.

Był nieufny, ale wyjął kolejny kamień z kieszeni kąpielówek, stanął bokiem i rzucił go tak, że ten odbił się dwukrotnie, zanim zatonął. Elijah pokiwał głową, usatysfakcjonowany.

-Siła hydrodynamiczna. - rzucił takim tonem, jakby ktoś go o coś pytał - Musisz rzucić bliżej kąta dwudziestu stopni, wtedy ilość energii traconej podczas uderzenia o wodę będzie wprost proporcjonalna do jego czasu.

Gavin spojrzał na niego jak na kompletnego idiotę.

-Bardziej płasko, to kamień wypchnie spod siebie więcej wody i poleci dalej. - wyjaśnił, wzdychając cicho.

Reed miał ochotę powiedzieć mu, że absolutnie, zupełnie nie obchodzi go ta cała naukowa paplanina i że nikt nie prosił go o radę, ale nie zrobił tego. Ostatecznie była to prawie przyjazna interakcja, na dodatek zapoczątkowana z inicjatywy jego brata. Być może była to tylko i wyłącznie zasługa nudy, ale jednak takie zjawisko zdarzało się naprawdę rzadko.

Wyjął kolejny gładki otoczak z kieszeni i wyciągnął w jego kierunku.

-Wydaje mi się, że skoro już przeczytałeś całą cholernę encyklopedię na temat fizki kwantowej puszczania kaczek, to jesteś gotowy, żeby spróbować. - rzucił, uśmiechając się cynicznie i jednocześnie odstawiając na piasek wiercącą się siostrę, która natychmiast klapnęła radośnie na pupę i zaczęła grzebać w przybrzeżnym błocie.

-Kwanty nie mają z tym nic wspólnego. - oznajmił Elijah, tym nieznośnym, przemądrzałym tonem.

A potem wziął kamień.

I chociaż po powrocie do domu wszystko wróciło do niezbyt przyjemnej normy, przez chwilę byli kolegami.

Violet roześmiała się cicho, przywracając go do rzeczywistości.

-Nie, nie. - zaprzeczyła - Znaczy się, sól też, ale chodziło mi o jesień.

Uniósł brew pobłażliwie.

-Jesień?

-No. - pokiwała głową - Tu przychodzi szybciej niż w Stanach.

Nie był przekonany, ale postanowił się z nią nie kłócić. Wydawała się podekscytowana i chociaż było bardzo, bardzo wcześnie, nagle nabrała energii.

Na szczęście udało im się szybko przejść przez bramki i odebrać walizki, dzięki czemu mieli jeszcze chwilę na zjedzenie czegoś przed przyjazdem najstarszego brata Violet, który miał ich odebrać o szóstej.

Dziewczyna kończyła swoją herbatę w papierowym kubeczku i przeglądała telefon, podczas gdy Gavin wypijał już drugą, bardzo mocną kawę, w nadziei że to pomoże mu utrzymać oczy otwarte do końca dnia.

-Wiesz, gdzie będzie stał? - zapytał, przecierając twarz dłonią.

-Nie przegapimy go. - rzuciła w odpowiedzi enigmatycznie, wsuwając do ust ostatniego rogalika, ku szczeremu oburzeniu chłopaka i podnosząc się na nogi - Chodź.

Szybko pojął co miała na myśli. Widział co prawda wcześniej zdjęcie Emila Solveiga, ale nigdy nie zobaczył go obok innego człowieka, co odrobinę zaburzyło mu obraz rzeczywistości. Starszy dziesięć lat od Violet, przypominał trochę wikinga, z przydługimi, jasnymi włosami i kilkudniowym zarostem. Szeroki w barkach i klatce piersiowej, przewyższał Reeda o przeciętnym wzroście o prawie półtora głowy, oparty swobodnie o maskę ogromnego, terenowego auta.

Natychmiast wypatrzył siostrę w tłumie i uśmiechnął szeroko, radośnie, rozkładając potężne ręce. Vi puściła walizkę, podbiegła do przodu i skoczyła na szyję chłopaka, który objął ją jednym ramieniem i zakręcił w koło tak lekko, jakby miała dwa lata, a nie dwadzieścia dwa, mówiąc coś do niej.

Gavin nie zrozumiał ani jednego słowa, a potem nie zrozumiał również nic z tego, co jego przyjaciółka odpowiedziała.

Norweski był straszny. Składał się z twardych, kląskających, krótkich wyrazów, które nawet nie budziły w nim żadnych konkretnych skojarzeń, a które na dodatek zarówno dziewczyna jak i jej brat wyrzucali z siebie z prędkością światła.

Dopiero po chwili blondynka przypomniała sobie o jego istnieniu i przeszła z powrotem na angielski, wskazując go ruchem głowy.

-To jest mój przyjaciel, Gavin. Wspominałam ci o nim.

-Oh, tak! - głos Emila był niski, ciepły i lekko zachrypnięty - Din frier.

-Tak, zalotnik jak się patrzy! - prychnęła, przewracając oczami - Poznajcie się.

Reed wyciągnął rękę i uśmiechnął się krzywo.

-Cześć, miło poznać.

-I nawzajem!

Nie spodziewał się tego, że również zostanie wylewnie uściskany, z siłą, która mogłaby spokojnie połamać mu żebra i poklepany po plecach, jakby byli starymi przyjaciółmi, więc kiedy został wypuszczony z objęć nowego znajomego był nieco oszołomiony.

-Zapraszam, jedźmy, bo mamuśki zaczną się denerwować. - rzucił żartobliwie i wrzucił ich torby do bagażnika, po czym wpakował się za kierownicę, zanim Gavin zdołał dojść do siebie.

Dom rodzinny Solveigów znajdował się dwie i pół godziny drogi od stolicy, pośrodku dokładnie niczego konkretnego, a Gavin po drodze dokonał kilku obserwacji. Jego główne wnioski sprowadzały się do tego, że Emil nie mówi dużo, ale z kolei dużo i głośno się śmieje, że słuchając cudzych opowieści unosi brwi zupełnie tak samo jak Violet i że może wygląda dość groźnie, ale już po krótkiej rozmowie dość łatwo jest stwierdzić, że nie skrzywdziłby muchy. Słowem, najstarszy z rodzeństwa był niesamowicie przerośniętym golden retrieverem w ludzkiej postaci i budził natychmiastową sympatię.

-O której musiałeś się zerwać? - rozmawiali po angielsku, głównie po to, by Gavin nie czuł się wykluczony.

-O trzeciej.

-Ojej. - skrzywiła się ze współczuciem - Przepraszam.

-Nie masz za co, sam się zgłosiłem na ochotnika. Odebrałem was bohatersko z lotniska, teraz będę miał wymówkę żeby się położyć, odespać i uniknąć chociaż części tego całego szalonego babińca, który panoszy się po domu.

Vi zachichotała cicho.

-Jest aż tak źle?

-Dlaczego źle? - uśmiechnął się - Świetnie się bawię, jak na to patrzę. Po prostu to dość męczące po jakimś czasie. Wszędzie są jakieś kiecki, kosmetyczki z makijażem, czysty chaos.

-Jak się wszyscy mieszczą?

-Nie mieszczą i jestem prawie pewien, że konieczny będzie remont, szczególnie po tym jak Nicks dotrze i znajdzie się z Sissi pod jednym dachem. Dla gości jest hotel i proponowałem, że zatrzymamy się w nim razem z moimi dziewczynami, ale mama Isla nie chciała o tym słyszeć.

-No coś ty! - złapała się za serce w udawanym oburzeniu - Wnusia przyjeżdża do miasta i ma spać gdzieś indziej niż w rodzinnym domu? Przecież to nie do pomyślenia.

Reed starał się wnioskować jak najwięcej z kontekstu i robić sobie mentalne notatki, by przygotować się jak najlepiej na to, co może go czekać. Wiedział co nie co, o wszystkich, z ogólnych rozmów z przyjaciółką, ale teraz nabrał przekonania, że to zdecydowanie za mało wiedzy.

-Tęskniły za tobą. - jasne spojrzenie Emila złagodniało, gdy patrzył na siostrę.

-Ja za nimi też, strasznie. Wszystkich was mi brakowało.- oparła głowę o jego ramię i nie odezwała się już więcej za bardzo, wyraźnie senna i zmęczona.

Na miejscu okazało się, że dom jest naprawdę bardzo, bardzo duży i zdecydowanie niezbyt nowy. Podwórko było bardzo obszerne, wyposażone w kurnik i niewielkie ogrodzenie dla kur i kogutów, z długim, żwirowym podjazdem.

Kiedy tylko się zatrzymali, w drzwiach stanęła kobieta, bardzo wysoka i mocno zbudowana, z burzą rudych loków, ubrana w obszerny sweter, jeansy i wysokie, terenowe buty. Uśmiechała się tak, że było to widać aż zza szyby.

-No tak, jeszcze tej nie mogło zabraknąć! - brat Violet wysiadł, śmiejąc się i zadał jakieś pytanie po norwesku. Nieznajoma odpowiedziała coś, po czym podbiegła do drzwi i wyciągnęła dziewczynę z samochodu, całując ją mocno w oba policzki i trajkocząc jak nakręcona.

-Dzień dobry. - rzucił, stając za przyjaciółką, nie chcąc przerywać tego wywodu.

-Oh, no tak, mamy gościa z zagranicy! - natychmiast się przestawiła choć jej akcent był bardzo wyraźny - Zara, bardzo mi miło. - wyciągnęła do niego rękę, którą grzecznie uścisnął - Nie wiedziałam, że Violcia nam kogoś przywiezie.

-Gavin.

-To mój partner w pracy.

-Ah! - Zara pokiwała głową - To coś słyszałam. Jak się jechało? Mój darmozjad was dowiózł bezpiecznie?

-Całych i zdrowych, jak widać.

Emil przewrócił oczami.

-Nie ma to jak zaufanie do syna.

-Oh, ależ ja ci ufam kochanie, po prostu upewniam się, czy słusznie. - poklepała go żartobliwie po policzku i ruszyła przed siebie - Weź ich toboły, oni są na pewno wykończeni.

-Się robi, szefowo. - zasalutował i ruszył do bagażnika, podczas gdy Zara ciągnęła już Violet za łokieć do domu.

Musiała to być była partnerka taty dziewczyny, która wydawała się czuć na miejscu zupełnie nie skrępowana i na dodatek chyba szczerze lubiła dziewczynę, która przecież w teorii nie była z nią spokrewniona. To było dla niego coś nowego, bo jego własna macocha właściwie nie odzywała się do niego, jeśli nie musiała i aż robiło mu się dziwnie gdy myślał, że mogłaby zachowywać się w ten sposób.

-Może jednak pomogę z tymi naszymi walizkami? - zaproponował, bo trochę głupio mu było zostawiać ze wszystkim Emila samego.

-Zostaw. - przyjaciółka rzuciła mu rozbawione spojrzenie - Poradzi sobie, a Zara nas teraz nie puści, prawda? - zwróciła się do kobiety.

-Prawda. Zresztą, lepiej się skupcie na tym co się dzieje w środku.

Ostrzeżenie nie było bezpodstawne. Otworzyła drzwi i natychmiast dotarł do nich gwar wielu głosów. Zdążył się rozejrzeć po przedpokoju jedynie pobieżnie, bo Zara zniknęła gdzieś w korytarzu, a chwilę później napadła ich drobniutka, ciemnowłosa osóbka, o łagodnych, miękkich rysach twarzy.

-Moja dziewczynka! - zawołała radośnie, jako pierwsza nie używając na starcie norweskiego i przyciągając do siebie Vi - Jak ja ciebie dawno nie widziałam, pokaż mi się. - odsunęła się i obrzuciła ją uważnym spojrzeniem - No, nabrałaś troszkę ciała. Jesz tam coś w tym Detroit?

-Jak mi się przypomni, to coś tam wciągnę. - zażartowała - Albo jak Gavin stawia.

-No, ja mam nadzieję. - uściskała obiema dłońmi jego rękę, patrząc mu w serdecznie w twarz - Dobrze cię zobaczyć wreszcie na żywo, przystojny z ciebie chłopak, nawet bardziej niż na zdjęciach.

-Przestań mamuś, bo jego ego i tak przerosło go już o głowę.

-Oj tam. - machnęła ręką - Jak myślę o kimś coś miłego, to zawsze to mówię i jeszcze nigdy źle na tym nie wyszłam.

-Dziękuję. Też się cieszę, że tu jestem. - roześmiał się.

Mówił szczerze, coraz bardziej mu się podobało, chociaż czuł się odrobinę zagubiony. Zastanawiał się tylko, co go jeszcze może zaskoczyć.

-Oh, możesz mi mówić Isla. - zapewniła - Oskar! - zawołała w głąb domu - Twoje dziecko przyjechało!

-Które znowu? - rozległ się rozbawiony głos i do pomieszczenia weszła głowa rodziny, zmuszona ugiąć kark, by nie uderzyć we framugę - Ah, to ulubione!

-Subtelne, tato. - mruknął Emil, przeciskając się za nimi z walizkami - Dobry dzień dziś macie z mamą.

Został zignorowany, bo Violet znalazła się przy ojcu w sekundzie, w której przekroczył próg, obejmując go mocno w pasie i zadzierając głowę by na niego spojrzeć, cała roześmiana.

-No tak, córeczka tatusia. - Isla, pokręciła głową - Wchodźcie. Zrobimy coś do picia.

Do końca dnia Gavin wiele razy dziękował w duchu losowi za to, że jest detektywem, bo traktował każdą nową poznaną osobę jak podejrzanego, którego trzeba sprofilować, zapamiętać i powiązać z innymi.

Ingrid, najstarsza z rodziny, matka Oskara, rozumiejąca po angielsku jedynie parę słów śledziła go nieufnym spojrzeniem gdziekolwiek by się nie udał, od momentu, w którym jej się przedstawił. Trochę go przerażała.

Jej syn był raczej cichy, ale pogodny i przywitał Gavina serdecznie oraz bez zadawania pytań.

Emil był prawie jego kopią, jedynie trochę niższą i kiedy odłożyli rzeczy do starego pokoju Vi, przedstawił Reedowi swoją żonę Evę i trzyletnią córeczkę Manon, którą jego przyjaciółka natychmiast porwała i nie chciała oddać przez kolejne kilkanaście minut, co właściwie go nawet nie dziwiło. Już dawno zdążył się zorientować, że dziewczyna ma absolutnego świra na punkcie dzieci i jeśli tylko może wejść z jakimś w interakcję to to zrobi.

Najmłodsze, adoptowane bliźniaki, które przyszły się przywitać chwilę później, były do siebie bardzo podobne z wyglądu, chociaż zachowywały się zupełnie inaczej. Gavin miał wrażenie, że Rune ma osobowości za ich dwoje, bo Fabian właściwie się nie odzywał i natychmiast po tym jak się przedstawił i uściskał siostrę wcisnął się w kąt kanapy ze słuchawkami i książką na kolanach, z pogodnym wyrazem twarzy, natomiast dziewczyna, choć z pewnością nie przez wzgląd na geny, miała doskonale opanowane oceniające spojrzenie swojej babci i zupełnie niczego nie pozostawiała bez komentarza.

Świdrowała go przeniliwie błękitnymi oczami, splatając ramiona na klatce piersiowej.

-Jesteś jej chłopakiem? - spytała, wskazując ruchem głowy na Violet. Czarne, proste włosy spływały jej po plecach jak płaszcz.

-Nie. - roześmiał się, trochę zaskoczony.

-Dlaczego?

Poczuł się jakby nauczycielka pytała się go, czemu znowu nie ma pracy domowej, a on, podobnie jak wtedy, nie miał żadnej odpowiedzi, która okazałaby się wystarczająca, by zostawiono go w spokoju.

-Tak jakoś wyszło. - wzruszył ramionami - Przyjaźnimy się.

-Na twoim miejscu brałabym się do roboty.

-Ru, zostaw go. Przestraszy się ciebie. - roześmiała się Vi, przygarniając nastolatkę ramieniem i całując ją w czubek głowy.

-Ja się przestraszę? - oburzył się - Ile ty masz lat, przypomnij mi?

-Siedemnaście. - uniosła prowokująco brew.

-I takie masz doświadczenie w temacie?

-Jak ostatnio zaprzyjaźniłam się z ładną dziewczyną, to po miesiącu zaczęła wpadać na rodzinne obiadki, więc myślę, że można tak powiedzieć.

-Szybka jesteś.

-Tu nie ma na co czekać. Jak to podobno mówiła prababcia: w tym kraju jak się znajdzie dobrą babę, która przeżyje ciężkie zimy i poród, to się trzeba zdecydować i nie tracić czasu.

Uśmiechnął się szeroko.

-Skoro tak, to na co mi takie chuchro jak Violet? Padnie po pierwszym śniegu.

Rune uniosła lekko kąciki ust.

-Właśnie dlatego jako amerykanin jesteś jej ostatnią szansą, tu jej nikt nie zechce.

-Nienawidzę was. - wtrąciła się jego przyjaciółka, ale była wyraźnie rozbawiona.

Sissel, która przyjechała już dwa dni wcześniej, wróciła ze sklepu godzinę po ich przybyciu i wpadła do domu jak błyskawica, widząc samochód Emila na podjeździe. Rzuciła torby na podłogę, nie zważając na karcące spojrzenia swojej mamy i skoczyła w ich kierunku.

Violet wyciągnęła ramiona, ale została brutalnie wyminięta i przyglądała się z kwaśną miną, jak jej siostra wciska się natychmiast na kanapę obok Gavina.

-Dawaj pieniądze.

-Ciebie też miło widzieć. Brakuje klientów? Ludzie już nie robią sobie tatuaży? - wyszczerzył do niej zęby - Czy z jakiej okazji to dofinansowanie?

-Wygrałam zakład.

-Jaki zakład?

-No ostatni. Ten o to, czy skończymy u mnie czy u ciebie. Taki byłeś pewny, że przecież nie przyjedziesz do mnie do Minnesoty po imprezie i co? - uniosła brew - Jesteś u mnie. W Norwegii. A ja u ciebie jeszcze nie zawitałam. Wyskakuj z dwóch dych.

-Zakładaliście się o coś takiego? - Violet wpatrywała się w nich z niedowierzaniem.

-Tak, w klubie, jak poszłaś do łazienki.

-Na swoją obronę mogę powiedzieć, że zupełnie tego nie pamiętam. - chłopak uniósł ręce w niewinnym geście.

-Co ty, myślisz że się wczoraj urodziłam? - uśmiechnęła się uwodzicielsko - Wszystko nagrałam.

Gavin zaklął pod nosem, po czym sięgnął po portfel i wyciągnął z niego dwadzieścia dolarów, które dziewczyna natychmiast wyjęła mu z ręki i schowała do stanika.

-Dzięki. - puściła do niego oko.

-Właśnie dałeś się zrobić jak frajer, kolego.

Wszyscy obrócili się w stronę drzwi, w których stał chłopak, uśmiechając się szelmowsko. Jako jedyny z rodzeństwa był podobny do mamy, smukły i ciemnowłosy, niewysoki, o wielkich, ciemnych oczach, w których lśniło rozbawienie.

-Nickie! - Vi pobiegła do niego, żeby się przywitać, wyraźnie podekscytowana.

-Tak, tak, wasza ulubiona gwiazda przybyła! - pocałował dziewczynę mocno w policzek - Twój biedny, oszukany towarzysz musi być słynnym Gavinem. Miło poznać. - otaksował go wzrokiem z góry na dół - Nawet bardzo.

-I nawzajem. Czemu jestem oszukany? - Reed uniósł brew, ściskając dłoń Nicklasa.

-Bo ona nie ma żadnego nagrania. Istnieje spora szansa, że nawet nie było żadnego zakładu, jeśli faktycznie go sobie nie przypominasz. To nie pierwszy taki numer.

-Jebany donosiciel! - Sissel roześmiała się, wstając by uściskać brata.

-Język! - rzuciła do niej karcąco Isla, wychodząc z kuchni - Cześć, syneczku.

-Oh, min mamma! - westchnął szczęśliwie, przytulając się do niej mocno i chowając nos w jej szyi - Strasznie dawno nie było mnie w domu. Gdzie reszta?

-Emil odsypia, Eva układa małą do drzemki, a tata pojechał do miasta, odebrać garnitur z pralni. Bliźniaki u siebie, jak zwykle. Matilda i Bruno są na sali, sprawdzają czy wszystko jest jak należy.

-Ojciec mógł mi powiedzieć, odebrałabym mu ten garniak. - rzuciła Sissi - Byłam w mieście.

-Mógł, ale oczywiście zapomniał, więc musi jeździć sam na ostatnią chwilę.

-Dlatego się z nim rozwiodłam! - wtrąciła się Zara, wyglądając do salonu - Witamy królewicza. Chodź się przywitać z babcią.

-Lecę! - ruszył razem z mamą, żeby porozmawiać.

Sissi wreszcie odwzajemniła spojrzenie Gavina, który wbijał w nią pełen urazy wzrok przez poprzednie dwie minuty.

-No co? - spytała niewinnie - Jak podejrzany ci mówi, że ma alibi, to je sprawdzasz, czy też mu wierzysz na słowo, panie detektyw?

Uśmiechnął się.

-Niech będzie. Punkt dla ciebie.

***

Reed leżał na materacu, na podłodze dziecinnego pokoju Violet i uśmiechał się.

Był zmęczony, trochę zagubiony i nie do końca pewny jak powinien się zachowywać, ale miał wrażenie, że nikomu to nie przeszkadza. Całe to miejsce ociekało radosnym chaosem i nieskrępowaną, codzienną miłością. Wyobrażał sobie, że zostaje mu na rękach i przyczepia się do ciała, gdy tylko dotyka czegokolwiek.

Matilda i jej przyszły mąż zjawili się dopiero późnym wieczorem i oboje sprawiali wrażenie ludzi, których ciężko wyprowadzić z równowagi. Najstarsza siostra Violet roztaczała wokół siebie dziwną, niewytłumaczalną łagodność i coś takiego, co sprawiało, że czuł się przy niej bezpiecznie.

Choć miała zupełnie inną budowę ciała, była zdecydowanie najbardziej podobna do Vi ze wszystkich, mimo, że nie miały wspólnej mamy.

Jego przyjaciółka czesała włosy przed lustrem. Nie odzywali się do siebie, ale to nie była cisza niekomfortowa, ani smutna. Dopiero kiedy blondynka znalazła się w łóżku przerwała milczenie.

-I co powiesz?

-Boję się twojej babci.

Wybuchnęła śmiechem.

-Wszyscy boją się babci. Może poza Zarą i mamą.

-Nie jest niezręcznie? - spytał - No wiesz, twój ojciec, jego była i obecna na jednym ślubie?

-Ani trochę. Tata rozstał się z nią w zupełnej zgodzie. Powiem ci więcej, Zara pracuje przy rejestracji zabytków, a moja mama zajmuje się badaniem i konserwacją starych malowideł. Kiedyś na siebie wpadły w ramach pracy, zaprzyjaźniły się i w końcu padła propozycja w rodzaju: ,,Ej, a poznać cię z moim byłym mężem? Świetny facet, elektryk, ale do mnie jednak zupełnie nie pasuje, może tobie się spodoba." Dwa lata później rodzice wzięli ślub.

-A Emil i Matilda mieszkali tutaj, czy z mamą?

-Wszędzie po trochu. - wzruszyła ramionami - Zwykle tu, bo Zara dużo podróżuje, ale zabierała ich na większość weekendów. Na święta starali się zawsze obskoczyć dwie uroczystości. Nigdy nie było problemów. Emil miał sześć lat na ślubie, Tilda cztery, a mama od początku traktowała ich jak swoich. Mają mamę i mamę Ilsę, podobnie jak my mamy mamę i Zarę.

Patrzył na nią podejrzliwie.

-To nie brzmi jakby było możliwe.

-Kochany, my tu niemożliwe robimy od ręki! - machnęła ręką w przesadzonym geście, rozbawiona, po czym spoważniała - Cieszę się, że ich poznałeś.

-Myślisz, że sprostałem oczekiwaniom? - spytał zaczepnie.

-Raczej nie mieli żadnych większych oczekiwań. Jesteś moim przyjacielem, więc jesteś tu mile widziany. Chociaż trzeba ci przyznać, że w towarzystwo wpasowałeś się idealnie. Pewnie dlatego, że jesteś podobnie jebnięty jak my wszyscy. - wpakowała się pod kołdrę - Wiesz, że nie musisz naprawdę spać na ziemi? Tata położył ten materac, raz, żeby nie było, że coś nam sugerują, dwa, żeby nie gorszyć babci, ale możesz przyjść na górę, o ile będziesz trzymał łapy przy sobie. - uśmiechnęła się - Pewnie wygodniej byłoby nam w hotelu, ale mama jest przekonana, że jeśli nas nie nakarmi i nie położy spać pod rodzinnym dachem, to pomyślimy, że nas tu nie chce i nie kocha.

-No ja nie wiem, kwiatuszku. - zmrużył oczy - Wiesz ile osób będzie ci zazdrościć?

-No ile? - przechyliła pobłażliwie głowę.

-Conajmniej dwie. - wyszczerzył zęby, wspinając się do niej - Twój brat i siostra.

-Weź mnie nie denerwuj nawet. Sissel praktycznie siedzi ci na kolanach za każdym razem jak cię widzi, a Nicklas stwierdził, że twoja heteroseksualność to czyste marnotrastwo urody.

-Dobrze wiedzieć. - parsknął śmiechem - Ale niczego nie marnuję. Jak widzę, że się komuś podobam to korzystam. Sypiam co prawda tylko z laskami, ale jak chłopak chce postawić mi drinka, to się zgadzam. Jestem zbyt przedsiębiorczy i za mało zarabiam, żeby odmówić jak mi się coś proponuje za darmo.

-No tak, bo ty przecież zawsze od razu zauważasz, jak ktoś jest tobą zainteresowany. - jej głos ociekał sarkazmem.

-No pewnie. Przecież to widać.

Pokręciła głową z krzywym uśmiechem, po czym zgasiła lampkę za sobą i położyła się plecami do niego.

-Dobranoc.

Przymknął oczy i bardzo szybko zrobił się senny, kiedy przyszło mu do głowy coś jeszcze.

-Wiesz co, Vi?

Odpowiedział mu niewyraźny pomruk.

-Mojej Umie by się u was podobało. - przygryzł usta w zamyśleniu - Chciałbym, żeby mogła się wychowywać w takim domu. Chciałbym... - urwał.

Chciałby sam wychowywać się w takim domu. W domu, w którym byłby bezpieczniejszy, niż w swoim pierwszym mieszkaniu i bardziej chciany, niż w rezydencji Kamskich. Nie powiedział tego jednak. Cieszył się, że Violet to miała i nie chciał by pomyślała, że czegokolwiek jej zazdrości, choć w sumie trochę tak przecież było.

Nie musiał dokańczać.

Poczuł jak dziewczyna splata swoje drobne palce z jego własnymi i ściska go pocieszająco. Gdy następnego dnia rano się obudził, nadal trzymał jej dłoń.

***

-Sissi, ruchy, bo się spóźnimy wszyscy! - Violet nerwowo przyglądała się sobie w lustrze. Połowa jej jasnych włosów była pokręcona, połowa wciąż nie, naprawdę musieli wychodzić, a ona była przekonana, że za chwilę jej ucho zostanie poparzone prostownicą.

Poza tym była już całkowicie gotowa, umalowana, w różowej sukience odsłaniającej ramiona, dopasowanej w talii i rozchodzącej się na dole. Z początku nie planowała robić niczego szczególnego z włosami, ale czegoś jej brakowało, poprosiła więc siostrę, żeby w ostatniej chwili jej pomogła. Ta klęła na czym świat stoi, ale oczywiście wzięła się do roboty.

-Jestem cholerną świadkową, powinnam pomagać pannie młodej, a nie tobie! - prychnęła w odpowiedzi - Przestań trzepać głową, to zdążymy.

Vi pokazała jej język w odbiciu, ale znieruchomiała posłusznie.

Kończyły już, kiedy do drzwi ktoś zapukał, a następnie nie czekając na pozwolenie wtargnął do środka.

-Jesteście ubrane? Świetnie. Potrzebuję pomocy. - podniósł wzrok na przyjaciółkę i oboje na chwilę znieruchomieli, wpatrując się w siebie nawzajem -O. - rzucił w końcu, drapiąc się po karku.

-Ładnie, co? - Sissi zakręciła dziewczynie ostatni lok i obróciła ją w stronę Reeda - Wymyśliła sobie to kręcenie dziesięć minut przed wyjściem, ale w sumie chyba było warto. - rzuciła ostatnie spojrzenie na siebie, by upewnić się, że jej czerwony, dwuczęściowy komplet leży jak trzeba - Czego potrzebujesz?

-A, tak. - podniósł krawat w bezradnym geście - Ktoś, coś?

Violet westchnęła.

-Chodź tu. Wiązałam ojcu, wiązałam braciom, zawiążę i tobie.

Zrobiła to szybko, starając się za bardzo nie patrzeć mu w oczy, pewna, że natychmiast zrobi się czerwona.

-Dzięki. - uśmiechnął się - Czekam na dole.

Wyszedł, a Sissel uniosła brwi z aprobatą.

-Gdyby moja osoba towarzysząca tak wyglądała w garniturze, to bym na to wesele dotarła naprawdę mocno spóźniona, o ile w ogóle. - rzuciła siostrze rozbawione spojrzenie - Ślinisz się, Vi.

-Oh, goń się. - prychnęła, odwracając spojrzenie od drzwi i sięgając po perfumy, jako ostatni dodatek. Wzięła torebkę i nie czekając na dziewczynę wyszła, mamrocząc pod nosem niepochlebne uwagi.

Gavin, zgodnie z obietnicą czekał na dole, razem z Nicklasem, z którym mieli jechać. Podał jej grzecznie ramię.

-Myślałby kto, że tak z ciebie gentleman... - mruknęła.

-Twoja babcia patrzy.

Zdusiła śmiech i chwyciła go pod łokieć, pozwalając zaprowadzić się do samochodu.

Ceremonia w Norwegii wyglądała trochę inaczej niż w Stanach, bo na samym ślubie była zazwyczaj jedynie najbliższa rodzina, dopiero na wesele zjeżdżała się reszta gości, ale dziewczyna uważała, że to właściwie nawet lepiej. To był moment Bruna i Matildy, która zdaniem Violet wyglądała najpiękniej na świecie.

Reed okazał się absolutnie nieoceniony, bo kiedy tylko oczy jej się zaszkliły uszczypnął ją w rękę tak mocno, że aż pisnęła.

-Nie rycz. - szepnął - Bo ci maskara spłynie.

-Dupek. - syknęła, masując ramię, ale faktycznie, udało jej się opanować wzruszenie aż do zakończenia uroczystości, szczególnie że mniej więcej w połowie Manon wymknęła się z ławki i potuptała radośnie przez cały kościół, więc dziewczyna wychyliła się i porwała ją na kolana, kiwając ręką Emilowi, który już miał ją gonić, że sytuacja opanowana.

-Chodź, posiedzisz z ciocią. - szepnęła jej do ucha, poprawiając spinkę w jej jasnych puszystych włosach.

Dziewczynka była jedynym dzieckiem w towarzystwie, bo raczej tradycyjnie nie zabierało się ich na wesela, ale Matilda bardzo chciała, żeby bratanica tam była i Vi cieszyła się z takiego obrotu sprawy, gotowa w każdej chwili przejąć małą, gdyby jej brat chciał potańczyć z żoną, szczególnie, że dziewczynka była odważna i bardzo niezależna jak na swój wiek i nie bała się oddalać od rodziców.

Kiedy dotarli na salę i zaczęły się toasty, Gavin wydawał się mocno zaniepokojony.

-Dlaczego wszyscy coś mówią? - zapytał, pochylając się do jej ucha.

-U nas tak się robi, spokojnie, coś improwizujesz.

-Jaja sobie robisz?

-Tak. - przyznała rozbawiona - Ja będę gadać za nas dwoje.

-Kurwa... - szturchnął ją zirytowany - Weź mi tak nie rób.

Puściła do niego oko, po czym podniosła się z kieliszkiem w dłoni. Doskonale wiedziała, co powie, zaplanowała to sobie już wcześniej. Obiecała sobie w duchu, że później przetłumaczy wszystko przyjacielowi, bo mówiła po norwesku i zaczęła.

-Moja siostra nauczyła mnie, że cokolwiek by się nie działo, mogę na nią liczyć. -spojrzała na Matildę, która i tak była już cała zapłakana i uśmiechnęła się - Byłam o tym przekonana do tego stopnia, że kiedy upiłam się po raz pierwszy w życiu, w centrum handlowym, na urodzinach koleżanki z klasy, zasnęłam w sekcji sypialnianej w sklepie meblowym i zostałam aresztowana przez ochronę, zadzwoniłam do niej. Do Norwegii. Ze Stanów. I byłam pewna, że jakoś mnie z tego wydobędzie. - wśród gości rozległ się szmer rozbawienia - Nie była nawet zaskoczona. Powiedziałam, że zużyłam moją możliwość wykonania jednego telefonu właśnie na nią, bo nie wiedziałam co innego mam zrobić. Zadzwoniła do taty, żeby mnie wyciągnął. Bo tak działa właśnie Tilda. Nie ważne jak jest daleko i która jest godzina - jeśli ktoś w rodzinie jest w kryzysowej sytuacji, odruchowo zwraca się właśnie do niej i to działa. Bruno. - przeniosła spojrzenie na pana młodego - Cieszę się, że jesteś dla niej tym, czym ona jest dla nas. Numerem alarmowym i oparciem w każdej sytuacji. To imponujące, jak dzielnie znosisz fakt, że za każdym razem, gdy twoje imię pada w naszym towarzystwie, śpiewamy z Nicklasem pewną szczególną piosenkę z Disneya. Dziś będziemy o tobie mówić. - uniosła kieliszek - Wasze zdrowie.

Usiadła z powrotem, w akompaniamencie braw, wcześniej przesyłając siostrze całusa.

-Sądząc po reakcjach, historia o centrum handlowym. - szepnął do niej Gavin.

-Tak. Wtedy jeszcze nie wiedziałam jak słabą mam głowę. Nie piłam potem chyba ze dwa lata.

-Dzisiaj będziesz. - obiecał jej, poklepując ją po ramieniu.

I faktycznie, piła, zarówno do jedzenia jak i potem między tańcami, do których co chwila porywali ją bracia, wujkowie i tata. Miała mnóstwo zaległości do nadrobienia z dalszą i bliższą rodziną. Udało jej się poznać dziewczynę Rune, która zrobiła na niej bardzo dobre wrażenie i co chwilę ktoś ją zagadywał, więc kiedy w pewnym momencie Reed gdzieś jej się zagubił, nie od razu to zauważyła. Zorientowała się, że go nie ma, dopiero kiedy przybiegł do niej Fabian i zaczął ciągnąć ją za rękę.

-Vi, chodź. Musisz to zobaczyć.

Przeprosiła ciocię, która właśnie rozpaczała nad tym, jaka to dziewczyna nie jest chuda i dała się poprowadzić, trochę zdezorientowana.

-Co się dzieje?

-Patrz! - chłopak popchnął ją w stronę parkietu i pokazał, gdzie ma skierować wzrok.

Gavin tańczył z ich babcią, asekurując ją w razie gdyby się potknęła, a Ingrid Solveig, zwykle poważna i surowa, śmiała się tak, jak tego dawno nie robiła.

-O mój Boże.

-Wziął Nicksa ze sobą, żeby tłumaczył co mówi i ją poprosił. Nie wiem jak to zrobił, ale się zgodziła. - twarz Fabiana, który z babcią był szczególnie blisko, lśniła uśmiechem.

Piosenka się skończyła, a Reed pochylił się i pocałował kobietę w dłoń i odprowadził ją z powrotem na jej miejsce. Pogroziła mu palcem na odchodne, ale była wyraźnie zadowolona.

-No, jesteś! - podszedł do przyjaciółki, bardzo z siebie dumny - Nie można się do ciebie dopchać, to musiałem sobie poszukać zastępstwa. Normalnie prawie żałuję, że po mnie wróciłaś.

-Jak pijany jesteś?

-Trochę. Inaczej chyba bym się nie odważył. - przyznał - I ty trochę na pewno też. - musnął jej policzek - Jesteś cała zaczerwieniona.

Nie poprawił sytuacji.

-Chodź, zanim ktoś kolejny mnie porwie. - złapała go za rękę i pociągnęła do tańca, choć już trochę bolały ją nogi - Cieszę się, że to zrobiłeś. Nie widziałam babci takiej odkąd dziadek odszedł. Nie zgodziłaby się, gdyby to był ktoś z rodziny, a jak ją prosi przystojny, nieznajomy chłopak, to nie wypada odmówić.

-Uważasz, że przystojny ze mnie chłopak? - uniósł brew.

-Nie łap mnie za słówka.

Roześmiał się i przyciągnął ją trochę bliżej.

Gavin był imprezowym zwierzęciem znacznie bardziej niż ona. Lepiej znosił alkohol, lepiej tańczył i zdecydowanie wolniej się męczył, a poza tym nie miał butów na obcasie, więc po którymś kawałku z kolei musiał ją prawie nosić, ale w zasadzie jej to nie przeszkadzało. W stanie w jakim była po paru godzinach zabawy wiszenie mu na szyi z głową na jego ramieniu, wydawało jej się najlepszym, co mogłaby robić.

-Muszę zapalić. Idziesz ze mną? - zapytał, pokazując głową wyjście na taras.

Pokiwała głową i podreptała za nim, potykając się na progu. Zimne powietrze trochę ją otrzeźwiło. Zadarła głowę, by zobaczyć gwiazdy i uśmiechnęła się na ich widok. Niebo było czyste i bezchmurne.

-Nie chcę, żeby było jutro.

-Dlaczego?

-Bo jutro będę mieć kaca. A dziś jest mi dobrze.

Spojrzał na zegarek, jednocześnie wyjmując zapalniczkę z kieszeni.

-Już jest jutro. Od dwóch godzin.

-Nie. - pokręciła głową - Jutro będzie dopiero jak zasnę i się obudzę.

-Mhm. - uśmiechnął się, zaciągając się dymem - Ciekawa teoria, choć chyba nie ma żadnych naukowych podstaw.

-Trudno. - oparła się o barierkę, odchylając głowę do tyłu. Zadrżała, od gwałtownego podmuchu wiatru na obojczykach.

-Nie mogę na to patrzeć. - skrzywił się i podszedł do niej, ściągając z siebie marynarkę - Trzymaj, bo się zaraz zrobisz sina.

Wyprostowała się na chwilę, żeby mógł założyć ją na jej barki i kiedy już chciał się odsunąć, błyskawicznym ruchem wyjęła mu papierosa z ust.

Zamarł wciąż trzymając poły własnej marynarki, która zakrywała jej nagie ramiona i wpatrywał się w nią pytająco.

-Co to miało na celu? Mam jeszcze całą nową paczkę, jak masz ochotę to się podzielę.

-Naprawdę nie chcę, żebyś dostał raka płuc.

-I twoim zdaniem to, że zabierzesz mi tego jednego, ostatniego z opakowania szluga ocali mi życie?

-Tak. - zdusiła żar w popielniczce, która stała na poręczy - Bo może następnego nie zaczniesz.

Nie zdążył spytać, o co jej chodzi, bo wspięła się na palce i go pocałowała. W innych okolicznościach pewnie byłby zaskoczony. Może nawet by się odsunął, przestraszył, teraz jednak wszystko wydawało mu się dokładnie takie, jak trzeba, pozwolił więc dłoniom zsunąć się na jej biodra i przycisnął ją do siebie mocniej, oddając pocałunek.

-Jak pijany jesteś? - wymamrotała, już po raz drugi tego wieczora, odsuwając się na chwilę. Wbił wzrok w jej rozchylone usta.

-Na tyle mocno, że rano będziemy mieli wymówkę.

Przywarł do niej ponownie, nie pozwalając jej powiedzieć już niczego więcej. Przesunęła palcami po krótkich włosach na jego karku, aż westchnął.

W duchu zgodził się z dziewczyną. Jeszcze nie było jutra, bo jutro pewnie będą musieli sobie to wyjaśnić. Dzisiaj nie chciał się nad tym zastanawiać. Chciał tylko całować ją dalej.

***

Kiedy się obudził, przez chwilę jeszcze nie otwierał oczu.

Łupało mu trochę w głowie, ale poza tym nie było tragicznie. Uchylił powoli powieki i wyprostował się, rozglądając po pokoju.

Violet była już ubrana i siedziała skulona w fotelu, opierając czoło o kolana. Włosy miała mokre, więc wyglądało na to, że zdążyła nawet wziąć prysznic.

-Cześć. - wychrypiał - Jak się czujesz?

-Średnio, ale lepiej niż zakładałam. - podniosła głowę - Musimy porozmawiać.

Bardzo nie chciał. Najchętniej zostawiłby ten temat i nigdy do niego nie wracał, a już na pewno nie teraz, bo sam nie do końca rozumiał, co się właściwie wydarzyło, ale wyglądało na to, że się z tego nie wykręci.

-Właściwie nic się takiego nie stało. - przeciągnął się.

-Nic takiego? - uniosła brew.

-W sumie dziwne jest to, że tak się złożyło dopiero teraz, patrząc na ilość imprez, jakie razem obskakujemy.

Zamrugała, jakby zaskoczona i przez chwilę się nie odzywała.

-Okej. To co robimy z tym dalej?

Roześmiał się.

-A co chcesz robić, ślub brać? - pokręcił głową - Całowałem się z tobą po pijaku, Violet i to cała historia. Nie jesteś pierwsza ani ostatnia.

Nie powinien był tego mówić i zdał sobie z tego sprawę w momencie, w którym ostatnie słowo opuściło jego usta. Chciał obrócić to w żart i rozluźnić atmosferę, ale to mu się wybitnie nie udało, bo chociaż na twarzy blondynki nie drgnął ani jeden mięsień, znał ją na tyle dobrze, że zauważył w niej natychmiastową zmianę.

Mogli niczego do siebie nie czuć, ale mówienie jakiejkolwiek kobiecie, w jakiejkolwiek sytuacji, że jest jedną i nie wyróżniającą się spośród wielu nigdy nie kończyło się dobrze, zwłaszcza, że to nawet nie była prawda w tym przypadku. Wybrałby towarzystwo Violet ponad każdą z dziewczyn, które poznawał na jedną noc, była jego ulubioną osobą na świecie, zaraz obok siostry i naprawdę bardzo nie chciał, żeby nagle zrobiło się między nimi niezręcznie.

-Okej, to zabrzmiało naprawdę chujowo. - przyznał - Przepraszam.

-Nie szkodzi. - odetchnęła głębiej - Może zabrzmiało słabo, ale w sumie to masz rację.

-Tak?

-Tak. - podniosła się i schyliła po poduszkę, którą w nocy któreś z nich skopało na podłogę, a następnie rzuciła nią prosto w jego twarz - Idę pomóc w kuchni mamie, a ty zacznij pakować rzeczy, żebyśmy zdążyli na samolot. Kapitan i tak nie był zadowolony, że nie będzie nas tyle czasu. Jak utkniemy w Norwegii na dodatkowy dzień to ty się będziesz przed nim tłumaczył.

Wyszła, a on nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jednak coś zrobił bardzo nie tak. 

Kaboom?

Dzisiaj bardzo długi rozdział, w którym bardzo dużo się dzieje, nie ukrywam, jeden z moich ulubionych.

Dajcie znać, jak wrażenia.

Trzymajcie się zdrowo!

~Gabi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top