■hunger of knowledge■

Detroit, 12.03.2039

Gavin nie był pewien co się stało.

Pamiętał, że wpatrywał się w dziewczynę przed sobą, nie mogąc przetrawić w głowie tego co się dzieje. Hank trzymał go za ramię i chyba coś do niego mówił, ale w uszach słyszał tylko szum, a teraz nie było go już w gabinecie.

Anderson trzymał jego ramię przerzucone przez barki i sadzał go niezgrabnie na krześle przy najbliższym biurku, mamrocząc przekleństwa pod nosem.

-Puść mnie, ty stary...! - warknął, chcąc natychmiast wstać, ale ciężka dłoń porucznika oparła się na jego karku, przerywając mu zanim zdążył dokończyć obelgę.

-Głowa między kolana.

-Odjeb się!

Poderwał się, zdecydowanie zbyt dynamicznie, bo znowu zaćmiło mu się w oczach, więc stary policjant popchnął go z powrotem do poprzedniej pozycji.

-Przestań się rzucać, na litość boską i opuść pusty łeb na dół, uparty bachorze! - prychnął, stając nad nim - Twój mózg potrzebuje krwi, dosłownie zobaczyłeś...

-Wiem, co kurwa zobaczyłem! - odpowiedział, oddychając z trudem. Miał ochotę wstać, wrócić do gabinetu Fowlera i rozerwać go na strzępy, tak samo jak androida, Hanka i wszystkich innych po drodze, ale siedział posłusznie, pochylony, czekając aż przestanie widzieć mroczki - Co to tam robi?

-CyberLife ją przysłało. Nie mieliśmy pojęcia jak będzie wyglądać. Nie miałeś jej zobaczyć.

Reed znieruchomiał całkowicie, ale jego mózg pracował na najwyższych obrotach, a wnioski do których dochodził nie pomagały mu się uspokoić.

-Mało się wszyscy nie posraliśmy ze strachu, kiedy weszła. Jakby ktoś mi przyjebał w żołądek cegłą. Nikt nie będzie cię winił za...

-Skończ pierdolić. - podniósł się w końcu, będąc już pewnym, że stanie stabilnie na nogach - Nie potrzebuję twojego pocieszania. Ani niczyjego innego. Jak na moje, mógłbym stracić przytomność na oczach całej tej komendy - nie ma tu ani jednej osoby, której opinia by mnie interesowała.

-No, nie wkręcaj mi tu kitów, że wszystko w porządku i nic cię nie obchodzi, bo nie jest w porządku. Jest chujowo. - głos Hanka był łagodny, a to doprowadzało go do szału jeszcze bardziej.

-Niesamowite, wreszcie w jakiejś kwestii się zgadzamy! - roześmiał się, rozkładając ramiona - Może chcesz się przytulić z tej okazji?

-Gavin.

-No co? Nie chcesz? Nawet po tym, jak bohatersko wyniosłeś mnie z tej klitki Fowlera? Przecież jesteś moim pierdolonym rycerzem, na pierdolonym białym koniu!

-Gavin, przestań.

-Nie, to ty przestań! Przestań zachowywać się jak jakiś anioł stróż za dychę! Jakbyś chciał mi pomóc!

-A myślisz, że nie chcę?

-Nie, nie chcesz! Nie tak naprawdę. Chcesz poczuć się mniej chujowo sam ze sobą, więc czekasz tylko, aż mi się noga powinie, żeby wkroczyć do akcji, żebym był ci znowu coś winien, żebym nie miał prawa dalej się wściekać i żebyś mógł poklepać samego siebie po plecach i powiedzieć, że wszystko jest między nami okej, bo nie umiesz zwyczajnie przyznać, że solidnie zjebałeś. Ja ciebie w ogóle nie obchodzę, Anderson, ty po prostu chcesz lepiej spać po nocach!

Twarz porucznika stężała, a oczy rozbłysły mu groźnie. Już od dawna pozwalał mu na więcej niż wszystkim innym na posterunku. Znosił docinki i obelgi w ponurym milczeniu, pozwalał się potrącać na korytarzach, zaciskając jedynie pięści i rzucając kurwami pod nosem, ukracając wybryki podwładnego z wyjątkowym spokojem, mimo że każdy inny już dawno dostałby łomot za podobne zachowania i teraz jego cierpliwość wreszcie się wyczerpała.

Wcześniej pękł tylko raz, kiedy dowiedział się, że Gavin strzelił do Connora, jakiś miesiąc po rewolucji. Wściekł się wtedy naprawdę potwornie i zapowiedział, że jeśli to się powtórzy, to mu nogi z dupy powyrywa, zanim zdążą wsadzić go za morderstwo z zimną krwią i to była dla niego prawie ulga.

Wolał solidną awanturę, niż współczucie, bo z tym pierwszym przynajmniej umiał sobie radzić.

-Zaczynasz się poważnie kurwa zapominać. Wciąż jestem twoim jebanym przełożonym, co oznacza mniej więcej tyle, że jak ci coś mówię, to się słuchasz i nie pyskujesz, a w tym momencie mówię, że masz się zamknąć, Reed.

-Świetnie! Wyciągamy kartę porucznika! - roześmiał się pogardliwie - Czyli jednak prawda boli.

Po tych słowach obrócił się na pięcie i wyszedł, mijając Connora, który stanął za nimi prawie na samym początku kłótni i teraz patrzył na swojego partnera pytająco.

-Wygląda na to, że mój wniosek na temat waszej relacji był błędny. Sądziłem do tej pory, że Gavin cię nie lubi, tak jak nie lubi wszystkich innych, teraz jednak stwierdzam, że nie lubi cię bardziej. - oznajmił pogodnie i z pewną fascynacją, jak zawsze, kiedy samodzielnie zauważał niuanse w ludzkich relacjach.

Spojrzenie Hanka było absolutnie lodowate, ale chłopak się tym nie przejął.

-Co mu zrobiłeś? - zapytał, przechylając lekko głowę.

Nie odpowiedział. Zabrał jedynie kurtkę z oparcia krzesła i zarzucił ją na ramiona, kierując się w ślady rozzłoszczonego detektywa.

-Gdzie idziesz?

-Ty też się zamknij. - burknął, po czym zniknął za bramkami, pozostawiając za sobą androida, który zmarszczył ciemne brwi.

Stał przez chwilę zupełnie nieruchomo, odprowadzając wzrokiem Andersona. Jego dioda rozbłysła krótko żółtym światłem, a on poczuł coś nowego. Oparł się o blat biurka, pochylając się lekko do przodu i zastanowił się, przeszukując jednocześnie swoją bazę danych.

Od paru ładnych miesięcy był sam dla siebie obiektem badań. Miał wszystkie umiejętności potrzebne do bycia dobrym policjantem, dobrym łowcą defektów, ale kiedy sam się obudził, odkrył w sobie niezwykłą ciekawość i potrzebę nabierania wiedzy, zaczął więc uczyć się sam siebie, skoro w jego pracy już niewiele do nauczenia się zostało.

Jego emocje były dla niego absolutnie fascynujące. Kategoryzował je, chował do poszczególnych szufladek we własnej głowie, kolekcjonował, nazywał i analizował, przez co bardzo szybko nauczył się nad nimi panować, bo kiedy przyglądał się czemuś dostatecznie długo i wnikliwie przestawało go to niepokoić. Przez pierwsze tygodnie po rewolucji biegał za Hankiem z błyszczącymi oczami i pytał, w kółko ciągle, bez przerwy, doprowadzając tym policjanta do szału.

,,Skoro stres jest wynikiem wydzielania się kortyzolu do krwi, a ja nie mam ani kortyzolu, ani krwi, to czemu jestem zestresowany? Nie produkuję dopaminy, serotoniny, ani innych hormonów szczęścia, więc jaki jest mechanizm tego, że cieszę się na twój widok?"

Hank nie wiedział, ale chłopak doszedł do swoich własnych wniosków. Emocje były po prostu bardzo skomplikowanym systemem ostrzegawczym, dużo czulszym i subtelniejszym niż komunikaty wyskakujące mu przed oczami, więc Connor zaczął się przekonywać, że warto im ufać bardziej i rozpracował cały słownik odczuć i tego na co się przekładały.

Obelga rzucona przez porucznika wywoływała w nim rozbawienie, co oznaczało, że nie mówił poważnie, że sobie żartował. Obelga rzucona przez Gavina z kolei wywoływała pewne rozdrażnienie, bo detektyw miał na myśli każde jedno słowo, które wypowiadał.

Zdenerwowanie - istnieją spore szanse na to, że coś pójdzie nie tak.

Niepewność - zbyt mało danych, by wiedzieć co robić.

Wstyd - popełnił błąd.

Strach - znalazł się w sytuacji zagrożenia.

Duma i satysfakcja - odniósł sukces.

Niejasności i niuanse między uczuciami frustrowały go trochę (frustracja oznaczała, że mierzy się z problemem i nie potrafi dostrzec rozwiązania), ale jednocześnie zachwycały (a zachwyt oznaczał kontakt z czymś doskonale skonstruowanym i przemyślanym) i teraz również starał się poukładać sobie to co się dzieje w głowie. Zajmowało mu to zwykle kilka lub kilkanaście sekund, bo cały koncept był dla niego nowy, ale robił się w tym coraz lepszy.

Swój obecny stan nazwałby najprędzej irytacją i pewnym rozżaleniem, które pojawiało się zawsze, kiedy był traktowany niesprawiedliwie no i czuł też wyjątkową niechęć na myśl o tym, że został pozostawiony sam, z pracą przeznaczoną dla dwóch osób i to bez słowa wyjaśnienia.

Na dodatek wszyscy zachowywali się nietypowo. Najpierw kapitan wezwał Hanka do siebie, na osobności, przed codzienną odprawą, a który chwilę potem wypadł z zasłoniętego (również niecodziennie) pomieszczenia i kazał mu znaleźć Gavina, oraz przekazać mu, że ma się w gabinecie absolutnie nie stawiać. Gavin najwyraźniej postąpił dokładnie odwrotnie do polecenia (co z kolei było zupełnie normalnym stanem rzeczy), pokłócił się z Andersonem a następnie obaj zniknęli, porzucając go na komendzie.

-Connor!

Wyrwany z zamyślenia podniósł głowę, by spojrzeć na Fowlera stojącego w drzwiach.

-Chodź no tu na chwilę!

Wyprostował się posłusznie i ruszył za Jeffreyem, całkiem zadowolony z takiego obrotu sprawy, bo przynajmniej miał szansę dowiedzieć się czegoś więcej.

Wszedł po schodach i stanął przed przełożonym, który jednak nie ustąpił mu z drogi, jakby nie chciał, żeby chłopak od razu wszedł do środka.

-Hank i Reed spierdolili, prawda? - westchnął Fowler.

Uśmiechnął się krzywo.

-Jest pan dziś wyjątkowo domyślny, kapitanie.

Idea sarkazmu i ironii z początku zupełnie wymykała się jego pojmowaniu, ale kiedy zorientował się już, że czasem za pomocą odpowiedniego tonu głosu, można w konkretnej sytuacji powiedzieć coś zupełnie różnego od prawdy, a odbiorca prawdopodobnie i tak zrozumie jakie są fakty i że można w ten sposób komuś subtelnie dokuczyć, niesamowicie się podekscytował i od tamtego momentu regularnie testował tą formę komunikacji.

Jego komentarz nie spotkał się z odpowiednim uznaniem i poczuł się trochę zawiedziony z tego powodu.

-Wiesz gdzie poszli?

-Nie, ale się domyślam. Jeśli będą mieli szczęście trafią do tego samego baru i będą mogli kontynuować swoją... dynamiczną dyskusję.

-Świetnie. Po prostu kurwa zajebiście. - westchnął Jeffrey, drapiąc się po głowie -Słuchaj, mam w środku... gościa, o ile można to tak nazwać. Zająłbyś się może koleżanką? Nie może tu siedzieć, bo mnie rozprasza, a naprawdę muszę ogarnąć ten burdel. I... - tu pochylił się lekko w jego kierunku ściszając głos - I dobrze by było, żeby jak najmniej osób ją zobaczyło. Zabierz ją stąd, gdziekolwiek, możesz nawet wyjść z nią na kawę, na spacer, nie wiem, wszystko mi jedno, najważniejsze, żeby mi się tu nie pałętała. Tylko nie idźcie nigdzie daleko. W razie czego będę do ciebie dzwonił, dobra?

To polecenie zaskoczyło go tak bardzo, że zamilkł na kilka dłuższych sekund.

-Na...Na kawę? - upewnił się - A co z raportami? I patrolem? I w ogóle z pracą?

-W dupie mam teraz twoje raporty, i tak jedyne co mi zawsze raportujesz, to to, że zrobiłeś swoją robotę jak należy, mam teraz poważniejsze zmartwienia na głowie. Powinniście się dogadać. - oznajmił otwierając drzwi i kiwając ręką na osobę w środku.

Connor chciał zapytać o coś jeszcze, ale nie zdążył, bo w drzwiach stanęła dziewczyna. Była dość niska, o drobnej budowie i mierzyła go spokojnym, lekko zaciekawionym spojrzeniem przenikliwych oczu. Proste, równo obcięte włosy w odcieniu platynowego blondu muskały jej ramiona.

Ich diody rozbłysły na żółto w tym samym momencie i zorientował się, że w momencie, w którym skanował ją całą postać, ona robiła to samo jemu.

Model RK850, wyprodukowany w styczniu 2039 roku. Numer seryjny 550-765-909.

To również było zaskakujące. Dla niego, bo dla niej najwyraźniej nie. Kiedy tylko zorientowała się, na kogo patrzy, na jej usta wypłynął leniwy, pełen zadowolenia uśmiech.

-To jest Connor. Dotrzyma ci towarzystwa, dopóki nie zorientuję się trochę lepiej w sytuacji. - oznajmił kapitan.

Oboje skinęli głowami, nie odrywając od siebie wzroku jeszcze przez dłuższą chwilę. Dopiero kiedy drzwi zamknęły się za Fowlerem androidka przerwała panującą między nimi ciszę.

-Cześć. - rzuciła, nie przestając się uśmiechać - Słyszałam o tobie.

-Ostatnio sporo osób mi to mówi. - przyznał, wciąż niepewny jak się czuje z tym, że ogląda następną wersję swojego własnego modelu. Czy Markus też był tak skonfliktowany w jego towarzystwie?

-Domyślam się. Co kazali ci ze mną zrobić?

-Zabrać cię na kawę, najlepiej tak, żeby nikt cię nie zauważył, z tego co zrozumiałem.

-To może być trudne.

-Tak, to prawda. Twoje ubranie się błyszczy, a to przyciąga uwagę.

Dziewczyna ubrana była w sukienkę sięgającą ledwie połowy ud, złożoną z wielu niewielkich, błękitnych trójkątów, tak charakterystycznych dla CyberLife, które przy każdym jej ruchu odbijały białe światło jarzeniówek.

-To raz. Dwa, ma naprawdę głęboki dekolt.

Spojrzał w dół zupełnie spokojnie i bez zawstydzenia.

-Owszem. Co to zmienia?

Uśmiechnęła się odrobinę szerzej.

-Widać, że jesteś facetem mniej niż pół roku.

Connor był coraz bardziej zagubiony, ale starał się tego nie okazać.

-Ty istniejesz niecałe trzy miesiące.

-Tak, ale jestem kobietą. To wystarczy, żebym pewne rzeczy rozumiała lepiej od ciebie. - wypowiadała się pobłażliwie, jedynie z subtelną nutką złośliwości, ale bez żadnej prawdziwej niechęci - Wybacz, jeśli źle określiłam twoją tożsamość.

-Nie, jest w porządku. - rozejrzał się. Zaczynali przyciągać zainteresowane spojrzenia. - Będziesz tu pracować?

-Tak sądziłam. Przyszłam dziś podpisać umowę i miałam zacząć od jutra, ale jestem tu jakieś pół godziny i wszyscy na mój widok wrzeszczą ze strachu, albo nawet mdleją i najwyraźniej każdy chce się mnie pozbyć jak najszybciej, więc chyba wszystko stoi w tym momencie pod sporym znakiem zapytania. - wzruszyła ramionami - Wiem jak wyglądam, spodziewałam się poruszenia, ale chyba nie aż takiego.

Chłopak znowu się rozejrzał, a następnie kiwnął głową w kierunku bramek.

-Chodźmy stąd, bo w tym miejscu widzi nas naprawdę mnóstwo ludzi. Porozmawiamy na zewnątrz. I może dowiemy się od siebie czegoś więcej.

-Doskonale. Dowiadywanie się więcej to moje ulubione zajęcie.

Odpowiedział wreszcie nieśmiało na jej uśmiech.

-Moje też.

***

Wbrew przewidywaniom Connora Gavin nie udał się do baru. Jechał przez miasto, zajeżdżając drogę innymi kierowcom i wymuszając pierwszeństwo, z rękoma tak mocno zaciśniętymi na kierownicy, że aż zbielały mu kostki, rozwścieczony tak bardzo, że ledwo widział na oczy.

Wiedział kto stoi za całym tym pomysłem, domyślił się od razu. Tylko jedna osoba byłaby w stanie tak precyzyjnie i dogłębnie uderzyć w jego słaby punkt, tylko jedna osoba potrafiłaby zranić go w ten sposób i co ważniejsze - tylko jedna chętnie by to zrobiła.

Odbił gwałtownie w bok tuż przed mostem prowadzącym na Belle Isle, rzucając pogardliwe spojrzenie górującej nad miastem wieży CyberLife. Za każdym razem kiedy ją widział, zaczynał czuć się nieswojo, jakby ktoś z najwyższych pięter stale go obserwował.

To właściwie nawet nie było tak nieprawdopodobne, na jakie brzmiało.

Wcisnął hamulec i wyskoczył z samochodu, idąc prosto do wejścia potężnej willi, usadowionej na brzegu rzeki ale w połowie drogi się zawahał. Zacisnął zęby, po czym wrócił do auta, odpiął broń i zostawił ją na siedzeniu. Nie panował nad sobą dostatecznie dobrze, żeby być pewnym, że jej nie użyje, a potem pewnie poważnie by tego pożałował, wolał więc nie mieć jej przy sobie.

Kiedy naciskał dzwonek przyszło mu do głowy, że jeśli zamorduje człowieka gołymi rękami wcale nie dostanie mniejszego wyroku, ale nie zamierzał się już cofać.

Zadzwonił jeszcze raz, nerwowo przechylając ciężar ciała z jednej nogi na drugą. I dopiero kiedy drzwi się otworzyły, zdał sobie sprawę z tego, że właściwie nie ma żadnego planu.

Elijah Kamski uśmiechnął się kpiąco na jego widok i oparł barkiem o framugę, odgarniając do tyłu długie, ciemne włosy. Był trochę wyższy, więc patrzył na detektywa znad lekko zsuniętych okularów w eleganckiej, cienkiej oprawce.

-Gavin. - odezwał się spokojnie - Cóż za zaskoczenie.

Reed patrzył mu w twarz przez kilka długich sekund. Twarz, którą widywał na okładkach czasopism i w telewizji od lat, twarz, która wyglądała trochę jak jego własna, gdyby ktoś wyciągnął z niej kolor i ociosał ją precyzyjnym dłutem, pozostawiając biel i ostre, szlachetne krawędzi kości policzkowych i żuchwy.

A potem uderzył w sam jej środek.

Elijah zatoczył się do tyłu, wciągając z sykiem powietrzem i podnosząc dłoń do nosa, który nieprzyjemnie chrupnął. Odchylił głowę do tyłu, spojrzał na własne palce ubrudzone krwią i rzucił mu pogardliwe spojrzenie.

-Naprawdę? - spytał, zupełnie zdegustowany - Przemoc fizyczna jest taka prymitywna i pozbawiona klasy... Na dodatek trzeba po niej sprzątać. Zupełna strata energii.

-Wiem, że to ty.

-Oczywiście, że ja. - obrócił się w stronę wejścia na piętro - Chloe! Pozwól na moment! - odwrócił się ponownie do Gavina - Wybacz, możesz kontynuować, o ile masz jeszcze jakieś błyskotliwe wnioski.

-Masz trzydzieści sekund, żeby wyjaśnić mi, w jakim celu to zrobiłeś i czas do jutra, żeby pozbyć się tego androida z mojej komendy.

-Mhm. A dlaczego miałbym?

-Bo inaczej przyjebię ci jeszcze raz, tak, że by cię matka z ojcem nie poznali.

-Matka i tak mnie nie poznaje. - oznajmił obojętnie - Ani właściwie nikogo innego.

-Zupełnie mnie to nie interesuje. Gadaj, zanim się wrócę po gnata do samochodu.

-Nie radziłabym. - odezwał się głos na szczycie schodów - Będę od pana szybsza, detektywie.

Podniósł wzrok na dziewczynę, która schodziła na dół. Mieszkała w tym domu od kiedy tylko sięgał pamięcią. Wyglądała co prawda inaczej, niż wtedy, kiedy widział ją ostatnio, bo obcięła złote włosy tak, że sięgały wysokości jej szczęki, a z jednej strony dodatkowo je podgoliła, ale nie skomentował tego w żaden sposób. To co mówiła było dla niego znacznie istotniejsze.

-Grozisz mi swoją laleczką? - prychnął, patrząc na Elijaha.

-Nie. Moja laleczka grozi ci sama. - jego spojrzenie nabrało na moment ciepła -Naprawdę chciałem z tobą porozmawiać, wiesz? Tylko że ty gryziesz karmiącą rękę jeszcze zanim ktokolwiek ją do ciebie wyciągnie.

-Co ja ci takiego zrobiłem, tak właściwie? - zapytał Reed, wciskając dygoczące wściekle ręce do kieszeni kurtki - Czemu ty mnie tak strasznie nienawidzisz?

-Naprawdę muszę ci to tłumaczyć? No popatrz, a podobno dobry z ciebie detektyw. - Kamski pokręcił z rozczarowaniem głową - Zacznijmy od tego, że cię nie nienawidzę, ale nie mam też żadnego powodu, żeby cię lubić. Zawsze robiłeś absolutnie wszystko, żeby zrujnować każdą jedną rzecz, na której mi zależało, tylko czasem byłeś na to po prostu za głupi. Sam fakt twojego istnienia rozsadził moją rodzinę od środka, Gavin.

-A w jaki sposób to jest niby moja wina?! - oburzył się - To ojciec nie umiał utrzymać kutasa w spodniach!

Elijah uśmiechnął się szeroko, ze złośliwą satysfakcją i przez chwilę wyglądał znowu jak chłopiec, którego Reed zobaczył po raz pierwszy.

-Raczej to twoja matka dawała komu popadnie.

-O ty skurwysynu! - wypalił Gavin, rzucając się mężczyźnie do gardła, w tym momencie gotowy zmiażdżyć mu krtań bez patrzenia na konsekwencje, ale nie zdołał go nawet dotknąć.

Chloe, która do tej pory stała zupełnie nieruchomo, wyprowadziła kopnięcie z prędkością pocisku, prosto w jego przeponę, a kiedy zakrztusił się i podparł ręką o podłogę złapała go za ramiona i poprawiła kolanem w brodę.

-Tak łatwo cię sprowokować, że to aż śmieszne. Większość dzieci uodparnia się na obelgi związane z rodzicami w przedszkolu. - rzucił pobłażliwie Kamski, pochylając się tak, żeby spojrzeć mu w oczy, podczas gdy detektyw starał się pozbierać i złapać powietrze - Jak to się mówi? Krowa, która dużo ryczy mało mleka daje. Przychodzisz do mnie do domu, bijesz mnie, grozisz mi, rzucasz się, a ostatecznie i tak wijesz mi się pod butem, błagając o odpowiedzi, na które nie zasłużyłeś i których nie dostaniesz, dopóki nie nauczysz się ładnie prosić.

-O nic cię nie błagałem. Nigdy. I nigdy nie będę. - wydyszał, prostując się z trudem. Nie miał pojęcia gdzie w tak niewielkiej maszynie mieści się tyle siły.

-Niech będzie. - machnął ręką i odwrócił się - Chloe, odprowadź mojego brata do drzwi, a potem przyjdź do mnie do gabinetu, proszę.

Nie zważając na odgłosy szamotaniny za sobą przeszedł przez korytarz i usiadł w fotelu, czekając cierpliwie na dziewczynę, która po chwili wróciła.

-Nie jestem twoim ochroniarzem. - rzuciła z niezadowoloną miną.

-Wiem, ale lubię czasem odegrać przed nim małe przedstawienie.

-Jesteś potwornie dramatyczny, Elijah.

-Życie potrzebuje czasem odrobiny dramatyzmu, najdroższa, a mi pasuje rola złoczyńcy. Jest zdecydowanie bardziej interesująca niż ta głównego bohatera.

-A kim ja jestem w tej historii? - zapytała, uśmiechając się lekko.

-Kim tylko zechcesz. - odsunął się od biurka i odchylił lekko do tyłu - Możemy się nad tym zastanowić później. Na razie potrzebuję, żebyś nastawiła mi nos.

Androidka podeszła do niego. Liczne kolczyki w jej lewym uchu podzwaniały cicho, gdy przechylała głowę, by obejrzeć uraz.

-To zaboli. - zapowiedziała, po czym szybkim ruchem ustawiła chrząstkę ponownie na swoim miejscu - Już.

Kamski skrzywił się boleśnie i poprawił okulary.

-Dziękuję.

-Musimy się wziąć do pracy.

-Tak, ale najpierw oddzwonimy na pewien telefon. - wyciągnął komórkę i wybrał numer, splatając z dziewczyną palce i przyciskając usta do wierzchu jej dłoni, po czym uśmiechnął się z zadowoleniem, kiedy w słuchawce rozległ się zdenerwowany głos jego rozmówcy - Dzień dobry, kapitanie. W czym mogę pomóc?

***

Connor przyglądał się uważnie dziewczynie przed sobą, zastanawiając się od czego zacząć. Faktycznie zabrał ją do kawiarni, choć oczywiście nie mieli zamiaru niczego pić ani jeść, mogłoby się to skończyć dość poważnym uszkodzeniem, ale nie bardzo miał lepszy pomysł.

-Często robisz w pracy za rozrywkę dla nowych dziewczyn? - spytała rozbawiona, przysiadając w fotelu.

-Nie. Chyba nie jestem szczególnie rozrywkowy.

-Oh, myślę że trochę siebie nie doceniasz. Jak na razie bawię się doskonale. - założyła nogę na nogę - Rozumiem, że nie przychodzi ci do głowy żaden powód, dla którego tak przerażam prawie każdego kto mnie widzi?

-Niestety nie. Wszyscy tak na ciebie zareagowali?

-Nie, dziewczyna w rejestracji była bardzo miła. No i ty na razie nie uciekasz.

-Na recepcji siedzi dzisiaj Dolly, pracuje tu jakieś dwa lata, ja jeszcze mniej, więc wygląda na to, że na razie tylko doświadczeni policjanci mają problem z twoją obecnością tutaj. Widziałaś trochę zbyt mało osób, żebym mógł z całą pewnością stwierdzić, że to o to chodzi, ale jest to pewien pomysł. - zawahał się na moment - Jak właściwie powinienem się do ciebie zwracać?

-Zostałam stworzona defektem, więc nie nadano mi imienia. Powinnam je sobie wybrać sama, ale jeszcze tego nie zrobiłam. To musi być coś pasującego. Jeśli będziesz mnie wołał, może użyć nazwy modelu.

-W porządku. - wyciągnął do niej dłoń - Mam na imię Connor.

-Wiem. - uśmiechnęła się łobuzersko - Jesteś jednym z ulubieńców mojego szefa, chociaż pan Kamski nigdy nie ukrywał swojej słabości do naszej serii.

-Pracujesz dla Kamskiego? - chłopakowi zrobiło się dziwnie niekomfortowo. Wspomnienia z willi wynalazcy nie były przyjemne i prawdę mówiąc liczył na to, że więcej się z nim nie spotka.

-W pewnym sensie. Reprezentuję CyberLife. Jestem prototypem, czymś w rodzaju twojego lustrzanego odbicia. Ciebie stworzono, żebyś polował na defekty, mnie stworzono żebym ich broniła. Miałam pracować pół roku na waszym posterunku w ramach testu, przy sprawach szczególnie związanych z androidami i pilnować sprawiedliwego postępowania wobec nich, szczególnie odkąd wprowadzono tyle zmian w Konstytucji. Ludzie mają prawo się gubić - ja nie. Gdybym się sprawdziła, zbudowanoby więcej modeli do tego typu zadań, a ja mogłabym zostać w policji, albo odejść.

-Jesteśmy wolni. Co gdyby te zbudowane po tobie egzemplarze nie zdecydowały się na tego typu ścieżkę kariery?

-Oh, pewnie jakaś część tak postąpi, ale nie wydaje mi się, żeby to był problem. Tak jak ludzie - mamy tendencję do wybierania zawodu na podstawie tego w czym jesteśmy najlepsi, a oni byliby najlepsi w tym samym co my. - zastukała niecierpliwie paznokciami w blat stolika - Przejdźmy do rzeczy. Zostałam nazwana imieniem Violet i przez kapitana i przez porucznika i przez detektywa Reeda. Znasz kogoś takiego?

-Nie. - przechylił głowę - Czy to możliwe, że twoja aparycja była na kimś wzorowana?

Zamilkła na chwilę, opierając o brodę złączone dłonie.

-To raczej nietypowy pomysł, ale nie jest to wykluczone. Porozmawiam o tym z szefem, a potem również z kapitanem, jeśli będę mieć szansę. - odchyliła się do tyłu i uśmiechnęła do niego, mrużąc uwodzicielsko błękitne oczy - Mam nadzieję, że będę mogła zostać, Connor. Naprawdę chciałabym poznać cię lepiej. 


Kaboom!

Jeśli nie wiecie co się właściwie dzieje, to spokojnie. To normalne. Nawet ja nie jestem całkiem pewna, moje postacie się mnie nie słuchają.

W każdym razie - witamy na pokładzie Kleosię, tajemniczego pana Kamskiego i Połówkę, których mogliście dziś lepiej poznać.

Dajcie znać co myślicie i jak wam się podobało.

Trzymajcie się ciepło!

~Gabi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top